Mówią że bronią… Rozmowa o sito-dzbanie

2019-06-09 16:30

 

Kraje o znaczeniu peryferyjnym, takie jak Polska „Niepodległa” – powinny w dyplomacji poruszać się jak po nieprzyjaznym buszu: widać niewiele (bo zamiast informacji jest mimikra), a zagrożeń bez liku (i to niepojętych, nieogarniętych).

Najlepiej jest uczestniczyć w bloku gospodarczym, a następnie – konsekwentnie – w przyjaznym bloku militarnym. Po to, by od własnego terytorium odsunąć „przeznaczenie” w postaci poligonu doświadczalnego dla „swoich przeciw wrogom”.

 

*             *             *

Nawet najprostsza analiza geopolityczna powinna zainteresować się dwoma wątkami globalizacji:

  1. Po pierwsze, w tyglu Potencjalnych Światowych Centrów Gospodarczych (PWEC) – takich jak Rosja, Chiny, Indie, Europa, Arabia, Nezje, Karaiby, Ameryka Łacińska, Afryka, Ameryka Północna – najbardziej dynamiczny potencjał reprezentuje „grupa chińska”, montująca „spółdzielnie” inwestycyjne z pierwszą globalną, u nas znaną jako Nowy Jedwabny Szlak (Yīdài Yīlù), ale już czekają w kolejce projekt afrykański i bi-polarny;
  2. Nieco z tyłu pod względem dynamizmu pozostaje projekt północno-amerykański, nastawiony na neo-kolonizację Bliskiego Wschodu, Europy, Rosji, Azji Centralnej: to prowadzi do oczywistego konfliktu interesów, który materializuje się w postaci trwającej od kilkudziesięciu miesięcy jawnej wojnie amerykańsko-chińskiej, z tele-informatyką w roli głównej (wzajemne „wyłączenia” systemów informacji i zarządzania;

Na tej szachownicy Polska odziana jest w barwy amerykańskie, pełniąc rolę Dyla Sowizdrzała, a bardziej po słowiańsku – Josefa Švejka, a może Iwana Czonkina. Naszym garbem jest piętno środkowo-europejskiego państwa przechodniego (tymczasowego), w takiej właśnie roli „odzyskaliśmy” niepodległość, podarowaną nam szyderczo przez Ententę po nieudanym „zajeździe” na leninowską Bolszewię. Podobną „kondycję globalną” przyjęły takie „potęgi” jak Rumunia, Estonia, Litwa, na czele z Ukrainą, która jako „podmiot polityki międzynarodowej” zachwyca infantylizmem i „kozaczyzną”.

Rozmowa o Polsce wyizolowanej z Europy Środkowej jest pusta jak dziurawy sito-dzban. Obecna polska prezydentura – jak nigdy dotąd, żadna inna – zaangażowana jest w rozmaite koncepty środkowo-europejskie, ostatnio redagowane w postaci Międzymorza. I byłoby o czym gadać – gdyby to nie oznaczało serwilizmu wobec Zawodzia.

Uważnie przyglądam się od kilkunastu lat dojrzewaniu napięcia amerykańsko-chińskiego, i w tym kontekście rosnącej pokory Rosji, która w „grupie chińskiej” wyraźnie ustawia się w roli „tego drugiego”. O co chodzi?

Amerykanom chodzi o postawienie tamy przeciw chińskiemu Yīdài Yīlù. Metoda znana od czasu „wałów fortyfikacyjnych, takich jak „nasz” Wał Pomorski, francuska Ligne Maginot, rosyjska Засе́чная черта́ (Great Abatis Line). Skoro chiński Pas-Szlak zmierza od Chin ku Europie – cała „naziemna” Europa Środkowa jest zaangażowana w podstawianie nogi temu projektowi, a „nieco powyżej”, ponad głowami Środkowo-Europejczyków – Amerykanie instalują Space Force. Początkiem otwartej wojny było odsunięcie od władzy Wiktora Janukowycza, powołanie agenturalnego (pro-amerykańskiego) rządu Jaceniuka, próba przejęcia Sewastopola, z którego – przy dostatecznym wyposażeniu – kontrolować możnaby zachodnią flankę Yīdài Yīlù. Rosja uprzedziła ten manewr i celowo utrzymuje niepokój w regionie (każdy się broni jak umie, wedle własnych mocy).

Amerykanie nie ustają: Europa Środkowa (patrz: szczegóły Międzymorza) zostanie powoli przeobrażona w Neo-Chasydię (Vice-Syjon): piszę o tym w artykule „Despekt Środkowo-europejski”, https://publications.webnode.com/news/despekt-srodkowoeuropejski-przetrwanie-przez-rozmemlanie/ . Ostatnim aktem jest wprowadzenie na urząd prezydencki Ukrainy – Wołodymira Zełenskiego, który przez pół życia skutecznie udawał człowieka niepoważnego.

Zełenski zdetronizuje „unijnych” prezydentów Międzymorza w roli forpoczty amerykańskiej „garnizonii”, trwa właśnie poszukiwanie sposobu-formuły w ramach „prawa międzynarodowego”. Tylko czekać, jak Ukraina wystąpi w roli „gospodarza” konferencji międzymorskiej.

Celem jest – oczywiście – przejęcie Sewastopola, „odłączenie” Rosji z funkcji dominatora Pontus Euxinus. I uruchomienie „zasieków” od Morza Śródziemnego po Bałtyk, aby żadna choćby chińska mysz nie przeniknęła do Niemiec, Brytanii, Italii (Francja bryka, to jest zadanie – tak, tak – dla Biedronia).

Zapasy te nie rozstrzygną się za naszego życia. Ale za to mamy „uciechę”, przyglądając się amerykańskim rekrutom „rozpoznającym bojem” rozmaite polskie pułapki (kilkadziesiąt wypadków drogowych, awarii, zabłądzeń) i amerykańskiemu zaopatrzeniu militarnemu oddanemu nam na przechowanie za cenę o niebo przekraczającą koszt zakupu. Ta armia „szwejów” sama siebie nie obroni przed procami (od tego sa coraz liczniejsze i coraz tajniejsze inwigilatornie rozlokowane w Polsce), ale nie to jest jej zadaniem, tylko zwykłe „ćwiczenia terenowe”.

I to wszystko pośród kakofonii polskich samo-zachwytów nad naszą rosnącą potęgą antybolszewicką. Skończy się jak w 39-tym, kiedy to kult Dziadka, Kasztanki i Oleandrów doznał sromu od nowoczesnej armii „feldgrau”. Nie, militarnie nie zagrażają nam ani Niemcy, ani Rosjanie: zagrażają nam nasi „opiekunowie” zza Wody, jak na razie wprawiający się w roli policjanta środkowo-europejskiego.

Mówią, że nas bronią. Mówią. A my ich żywimy niebotycznymi kontraktami „obronnymi”, czyli przyzwoleniem na drenaż budżetowy (vide: administracja lokalna, o czym nikt nie piśnie).

No, to kiedy defilada…?