Mrok

2010-02-20 13:56

 

ORATORIUM JEDENASTE

„MROK”

 

Był Generał w młodości ze służbami w uścisku

Ideowo wszak służył, nie – jak wielu – dla zysku

Był Generał już ważny, kiedy Żydów gonili

Po zdarzeniach marcowych z kraju ich przepędzili

Był Generał dowódcą, gdy płonęło Wybrzeże

Splot tragicznych wydarzeń, dusz tysiące w ofierze

 

Owe rysy na służbie – był tam wszędzie obecny –

Nie dowodzą wszak tego, że Generał był niecny

Gdyby tak rozumować, każdy kto żył w te czasy

Winien oddać dyplomy, szarże swe i lampasy

Winien pozbyć się odznak, premii oraz awansów

Jeśli tego nie robi – to ucieka w niuanse

Kiedyż robił nauki dziś Prezydent-Profesor

Kiedy awans dostawał Sędzia – wonczas Asesor

Kiedy Mistrzem Olimpiad był dzisiejszy nasz Katon?

Sam podobnym wszak będąc – Generała lży za to      

 

Czy za samą obecność, czy za śpiew w złym chórze

Za to ludzkie pragnienie by podążać ku górze

Można człeka oskarżać, i to jako głównego?

Niechaj rzuca kamieniem, kto niewinny niczego

/to się wmontuje w tekst "jednolity"/ 

 

Natenczas Wojciech chwycił na pasku przypiętą

Raportówkę polową, a w niej kartkę zmiętą

Tu analiz wojskowych było całe mrowie

Sekretnych wielce, zatem nikt już się nie dowie

Jakie uczucia, myśli jakie nim miotały

Wszak myśmy ludzie prości – on zaś Generałem

Raz jeszcze przejrzał dane, jeszcze wszystko zmierzył

A potem przez dni kilka ciężkie chwile przeżył

Oto bowiem szykował Polsce i Rodakom

Straszliwą niespodziankę, wojny twardy zakon

On co z rąk faszystowskich wyzwalał Ojczyznę

Teraz ból miał jej zadać i otworzyć bliznę

On co książki czytywał, teatry oglądał

Kraju miał być żandarmem: na to nie wyglądał

Gryzł się swymi myślami i wielce frasował

Zastanawiał czy wszystko dobrze przygotował

Mógł jeszcze się zatrzymać, jeszcze szansa była

Analizy wskazują, że wojskowa siła

Niekoniecznie być musi natychmiast użyta

Zatem cóż dalej robić – sam się siebie pyta

Przejrzał w myślach historię lat ostatnich kilku

Lat bogatych w zdarzenia: dziś historia milczy

I kroniki znać nie chcą o co były waśnie

Co się działo w tym kraju miesięcy szesnaście

Licząc w tył od tej daty, którą wszyscy znamy

I do końca dni swoich już zapamiętamy

 

W osiemdziesiątym roku, pośrodku wakacji

Polska była areną robotniczych akcji

Zaczęli kolejarze rodem spod Lublina

Po nich staje Wybrzeże, w Gdańsku i w Szczecinie

Kiedy zaś dołączyły do strajków kopalnie

Polska buntem stanęła, a w fabrykach walne

Zebrania stanowiły, że odtąd do skutku

Stać będą strajkiem wszyscy, aż choćby malutki

Podpis złożą na kartce rządu delegaci

Którym już przedstawiono „oczko” postulatów

Wśród postulatów było kilka systemowych

Kilka z nich politycznych, na koniec płacowych

Lech Wałęsa co przez płot do strajku przeskoczył

I do pierwszych dołączył, przed ludźmi roztoczył

Wizję zwycięstw wspaniałych robotniczej wiary

Która podepcze związki zawodowe stare

W ich miejsce ustanowi związki już prawdziwe

Które będą dla ludzi działać jako żywe

Będą się zajmowały BHP, płacami

A nie z CRZZ-tu, z Centrum instrukcjami

Będzie robotnik trzymał sprawy w swoich rękach

I zakończy się polskich robotników męka

Zakończą się oszustwa władzy dyrektorskiej

Biurokracji partyjnej i elity wąskiej

Skończą się przywileje w sklepach za firanką

Półki będą dla ludzi, a w więzieniach zamknąć

Nie da się już nikogo, kto odważnie staje

Dla robotniczej sprawy i świadectwo daje

Że uczciwie w obronie staje pracownika –

Taka Wałęsy mowa do ludzi przenika

Z radiowęzła. I jeszcze on o tym napomknął

Że bierze Matkę Boską na swoją Patronkę

MKS zaś co wszystkie połączył załogi

Nazwano SOLIDARNOŚĆ: odtąd taką drogą

Porozumienia załóg i jedności ludzi

Będzie ruch się rozwijał i ducha nam budził

Do entuzjazmu czynów i do wielkiej wiary

Że się uda socjalizm nowy na tym starym

Że gdy chwacko do sprawy zawezmą się „nasi”

Wnet się w kraju pojawi i chleb, i kiełbasa

Wszelkie też dobra, które w ilości niemałej

W Partii czeluściach albo w eksporcie znikały

Teraz rynek zasilą naszych miast i wiosek

Będzie co jeść – a eksport zostawmy na potem

 

Łatwy żer przeczuwając, widząc co się święci

Przybyli do stoczniowych wrót inteligenci

Byli Gwiazda i Kuroń, Michnik i Staniszkis

Modzelewski i inni do tej stoczni przyszli

Była to silna grupa niezłomnych oporu

Przeciw starej komunie. Zatem ludzie z KOR-u

Ludzie z ROPCiO i innych ugrupowań tajnych

Co przeszli już niejedno, którzy pośród skrajnych

Zdołali prześladowań zachować swą godność

Którzy dumnie nosili ważne słowo WOLNOŚĆ

I szczerze nie znosili totalitaryzmu

Chociaż wiele wspólnego mieli z socjalizmem

KPN pod Moczulskim, i klub liberałów

Wielka liczba do tego różnych radykałów

Niejeden z nich partyjne szeregi zasilał

W swej młodości i potem, nim aparat wylał

Z kąpielą swych najlepszych Partii wychowanków

I mianował wrogami, i wypchnął do szańców

Ojczyzny wiernych synów, którzy dobrze chcieli

Ale nieco inaczej robotę widzieli

Brali całkiem dosłownie hasła demokracji

Że niby lud ma rządzić. Jasne, mieli rację

Tylko tego nie chcieli pojąć swym rozumem

Że w żadnej demokracji nie rządzi się tłumem

Tylko poprzez wybrańców stanowi się władzę

Zatem poprzez wybory trzeba coś uładzić

A jeśli nie wybory – to ważny jest sposób

Wyłonienia najlepszych spośród ludzi osób

Które to zawiadować będą polską nawą

I najlepiej rozstrzygać każdą trudną sprawę

 

O tym potem, bo teraz Solidarność nowa

Wzmocniona o ekspertów, do boju gotowa

Tam, w stoczniowej stołówce, i z megafonami

Z Pyką deliberuje nad postulatami

Pyka jednak pomylił chyba swoją rolę

Zwracając się do ludzi: cześć głupie robole

Trzeba było wymienić durnego bufona

Dzieła zatem wielkiego Jagielski dokonał

Podpisał on z Wałęsą tekst Porozumienia

Które Polskę od teraz radykalnie zmienia

Podobne są podpisy w Jastrzębiu, w Szczecinie

Wszyscy czują że Polska jeszcze nie zaginie

Zaczęły się radości festiwale wielkie

Powszechnej wiary w cuda - a nadzieje wszelkie

Pokładano w Wałęsie i w Solidarności

Który okpił komunę i wygrał z nią w kości

Teraz drzwi do Historii stanęły otworem

Przyszedł czas by wyleczyć Polski rany chore

Aby Naród znów poczuł swoje przeznaczenie

Postawił kraj na nogi i trzymał baczenie

Na swoich kierowników, co przez Tysiąclecie

Zawsze postępowali niby we mgle dzieci

Najpierw byli kochani, a kiedy na tronie -

Zawsze jakoś skręcali w niewłaściwą stronę

 

Wojciech, stary frontowiec, który z niejednego

Pieca jadał wypieki, czuł coś niedobrego

Z jednej strony sympatię miał do tego ruchu

Robotnicze pragnienia słuchał chętnym uchem

Pilnie czytał lektury, które niczym gejzer

Wypłynęły na rynek, każdy mógł w nie wejrzeć

Bo cenzury nożyce bezsilne się stały

Wobec bezdebitowych wydawnictw nawały

Ludzkich swobód Generał obserwował tygiel

Ale czuł że nałożyć trzeba będzie rygiel

Na tych strajków tysiące które przez kraj cały

Bez porządku żadnego: to się pokazały

Ciemne strony wolności, co jak tlen w nadmiarze

Jednym daje energię – innych świrem karze

Wśród rozumnej większości cieszącej się z pracy

Wypełnionej nadzieją – byli też i tacy

Którzy sensu wyłącznie w rozróbach szukali

W ciągłych próbach awantur, byle coś rozwalić

Judzili po fabrykach, po wsiach jęli mamić

Że z komuną rozmowy wyłącznie strajkami

Uda się przeprowadzić, zatem kto chce szczerze

Poprawić swoją dolę, niech za strajk się bierze

Niechaj żąda wciąż więcej, niechaj dyrektorzy

Pogłupieją od strajków, wtedy dadzą może

Tu podwyżkę, tam urlop, a tu nawet władzę

Przecież inni na stołkach też sobie poradzą

Modne stały się taczki którymi pieniacy

Wywozili dyrekcję poza zakład pracy

Rządził krajem rozgardiasz, rządziła głupota

Wypłaty podwyższano – a stała robota

Kraj się w długach zanurzał, a zobowiązania

Pieniacy olewali, racje mieli za nic

Byle tylko zabłysnąć na fabrycznym wiecu

Byle tylko podpalać w tym strajkowym piecu

 

Patrzył na to nie wierząc zdumiony Generał

Który już w międzyczasie dan został premierem

I Partii Sekretarzem szybko go obrali

Ci co chcieli by Wojciech komunę ocalił

Nie tak widział Generał swego kraju losy

Nie tak myślał o Polsce, dęba stają włosy

Porozumień sierpniowych ideę znał taką

Że wspólnymi siłami dla dobra Polaków

Wezmą się ideowo dla Sprawy złączeni

Ci co swoje wrogości dadzą w zapomnienie

Ci co z wolą najlepszą i najlepszą wiedzą

Narodowi kierunek dobry podpowiedzą

Dawniej bo obu stronach stali barykady

Teraz swojej współpracy sens chcą nowy nadać

Takie od zawsze Wojciech miał wyobrażenie

Na temat słowa które brzmi POROZUMIENIE

Ale widział że czasy nie będą spokojne

Zaś siły rozrabiackie koniecznie chcą wojny

Taką mają zasadę: „tym lepiej im gorzej”

Dla swoich ambicyjek chętni kraj rozłożyć

Posłał Wojciech przezornie szparko na przeszpiegi

Swoich tajnych agentów pomiędzy szeregi

By odczytać bezbłędnie jakie są zamiary

Solidarnych przywódców, nie chciał przecież kary

Hurtem każdemu dawać, wiedział że rozsądku

Znaczna tam przecież siła i ludzi porządku

Innych umyślnych posłał do Episkopatu

By zapytać o radę tych duchownych braci

Co robić z tą hałastrą rozbrykanych ludzi

Niechętnych ku robocie, a gotowych judzić

Ostatecznie z tych wszystkich starań jemu wyszło

Że należy samemu gwarantować przyszłość

Spokojną i rozważną krajowi swojemu

Wśród ciągłych niepokojów i burz nękanemu

Bowiem cna Solidarność w zupełnym amoku

Nie ustąpi swej drogi ani nawet kroku

Zaś modlitwą podobno przejęte kościoły

Pełne zgniłego jadu, nienawiści zgoła

Największych zapaleńców stają się schronieniem

Nie kierują zaś żadnym się porozumieniem

Jeszcze ostatnią szansę Wojciech pozostawił

Chociaż już wszystkie siły w gotowość postawił

Czeka aż postanowi Solidarna Rada

Której rychłe spotkanie prasa zapowiada

A na Radzie - euforia wszystkich radykałów

Że udało się w kraju poczynić niemało

Wrednej komunie napsuć krwi i starań wielu

Że znikają ostatnie kadry PRL-u

Wywożone na taczkach, gnębione strajkami

Kryją się po urzędach, za ZOMO tarczami

Że niedługo na drzewach będą zamiast liści

Wisieć równo i smętnie wszyscy komuniści

 

Wojciech to wszystko widząc, chociaż się frasował

Coraz bardziej na dramat ów się decydował

Widać było że wojna w kraju już się toczy

I pytanie jest tylko: kto pierwszy krwią zbroczy

Solidarność oddana bez opamiętania

Misji niszczenia kraju, wrogów wyrzynania

Nie jest stroną sławnego już Porozumienia

A ideę współpracy we wrogość zamienia

Lecz Generał miał jeszcze inne dylematy

Oto wojska radzieckie poprzestały na tym

Że się blisko granicy ustawiły groźnie

I formują w zastępy dywizje przemożne

Widać było że albo poradzimy sami

Albo będziemy bici obcymi wojskami

Na dodatek nóż w plecy polskiemu sztabowi

Zadał bliski Wojciecha zdolny współpracownik

Wiele stronic schematów i regulaminów

Sekretnie i podstępnie poza sztaby wyniósł

I grube skoroszyty różnorodnych planów

Wywiózł razem z rodziną do Amerykanów

Zatem wśród niepewności oraz pośród wrogów

Musi Generał trzymać taktyki wymogi

Są bowiem niezależne od cierpień sumienia

Procedury działania, te zaś bez wątpienia

Trzeba realizować, choćby się paliło

Bez tych procedur wszystko by się zawaliło

Samotny w swych decyzjach, świadom przyszłych losów

Generał czuł jak prędko przybywa siwych włosów

Sercem, duszą, sumieniem zrozpaczony cały

Rozumem swym ogarniał chłodno scenę całą

I widział że stanowczo bierze na swą głowę

Odpowiedzialność wielką i dramatu ogrom

Skurczył się w swym fotelu, raz ostatni spojrzał

Na mapę, ale na niej nadziei nie dojrzał

Wszędzie tylko warcholstwa gęste punkty krwawe

Powstał Wojciech gwałtownie: dość już tej zabawy

Szybkim frontowym trybem wydaje rozkazy

I tą nocą grudniową precyzyjne razy

Zadaje wszystkim siłom destabilizacji

Przed chwilą jeszcze wątpił – teraz pewien racji

Pracuje ze swym sztabem do białego świtu

I doprowadza sprawnie do tego wyniku

Że tylko w paru punktach zaspanego kraju

Nikłe gesty oporu się uwidoczniają

 

A w niedzielny poranek ludzie wcześnie wstają

I zdumieni przez okna swoje wyglądają

A tam wozy pancerne, koksowniki dymią

Pełno wszędzie żołnierzy, jakowąś straż trzymią

Każdy włączyć chce radio – a tam przemówienie

Czyta ktoś w okularach ciemnych ogłoszenie

To Generał wprowadza stan wojenny w kraju

Groza padła na ludzi, bo wyobrażają

Sobie sceny okropne znane z podręczników

Zwłaszcza że wojsko widzą wokół koksowników

Przestrach spłynął na mężczyzn: wezmą-li w kamasze

I czwórkami sprowadzą bym strzelał do naszych?

Strach ogarnął kobiety: zabiorą nam braci

Mężów, ojców, kochanków – by ich w wojnie stracić?

Więc chwyta telefony kto je w domu miewa

Ale tu głucha cisza, każdy się zdumiewa

Jakże to żyć będziemy, przecież zaraz święta

Takich świąt pośród wojny nikt już nie pamięta!

Jak odwiedzimy krewnych, życzenia wyślemy

Co to się będzie działo!? Ta powszechna niemoc

Rodziny ogarnęła i zwarzyła nastrój

I wszyscy wnet poczuli ten niedobry zastój

Kiedy nic się nie daje powiedzieć do końca

Wszystkim zaś się wydaje że przygasa słońce

Że cofamy się wszyscy jakoby do jaskiń

Nie chce się ze snu wstawać, trudno także zasnąć

Powoli, po omacku się przyzwyczajamy

Do wojska pośród czołgów przed koksownikami

I do nowego słowa co aresztowanie

Każe tak kolonijnie zwać „internowaniem”

Jakby to jakieś wczasy były dla tych wielu

Którzy grozili wcześniej ludziom PRL-u

A to był zwykły pierdel, choć we wczasowiskach

Boć więzienia nie dały rady zmieścić wszystkich

Powoli między ludzi szła też informacja

Że gdzieś w kopalni Wujek była krwawa akcja

Jeszcze się pojawiły, niczym za Bieruta

Patrole kontrolerskie: za pomocą knuta

Na oczach telewizji opieprzały takich

Którzy produkowali przemysłowe braki

Albo mieli bałagan w rolniczej zagrodzie

Czy też słabo karmiły w przydrożnej gospodzie

Widział lud tę parodię prosty, bogobojny

I śmiał się do rozpuku z takiej niby-wojny

Poszły przez kraj dowcipy na tej IRCh-y temat

Aż trzeba było cichcem skończyć ów dylemat

Poszły śmieszne powiastki na tematy PRON-u

Mówiono też że Orła nie pokona WRON-a

Najśmieszniejszy w tym wszystkim Urban się wydawał

Który kpił z dziennikarzy i seanse dawał

Konferencjami zwane, ale to pozory

Kiedy on występował, to ze śmiechu chory

Każdy był kto rozumiał o czym mowa idzie

Aż bezsilni wrogowie mówili: ty żydzie

Ty uszaty szympansie, wszawa eminencjo

On się śmiał bo przerastał ich inteligencją

(dla niego kupowało się kiedyś gazety

bo od zawsze dostarczał umysłom podniety

był w „Po Prostu” redakcji oraz w „Polityce”

ostre pióro miał oraz lubił wypić przy tem)

 

Z wojną zrazu tak groźną i niesamowitą

Ludzie się oswoili i znaleźli przy tym

Każdy dla siebie miejsce w takiej sytuacji

Tej – jak Trybuna piała – ciut stabilizacji

Jak w kabaretu wierszach: gdy śledź w sieci czuje

Niemoc swoją – to życie się normalizuje

 

Spadła też na nas wszystkich wieść mrożąca żyły

O tej straszliwej zbrodni jaka się zdarzyła

Pod Włocławkiem na tamie nad zmrożoną Wisłą

Tam Księdzu Popiełuszce umrzeć w mękach przyszło

Hańby tej nikt nie zmyje z żadnego Polaka

Że wychował zbrodniarzy i bandytów takich

Wstydzić się nam wypada z osobna każdemu

Za tę straszną robotę, za tę ślepą przemoc

Która kazała w służbie użyć metod karnych

Tylko za to że w ludzie Ksiądz był popularny

Że słuchało się Księdza jakoby proroka

Że za każde kazanie Naród Księdza kochał

Wiele lat trwały targi kogo skazać trzeba

Za ten zbrodni najgorszej niepojęty temat

Z wyrokami wielkimi osadzono winnych

Ale straszna przewina niech ostrzeże innych

Co się Polakiem każą nazywać każdemu:

Wszyscyśmy winni równo mordowi tamtemu

Gdy podczas festiwalu strajków, nienawiści

Jedni drugich drażnili po to by się ziścił

Sen ów nasz najczarniejszy w wyniku którego

Polak w kraju pobożnym zabił duchownego

 

A wtedy, w noc grudniową, ja studentem byłem

Pamiętam ten poranek, jak się przestraszyłem

Że wezmą mnie w kamasze i wyślą na ludzi

Będę przy koksowniku całe dnie się nudził

A kiedy już przywykłem to mnie uwierało

Że jakieś szwarc-komando nam pozamykało

Drzwi wszelkich biur studenckich, wcześniej pełną parą

Biorących udział w strajkach, lotki drukowano

Lokale pełne dysput i gorące głowy

Rozgrzane do białości polityczne mowy

Padały wielkie słowa i przemądre myśli

Człowiek uczył się szybko tego co nie wyśnił

By nawet w śnie bajecznym, takie były czasy

Że kto miał mózg otwarty, był na wiedzę łasy

Kto miał oleju w głowie i serce na dłoni

Ten swoją profesurę łatwo mógł dogonić

I nagle przyszły mroki stanu wiadomego

I trzeba było wrócić do skryptów i tego

Co na wykładzie nudnym jak z olejem flaki

Wykładał mistrz lub matoł, albowiem i takich

W uczelni mej nie brakło, zapewne i wszędzie

Ale nie o nich mowa, niech im lekką będzie

Ichnia emerytura. Ja pamiętam dzisiaj

Że wtedy pośród strachów niby się wyciszył

Każdy kto wcześniej krzyczał z trybuny dowolnej

Że niezależnej Polski chce i szkoły wolnej

Że ziemia nam wydała wszak nie tylko Marksa

Ale innych autorów też wykładać warto

Teraz w stanie wojennym jakby coś przycichło

Ale to tylko pozór, zaczęliśmy rychło

Swoją własną konspirę i „tajne komplety”

Gdzie żeśmy poznawali nauki sekrety

Nauki wyzwolonej spod wszelkiej kontroli

Każdy z nas tej bibuły sprowadzał do woli

Z różnych tajemnych źródeł, z różnych powielaczy

Samiśmy też chodzili nocami do pracy

W piwnicach ciemnych wąchać podziemnej farby zapach

Nie myśleć o ryzyku, ewentualnych stratach

Tak nam mijały studia pomiędzy sesjami

Dziś będzie dyskoteka – jutro zaś egzamin

I tylko czasem zdarza się przed profesorem

Że się wypsnie uwaga która inne tory

Twej zdradza edukacji – wtedy nauczyciel

Uśmiecha się znacząco: on tego nie słyszał

 

Opowiadał mi o tym swe odrębne zdanie

Kumpel co zdołał uciec przed internowaniem

Nie mógł on wcale zasnąć tą nocą grudniową

Myśli mu niespokojne wypełniały głowę

Jakiś zwierzęcy instynkt podniósł go wieczorem

Żeby wyjrzał przez okno. I nerki miał chore

Chore nerki miał zaś na skutek przesłuchania

I słynnej „ścieżki zdrowia”, kiedy go przeganiał

Klawisz pośród kordonu, a każdy „niebieski”

Co w kordonie się starał walić prosto w nerki

Wrzeszczał dziko i chyba trochę był naćpany

Jak tu bowiem wyjaśnić takie zachowanie?

Owej nocy więc kumpel wstał i okiem rzucił

Z piętra szóstego widać trzy czy cztery „suki”

Z nich cichutko wychodzą tajniacy znajomi

I rozchodzą się chyżo każdy w inną stronę

Już za chwilę wywlekli sąsiada z przeciwka.

Kumpel żonę i dzieci przez sen cicho ściskał

Do plecaka powrzucał niezbędne drobiazgi

A na schodach już słyszał psa sąsiadów jazgot

Znaczy że byli blisko, zatem po balkonach

Niczym słynny „taternik” przeszedł do znajomych

Stamtąd zjechał po rynnie i piorunochronie

Zauważyli jednak, ruszyli z pogonią

On znał każdy zaułek, tylko dzięki temu

Zatrzymania uniknął, szybko do „haremu”

Przeniknął ciemną nocą. „Harem” to był lokal

Sióstr wizytek na Woli, w jednej z nich się kochał

Ale tylko na niby, bo to zakonnica

Wnet na stole herbata, chleb i jajecznica

Mieszkał tak dwa tygodnie, potem zmieniał „mety”

Raz na tydzień lub częściej, „esbecy” niestety

Po piętach mu deptali nieustannie, co dnia

Takie życie w ukryciu nie było wygodne!

Jak to się mogło zdarzyć, sobie pomyślicie?

Ano wśród opozycji - zawżdy donosiciel

Wszędzie WRON-a swe macki chytrze lokowała

O podziemnej robocie więc wszystko wiedziała

Wychodzili z „interny” pierwsi towarzysze

Nikt nie wiedział do końca jakim to podpisem

Skażon brat nasz najlepszy: czy „lojalkę” tylko

Asygnował czy może stał się już nam wilkiem

Esbeckim konfidentem i gnidą parszywą

Każdy więc na takiego patrzył nieco krzywo

Jakby go obmacywał wzrokiem i sumieniem

Jakby chciał coś odgadnąć uważnym spojrzeniem

Wiele wtedy przyjaźni dobrych się zerwało

Jakże tu być serdecznym, gdy się nie ufało?

Kumpel razem z Bujakiem forsę od Piniora

Rozprowadzał po ludziach ubogich i chorych

Zasłużonych dla sprawy walki z komunizmem

Którym rent oficjalnych urząd nie chciał przyznać

Ale większość tej forsy cichcem wywiezionej

Zostało na bibuły druki przeznaczone

Solidarność Walcząca z powstańczą kotwicą

Już szukała okazji by numer IM wyciąć

Sypały się ulotki z balkonów kamienic

I na murach napisy zaczęły się plenić

Choć esbecja ich wielu powyłapywała

Dzielna konspira prawdę rozpropagowała

Prawdę o ciężkim boju na kopalni „Wujek”

O tym jak w Arłamowie Wałęsa się czuje

Tę o Katyniu prawdę, i tę o Pyjasie

Co go WRON-a zabiła wśród męczarni strasznych

A z Paryża różnymi drogami mołojce

Przenosili „Kulturę” i książki Giedrojcia

Kwitło życie podziemne, które emigracja

Jak mogła tak wspierała z polonijną gracją

Radio Wolna Europa, gdzie „kurier z Warszawy”

Opowiadał przez eter o rozprawach krwawych

WRON-y z towarzyszami walki niepodległej

Ukazywał komuny wszystkie strony ciemne

Tamże i dotarł prędko bard Jacek Kaczmarski

Co pięknie „Mury” śpiewał i inne powiastki

W kraju też były pieśni o Janku Wiśniewskim

Co padł na stoczni zdeptan butem soldateski

 

Jakby mało ta wojna stworzyła stron ciemnych

Pojawiło się jeszcze zjawisko „interny”

Jeszcze zanim grudniowa owa noc nastała

Już milicja gotowa do swej akcji stała

Głuchą nocą zaś oni do mieszkań wchodzili

Patrolem pomieszanym, w którym dwóch cywili

Oraz dwóch mundurowych – lub inne proporcje

Cel był taki: zatrzymać co większych mołojców

Zakapiorów o których coś wiadomym było

Że gdy będą swobodni – źle by się skończyło

Że judzić będą oraz zamieszanie czynić

Lepiej zatem zawczasu w pudle ich przyskrzynić

Wyłapywano zatem ich nie tylko z domów

Ale nawet w pociągach z sypialnych wagonów

Od dni wielu tajemne służby krok za krokiem

Chodziły wślad za tymi co byli z „wyrokiem” –

Wyrok to był bez sądu, a brzmiał: internować

Każdego według listy, który mógłby knować

Kto narobiłby szumu na cała Europę

I sprowadził na WRON-ę kłopot za kłopotem

Na tej liście nie tylko ci z Solidarności

Internowano bowiem również innych gości

Przede wszystkim zaś Gierka i Jaroszewicza

Oraz wielu podobnych – trudno ich wyliczyć

Jednych dano do więzień, innych do wczasowisk

Z najważniejszymi z nich zaś cóż im było zrobić?

Wałęsa w Arłamowie w luksusach się pławił

Paru innych w podobnych warunkach się „bawi”

Zabawa to zaś smutna, bo ta izolacja

Przyczyną strat życiowych, niemałych frustracji

Spróbuj, człeku, zrozumieć stan ducha bliźniego

Nocą niespodziewanie z domu wyrwanego…

 

A jednak jakoś przetrwał świat internowanych

Bez wyroku żadnego tej próbie poddanych

Na co dzień tam „interna” tryskała humorem

Szyderstwem, kpiną, żartem (niekiedy nie w porę)

Wielu tam przyspieszoną przeszło edukację

Poznali głębiej różne opozycji racje

Wszak w jednej izbie razem osadzeni byli

Ci co za stare wygi dawno już robili

Oraz młodzi w tych kręgach, choć w latach dojrzali

Co tajniki konspiry tylko co poznali

Całe dnie im schodziły na gazet czytaniu

I ad hoc referatów od starszych słuchaniu

Niejeden z nich dopiero w „internie” zrozumiał

Że stając przeciw władzy niczego nie umiał

Stawał przeciw komunie sercem i sumieniem

Pierw nie słowem on rzucał dotąd – lecz kamieniem

Tym raźniej teraz uczył się od towarzyszy

O tym że już komuna zdycha, ledwo dyszy

Dlatego taka przemoc i wojenne stany

Bo niedługo pociągnie: czas jej krótki dany

W wolnych chwilach kto tylko miał duszę artysty

Pisał wiersze i pieśni na stronicach czystych

Ówdzie znaczki tworzyli dla poczty sekretnej

Exlibrisy i inne wydawnictwa świetne

Więc co prawda komuna ich pozamykawszy

Nie mogła lub nie chciała wszystkiego dopatrzyć

Opozycyjne życie kwitło w „internacie”

Wśród solidarnościowej uwięzionej braci

No, pośród nich zamknięto – i za co nie wiedzieć–

Dygnitarzy gierkowskich: ci też poszli siedzieć

Jaroszewicz w tym gronie był i paru innych

Sam diabeł raczy wiedzieć w czym oni są winni

Można rzec: zakładników stanu wojennego

By nikt w Polsce nie zechciał powrotu do tego

Co za Gierka się stało pospólstwa pragnieniem

Rozpasanej konsumpcji, co zaległa cieniem

I w obliczu surowych warunków obecnych

Prowadzić do wydarzeń mogła niebezpiecznych

Wszak jeśli – nawet słusznie – kromkę wyrwiesz z gęby

Stają mocno wkurzeni, jak te wyrwidęby

Bo najłacniej się własnej porażki napyta

Władca który oderwie ludność od koryta

 

Już po kilku tygodniach, po miesiącach czasem

Wychodzili niektórzy z „interny” ciupasem

Najczęściej ci co chcieli podpisać „lojalkę”

Że porzucą z reżimem niebezpieczną walkę

Wrócą cicho do domu, będą pierdzieć w stołki

I porzucą myśl wszelką w sprawie samowolki

Wychodzili też tacy – niektórzy – do domu

Którzy krzywdy nijakiej nie zrobią nikomu

Można rzec – przez przypadek do tiurmy trafili

Bo ubecy na listach swoich się zmylili

Stawiam sobie pytanie: co on postanowi

Skoro reżim mu taką niespodziankę zrobił?

 

Dziś już blednie legenda o internowaniu

Co wzmacniała naonczas etos „styropianu”

 

Jeszcze jedną wypada uwzględnić pozycję

Był już bowiem mój pogląd oraz opozycji

Aby pilnować zasad się dobrego tonu

Punkt trzeba partyjnego przedstawić betonu

Tutaj zaś sprawy miały się skomplikowane

Bowiem partyjny beton był spanikowany

Pierwszy raz w życiu mieli oni do czynieństwa

Z czymś takim jak pełnego akt nieposłuszeństwa

Piały w partyjnych gmachach bezsilne betony

Wobec tej bezczelności nagle objawionej

Takie zwykłe robole i KOR-owskie gnidy

Robiły se co chciały, pierdolone żydy

Kuronie i Michniki jak te czarownice

Odprawiali sabaty, szykowali spisek

Wrażych sił imperialnych, anty-ustrojowych

Jeszcze tu kapitalizm wprowadzić gotowi!

A politbiuro które wżdy dopisywało

Tym razem jakby wpływu narkozy doznało

Strachem sparaliżowan aparat przemożny

Lepiej by se poradził byle jaki woźny

Dawajcie Generała, w końcu on ma moce

Niechaj zrobi porządek, uładzi, a potem

My w kraju porządzimy, gdy już będzie spokój

Damy mu na te sprawy najwyżej pół roku

Niechaj działa jak uczy wojskowa tradycja

Niechaj nie szczędzi ognia i w pień tamtych wytnie

Tak sobie pomyśleli aparatu ludzie

Co w całym kraju dziarsko w swym partyjnym trudzie

Budowali niemało już wiosen socjalizm

W dobrym zdrowiu reformę niejedną przetrwali

Znali wszystkie w tym kraju ciepłe zakamarki

Wiedzieli gdzie są frukty i gdzie sprzedać marki

Wiedzieli jak ukrywać swe lewe dochody

I do każdego kantu mieli ludzi młodych

Których uczyli swoich niecnych czarcich sztuczek

Jak na społecznych dobrach samemu się tuczyć

Sitwa stała na sitwie i sitwą pogania

Stanowiąc pajęczynę nie do rozerwania

Od czasu zaś do czasu Komitet Centralny

Zbierał się na narady gdzie w warunkach walnych

Przesuwano na stołkach wiernych towarzyszy

I szukano w debatach złego stanu przyczyn

Karuzela stanowisk się kręciła, którą

Naukowcy zaczęli zwać nomenklaturą

Taki się ukształtował tryb awansów cennych

Premie miewał towarzysz mierny ale wierny

Ideowi zaś ludzie pragnący poprawy

Ku uciesze cwaniaków zajmowali nawy

Były więc w Komitecie różne partii skrzydła

A każda strona drugiej zdała się przebrzydła

Między skrzydłami Partii pletli swoje nici

Ci co zawsze zwyciężą, czyli pragmatycy

Taki nie ma idei ni żadnych poglądów

Jednego tylko pragnie: aby być u rządów

Nigdy kraju sprawami się nie przejmowali

Żyli w spokojnym świecie wśród swoich wasali

Którym za służbę Partii i swojej koterii

Dobra różne dawali nagradzając wierność

Takie to „towarzystwo” stało na cokole

Nieśmiertelność swą niemal czując, a na dole

Działy się zwykłe sprawy, ludzie pracowali

Tym bardziej wydajniejsi, im mniej przeszkadzali

Im partyjni bonzowie, jak te złodziejaszki

Podłączeni na stałe do społecznej kaszki

Zatem Generałowi powierzyła swoje

Losy kraju elita, co w świętym spokoju

Chciała dni swoje przeżyć, i dała instrukcje

By tym gnojkom z podziemia takie dać obstrukcje

Tak im życie uprzykrzyć, dupy wypałować

Żeby się odechciało na zawsze strajkować

Żeby już się nie śniły durniom bunty żadne

Żeby w kraju porządek, żeby było ładnie!

 

Wojciech spokojnie słuchał towarzyszy swoich

Aż mu przyznali funkcje, od których się troi

Był sekretarzem partii i rządu premierem

Najważniejszym też w kraju rangą oficerem

A także Radzie Państwa Generał przewodził

W jednym ręku to trzymał i funkcje swe godził

Taką władzę miał nagle jakoby Piłsudski

Ale nie chciał zamachu, bo znał jego skutki

W dwudziestym szóstym roku, w majowym przewrocie

W kraju wrócił porządek, ale trudno dociec

Z perspektywy historii, czy nie było lepiej

Pozwolić demokracji zaczątkom okrzepnąć

Teraz jednak Polacy kipieli jak w tyglu

Trzeba było miarkować jakim zgrabnym ryglem

Wprowadzić ludzką dzikość w dobre koleiny

By nie podsycać ognia bez żadnej przyczyny

Partyjny beton czekał na takie igrzyska

Aby spacyfikować opozycję wszystką

Aby tę Solidarność tak znienawidzoną

Przydusić i poczekać: bez oddechu skona

Trochę Generał zawiódł ich oczekiwanie

Zbyt późno zrozumieli swą pomyłkę dranie

Zdjąć go z tych wszystkich funkcji – sprawa beznadziejna

Ale tym samym Partia zaczęła być chwiejna

Tu strach przed wrażym tłumem – niech to dunder świśnie

Tam Wojciech grzecznie prosi, zamiast ich przycisnąć

Na szczęście dla betonu, tak się potoczyło

Że przyszedł stan wojenny, i uspokoiło

Się trochę na ulicach, ale co to, co to?

Generał chce ukrócić tę piękną robotę

W wyniku której każda funkcja, mała nawet

Dawała „aktywowi” dochody ciekawe

Zaczęli pluć se w gębę za taką pomyłkę

I za plecami szefa kombinować chyłkiem

Jak tu go sprowokować do posunięć głupich

Sprawdzali podchodami, czy ten podstęp „kupi”

Było tak ze trzy lata tej groźnej zabawy

Ale w końcu Generał z nimi się rozprawił

Cicho, z wielką kulturą na drzewo odesłał

Takich co nie o Polsce myśleli – a o krzesłach

 

Może i tak się stało że wojennym stanem

Polska jest przed upadkiem swym uratowana

Ale wielkie na kilka pokoleń podziały

Wtedy zarysowano – one się zostały

 

Ci co dzisiaj są mądrzy (niejako po szkodzie)

Zapominają o tym, że Wojciech pogodził

Wraże, przeciwko sobie nastawione siły

Gdyby one się starły – wszystko by zniszczyły

Jedna siła: to klika, co niby jemioła

Wyrosła pasożytem w jeden miesiąc zgoła

Obsiadła ważne gniazda wśród Solidarności

Gotowa w każdej chwili grę rozegrać w kości

O narodowe sprawy i o szczęście ludzi

Gotowa dla zabawy judzić, judzić, judzić

Druga siła: betonu w Partii awangarda

Niepomna dobra ludu, bezczelna i harda

Gotowa powystrzelać wszystkich przeciwników

Za nic mając swój naród, chłopów, robotników

Za nic mając programy Partii bliskie sercom

Sprawiedliwość, dobrobyt, wolność i braterstwo

Generał dziś jest widzian jako zamordysta

Oraz zbrodniarz co w spółkę z Belzebubem przystał

Ten co butem zadławił wolności zapędy

Wielkości oraz dumy ruchu nie uwzględnił

Nikt nie patrzy zaś na to, że Wojciech przydusił

Licznych swoich „przyjaciół” których szatan kusił

Co gotowi by byli Polskę trupem usłać

Byleby u koryta jeszcze dłużej ustać

Jeśli prawda jest jakaś, że na wolność dybał

To tym bardziej prawdziwe – że łby pourywał

Betonowej partyjnej wielogłowej hydrze

I tej wielkiej zasługi nikt mu już nie wydrze

Ujmował nam wolności? – wszak dzisiaj jej mamy

Wbród niemal i do syta, pijemy haustami

Za to ów bezrozumny żywioł niebezpieczny

Co Partię w-onczas szpecił, szkodliwy i wsteczny

Dzisiaj już nie istnieje, w zapomnieniu cały

Sądźcie go po owocach – te są doskonałe!

 

Nie brakło zresztą w czasie tej niby-pożogi

Ludzi którym socjalizm był nad wyraz drogi

Włączyli się z ochotą w projekty rozliczne

Które wcześniej leżały na półkach tragicznie

Ci bezinteresowni ludzie – społecznicy

Nie znają dla swych celów nijakiej granicy

Planują czynić dobro bez swych własnych zysków

Gotowi dać dziesiątki społeczeństwu przysług

Czy wolności jutrzenka – czy mroki dyktatur

Oni dla dobra kraju mają imprimatur

Zatem kiedy nastały wojennego stanu

Lata mroczne i głuche – oni mieli za nic

Lamenty, bunty, strajki i manifestacje

Tylko zapał do pracy oraz wyższe racje

Możnaby rzec: naiwni są tacy działacze

Co orzą bez pamięci i wcale nie patrzą

Jakiemu służą panu – a jednak te pienia

Pozostawmy im samym oraz ich sumieniom

Dość powiedzieć że kiedy stan wojenny nastał

Właśnie tacy działacze zaczęli odrastać

Co kiedyś niemożliwe – teraz szansą było

Co kiedyś podeptane – dzisiaj się ziściło

Więc się angażowali w rozmaite prace

Bo na dobrą robotę otrzymali placet

Zatem czyny społeczne w rozmaitych sprawach

Jęli pisać broszury, gazetki wydawać

W radiowęzłach fabrycznych agitować ludzi

Młodzież oraz dorosłych jęli ze snu budzić

Wyrywali z amoku naród ogłupiały

I w ten sposób niemało dobrego się stało

Jasne że władzy wtedy to było na rękę

Mogła to propagować i dawać podziękę

Takie wzorce aktywnych postaw pozwalały

Ganić wszelkie lenistwo, głupotę, ospałość

Pouczać brakorobów i tumiwisistów

Że tylko dziarską pracą zbudujemy przyszłość

 

A zatem poprzestańmy wciąż w czambuł potępiać

Stan – w którym do czynu stawały zastępy

Gdzie obok strachu, buntu, zwady i szyderstwa

Była zwykła chęć pracy – szlachetna, choć czerstwa

Wiem coś o tym – bo sam też byłem pośród takich

Co miast głowę w piach chować – wzięli się do pracy

 

Pozostały pytania: czy wiedział Generał

Że stan wojenny puszkę Pandory otwiera

Że pośród mundurowych ludzi jemu wiernych

Zdarza się jakiś procent matołów i miernot

Zdarzają się okrutne, rozwydrzone zbiry

Żądne ofiar - szukając ich pośród konspiry

Że pośród jego sztabów są degeneraci

Chętniej niż być patriotą – gotowi być katem

Że są pośród wojskowych władzę sprawujących

Ludzie mali i podli, zgubić Polskę chcący

Pospolici złodzieje, szemrani bandyci

Wredni zwykli gnojkowie oraz okrutnicy

Czy Generał miał jasność, że w Solidarności

Ekstrema jest nieliczna – reszcie pozazdrościć

Ideowych kierunków i autentyczności

Spontanicznej i szczerej o kraj cały troski?

Gdybyż wtedy objawił się ów genius loci

I zbawienną przestrogą umysły ozłocił

Dał połączyć co dobre pośród przeciwników

Złe zaś strącił do piekieł – byłoby po krzyku!

Ręka w rękę dziś staliby dla dobra sprawy

Ci co przeciwnikami jawili się dawniej…

Wziął Generał po latach całą na się winę

Po wielekroć przysięgał iż nie zna przyczyny

Dlaczego wśród szeregów wojska przyzwoitych

Trafiali się idioci a także bandyci

Publicznie Wojciech nie raz swe świadectwo dawał

Że jako wódz naczelny gotów odpowiadać

Honorem i nazwiskiem, i dobrym imieniem

I wszystkim co w wysokiej wśród ludzi jest cenie

Nie o to jednak chodzi najprawdopodobniej

Tym których Wojciech drażni iż nosi się godnie...

 

Jeszcze jedno pytanie: „wejdą czy nie wejdą”

„Czy staną na granicy, a może ją przejdą?”

Wtedy i poliszynel – i poważne sztaby

Problem taki stawiały – i nie znały rady

Dziś po latach z archiwów widać całkiem ładnie

Że Honecker i Husak mówili dosadnie

A i Breżniew tej sprawy nie brał lekce sobie

I szykował zastępy na Polskę w tej dobie

Kilkanaście dywizji u wrót kraju stało

Bo polskie zamieszanie sen im odbierało

Im – czyli obrońcom świata radzieckiego

Od słynnej Rewolucji zaprowadzonego

Imperium budowane lat kilka dziesiątków

Odbudować by trzeba całkiem od początku

Gdyby miała się skończyć powodzeniem jakimś

Ta polska smuta – zatem za myśleniem takim

Szły narady i w Moskwie i w wojskowych sztabach

Jak se z Polską poradzić i jak zjeść tę żabę

Słowo „kontrrewolucja” – to słowo najsłabsze

Jakim opisywano solidarne czasy

Kania miękki, Generał niezdecydowany

Rakowski zaś wprost zdrajcą był tam nazywany

Szukano wśród „betonu” właściwych zastępców

Jednym słowem patrzono jak tu łeb ukręcić

Wszystkiemu co się w Polsce miało już rozkręcić

Generał zatem – będąc świadom również tego –

Tym bardziej stał na skraju dramatu wielkiego…

 

Minęły tamte czasy, wszyscy już dorośli

Strachy i niewygody już w niepamięć poszły

Wielu jeszcze przeżywa ówczesne podziemie

I gotowych jest przysiąc, że w narodzie drzemie

Do komuny nienawiść równa ich emocjom

Ale – to trzeba przyznać – przesadzają mocno

Chociaż brak w podręcznikach gotowych rozdziałów

Wszyscy przecież żyjemy i wiemy niemało

Ślicznie by wyglądała nasza droga Polska

Gdyby wtedy nie wyszły na ulice wojska!

Pracy nikt się nie imał, wszyscy poszaleli

Bliźni z bliźnim wojował i chciał widzieć w celi

Każdego co mu zaszedł za skórę jakkolwiek

Bardziej jako zwierzęcie, a mniej jako człowiek

Widzieliśmy się wzajem, i było wciąż gorzej

W równej mierze się tyczy to powyższe zdanie

Tych z Partii i tych drugich: tu nie było granic

Ileż takiej zabawy kraj wytrzymać może?

 

Cały świat obserwował co się u nas dzieje

I nie widział w tej sprawie nijakiej nadziei

Tak jakbyśmy w amoku wpędzali się sami

W stan kiedy nas można zwać barbarzyńcami

Którym dobro nieważne, majątek, powaga

Byle dopiec drugiemu, zemstą i zniewagą

Gnani upiornym tańcem i z okiem rozbłysłym

Niepomniśmy że jeszcze jest przed nami przyszłość

Ktoś nam przecież był winien huknąć blisko ucha

Boć normalnej przemowy nikt z nas nie chciał słuchać

 

No, i trzeba powiedzieć (w sekrecie, na ucho)

Że po latach archiwa nie są już na głucho

Szyfrowym zamkiem oraz kluczem uwięzione

A z akt owych wyziera prawda ugorzkniona

Oto bowiem zarówno Wałęsa przesławny

Jak też Wojciech Generał – wśród czynów odważnych

Ukrywali swe związki z tajnymi służbami

Mogli więc być za jedno z boku sterowani

Mogło wszak się okazać – i to nie przepadnie

Że są siły tajemne – nikt ich nie odgadnie

Które obu rywali na sznurkach trzymały

I niczym marionetki obu popychały

W sobie tylko wiadomym kierunku historii

Temu przydając sławy – temu skąpiąc glorii

Jeśli taki scenariusz miałby być prawdziwy

Wtedy na bożym świecie nic już nie zadziwi…

 

Stary już jest Generał, traumy tamtej sprawca

My zaś jeszcze nie wiemy: zbrodniarz to czy zbawca

Młody wówczas pułkownik który sztaby zdradzał

Na Powązkach już leży, naród mu nagradza

Straty które on poniósł gdy się sprzeniewierzył

Swej przysiędze żołnierskiej i wśród kłamstwa przeżył

Wojciech zaś więcej czasu spędza w polskich sądach

Niż niejeden co wszawej roboty doglądał

Łysi śmieją się z sądów bezczelni bandyci

I oszuści w krawatach, zdrajcy-hipokryci

Znakomici krętacze głowy dumnie noszą

Że kraj w wała zrobili, o repetę proszą

Tylko człowiek co przeszedł do Historii żywcem

Będzie do śmierci sądzon i pochowan cichcem

Bo jest jeszcze tych paru co mu nie darują

Że im przerwał robotę, kiedy wszystko psuli

Bo jest jeszcze w narodzie ta zgniła przywara

Że najniżej cenimy tego co się stara

Ten zaś kto zniszczy wszystko i na koniec zdradzi

Zawsze sobie z narodem powoli poradzi

Zawsze się wytłumaczy że ma te słabostki

Że ma żółte papiery, że pochodzi z wioski.

Generał, który Polskę w obowiązku trzymał

I strajkowe tornado skutecznie powstrzymał

Co kubeł zimnej wody wylał na ognisko

(przy którym szykowano powyrzynać wszystkich

co ich nienawiść skazać na śmierć pozwalała) –

Ten Generał się będzie o niewinność starał

Nie przed Trybunałami, nie jak człowiek godny

Tylko jak dożywotni i zwykły podsądny

 

On-to dzieli Polaków co krzywd swoich pomni

Czy raczej dla niektórych stanowi odgromnik?

On-to kraj przepołowił w czas sztormu i burzy

Czy tylko żądnych pastwy poniektórych wkurzył?

 

Prawda o nas Polakach z tej sprawy wynika

Nie umiemy szanować swego przeciwnika

My Polacy nie chcemy swej miary pokazać:

Nie umiemy z godnością choćby na sznur skazać