Utożsamianie demokracji z powszechną wybieralnością i kadencyjnością organów władzy (zwanych niekiedy mylnie przedstawicielskimi), z rozdziałem i wzajemną niezależnością władzy prawodawczej, rządowej i sądowniczo-wykładniczej, z wolnością słowa (i w ogóle wypowiedzi), z kulturowo przyjętym pakietem obywatelskich swobód, z konkurencyjnością wszelkiej działalności publicznej (np. gospodarczej czy społecznikowskiej albo artystycznej) – to standard, ale też wielka naiwność.
Łatwo jest wskazać liczne kraje, które mają powyższą listę zagwarantowaną konstytucyjnie, nawet ustawowo, a mimo to uważane są powszechnie za niedemokratyczne.
Jednym z ważniejszych – moim zdaniem – elementów społecznej konstrukcji demokratycznej jest instytucjonalna gwarancja równoprawnej rywalizacji inicjatyw publicznych.
Wyjaśniam.
Wyobraźmy sobie społeczność – powiedzmy – powiatu, liczącą np. 100 tysięcy ludności, w której 1% najaktywniejszych zgłasza swoje koncepcje publiczne w rozmaitych wspólnotowych dziedzinach: otrzymujemy 1000 inicjatyw. Są one różnorodne nie tylko co do tematyki, ale też co do skali potencjalnego oddziaływania, stopnia przygotowania, ilości zwolenników (a spośród nich ilości osób gotowych zaangażować się w nie), itd., itp.: gra inicjatyw jest zresztą dość złożona.
Jest oczywiste – zwłaszcza wobec ludzkiej skłonności do monopolizacji sukcesu – że te inicjatywy, które „zaskoczą” w powiatowej społeczności, utorują sobie drogę do dalszych sukcesów w kolejnych iteracjach („rozdaniach”): choćby pojawiały się nowe, lepsze inicjatywy, owe starsze, mające w dorobku sukces, będą zacierały za sobą ślady oraz będą blokować inicjatywy nowsze, a tym samym monopolizować sam sukces i rozmaite korzyści z niego płynące.
Rolą państwa jest między innymi taka regulacja przestrzeni inicjatyw (niekoniecznie nakazowo-rozdzielcza), by w każdej kolejnej iteracji wszelkie inicjatywy miały od nowa te same szanse, nawet jeśli te z sukcesem w dorobku dostaną „dodatkowe punkty” społecznego zaufania. Wtedy swoisty kapitał przedsiębiorczości, inwencji, innowacyjności, itd., itp. jest wykorzystywany optymalnie, najbardziej efektywnie. Jeśli zaś nie – to narastają frustracje „skazanych na porażkę” i potężnieje skłonność do gry metodami „spoza katalogu uczciwości”.
Odezwie się obrońca Sukcesu: skoro ktoś ma uczciwie zdobyte zaufanie społeczne, to po co go poddawać procedurom niejako „od nowa”, przecież sprawdził się!?! Ano, po to, by mu nie zakwitło w głowie i czynach, że ma coś dane raz na zawsze, bo wtedy niewątpliwie obniży swoją wrażliwość na potrzeby rynkowe, choć nie zaniedba przy tym swoich korzyści tak hojnych, jakby te potrzeby nadal „w sedno” zaspokajał.
Tymczasem mamy powszechnie do czynienia nie tylko z wyraźnymi zmowami organów, urzędów, agend, urzędników, funkcjonariuszy, plenipotentów, a także janczarów i władyków Władzy – z tendencyjnie (w myśl aspołecznych interesów) dobranymi inicjatorami, ale też z całą machiną dopuszczeni, wtajemniczenia, wyprzedzającej informacji, przecieków, ustawionych konkursów i przetargów, naginanych kryteriów i ocen, sztuczek proceduralnych, itd., itp. – w wyniku których „zawsze wyjdzie na nasze”.
Wokół tych patologii powstają koterie i kamaryle. Te zaś nieuchronnie się „piętrują”. Wszystkiemu zaś sprzyja prawo, czyli państwo, które nie tylko nie zapobiega monopolizacji (rodząc, prowokując dodatkowe, frustracyjne patologie), ale też samo ustawia się w roli super-monopolisty, który sam stymuluje rozmaite inicjatywy tam, gdzie to jest zupełnie niepotrzebne, gdzie inicjatyw samoistnych, „oddolnych” nie brakuje. Takie państwo staje się – z własnej woli i w porażającym interesie organów, urzędów, agend, urzędników, funkcjonariuszy, plenipotentów, a także janczarów i władyków Władzy – szafarzem sukcesu. Czyni to będąc wszak utrzymywanym przez ogół oraz głosząc swoją służebną wobec ogółu rolę.
Tak właśnie wygląda Układ, wielogłowa hybryda koterii i kamaryl, zaprzeczająca jakiemukolwiek pojęciu demokracji. Nie trzeba dodawać, że funkcjonujące w Układzie interesy, alienujące ów Układ ze społeczeństwa (wyobcowujące go i czyniące przemożnym) – są podstawą reprodukowania (np. w wyborach) owych patologicznych stosunków.
Boisquilberta ekonomiczna koncepcja anty-monopolistyczna, pro-rynkowa, anty-centralistyczna (ideowy pierwowzór V. Leontiefa Tablicy Przepływów Międzygałęziowych) – to w rzeczywistości idea „multi-naczyń połączonych”: gdziekolwiek tu-teraz przybędzie – w następnej iteracji proporcjonalnie „rozejdzie” się po wszystkich naczyniach. Chyba że ktoś „pod poziomem” zamontuje „korki” nie dopuszczające do wyrównania poziomów, ale taki „korek” to nic innego jak monopol. Układ.
W Gospodarce, Państwie, Społeczeństwie – gdzie panują Monopole, gdzie naturalny, rynkowy, spontaniczny proces wyrównywania szans jest tłumiony i wygaszany – wszelkie prawienie o Demokracji – prawieniem zaledwie zostaje.