Multitude a demokracja

2012-03-30 14:12

 

/życzliwa podpowiedź ludziom lewicy/

 

Słowo „Multitude” po wiekach powróciło do dysputy intelektualnej za sprawą Antonio Negri i Michaela Hardta, autorów książki „Imperium”, wydanej po polsku przez Wydawnictwo WAB, Warszawa 2005 (w oryginale: „Empire”, 2000). Rozwinęli koncept Multitude w książce Multitude: War and Democracy in the Age of Empire, wydanej w roku 2004. Wcześniej tego pojęcia używał cyniczny doradca władców Niccolo Machiavelli, po raz pierwszy w książce „Discorsi” (Rozważania nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Tytusa Liwiusza, 1512/17).

 

Rozumiejąc państwo jako twór złożony z władcy i podporządkowanych mu jednostek, mało interesował się on społeczeństwem (i wszystkim co „oddolne”), a bardziej wprowadzanymi przez władcę warunkami działania określającymi ustrój polityczny, do czego przydatna jest według niego np. wiedza psychologiczna. Przeciwstawia Machiavelli pojęcie „virtu” (energii, inicjatywy, zdolności do podejmowania decyzji i szybkiego działania) pojęciu „opatrzność” (oskarżanemu przezeń o fatalizm). Najogólniej: władca powinien pacyfikować niebezpieczeństwa, jakie czyhają na niego ze strony zróżnicowanego Ludu (a to zróżnicowanie-multitude powoduje, że nie sposób poznać Lud w wystarczający sposób), poprzez takie manipulacje, które wpasują Lud w ujednolicające reguły, po czym tymi regułami i ujednoliconym porządkiem zawiadować po swojej myśli. Jakoś to wszystko Machiavelli godził ze stanowiskiem republikańskim.

 

Kolejną ważną postacią, która „wzięła na ząb” pojęcie Multitude, był Baruch Spinoza, ponad stulecie później, w dziele Tractatus Theologico-Politicus (Traktat Teologiczno-Polityczny, 1670). Dla niego Multitude oznaczało kolektywne upoważnienie dla jednostki i dla urzędów-organów do działania – w ramach „kontraktu społecznego” – na rzecz zbiorowego bezpieczeństwa, prosperity i porządku obywatelskiego. Czyli zróżnicowane, „rozbisurmanione” ludzkie pragnienia i wyobrażenia znajdują ujście w możliwościach publicznych stwarzanych w ramach ładu obywatelskiego. Różnica: Machiavelli optował za „pacyfikowaniem” oddolnej różnorodności, Spinoza – za systemowym agregowaniem niezliczonych interakcji, poglądów, działań, wyobrażeń, zamiarów i pragnień i powierzaniem tych agregatów upoważnionym jednostkom, urzędom i organom. Spinoza zresztą traktował „wszystko” jako coś, co jest rozpostarte pomiędzy boski Ideał i praktycystyczną Politykę, znajdował w tym miejsce dla ludzkiej wolności i podmiotowości.

 

To wszystko konsumują Negri z Hardtem, z których pierwszy, filozof polityczny, jest dziś znanym alterglobalistą, choć niegdyś „demokratyczne” państwo włoskie zadało mu długoletnią odsiadkę pod absurdalnym zarzutem przewodzenia tamtejszym terrorystom, drugi zaś jest teoretykiem literatury (coś jak Umberto Eco, z zachowaniem proporcji).

 

W ich przekonaniu fakt, że coraz bardziej monopolizujący się świat oplata Ludzkość siecią delikatnych nici pajęczych (np. makiawelicznych), upoważnia „doły” do niezależnego generowania swojej oddolnej podmiotowości, rozmaitej co do sensu, kształtu, form działania, czyli z założenia antysystemowej. Do poddawania pod globalną dysputę najrozmaitszych propozycji funkcjonowania społecznego, publicznego. Polityka ich zdaniem polega na tym, że jednostka swoją subiektywną ekspresję powinna wnosić w życie publiczne z użyciem tego, co filozofowie nazywają „miłością”, czyli poszanowaniem cudzej inności  i gotowością do jej wspierania z rachubą, że „moja inność” też będzie wspierana przez pozostałych. Każdy cel polityczny jest w takich warunkach możliwy.

 

Używają nawet pojęcia „biopolityka” i stosują je do różnych obszarów ludzkiej ko-egzystencji, np. ekonomii. Ubolewają, że tworzenie idei, wyobrażeń, kodów, emocjii I innym dóbr niematerialnych jeszcze (już?) nie jest postrzegane jako podstawowy klucz do innowacji ekonomicznych.

 

Moje zdanie – czytelnika doświadczonego przez rozmaite Systemy – jest takie: skoro już pajęczy oplot rozmaitych imperialnych Monopoli (ekonomicznych, kulturowych, politycznych, religijnych, itd.) odbieramy jako duszący i obezwładniający, to próby budowania systemu alternatywnego w tej samej konwencji (choć nazywanej „oddolną”) przypominają raczej „kozaczyznę”: uciekinierzy zaporoscy, zrazu poszukujący szansy życiowego „nowego otwarcia”, stworzyli ostatecznie własny „Anty-System” (podobnie całkiem niedawno w Polsce na Układ wynaleziono Anty-Układ, kompromitując ostatecznie niegłupi koncept kolejnej Rzeczypospolitej). Formacja kozacka, po kilkunastu pokoleniach od pierwszej fali ucieczek spod feudalnego knuta, sama stała się zmilitaryzowanym, zmilitaryzowanym knutem, nawet jeśli uwzględnić „demokratyzm” stosowany przy obieraniu przywódców, nawet jeśli pamiętać, że Iwan Mazepa i jego przyboczny Pyłyp Orłyk zredagowali pierwszą w świecie demokratyczną Konstytucję (po niej była korsykańska, potem amerykańska, a jako czwarta nasza 3-majowa). Tabuny kozackie zdobywające ogniem i szablą oraz gwałtem Syberię dla caratu – to raczej niezbyt doskonała prezentacja Multidude.

 

Ale jeśli „zaprogramować” się jednostkowo i wspólnotowo na rzeczywistą antysystemowość (co prowadziłoby w oczywisty sposób do „szarej strefy” edukacyjnej, gospodarczej, kulturalnej, rekreacyjnej, samorządowej) – to oznacza, że odcinamy się od Państwa, odbierając mu zarówno władzę polityczną (administracyjną, sądową, majątkową) nad sobą, odbierając mu (i jego zmonopolizowanym władykom, janczarom) medialnego wpływu na naszą świadomość i widzenie świata, jak też odmawiając mu jakiegokolwiek finansowania (niech Czytelnik sam się domyśli, o czym mówię). I wyzbywamy się ciągotek „samorządowych”, by w to miejsce stworzyć „kozaczyznę”, własny contra-system. Usuwamy się po prostu w tę stronę, gdzie dziś jest margines poza-ekonomiczny, poza-systemowy.

 

No, ale do tego trzeba politycznej odwagi i minimalnego rozeznania w tym, co nadchodzi, a nie millerów, palikotów, urbanów, oleksych, ikonowiczów, nowickich, biedroniów, czarzastych, sierakowskich, kwaśniewskich i tej licznej flibustierki, która hałasuje poza parlamentem i poza mainstreamem, mając o sobie przekonanie – każdy z osobna – że jest prawdziwą lewicą, a w praktyce szukających rozpaczliwie dobrej dla siebie pozycji startowej w systemie, który już nawet dziecko uzna za zbankrutowany.