Myślę że

2016-01-04 11:01

 

Tłumaczę wszystkim jak komu dobremu, a i tak na koniec rozmowy dostaję pytanie, które zwala z nóg. W każdym razie podniosłoby ciśnienie nawet flegmatykowi. Zatem spróbuję jeszcze raz wyłożyć kawę na ławę, czy jak to się teraz wykłada.

Wczoraj siedzieliśmy w gronie: trockista, , jeden z przywódców „Zmiany” i ja, bogu ducha winien, od kilkudziesięciu dni ponownie – po ponad ćwierćwieczu – przedsiębiorca. Wyszło mi, że powinniśmy się powymieniać rolami.

Oto, co mi się nasunęło na myśl, kiedy jechałem sobie ponad godzinę wygodnym, choć nieco zmrożonym wagonem WKD. To będzie – Czytelniku – retrospekcja, a nie całkiem nowe refleksje, ale stan umysłów inteligencji mnie rozbraja, więc od nowa redaguję to, co już powiedzianym jest.

Będzie tego dużo, a zatem – cierpliwości. Dla ułatwienia – będzie też pismo obrazkowe

Elementarz

Zacznijmy od Pentagramu. To nieskomplikowany element układanki. Zaczyna się on od Zatrzasku Lokalnego: w Polsce jest to powszechny element rzeczywistości, rzadko gdzie można napotkać gminę, powiat, izbę gospodarczą, izbę lekarską, prawniczą, środowisko naukowe, mundurowe, duszpasterskie, urzędnicze, eksperckie, „pozarządowe”, itd., itp. – któremu obca jest formuła „wiadomo, z kim-co-kiedy i za co się załatwia, wiadomo komu nie wolno nadepnąć na odcisk, wiadomo, komu i za co kadzić, czego się nie dotykać a w co się wdać ze szczerym zaangażowaniem – aby życie było znośne, a nawet niebrzydkie”.

Zatrzask Lokalny to generator sitw, a może ich owoc. Sitwy proste to kliki, czyli zorganizowane grupy ludzi wzajemnie się popierających na kluczowych stanowiskach, funkcjach, posadach. Kliki decydują, co kto musi i co się komu należy. Są lokalnymi jemiołami: pospólstwo niech zaiwania i się stara, a my mamy zadanie odsysać z pospólstwa jego najżywotniejsze siły, podkradać dorobek i trzymać w ryzach. Sitwy bardziej złożone to koterie, czyli coś w rodzaju sztabów dla całego „klucza klik”, gdzie zaprowadza się abstrakcyjne porządki w pogardzie dla wszystkiego, co oficjalne, a w dodatku obudowuje się to wszystko legendą, fałszywym etosem, dalekim od deontologii, charytoniki i utylitarności, aroganckim wobec pospólstwa.

Koteriami zarządza kamaryla: ta już praktykuje „urzędową ściemę”, bo jej zadaniem jest opanować Państwo (organy, urzędy, służby, legislatura): może to robić egoistycznie, „pod siebie”, a może ułożyć się z innymi kamarylami.

Zatrzaski Lokalne, kliki, koterie i kamaryle – to żywioł pasożytujący w najlepsze na naturalnej żywotności ekonomicznej pospólstwa oraz na przedsiębiorczości tych, którzy mają smykałkę i temperament biznesowy w obszarach gospodarczych, artystycznych, naukowych, społecznikowskich, politycznych. W tym żywiole trwa ustawiczny kontredans nomenklaturowy, obrośnięty kołnierzem „kultury politycznej”, czyli sposobów pozyskiwania i rugowania kadr, obłaskawiania i wykańczania osób i grup.

Cała ta powyższa historia tworzy fenomen Pentagramu, czyli tygla sitw splecionych społecznymi instytucjami dzielącymi „naród-społeczeństwo” na wybranych i odrzuconych, wewnątrz którego baluje mega-biznes, mega-służby, mega-media, mega-przestępczość, mega-polityka.

/szkic „przestrzeni sitwiarskiej”/

Instytucje splatające sitwy kreują „eugeniczne” mechanizmy: Dynalogic[1], Marketon[2] i Gradian[3]: mechanizmy te reprodukują, aż do stanu „dziedziczności”, podział „narodu-społeczeństwa” na tych, którym „zawsze wszystko wychodzi, jeśli trzymają się formuły” oraz na tych, którzy „zawsze będą mieli pod górkę, choćby nie wiem jak prawi, przyzwoici, kompetentni i sprawni byli”.

/idea meta-mechanizmu Dynalogic/

/Dynalogic z zanaczonym pod-mechanizmem „retorsji”/

/meta-mechanizm Marketon/

/kulisy Marketonu/

/Marketon inaczej/

/wymiary społeczne Marketonu/

/meta-mechanizm Gradian/

Budżet a nie całość

Kiedy się już „nauczysz”, Czytelniku, powyższego, łatwiej Ci będzie wychwycić, że cała „polityka” (nazwijmy ją „rządową”) ma głęboko w tyle pomyślność Gospodarki, Kraju, Ludności, Obywateli, Samorządów – a skupia się wyłącznie na pomnażaniu Budżetu, pilnując zasady: choćby się waliło i paliło, Budżet musi być zebrany, co oznacza, że nasze plany „sitwowe” i „projekty publiczne” (realizowane przez Nomenklaturę obrośniętą „kiściami przetargowo-konkursowymi) są niezagrożone.

/esencja Budżetu w teorii/

/budżet wobec Pentagramu/

Działa tu „warstwowy model gospodarki”, w języku propagandowym prezentowany jako solidarystyczna redystrybucja (ściągamy stamtąd, gdzie się dzieje nadzwyczajnie, by wspomóc tam, gdzie się dzieje poniżej kreski), ale w istocie jest drenażową pompą ssącą, karmiącą kosztem Kraju i Ludności – Nomenklaturę, z jej top-elitą jako nieformalnym zarządem „wszystkiego”.

/uproszczony warstwowy model gospodarki/

/rozbudowany model warstwowy gospodarki/

Państwo Stricte

Państwo jako takie zagnieżdża się w Ultragospodarce i udaje, że jest apolityczne[4], w rozumieniu: dzieli dobra wedle programu optymalizacji i zrównoważonego rozwoju. Tymczasem sama obecność organów, urzędów, służb i legislatury pośród Administracji-Infrastruktury-Walorów-Polityki powoduje wygaszanie mnożnikowania, bo Państwu bardziej chodzi o władanie tymi czterema obszarami, a nie o ich pomyślność.

/struktura społeczno-polityczna, zawiadowana przez Państwo/

Więcej: wszelkie obywatelskie wyobrażenia o tym, że Państwo można jakkolwiek skontrolować w jego działaniach (i z nich rozliczać), rozwiewają się, kiedy zauważymy, że Państwo składa się z dwóch niesymetrycznie obdarzonych mocą sprawczą części: Państwo Stricte to działające niejawnie struktury mundurowe, dyplomatyczne, sprawiedliwości, organów kontrolnych rozsiewa swoją „agenturę” (np. nomenklaturowo) do Państwa Adekwatnego, czyli tzw. resortów merytorycznych: oświata, nauka, kultura, media, handel, produkcja, rolnictwo, budownictwo, urbanizacja, wojewodowie, administracja terenowa. To oznacza, że nawet tak patologiczne mechanizmy budżetowe, jakie opisano w warstwowym modelu powyżej – są dopiero przygrywką do dyktatu budżetowego Państwa Stricte, realizowanego z klauzulą poufności, tajności, itp.

To oznacza, że Budżet w rzeczywistości prezentuje się jak na kolejnym rysunku, na którym uczulam Czytelnika, ważną rolę pełnią „parabudżety”, czyli obszary Walorów wyjęte spod społecznej, a nawet parlamentarnej kontroli, co ostatecznie dopełnia patologię budżetową.

/budżety, parabudżety, przechwytywanie tego co publiczne przez Pentagram/

W tym kontekście dwa słowa o podatku. Jego sens osadzony jest w pomyśle, że jeśli Rynek nie jest w stanie właściwie odczytać proporcji podziału korzyści biznesowych między użyczających majątek (właścicieli), management, „prostych” wykonawców (pracowników), sztabowców-projektantów i nabywców-klientów (tych 5 grup przyczynia się do sukcesu dowolnego przedsięwzięcia gospodarczego) – to podatki i redystrybucja są swoistym społecznym „antidotum sprawiedliwościowym”. Tymczasem – zważywszy drenażową „filozofię” budżetową i sekretną dominację Państwa Stricte – redystrybucyjna rola Budżetu traci jakikolwiek sens, rację bytu. Jest tylko sprawnym narzędziem zbierania nadwyżek gospodarczych i gromadzenia ich pod kontrolą Pentagramu.

Bez wdawania się w szczegóły dodam, że w tak skonstruowanej gospodarce stosunkowo łatwo o tzw. kapitał fikcyjny, czyli tytuł do dochodu ze Społecznej Puli Dostatku dla podmiotu, który nie legitymizuje się wcześniejszym wkładem do tej Puli.

/kapitał – tytuł do dochodu – i jego postacie/

/kapitał fikcyjny/

Im bardziej „cywilizowana” (wyrafinowana) postać kapitału – tym więcej pośród niej kapitału fikcyjnego, generowanego z wyrachowaniem: w razie kryzysu ktoś, kto miał fikcyjnego tytułu do dochodu dużo, pośród lamentów godzi się na utratę „aż 90%”, ale za to ustawia się pierwszy w kolejce, rugując z niej na dalsze miejsca tych, którzy rzeczywiście wypełniali Społeczną Pulę Dostatku.

Rwactwo dojutrkowe

To najpodlejsza formuła gospodarcza, jaką można sobie wyobrazić. Jest kulturowo-cywilizacyjnym alter-ego Przedsiębiorczości. Podefiniujmy.

Przedsiębiorczość to branie na siebie (na własną odpowiedzialność, na własne ryzyko i rachunek) zaspokajania określonych potrzeb społecznych, przy czym przedsiębiorczość zawsze osadzona jest, ukorzeniona w środowisku, w którym działa.

Rwactwo Dojutrkowe działa w formule „skubnij i zmykaj”, nie obchodzą go ani partnerskie relacje ze środowiskiem (tworzy sztuczne środowiska, np. „lojalnościowe”), ani właściwe wynagradzanie współtwórców sukcesu.

Z powyższych dwóch formuł biznesowych Państwo – prędzej czy później – będzie wspierało Rwactwo Dojutrkowe, które z pomocą Państwa „kradnie tożsamość” Przedsiębiorczości, samo nazywa się przedsiębiorczością, rozwija „biznesy niebiznesowe” (np. koncesjonowane organizacje pozarządowe, akcje charytatywne i filantropijne będące w istocie marketingiem). I dostarcza Budżetowi „tantiemę”, w zamian za takie ułatwienia, jak osławiony lubelski sąd elektroniczny.

Trash society

Polską „A” zwykło się nazywać te elementy naszej nadwiślańskiej, przybałtyckiej, wzdłuż-odrzańskiej, nord-karpackiej rzeczywistości, które choćby „z wierzchu” robią wrażenie cywilizowanych – przy czym słowo „cywilizacja” jest u nas niemal synonimem słowa „Zachód”: Hoch-Europa (Benelux, Francja, Niemcy, Brytania), Ameryka i najbardziej na „zachód” Japonia, Taiwan, Singapur, Australia.

Polską „B” zwykło się u nas nazywać to co swojskie i przaśne, zanurzone w tradycji – najczęściej ludowej i patriotycznej – zakotwiczone w obszarach mocno prowincjonalnych, z naciskiem na parafialność. Ta Polska jest rozmodlona, rozpostarta między Matki Boskie ulokowane w różnych miastach, obyta w łataniu swoich dziur budżetowych dobrami wykradzionymi z „ziemi niczyjej”, czyli niezbyt dobrze pilnowanej.

Jest jeszcze Polska „Ś” nie dająca się sklasyfikować, rozpostarta między „moherowością” i „kombatanctwem drugowojennym”, zanurzona w krańcowo przykrych wykluczeniach, w tradycji roszczeniowej, apatyczna, aktywizująca się co najwyżej na rozmaite zawołania drukowane Dużymi Literami, ale niezdolna do czytania małych liter, którymi są upstrzone wszelkie instrukcje, umowy, programy, niezdolna zresztą w ogóle do czytania ze zrozumieniem.

Nietrudno zgadnąć, że używając literki „Ś” mam na myśli coś dramatycznie słabego, zapóźnionego, ubogiego, bezproduktywnego. Jak odpad. Słuszny domysł.

Ponarzekawszy niegdyś w rozmaity sposób na unoszące się szarą mgłą po Polsce zło – zwracam teraz baczniejszą uwagę na to, „jak to się robi”, czyli na mechanizmy i interesy wagi cięższej, które zawiadują naszą rzeczywistością.

Znalazłoby się tych mechanizmów i interesów niemało. Mnie interesują te, które budują nową jakość społeczną, w postaci trash-society. Te mechanizmy to (1) lemingizacja postaw, (2) areburyzacja obywatelstwa, (3) autystyzacja zachowań.

LEMINGIZACJA POSTAW

Słowo „leming” zrobiło w Polsce ostatnio karierę jako symbol „bezwolnego entuzjazmu” dla poczynań Władzy, która traktuje lud jak „karmę” w taniej jadłodajni i zarazem jak kocie łby nadające się do brukowania drogi karier. Przywołując mit o suicydalnych postawach lemingów trafiamy w sedno: lemingi zastępują, niczym proteza, klasę średnią, czyli przedsiębiorczość biznesową, społecznikowską, artystyczną. Stanowią masę janczarów i hunwejbinów, którzy są wysyłani na pierwszy front walki z „dysydentami” i „nieprzystosowanymi”, nieświadomi, że są zaledwie mięsem armatnim, którym wysługują się „operatorzy systemu”, kierujący cały ustrój ku przepaści.

AREBURYZACJA OBYWATELSTWA

Obywatelstwo – to w powszechnym odczuciu zdolność do podmiotowego pełnienia roli suwerena politycznego poprzez mechanizmy samorządnościowe. W moim przekonaniu warunkiem takiego obywatelstwa jest rozeznanie (wystarczające) w sprawach publicznych i gotowość (bezwarunkowa) do czynienia ich lepszymi. Obywatel a’rebours – to obywatel rejestrowy, który zamienił powyższe na prostą, ale obezwładniającą formułę „informuj, płać, głosuj, pokornie słuchaj”. Otóż „lemingi” to co najwyżej obywatele a’rebours, egzaltujące się swoimi rejestrowymi wyznacznikami obywatelstwa, niezdolne zauważyć, że skaczą w przepaść, wcześniej wypchnąwszy w nią świadomych rzeczy „dysydentów”.

AUTYSTYZACJA ZACHOWAŃ

Autyzm to taka choroba, która jest bliska pojęciu „emigracji wewnętrznej”: osobnik nią dotknięty krańcowo ogranicza swoje kontakty z otoczeniem, zamyka się w czymś, co być może jest jego własnym światem, a być może pustką rozpaczliwą. Przez to wyhamowuje swój rozwój intelektualny i duchowy. Jego biologiczność nie przekłada się na jego role społeczne, których właściwie nie pełni. Autystyk społeczny zdolny jest jedynie do spazmów i wybuchów, a nie do racjonalnych zachowań. Patrzy na jedno, widzi drugie, komunikuje się wtedy kiedy „sam na to wpadnie” i niekoniecznie z tymi, z którymi tu-teraz trzeba.

Oczywistym skutkiem tych trzech procesów jest wtórny analfabetyzm obywatelski: postępujący brak aktywnego zainteresowania sprawami publicznymi (odnajdywanie ich wyłącznie w formule widowiska medialnego), niezdolność do podjęcia trudu „przebicia się” z własnymi pomysłami, ideami, inicjatywami, przedsięwzięciami, abdykacja z jakichkolwiek elementów społecznej kontroli poczynań „władzy”, postępująca niezdolność do ujmowania się za prawami swoimi i cudzymi, nawet jeśli te prawa są zapisane w Konstytucji i w ustawach, psycho-mentalna niezdolność do reagowania na pogarszanie się prawa (i praktyk) na tym polu.

Człowiek i mikro-wspólnota, naznaczona lemingizacją, areburyzacją i autyzmem społecznym – to nic innego, jak społecznie agonalny żywioł totalnie wykluczony, zamieniony w masę nierozpoznawalnych, anonimowych „bylektosiów”, mogących funkcjonować wyłącznie jako „ławica” reagująca odruchowo na bodźce zewnętrzne, których nie pojmuje, obawia się, nie potrafi przewidzieć, nie kontroluje w żaden sposób. W takiej „ławicy” funkcjonuje jeszcze Naturalna Żywotność Ekonomiczna (Natural Economic Vitality – NEV), ale już Przedsiębiorczość (ukorzeniona w środowisku i wynikająca z jego potrzeb) jest rugowana przez pozaśrodowiskowe, obce Rwactwo Dojutrkowe (działające w formule „skubnij i zmykaj”).

Apologeci łaskawie nam panującego systemu-ustroju nie dość, że nie widzą rosnącej masowości tej patologii, to jeszcze szydzą, wykpiwają, obsobaczają każdego, kto podnosi ten temat. Literalnie każdego. Wykreował się specjalny typ „dysydenta”, który traktowany jest albo jako „podskakiewicz”, albo jako „pan nie rozumie”, albo jak groźny wróg ustroju. Ale taki dysydent nie jest przywódcą „ławicy”, bo dla przywództwa trzeba legitymizacji, „ławica” zaś nie jest już zdolna do udzielenia komukolwiek mandatu.

Trash-society jest, uzyskiwanym celowo i świadomie, produktem przemian zwanych „demokratycznymi”. Tak zwani decydenci „wycenili”, że łatwiej i taniej jest zdołować tych, którzy z trudnością sobie radzą oraz malkontentów – niż zawracać sobie głowę różnorodnościami, pluralizmami, wiecznie brykającymi i wiecznie marudzącymi egzemplarzami nie dającymi się „przystosować”. Niedawno zamieściłem notkę opisującą, jak to ukarano grzywną człowieka, któremu na zebraniu wspólnoty wrzucono do czapki drobniaki, aby poszedł do sklepu i kupił jakieś drobiazgi. Chcieli sporządzić banner, transparent czy coś podobnego, w proteście przeciw urzędnikom. Jakiś pod-urzędnik, skrycie tam będący, doniósł o „nielegalnej zbiórce publicznej”, co skończyło się wyrokiem na „czapnika”. Kara była większa, niż suma zebranych drobniaków. Tak właśnie produkuje się trash-society, penalizując jakikolwiek odruch obywatelski.

Trash-society nie korzysta z dobrodziejstw cywilizacji, a jeśli już – to w sposób opaczny, niepożądany, często przykry dla otoczenia. Nie szuka dla siebie asocjacji lewicowych, prawicowych, konserwatywnych, żadnych innych. Nie szuka swojszczyzny jako punktu zaczepienia socjalnego. Najwyżej sobie pojazgocze w tramwaju, w przejściu, w parku. Budzi wtedy niechętne politowanie ze strachem pomieszane. Nie cieszy się życiem, a nawet nie cieszy się tym, że w ogóle żyje. Nie masz tu ani samorządności, ani Rzeczpospolitej.

Wykluczenie, orphanizacja

Nawet moim – znacznie bystrzejszym – przyjaciołom filozofującym o rozmaitych naukach społecznych zdarza się zgubić różnicę między dwoma agambenowskimi pojęciami: „homo sacer” oraz „l’uomo senza contenuto”.

Giorgio Agamben jest filozofem, który najprawdopodobniej napisze jeszcze swoje koronne dzieło. Wnioskuję o tym stąd, że jego prace nie otrzymały jeszcze odeń wspólnego klucza, takiego „matematycznego” mianownika.

W roku 1970, w wieku 28 lat, Agamben wydaje w Mediolanie niezbyt obszerne dzieło „L'uomo senza contenuto”, (zawartość: «La cosa più inquietante», «Frenhofer e il suo doppio», «L'uomo di gusto e la dialettica della lacerazione», «La camera delle meraviglie», «Les jugements sur la poésie ont plus de valeur que la poésie», «Un nulla che annienta se stesso», «La privazione è come un volto», «Poiesis e praxis», «La struttura originale dell'opera d'arte», «L'angelo malinconico»). Zaś w roku 1995, 25 lat później, mając już pozycję w środowisku i 53 lata, wydaje w Turynie „Homo sacer. Il potere sovrano e la nuda vita”, (zawartość: «Introduzione», «Logica della sovranità», «Homo sacer», «Il campo come paradigma biopolitico del moderno», «Bibliografia»).

Tłumacząc na język polski mamy zatem dwa pojęcia: „człowiek zniewolony” oraz „człowiek bez zawartości”. To są różne pojęcia. Młody Agamben opisuje człowieka, który jest tak wyzuty z treści, że nie ma do powiedzenia nic ani otoczeniu, ani sobie samemu. Pustak. Oferma do kwadratu. Wimp. Natomiast dojrzały Agamben opisuje człowieka zniewolonego, czyli zakutego w jarzmo, pozbawianego podmiotowości. To jest człowiek dużo bogatszy niż ten wyzuty z wszelkiej zawartości. Jest pozbawiony „jedynie” podmiotowości.

Autorzy, filozofowie, z którymi intelektualnie obcuje, każą Agambenowi dojść do przekonania, które ja również wyrażam niniejszym: niezależnie od intencji drzemiącej w trzewiach społecznych i od intencji przywódców – system-ustrój totalitarny-autorytarny (Orphania) jest bardziej prawdopodobny niż jakikolwiek Rynek czy Demokracja.

/narastanie wykluczenia i społeczne koszty walki z wykluczeniami/

/wykluczenie przekładające się na poważne problemy Państwa-Społeczeństwa/

Obywatelowi często się zdarza, że narusza jakiś przepis: przepisów jest bowiem wystarczająco dużo, aby obywatel nie orientował się w nich (nawet prawnicy nie orientują się zbytnio w prawie „swojej” specjalizacji). Oddajmy sprawiedliwość: obywatele nie zawsze szanują prawo. Naruszenie przepisu – bezwiedne lub świadome – dość często (na pewno nie zawsze) owocuje przyłapaniem, w konsekwencji mandatem, zatrzymaniem, procedurami dochodzeniowymi. Tu objawia się „oczywiste” uprawnienie Państwa do stosowania przymusu, przemocy, karania.

Procedury są tak ustawione, że obywatel MUSI, i to zawsze precyzyjnie, krótkoterminowo, jakby znał prawo „na odwyrtkę”, a wymiar sprawiedliwości MOŻE. Kiedy obywatel się pomyli – ponosi nieuchronne konsekwencje (każde pismo kończy się ostrzeżeniem, że coś „trzeba pod rygorem”). Ze strony wymiaru sprawiedliwości zaś jakże często spotykamy sformułowania: „oczywista pomyłka”, „opóźnienie nieistotne”, „sąd miał prawo”, „obywatel nie przyjmuje do wiadomości tego co oczywiste” (naliczyłem takich sztuczek kilkadziesiąt). Jednym słowem, powszechnieje ludzkie doświadczenie, że „głową muru nie przebijesz”, „z mafią nie wygrasz”. A to wpływa na zachowanie codzienne.

Pełzająca kolonizacja

Przemysł sitwiarski działający wedle formuł Pentagramu, Państwo Stricte kontrolujące spoza kurtyny wszystko co „fruktodajne”, a przede wszystkim podporządkowujące Budżety Nomenklaturze i jej „kiściom”, Rwactwo Dojutrkowe wypierające z przestrzeni gospodarczej rzeczywistą Przedsiębiorczość, na koniec spychanie Naturalnej żywotności Ekonomicznej (która niezależnie od okoliczności wciąż uzupełnia Społeczną Pulę Dostatku) do roli Trash Society  i orphanizacja obywatelstwa poprzez „dociskanie” Homo Sacer aż przeistoczy się z zbiorowość l’uomo senza contenuto, na którym może sobie używać dowolna Orphania – to wszystko jest wielki biznes, w którym każdy rodzaj impertynenckiego temperamentu (pragnienie władzy, pragnienie bogactwa, pragnienie wpływu na świadomość) znajdzie swoje poletko do wyżywania się na Masach, Publiczności, Pospólstwie, Ludzie, Elektoracie, itd., itp.

Taki przemysł chętnie używa sformułowań: macie swoje samorządy, sądy, instancje, izby, cechy, gildie, macie tę całą demokrację – odczepcie się od nas. Rzecz w tym, że „cała ta demokracja” jest ustawiona „pod Orphanię” i nie służy, w ramach jakiejś enigmatycznej demokracji, „dołom”, tylko elitom, nomenklaturze, Pentagramowi. Więcej: Państwo abdykuje perfidnie ze swoich oczywistych prerogatyw na rzecz „państw w państwie”: bandyta boiskowy połamał nogi przeciwnikowi na boisku – sądom i policjom nic do tego, sprawą zajmie się federacja sportowa, kapłan gwałci lub bije nieletnich, okrada samorządy i obywateli – sprawą zajmują się kurie, prawnik albo lekarz działa jawnie na szkodę człowieka – ich postępki rozważają kolesie z izby prawniczej albo lekarskiej, urzędnik działa wraz z ekspertami w spisku na szkodę obywateli – sprawa ugrzęźnie w procedurach, a dokumentacja albo znika, albo jest utajniana, służba sekretna robi geszefty albo napada na ludzi – postępowanie utajnia się i sprawie „łeb się ukręca”, komornik mimo oczywistych przeszkód formalnych odbiera niewinnemu majątek, rujnując go – właściwa izba i sądy uznają, że postępował „lege artis”. Naczelnik straży miejskiej rozjeżdża na przejściu osobę – winna okazuje się osoba, bo „wtargnęła”.

Taka „kultura ustrojowa” jest gotowa do tego, by zarządzało nią kilkunastu przywódców partyjnych, decydujących o wszystkim, co „demokratyczne”: kandydaci w wyborach, finansowanie kampanii wyborczych, ruchy kadrowe w każdym istotnym punkcie przestrzeni publicznej, kształtowanie „opinii publicznej” (media, ale i np. Diagnoza Społeczna), budżetów – a nawet „obiektywnych” statystyk:  tabele, wzory, wskaźniki, parametry, indeksy.

I kiedy już Kraj i Naród są „spreparowani” – są gotowym  „towarem” na „rynku wewnętrznym i międzynarodowym”. Nie wdając się w szczegóły powtórzę swoją interpretację niespotykanej ani w Europie, ani w OECD sytuacji, w której Premier sprawujący drugą kadencję w „cudownie, zielonowyspowo rozwijającym się kraju”, bierze pod rękę Wicepremierkę obytą w przetwarzaniu funduszy pomocowo-budżetowych (oboje zaledwie dukają w jakimkolwiek języku zachodnio-europejskim) – i jedzie do „centrali kontynentalnej” sprawować funkcję nadrzędną nad różnymi krajami, pozostawiając swoje ugrupowanie (grupa kamaryl) i Państwo w rękach osoby niezbyt lotnej, za to wiernej rejterującemu poprzednikowi aż do śmieszności. Opuszcza Polskę pozornie rezygnując ze sztandarowego projektu (patrz: bomba z drugiego „ekspozesa”), czyli mega-projektu inwestycji rozwojowych.

Zanim ktoś to wiarygodnie wyjaśni , mam prawo do własnych spekulacji. Otóż osławiona Transformacja’90 przypisywana Balcerowiczowi (w rzeczywistości autorstwa światowej finansjery i kto wie kogo jeszcze) – to pierwszy, „poburzowy” zbiór tego, co wystawiono cwaniakom na stole, pół-darmo. „Zachód” wziął całą sferę bankowo-ubezpieczeniowo-funduszową, rynki zbytu, infrastrukturę (inwestycje lub ich eksploatacja) oraz wiodące węzły przemysłowo-usługowe we wszystkich rentownych dziedzinach. Drugi zbiór był bardziej wyrafinowany, oferował nie tyle gotowe firmy, rynki, majątek, ile mega-fundusze, a dokonano tego wprowadzając cztery reformy przypisywane Buzkowi (emerytury, ochrona zdrowia, szkolnictwo, samorządy).  Wszystkie te reformy – a warto zauważyć, kto konkretnie tworzył ich dokumentację – po latach okazały się szkodliwe dla Kraju i Ludności, za to wyjątkowo podatne na „operacyjne” praktyki globalnej finansjery.

Trzecie podejście „wyprzedażowe” skierowane było już na „windykację” regaliów (królewszczyzny), czyli niezbywalnych w każdym cywilizowanym kraju takich dóbr, jak infrastruktura krytyczna, obszary koncesji i certyfikatów, obszary mega-przetargów, obszary kształtowania budżetów. Powstała firma, pozornie dokarmiająca (witaminizacja) sferę partnerstwa publiczno-prywatnego, a w rzeczywistości mająca gromadzić w „jednym kotle” rozmaite regalia. Ta firma to Polskie Inwestycje Rozwojowe SA. Na jej czele postawiono nieuka i narcyza, kłamcę edukacyjnego, gotowego się podjąć dowolnego szalbierstwa, byle być w „elicie mieszającej”. Coś nie wyszło, człowieka usunięto, a Tusk pojechał sprawę nadzorować z Brukseli.

 

*             *             *

Jeśli Kraj i Ludność poddaje się takim eksperymentom, jakie opisałem na kilku powyższych stronach – to „podskórnie” sprawa jest wiadoma, tylko nie ma kogo chwycić za rękę, bo system-ustrój skonstruowano jako Twierdzę Konstytucyjną, chroniącą schowanych za murami łupieżców i utracjuszy. Ta Twierdza to immunitety, procedury, certyfikaty, wtajemniczenia, normy, standardy, przepisy, uprawnienia, przywileje, pierwszeństwa – które zawsze dają rację elicie, nomenklaturze. Zza murów takiej Twierdzy można spokojnie „razić” szaraków.

Nastąpiło to, co miało nastąpić, jeśli prawa fizyki i przyrody są prawdziwe. Najpierw z całej konstrukcji (chciałoby się powiedzieć, misternej, ale to było szyte grubymi, aroganckimi nićmi) niespodziewanie „wyjęto” urząd Prezydenta, co spowodowało „roboty naprawcze” w Twierdzy, takie zabezpieczające (kilkadziesiąt takich zabezpieczeń jak czerwcowa sztuczka z Trybunałem). Nie doceniono straceńczej determinacji wykluczanego „elektoratu”. Głosowania parlamentarne nie były zaledwie oddaniem kolejnego filaru konstrukcji, tylko pogłębieniem społecznej odmowy uczestnictwa w postępującej orphanizacji.

I teraz mamy w Polsce „dym”, który przesłania „palenisko”. Media są pełne igrzysk: manewry wokół Trybunału, przetargów zbrojeniowych, prasy-radia-telewizji i placówek artystycznych, zarządów spółek choćby częściowo uspołecznionych, w wielu „fruktodajnych” przestrzeniach Orphanii – jedna strona uzasadnia koniecznością sanacji (słowo nieprzypadkowe), druga strona podnosi larum w obronie europejskości i demokracji.

Zostawmy „dym”. Co prawda, „kaczyści” robią to wszystko „na rympał”, skracając do minimum procedury i przywołując najwyższe racje przeciw „demokratycznemu” arsenałowi Twierdzy Konstytucyjnej, wyłączając (chwilowo?) nawet konstytucyjne elementy systemu-ustroju, ale każdy, kto zastałby przestrzeń, w której jest nominalnym zarządcą, gdy wroga zarządcy „załoga” robi swoje, jakby się nie zmieniła opcja – przede wszystkim odciąłby stary „układ” od kasy. A potem poczynił audyt z punktu widzenia interesów Społeczeństwa. Bez tego mogłoby powstać szybko wrażenie, że nowa ekipa robi „to samo, tylko inaczej”. Zwłaszcza że odchodząca formacja wyraźnie zgłasza pretensje do tego, by rządzić mimo przegranych elekcji. Kukizowcy tego jeszcze nie pojęli, choć uczą się prędko, i działają w stylu „chciałabym, ale mam wianek dziewiczy”.

Dla mnie ważne jest – jak wspomniałem – palenisko a nie „dym”. Czyli sporządzenie szczegółowego raportu z trzech etapów wyprzedaży Polski, a drugiego z bezczelnej, postępującej orphanizacji ustroju-systemu, trzeciego zaś – z pełnej tupetu kolonizacji Polski. Dziesięć lat temu „kaczyści” jak łase na igrzyska dzieci zajęli się szaloną dekomunizacją i punktowym zwalczaniem korupcji (w obu obszarach dopuścili się tych samych bezeceństw, które zwalczali). Skutek – co najmniej niesmak, a przy okazji długotrwała utrata władzy. Powtórzenie tego błędu nie wchodzi w grę. Dlatego czekam na efekt kilku(nasto)miesięcznej pracy M. Morawieckiego i P. Glińskiego, z których jeden bez wątpienia rozumie procesy meta-gospodarcze, a drugi meta-kulturowe, zatem owoc ich pracy nie będzie tanim zbiorem konceptów „z ręki”, robionych na kolenie, tylko będzie „przećwiczony” z ich zawodowymi, branżowymi środowiskami (i – co oczywiste – z kontrasygnatą J. Kaczyńskiego jako głównego „menago”). W drugim szeregu stoją „śledczy” i „suport” związany z takimi nazwiskami jak A. Duda, A. Macierewicz, Delfin, M. Kamiński i kilkunaścioro pomniejszych. Nie po to nowa formacja narażała swój wizerunek dla tych osób, by spędzali swój czas na celebrach i polowaniach. Ciężką pracą wesprą robotę, w której są zaledwie „drugim frontem”.

Czytelnika może razić skryty powyżej między wierszami pragmatyzm czy nawet cynizm. Wyjaśniam: niniejsza notka jest próbą dodarcia do jądra tego, co właśnie ma miejsce w moim Kraju. Egzaltację i Duże Litery pozostawiam „zadymiarzom”. Choć każdy, kto mnie choć trochę zna – wie, jakie mam wartości naczelne i jaki pragnienia „publiczne”.

 

/czerpałem ze swoich niezliczonych notek w powyższej sprawie, wszystkie można znaleźć na portalu https://publications.webnode.com /

 



[1] Dynalogic to meta-mechanizm gospodarczy, który „odsysa” siły żywotne z obszarów, gdzie tworzone są owoce (dobra, wartości, możliwości), przenosi to co odessane (podatki, opłaty, daniny) do obszaru Ultragospodarki, z zadaniem „mnożnikowania” gospodarki, ale często porzucanym. Kiedy Gospodarka słabnie – z tego co „odessano” tworzy się tzw. Paragospodarkę, z zadaniem witaminizowania gospodarki. Ale kiedy tylko „lekko drgnie” – Paragospodarka z powrotem oddaje wszystko Ultragospodarce (patrz: retorsja);

[2] Marketon to meta-mechanizm gospodarczy, który poprzez kreowanie monopoli wyselekcjonowuje warstwę „sukcesorów” (beneficjentów) i warstwę Proletariatu, która jest wyzyskiwana na zaspokojenie Sukcesorów. Rynek na skutek działania tego meta-mechanizmu staje się efemerydalny, iluzoryczny;

[3] Gradian – to meta-mechanizm gospodarczy wyodrębniający dwie tendencje gospodarcze: wznoszącą, wewnątrz której „wszystko samo rośnie” i spychającą, wewnątrz której „wszystko jest pod górkę”. Rozmaite zachowania racjonalne (kształcenie się, wżenianie się, przystępowanie, itd.,itp.) działają tylko w wąskim obszarze (rynek) i pozwalają przenieść się od spychania do wznoszenia tym, którzy się najlepiej starają i mają szczęście, a wyrzucają poza wznoszenie tych, którzy są utracjuszami lub „narażą się”;

[4] Politykę tu rozumiem jako sztukę optymalnej alokacji dobra publicznego (by służyło dynamizowaniu całości gospodarki) oraz takiego stymulowania „wszystkiego co prywatne”, by miało interes we wspieraniu dobra wspólnego;