Na czym polega ruina

2015-07-22 10:44

 

Moje myślenie o ludziach przeżywa kryzys, ilekroć dostaję nowy dowód na to, że mimo oczywistości uważają Polskę za świetnie, a choćby nieźle zarządzaną. Jest jednak kilkanaście osób, a pośród nich Paweł, który konsekwentnie wyszukuje w internecie dowody na owo „uważanie”: widzę bowiem na jego przykładzie, że można całkiem uczciwie, bez cynizmu, a przede wszystkim bez interesu politycznego uczestniczyć w „propagandzie sukcesu”.

Kluczem do zrozumienia, o co chodzi, jest taki opis „propagandy sukcesu”, jaki podaje choćby Pedia, wspominając o czasach Gierka. Podaję dosłownie:

W Polsce przykładem propagandy sukcesu była propaganda uprawiana w latach 70. za rządów ekipy Edwarda Gierka. Język propagandy operował chwytliwymi hasłami, typu: „aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”, „cud gospodarczy”, „dynamiczny rozwój”, „budowanie drugiej Polski”. Z tamtych czasów pochodzi również nagłaśniane przez prasę i telewizję twierdzenie, że Polska była wówczas „ósmą potęgą gospodarczą świata”, mieszcząc się wśród dziesięciu najszybciej rozwijających się państw świata. Miejsce pierwsze w tej propagandzie zajmował ZSRR, potem USA, następnie cztery największe kraje europejskie oraz Japonia, a PRL ósme.

W celu uwiarygodnienia tych twierdzeń, propaganda przedstawiała wysokie wskaźniki gospodarcze z wybranych sektorów – wysokie pozycje w produkcji węgla kamiennego (wówczas według oficjalnych danych Polska zajmowała 4 pozycję na świecie), produkcji energii elektrycznej, stali, cementu, statków – pomijając fakt, iż przy ich uzyskaniu posługiwano się przestarzałymi, energochłonnymi i rujnującymi środowisko naturalne technologiami, a konkurencyjność tych produktów wynikała z niskich płac robotników, pracujących w warunkach niebezpiecznych dla zdrowia.

Obraz rzeczywistości kreowanej przez publikatory w okresie tzw. gierkowskiej dekady (1970–1980) pozostawał w sprzeczności z realiami życia codziennego, niskimi dochodami większości społeczeństwa oraz powszechnym brakiem towarów konsumpcyjnych. Wówczas drogą zdobycia najpotrzebniejszych towarów stawały się coraz częściej koneksje rodzinne, czy też eufemistycznie nazywana „załatwianiem” – korupcja. Wbrew faktom ekonomicznym propaganda wykazywała, iż problemy wynikają z „okresowych trudności”, a „ludziom żyje się coraz lepiej”.

Rzeczywistość obrazowały wyliczenia porównawcze siły nabywczej obywateli z krajów „pierwszej dziesiątki” najsilniejszych gospodarek świata (do których według propagandy miała zaliczać się Polska), np. w momencie odejścia ekipy Edwarda Gierka w 1980 roku przeciętny Polak musiał pracować 37 godzin, aby kupić sobie jedną koszulę męską, a przeciętny Japończyk 2 godziny i 3 minuty. Analogiczne wyliczenia z 1980 dotyczyły możliwości zakupu telewizora czarno-białego – wówczas Polak musiał pracować 370 godzin, aby stać go było na zakup tego towaru, a Japończyk 9 godzin i 15 minut. Kontrastowało to również ze stylem życia ówczesnej nomenklatury PRL i jej odizolowaniem od rzeczywistych problemów społecznych, korzystającej z przywilejów typu talony, tanie dacze, specjalne sklepy („za żółtymi firankami”) oraz uwikłanej w malwersacje gospodarcze i rozkradanie majątku państwowego.

Uwaga moja (JH): znalezienie 25 podobieństw między propaganda sukcesu Gierka czy Tuska – to zadanie dla gimnazjalisty, a dla człowieka wykształconego – ćwiczenie nie bardziej złożone niż krzyżówka.

 

*             *             *

Są tacy, dla których używanie tak opisanego pojęcia „propaganda sukcesu” w stosunku do Transformacji – jest bluźnierstwem. Tak jakby władcy III RP byli nadludźmi.

Wyjaśnijmy zatem:

1.       Każdy człowiek, który ma możliwość świadczenia pracy wedle tego, co oferuje tu-teraz poziom kulturowo-cywilizacyjny – co dzień wnosi do społecznej puli dobrobytu jakąś wartość – niemal na całym świecie większą, niż potrzebuje dla godnego przeżycia do jutra;

2.       Dowolna Gospodarka – pojmowana jako dająca się wyodrębnić konstelacja środków wytwórczych, „siły roboczej”  i reguł technicznych oraz społecznych – zainstalowała w sobie elementy „mnożnikujące” (administracja, infrastruktura, finanse, polityka);

3.       Zarówno szarzy ludzie, jak też ich grupy, środowiska, itp. – lubią sobie całkiem nie po chrześcijańsku podstawiać nogę, oskubywać się wzajemnie, intrygować – byle mniej się napracować, a „godniej” żyć;

4.       Wszędzie zaś obowiązują społeczne i moralne reguły, które mówią (najogólniej rzecz ujmując), do jakiego stopnia wolno podstawiać bliźniemu nogę, oskubywać go, intrygować;

5.       Polityka (nie ideologia, tylko optymalizacja rozwiązań gospodarczych zwanych „alokacjami”) – to sztuka takiego układania rozmaitych interesów jednostkowych i grupowych – by praca każdego miała sens, by było na nią „społeczne zapotrzebowanie”, a nie pusty przebieg;

6.       Politycy jednak mają tysiąc sposobów – i z każdego korzystają – aby naruszyć ten mechanizm, a przynajmniej wolą współpracować z tymi, co naruszają, niż optymalizować alokacje – i to wszystko we własnym interesie, sprzeniewierzając się swojej politycznej misji;

7.       W wyniku działań polityków odbiegających od tego, co deklaruja i czego sie od nich oczekuje – wiele ludzkiego trudu idzie na marne, wielu nie ma w ogóle szans pracować, ale przede wszystkim wiele owoców ludzkiej pracy „zmienia właściciela”;

Największą zmorą tak opisanego zbiorowego-społecznego trudu gospodarczego jest monopolizacja (bajduły o „rynku” dobrze wyglądają wyłącznie w podręcznikach jako ćwiczenie): niemal każdy człowiek i zorganizowany podmiot różnymi, niezliczonymi „nano-ruchami” dąży to tego, by „sobie zaklepać, drugiemu zablokować dostęp”. Politycy – obowiązani zarządzać monopolizacją w interesie ogółu – najczęściej wykorzystują polityczne prerogatywy, by stać się „nad-monopolistą”. Biorą więc udział w szkodliwej grze jako jej najmocniejszy interesariusz.

Owocem tej zmory jest nienaturalne, nie wynikające z różnic psycho-motorycznych, intelektualnych, kwalifikacyjno-kompetencyjnych oraz z różnic w sposobie i wielkości świadczonej pracy – zróżnicowanie dochodów: najlepiej nazwać to w ten sposób, że jedni wyzyskują drugich, czyli przechwytują część dochodów wypracowanych przez innych albo stwarzają innym gorsze od swoich „warunki pracy” (economic terms). Jeśli taki wyzysk jest zorganizowany (społecznie, politycznie, ideologicznie) – można mówić o różnicach klasowych, opartych np. na nierównym dostępie do rozpocządzania kapitałem (kapitał: tytuł do dochodu).

Zatem UWAGA: jeśli  Krajowi i Ludziom przybywa – to raczej należy zakładać, że działają społeczne i moralne reguły, i że politycy trochę realizują swoje oczywiste działania, a trochę nie przeszkadzają temu, by się „samo” działo normalnie, czyli by każdy – pracując – wypracowywał więcej niż sam potrzebuje na godne życie. I że monopole – niech to brzmi paradoksalnie – zachowują umiar i dbają o harmonię gospodarczą. Chwalenie się kolejnych rządów takim „naturalnym” przybytkiem – to hipokryzja. Bez polityków i rządów wszędzie i zawsze powstają dobra, wartości, możliwości, a wszystkim „przyrasta”, nawet kiedy monopole szkodzą swoją ślepą na interes publiczny „wsobnością”.

Najczęstszymi przykładami szalbierstw, paskudztw, plugastwa i podłości polityków – są takie bolączki społeczne jak brak możliwości uzyskania dochodu, pracowania (bezrobocie), brak możliwości godnego życia nawet dla pracujących, doprowadzanie do kiepskiej kondycji ekonomicznej osób, firm, podmiotów publicznych – ale z korzyścią dla siebie. I to wszystko obudowują rozmaitymi „przepisami”, co nazywam Twierdzą Konstytucyjną. Siedzą wewnątrz i ją rozbudowują, a zza jej murów łupią i demolują to, co bez nich (bez ich złej woli) miało jakieś szanse. I kiedy im się to wypomina – plotą o tym, że niepowodzenie to oczywiste ryzyko działania, że należy myśleć pozytywnie, inwestować w siebie, itd., itp.

Krańcową formułą polityki gospodarczej (albo gospodarki „pod polityków”, coraz bardziej obecną w świecie od powojnia – jest zainteresowanie „klasy politycznej” wyłącznie budżetami (fundusze, mega-projekty, plany), czyli przymusowymi odpisami na „cele publiczne”, którymi politycy zarządzają praktycznie poza społeczną kontrolą podatników (przymusowych „fundatorów”). Budżet musi być – powiadają i czynią politycy – choćby się wszystko inne waliło, a zwłaszcza niech upada przedsiębiorczość, nędznieje ludność: zamiast „luzować” własny (polityczny) monopol i demonopolizować „rynek” (dekoncentracja, nie mylić z decentralizacją) – politycy właśnie w chwilach kiepskiej koniunktury koncentrują swoją władzę i swoje budżety. I uprawiają „propagandę sukcesu”. A nawet generują sztucznego „wroga postępu i ludzkości”, składając nań własne przewiny (ostatnio jest to terroryzm). Oczywiście, w tym samym stopniu „wrogiem” jest ludność i przedsiębiorcy, którzy się samoopodatkowują poza polityczną kontrolą.

To jest wszędzie: na poziomie lokalnym odpowiednikiem Twierdzy Konstytucyjnej jest Zatrzask Lokalny. Działa tak samo: wiadomo, co z kim i za ile się załatwia, komu nie wolno nadepnąć na odciski, itd., itp. Kliki, koterie, kamaryle – sitwy nazywane są różnie.

No, i zmora tylko pośrednio zależna od rodzimych, oswojonych polityków: monopole uprawiają od zawsze swoją własną „globalizację”, a żeby pominąć historię całą – powiedzmy tylko, że obecnie globalizacja wygląda następująco:

        I.            Dostarczycielem dóbr, wartości i możliwości do społecznej puli dobrobytu są ludzie pracy najemnej i przedsiębiorcy (nie mylić z zawodowymi złodziejami i rwaczami, przenikającymi do Gospodarki – ostatnio – niemal „programowo”);

      II.            Tak rozumiane owoce społecznego zaangażowania są „odsysane” przez monopole gospodarcze, intelektualno-artystyczno-medialne, polityczno-budżetowe: zawsze jest na to „dobre” uzasadnienie legalizujące proceder;

    III.            Istnieje próg „wtajemniczenia” monopolistycznego, poza którym wszelkie procesy, zdarzenia, okoliczności – są niezrozumiałe, niepojęte dla „szaraków” i w tym sensie pozostają poza społeczną kontrolą, nawet jeśli mają miejsce „przecieki” lub bezpośrednie akcje „ekspedycyjne” z obszaru wtajemniczenia do „zwykłego” obszaru szarych ludzi (np. spółki nomenklaturowe);

    IV.            Wtajemniczenie „upoważnia” wtajemniczonych do manipulowania „pozostałymi masami”, czyli wpływania na przebieg i wynik „wyborów”, wpływania na opinię publiczną, generowania „wielkich zdarzeń” (np. Solidarność), generowania mega-transferów (np. kolonizacja Europy Środkowej);

      V.            Tuż za owym progiem wtajemniczenia działają duże, ponadnarodowe organizacje w branżach powszechnie uznanych za „budżetowe”: sport, edukacja, kultura (media), kreowanie sieci-struktur-systemów, zbrojenia i inwigilacja, mega-infrastruktura;

    VI.            Ponad nimi działają globalne i kontynentalne fundusze, czasem nazywane bankami, czasem budżetami, zajmujące się alokacjami takiej natury, jak kluczowe rozwiązania technologiczne, urbanizacyjne, dezintegracja państw, itd., itp.;

  VII.            Być może (a właściwie prawie na pewno) funduszami zarządzają sekretnie matryce (następcy rozmaitych zakonów, mafii, masonerii, itd., itp.): matryce opierają się na trój-sekretności (obejmującej fakt przynależności, cel główny oraz pozycję konkretnej osoby: wyobrażam sobie, że nawet „szef” może nie wiedzieć, że jest szefem);

Dam karmę szydercom: nie mam i nie zamierzam zbierać dowodów innych niż poszlaki na punkt „VII”: pojęcie „matrycy” zdefiniowałem dość dawno i twierdzę, że jeśli media czy ktoś inny odkrywają nagle jakąś „ośmiornicę” wprawiającą świat w stupor – z całą pewnością nie jest to matryca.

Jeszcze raz, żeby nie zgubić głownego wątku, czyli pytania: „ruina czy zielona wyspa”: każdego z osobna, a na pewno dowolną gospodarkę stać na to, by wszyscy jej uczestnicy żyli godnie (mowa o dostatku, a niekoniecznie dobrobycie). I tylko wtedy, kiedy w takiej gospodarce funkcjonują „psuje” i robią wszystko, by siebie nasycić nie zważając na czynione szkody – zaczyna się źle dziać. Psujów wszędzie pełno – a w polityce najwięcej: ich stężenie w urzędach, organach i służbach zdaje się przekraczać 100%. Duzi psuje robią małych, bo ci mali chcą jakoś przeżyć: jeśli się wykażą, może zostaną dużymi psujami, o wyborach i kryteriach oraz wtajemniczeniach i dopuszczeniach decydują duzi psuje w ramach Twierdzy Konstytucyjnej, zaś ich ubożsi politycznie krewniacy w ramach Zatrzasków Lokalnych.

 

*             *             *

Moja ostatnia poważna rozmowa z Januszem Piechocińskim (miesiąc przed kongresem ludowców, który odmienił jego życie na gorsze) była o tym właśnie. Przymierzałem się wtedy do sporządzenia „rejestru”:

A.      Expozesów premierowskich ze wskazaniem na nie zrealizowane zadania:  exposé to umowa cywilno-prawna zawarta przez premiera-pretendenta z Parlamentem (i za jego pośrednictwem z Narodem), kontrasygnowana poprzez głosowanie;

B.      Decyzji wykonawczych (gospodarczych) podejmowanych przez „duzych” urzędników państwowych, z wyszczególnieniem tych oczywiście szkodliwych, nieracjonalnych: minister czy inny taki – to pracownik Parlamentu (czyli Narodu) mający konkretne obowiązki;

C.      Kolegialnych decyzji (np. uchwał, ustaw), szczególnie parlamentarnych: każdy parlamentarzysta czy radny to ktoś, kto ślubuje, i jeśli nie realizuje co ślubował – odpowiada przed sądem (jeśli był głupi – to za „nieumyślność”);

Podkreślmy: chodziło o odpowiedzialność prawną, a nie polityczną. Tę polityczną wymyśliła Twierdza Konstytucyjna, a tę prawną można dość prosto wykazać: nawet jeśli kolegialnie podjęto szkodliwą decyzję (albo na podstawie zewnetrznych ekspertyz) – nie zwalnia to z odpowiedzialności „nieumyślnej” każdego zaangażowanego w proces podejmowania decyzji.

Janusz poradził mi, bym zajął się expozesami. A wszystko inne odpuścił. I nie mówił o tym, że to robota dla Syzyfa (zna mnie), tylko o ryzyku beznadziejnego, nieskutecznego trudu.

 

*             *             *

Oczywiście, nie myślę magicznie: nie da się „rozliczyć” bezeceństw gospodarczych. Ale można stworzyć warunki, w których każdy, kto się porwie na społeczne dobro albo skrzywdzi osobę, środowisko, wspólnotę, firmę, samorząd – będzie miał niemal pewność, że dosięgnie go „surowa ręka sprawiedliwości społecznej”.

Nie jest snem idioty założenie, że – zwłaszcza przy dzisiejszym poziomie wydajności pracy, definiowanym przez technologie, informację, przysposobienie organizacyjne – każdy, co do „sztuki”, człowiek może żyć godnie, a jeśli tak nie jest – to mamy do czynienia z szatańską robotą monopoli i polityków, grających ręka w rękę przeciw Krajowi i Ludności. I to wszystko okraszane jest wielką nadbudową teoretyczną, mieszanką statystyk i ich ideologicznych interpretacji, mącącą „pospólstwu” w głowach.

Nędza, kryzysy zwane gospodarczymi – w obecnych czasach nie sa wynikiem „koniunktury”, tylko złej woli tych, którzy mogą im zapobiec, ale wolą je generować dla małych pobudek. Im prędzej pojmą to ludzie przyzwoici – tym mniej szkody „się stanie”.