Na co czekają asy dziennikarstwa?

2019-04-07 12:58

 

Ręce nam się składają do oklasków, kiedy to upór, konsekwencja i talenty dziennikarzy, których ostatecznie wspierają „właściwe” media – owocują uwolnieniem z więzienia niesłusznie skazanych ludzi, cierpiących za błędy sądowe, wcześniej policyjne i prokuratorskie.

Brawo. Szczere, poparte pozytywną zazdrością poparcie dla takich dziennikarzy. Zazdrością dopingującą innych do podobnych wyzwań. Temida bowiem bywa niestety wredną suką, głupią gęsią. Nawet gdyby bywała taka w jednym zaledwie przypadku na 1000 – to oznacza dramaty ok. 500 ludzi rocznie (bo ilość przestępstw kryminalnych oscyluje od kilku lat na poziomie ok. 500 tysięcy, nie licząc spraw z Kodeksu Wykroczeń).

Z takich 500 osób rocznie, na których dokonano przestępstwa sądowego (grzecznie nazywanego pomyłką) – kilka, może kilkanaście ujrzy światło dzienne jako szczebel do kariery dla jakiegoś dziennikarskiego „nazwiska”. Pozostali - przepadli.

Zauważmy, że cała „zabawa” zaczyna się dopiero wtedy, kiedy jakiś wydawca albo właściciel gazety, portalu, kanału telewizyjnego/radiowego zdecyduje o tym, że warto „podkręcić” czytelników, słuchaczy, tele-oglądaczy. Dla zysku, dopowiedzmy, żeby odbrązowić całą przestrzeń medialną. Tu jest mało miejsca na spontaniczną, szczerą, ludzką akcję w imię zdrowego rozsądku, sprawiedliwości, wyższej racji: gdyby media zajęły się w całości tym jednym „promille” pijanej, ślepej na dowody (lub ich brak) Temidy – to o niczym innym nie mówiłoby się, nie słuchało, nie czytało, bo to przecież byłyby co dzień prawie dwie nowe sprawy!

Więc nie czarujmy się: te spektakularne rozbłyski wszystkiego co dobre – są starannie dobrane i niezwykle rzadkie. Pozostali niesłusznie grillowani w procesach karnych – zdechną w mamrach, długach, pod butem oprawców w togach i mundurach. za niewinnośc własną, za błedy Temidy, za małostkowość "mundurowych" i ludzi w togach.

„Mój” Czytelnik wie co najmniej o moich kilku doświadczeniach: na przykład w „drobnej” sprawie o wykroczenie zostałem skazany na grzywnę, bo tak się podobało autorowi policyjnej „notatki urzędowej”, choć strażak i policjant, o których chodziło, przed sądem wycofali swoje durne oskarżenia, wynikające z chwilowych emocji, przesłaniających rozum i fakty. Pani prezes konkretnego sądu rejonowego, pisząc do mnie na „papierze z orzełkiem”, dała mi praktycznie prawo do nazywania jej przestępcą, dającą „kryszę” innym przestępcom (mundur, toga), dała mi też „prawo” nazywania jej publicznie głupią gęsią i wredną suką, co czyniłem bezkarnie w pismach do władz wymiaru sprawiedliwości i państwowych: nie dała się sprowokować, nie broniła swojego dobrego imienia – bo lepiej niż ja wiedziała, że nie miało miejsca ani wykroczenie, ani przestępstwo. Za to nauczyła mnie słowa „konwalidacja”: to słowo opisuje sytuację, w której błędna, nieprawidłowa decyzja albo akt-czyn staje się „ważny pod względem prawnym”, kiedy „zainteresowani” przyjmują je za dobrą monetę.

Właśnie ofiarami tej magicznej „konwalidacji” są ci nieliczni „uratowani” przez dziennikarzy, których sprawy nagłośniono i rozpatrzono ponownie.

Moją wczesną karierę biznesową złamali u zarania Transformacji przestępcy (gang o charakterze rodzinnym), w dodatku z Częstochowy, którzy spuścili na mnie „psy”, kiedy odmówiłem im zgody na ogranie „ruskich” na miliony dolarów: w wyniku ich zemsty zbankrutowałem, a ów rodzinny gang był – o zgrozo – świadkiem w sprawie karnej przeciwko mnie, dostarczając sądowi na deser podrobione dowody ich „etyki biznesowej”. Obejrzałem sobie pierdel od środka (nie płaciłem zasądzonej grzywny, bo ani nie miałem „grosza”, ani nie poczuwałem się do winy-kary).

I tak dalej.

Miałem w sumie kilkanaście scysji z „wymiarem”, a większość z nich polegała na tym, że – tu przerysuję – niezbyt kłaniałem się „mundurowym”, i na pytanie dokąd idę odpowiadałem „tam” (wskazując przed siebie), a na pomocnicze, już pod napięciem, pytanie skąd idę – odpowiadałem „stamtąd” (wskazując za siebie). Bo już miałem policję i wszelkie „wymiary” głęboko w… nosie. Oni to wyczuwają i leczą urażoną ambicję notatkami urzędowymi, zabierają petenta „na dołek” (piwnica najbliższej komendy), kpią, biją, poniżają, robią co lubią, byle ulżyć nerwom. Bo oni – to „władza”. równie bandycka, jak większość tych, których "dyscyplinują" i sądzą.

Raz, jeden jedyny raz, zdarzył mi się młody sędzia, kiedy – doprowadzony do „sądu 24-godzinnego” – stanąłem tam za to, że powiedziałem nocą idiotom na patrolu, by nie tracili na mnie czasu, tylko zajęli się przestępcami, korzystającymi z tego, że oni zajmują się akurat mną. Sędzia ten, zorientowawszy się w paskudztwie policajów – na oczach zdezorientowanego mundurowego „doprowadzającego”, chytrze poinstruował mnie, co mam robić i mówić, aby uniknąć absurdalnej kary, a kiedy już wykonałem jego dyskretną instrukcję i on mnie „skazał” w taki sposób, że prosto od Temidy wyszedłem „rozliczony” – było już zbyt późno na ichnią korektę.

Raz jeden zatem się przydarzył, i to takim kosztem, że nie skarżyłem się na niesłuszne zatrzymanie i „dopisano mi” kolejny wyczyn do rubryki „notowany” w aktach personalnych. Tak, jestem notowany, i to po wielekroć. To cena za podskakiewiczostwo.

W ogóle w wymiarze sprawiedliwości – licząc od inspekcji-straży-policji, kończąc na prokuratorach i sędziach – ludzie „władzy” nie są uczeni formuły „żeby mi to było ostatni raz, idź i nie grzesz więcej”: bo kiedy trafi im się okazja, a obywatel już-już ma pokazać, że są w błędzie – wtedy uruchamiają całą dyspozycyjną maszynerię prawną, bo nie będzie im obywatel dyktował, jak wygląda prawo i sprawiedliwość. Jaki tam Suweren…!

Na takich małostkach nakryłem ów „wymiar sprawiedliwości” w powiatowym miasteczku podwarszawskim, o czym wspominam powyżej, uzyskując satysfakcję w postaci „prawa” do lżenia sędziny najgorszymi słowami.

No, dobra, jestem podskakiewicz, a poza tym nie takie ze mnie niewiniątko. A co ma powiedzieć zwykły, mały człowiek, zajęty zwykłym życiem dojutrkowym, który dla świętego spokoju odpuści jawną niesprawiedliwość? Tego statystyki nie ujmują, tym nie zajmie się żaden „wymiar”, żaden szanujący się dziennikarz. Bo zdechłby z głodu, a żyć przecież trzeba, no nie?

Podobno ok. 90% ludności Polski czuje się bezpiecznie…? Brawo! Przypomnę, że w Polsce mieszka ok. 38 milionów obywateli i jeszcze trochę obcokrajowców. Co z tymi 10% nie odczuwających bezpieczeństwa? Przecież to jest około 4 milionów ludzi!

 

*             *             *

To był wstęp. A teraz – kto mnie zna – ten wie, że przejdę do sprawy Dra Mateusza Piskorskiego. Jego przypadek jest szczególny, bo on odiaduje okropny wyrok, choc nikt go nie skazał i nie skaże, a opiszę to w punktach:

  1. Dr Mateusz Piskorski, po mało widowiskowych doświadczeniach neo-pogańskich w młodości – zrobił karierę i doszedł do poziomu rzecznika prasowego partii współrządzącej;
  2. Partia ta – na swoje nieszczęście, i na nieszczęście Dra Mateusza Piskorskiego – była określana jako „pszenno-buraczana”, więc ją przykładnie i bezkarnie „skopano”, a jej lider – co za przypadek – popełnił samobójstwo;
  3. Dr Mateusz Piskorski złapał jednak bakcyla i kontynuował robotę, zwłaszcza że jest socjalistą i zarazem patriotą, co w Polsce „nie mieści się w rubrykach”;
  4. Dołożył do swoich nieszczęść swój anty-amerykanizm, i to w dobie, kiedy Polska (polityczna) okazuje krańcową „murzyńskość” wobec USA, na szkodę Kraju i Ludności;
  5. Partii „Zmiana” założonej przez grupę ludzi podobnych Drowi Mateuszowi Piskorskiemu, odmówiono rejestracji na tak absurdalnych podstawach, że do dziś mam zajady;
  6. Dr Mateusz Piskorski nie zrozumiał „ostrzeżenia”, więc kiedy był tuż-tuż blisko obejścia zakazu działalności (inna partia zgodziła się na „manewr rejestracyjny”) – zapuszkowano go w okolicznościach „śmieszno i straszno”. Kto z władz Zmiany doniósł o tych przygotowaniach...;
  7. Powodem formalnym zatrzymania i ponawianych przedłużeń aresztu było-jest „szpiegostwo” Dra Mateusza Piskorskiego na rzecz wrażych dla Ameryki sił rosyjsko-chińskich (Iran po jakimś czasie odpuszczono sobie);
  8. Polityka tego – a do tego „pracownika nauki” i ojca dzieciom – trzyma się pod kluczem już prawie trzy lata, z tego przez dwa lata bez aktu oskarżenia, w postępowaniu niejawnym, co znacznie ogranicza możliwość społecznego wglądu w rozmaite cuda Temidy (pobicie w drodze na „czynności”, ograniczony kontakt polityczny, itp.);
  9. Zarzuty – usłużnie propagowane przez mediastów, choć sprawa jest przecież niejawna, tajna (sterowane przecieki?) – nie obroniły się nawet w fazie śledczej, ale hyr o złapaniu szpiega – działa na szkodę „społeczną, polityczną, osobistą” Dra Mateusza Piskorskiego;
  10. Mimo „gęstego kalendarza” rozpraw (od roku jest już akt oskarżenia, naciągany jak stary koc) – rozprawy odbywają się co najwyżej raz na miesiąc i nie prowadzą do nikąd, chyba że „ktoś coś wymyśli”;
  11. Usłużni myśliciele próbują pokazać, że „korzystanie z kontaktów w mediach i w polityce dla propagowania idei obcego mocarstwa” – jest równoznaczne ze zbrodnią szpiegostwa, ale to oznaczałoby, że dziesiątki tysięcy pro-amerykańskich i pro-europejskich dziennikarzy czy polityków – to zbrodniarze. Taki pasztet...;
  12. Więc Państwo Polskie czeka na cud (np. na jakąś słabość Dra Mateusza Piskorskiego, na jakąś „sensację” ze strony penetrowanego środowiska Zmiany) – bo teraz sprawa już przestaje być zwykłą zemstą USA na jakimś nieżyczliwym Polaczku;
  13. Doszło do tego, że zaoferowano więźniowi (trudno po 3-ch latach nazywać go aresztantem), aby znalazł sponsora na 500 tysięcy złotych kaucji – co oznacza, że albo chcą „szpiega” wypuścić za pokrycie kosztów tej zabawy, albo prowokują grubym ściegiem;
  14. Muszę to napisać: pośród „przyjaciół” z najbliższego niegdyś otoczenia Dra Mateusza Piskorskiego – co najmniej kilkoro jest „stukniętych” (słowo „stuk” oznacza współpracownika służb-organów z powodu strachu czy przekupstwa);

Widząc to wszystko – postanowiłem „obejść” wymiar sprawiedliwości po swojemu i podjąłem się założenia Komitetu Wyborczego (na głosowania jesienne 2018) i doprowadzić do tego, że Dr Mateusz Piskorski będzie kandydatem na urząd Prezydenta Warszawy. Święto demokracji w kandydatem z pierdla - to powinno było zagrać przecież...

Stało się jak w przypadku – opisanej powyżej – głupiej gęsi, wrednej suki, przestępczyni w todze: pan sędzia W. Hermeliński i jego „spółka”, wtedy kierujący polską „maszynerią wyborczą” – posunął się do szeregu przestępstw przeciw wyborom (wiem co piszę, czekam na pozew) oraz do zwykłych zaniedbań, w związku z czym Dr Mateusz Piskorski nie został wpisany na listę kandydatów, choćby z tego powodu, że nie uzyskaliśmy – legalną drogą – jego zgody na kandydowanie: dodam, że mamy kilka form jego zgody, tyle że żadna nie jest poprawna formalnie, a „konwalidacji” tu nie będzie.

Na dobitkę w zorganizowanym przeze mnie Komitecie Wyborczym – tak sądzę – znalazł się co najmniej jeden „stuk”. Czekam na pozew, jeśli nożyce się odezwą. Oczywiście, ów „co najmniej jeden” jest zdeklarowanym „antykaczystą”, anty-amerykańskim rusofilem. A jednak "współpracuje" na szkodę swojego przyjaciela...

Jako założyciel i szef tego Komitetu Wyborczego wziąłem i biorę na siebie odium za to niepowodzenie. Gdybym tej akcji nie podjął – nie byłoby problemu. Podjąłem – robię za winnego niepowodzeń. Nawet Mateuszowi doniesiono, że robię niedobrą robotę. Piszę to bez żalu. A ktoś, kto poczynił niemało szkody w sprawie – jest dziś jedynym bohaterskim „zmianowiczem”, który konsekwentnie „broni Mateusza” słowem i piórem, odpłatnie. Dobre i to.

Czy ten ktoś dostanie nagrodę – kiedyś – za "niezłomną", choć komercyjną pracę na rzecz sprawiedliwości?

Zamierzałem powołać podobny Komitet Wyborczy na Europarlament (i zapowiadałem to jednoznacznie) – ale zwyczajnie nie stać mnie na taką zabawę, która dawałaby cień szansy na skuteczność, a dopisywać do życiorysu kolejnych ataków na mnie, że niby jestem „winny” – nie zniosę psychicznie, bo nie jestem tak dzielny jak Mateusz, który zza krat daje sygnały, że trwa w niezłej kondycji.

Innym jakoś nie chce się, wiernym przyjaciołom… Może to pomysł kulawy jest…? Może są lepsze…?

Trzy lata więzienia za poglądy – bez wyroku i bez szansy na wyrok skazujący – to wynik, jaki Polacy osiągali za caratu…!

Już nawet „antykomuchy”, zapominające, że Dra Mateusz Piskorski zaczynał jako „narodowiec” – współczują mu, kiedy poruszam temat na blogu. A z drugiej strony „komuchy” z rozmaitych „lewicówek” nie chcą dostrzec szansy politycznej w obronie więźnia sumienia… Wolą ogłuchnąć, albo zadawać się ze Shrekiem…

Już nawet USA ma temat chyba w nosie, zrobili swoje rękami polskich „murzynów” – i mają jednego sprawiedliwego mniej…

Przez moment myślałem, że ta historia „urzeknie” Prezesa, nawet starałem się uruchomić „temat” w tym środowisku. Też nie poszło…

 

*             *             *

Polscy mediaści nawet nie szukają „dobrego medium” dla nagłośnienia sprawy Dra Mateusza Piskorskiego. Dla wszystkich sprawa jest oczywista, można ugrać wiele w świecie wydawców – ale jakoś nikt nie chce przełamać odium „szpiegostwa rusko-chińskiego”, jakim bez podstw obarczono Dra Mateusza Piskorskiego.

Tyle, że mamy oto dobry temat dla przyszłych podręczników, tych co na co dzień używają słów „demokracja”, „prawa człowieka”, „swoboda myślenia”.

Trochę mi wstyd, że zrejterowałem…

Dziś Dr Mateusz Piskorski jest "moim" kandydatem na funkcję niezależnego od władz, Społecznego Rzecznika Praw Człowieka i Obywatela. Zobaczymy...