Mono czy multi

2011-06-02 09:08

 

„Gdy Unia Europejska uzna własną wielość kulturową, a nawet różnice antropologiczne, i nie będzie już chciała wtłaczać całego zróżnicowania w jedne ramy, kierując się błędną formułą wspólnej cywilizacji europejskiej, wtedy Europa będzie umiała mądrze i otwarcie postępować z pluralizmem kulturowym na świecie. Wcale nie jestem pewien, , czy USA dysponują ta umiejętnością”.

 

Trudno o bardziej dyplomatyczną, a zarazem druzgocącą, miażdżącą krytykę „zachodniej demokracji”, niż ta powyższa: słowa te wypowiedział w wywiadzie dla „Der Spiegel” Emmanuel Todd, francuski demograf, politolog, socjolog, historyk. Autor książek „Ostateczny upadek” (przewidującej upadek ZSRR) czy „Schyłek imperium” (opisującej rozkład systemu amerykańskiego), a także – wraz z Youssefem Courbage’em – „Spotkanie cywilizacji” (przewidującej „arabską wiosnę”).

 

O Stanach Zjednoczonych Francuz ten pisał, iż stają się największym problemem świata, choć wielu jeszcze chce w nich widzieć – odwrotnie – remedium na rozmaite światowe problemy. Oto cytat z wstępu do jednej z książek (por: TUTAJ):

Żądają od świata, aby uznał, że pewne państwa o drugorzędnym znaczeniu tworzą “oś zła”, którą trzeba zwalczać i unicestwić: chodzi tu o Irak Saddama Husajna, mocny w słowach, lecz nieznaczący pod względem militarnym, czy też Koreę Północną Kim Dzong Ila, pierwszy (i ostatni) kraj komunistyczny, w którym po śmierci przywódcy władzę oficjalnie dziedziczy jego pierworodny, państwo-przeżytek minionej epoki, bez pomocy z zewnątrz i tak skazane na zagładę. Iran, kolejny cel obsesyjnych ataków, jest krajem o strategicznym znaczeniu, który wyraźnie wszedł na drogę normalizacji – zarówno w sferze polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej; tymczasem rząd amerykański piętnuje go jako pełnoprawnego członka “osi zła”.

Wielcy sojusznicy Stanów Zjednoczonych są coraz bardziej zaniepokojeni i zakłopotani. W Europie, gdzie tylko Francja jako jedyna chełpiła się kiedyś swą niezależnością, obserwujemy z pewnym zdziwieniem rozdrażnienie Niemiec i wyraźny niepokój najwierniejszej z wiernych – Wielkiej Brytanii. Na drugim krańcu Eurazji milczenie Japonii wyraża nie tyle bezwarunkowe poparcie, ile rosnący lęk.

Europejczycy nie są w stanie zrozumieć, dlaczego Ameryka odmawia rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego, skoro tylko ona może to zrobić. Zaczynają się zastanawiać, czy Waszyngton nie jest w głębi duszy zadowolony z tego, że na Bliskim Wschodzie utrzymuje się punkt zapalny i że narody arabskie okazują rosnącą niechęć do świata zachodniego.


Tradycyjni sojusznicy i podopieczni Stanów Zjednoczonych są tym bardziej zaniepokojeni, im bliżej się znajdują stref uznanych przez ich przywódcę za “drażliwe”. Korea Południowa przypomina przy każdej okazji, że nie czuje się zagrożona przez swojego komunistycznego sąsiada z północy, a Kuwejt zapewnia, że nie dzielą go już spory z Irakiem.

Rosja, Chiny i Iran, trzy kraje, których priorytetem jest rozwój gospodarczy, mają tylko jeden cel strategiczny: nie dać się sprowokować Ameryce, nie robić nic albo jeszcze lepiej (to odwrócenie ról byłoby nie do pomyślenia dziesięć lat temu) – walczyć o stabilność i porządek w świecie.

 

 

Najbardziej niepokojący w tej sytuacji jest w istocie brak satysfakcjonującego wyjaśnienia zachowania Stanów Zjednoczonych. Dlaczego “samotne supermocarstwo” nie jest, zgodnie z tradycją powstałą po zakończeniu II wojny światowej, z gruntu rzeczy wyrozumiałe i rozważne? Czemu prowadzi tak aktywną i destabilizującą politykę? Czy to dlatego, że jest wszechmocne? Czy może przeciwnie, dlatego że czuje, iż postzimnowojenny się świat wymyka się spod jego władzy?

 

Odpowiedzi powinno się szukać w amerykańskiej słabości, a nie potędze. Zmienną i agresywną strategię “samotnego supermocarstwa”, przypominającą zachowanie pijaka, można zadowalająco wytłumaczyć tylko przez ujawnienie nierozwiązanych i nierozwiązywalnych sprzeczności oraz przez uczucia niezadowolenia i strachu, jakie z nich wypływają.

 

Do powyższego od siebie dodam, że (stająca się chroniczną) słabość „demokracji białego człowieka” bierze się stąd przede wszystkim, iż we wszystkich wydaniach tej „demokracji” państwa stają się łupem stosunkowo wąskich elit biznesowo-inteligencko-przestępczo-sekretnoserwisowych – i jako takie wyradzają się spoza i ponad Kraje oraz Ludność, którymi zarządzają coraz bardziej uzurpatorsko, gardząc nimi i eksploatując bez opamiętania, porzucając jakąkolwiek służbę dla nich.

 

*             *             *

Od lat propaguję pogląd, iż Ludzkość rozwija się podążając po czterech równoległych i równorzędnych bogactwem kulturowym, choć wzajemnie „zaczepiających się”, ścieżkach rozwoju cywilizacyjnego: techniczna (od Fenicji i Egiptu, poprzez Helladę i Imperium Romanum, po całą Europę), pionierska (Goci, Hunowie, Mongołowie, Arabowie, Ajnowie, Rosjanie), wegetarna (interior afrykański, Amazonia, Indonezja) i duchowa (przede wszystkim Chiny, Tybet, Ujguria, Indie, ale też ludy Północy). Ścieżki te różnią się od siebie niemal wszystkim, co można sobie naukowo i potocznie wyobrazić o różnicach między ludźmi.

 

Ze względu na „przyrodzoną” skłonność i zarazem zdolność do gromadzenia majątku z czasem największej siły nabrały cywilizacje duchowe i techniczne. Przy czym cywilizacje duchowe z właściwą sobie wyższością przyglądają się perypetiom innych zakątków świata, oddzielając się od nich murem materialnym i psycho-mentalnym, zaś cywilizacje techniczne, niezwykle narcystyczne, samozwańczo podejmują się wciąż misji niesienie swoich wartości i rozwiązań w świat, nie bacząc na ich „niekompatybilność”, nieprzystawalność do innych kultur, nie bacząc też na wciąż bardziej oczywistą własną niedoskonałość.

 

W ten sposób cywilizacje duchowe i techniczne oswajają i podporządkowują sobie inne, nie zawsze w drodze agresji (ekspedycji). Dziś tylko fenomen duchowy i techniczny stanowią o kształcie Globu, pionierskie wyczerpały swoją pasjonarność, zaś wegetarne zostały po prostu zadeptane i stłamszone.

 

*             *             *

Naturalnym odruchem – którego Europa, a tym bardzie Ameryka nie umieją w sobie powstrzymać – jest „rubrykowanie”, czyli takie „redagowanie” rzeczywistości, swojej i cudzej, które wpasowuje – nawet na siłę – rozmaite aspekty różnorodności w z góry przygotowaną „kratownicę pojęć”. W ten sposób zawsze MY jesteśmy cywilizowani i lepsi, a ONI są barbarzyńcami. Ale też „swoich” podobnie się rubrykuje, kastrując wszelką różnorodność, wciskając wszystko i wszystkich w ograniczone, choć bogate siatki pojęciowe, co wcale nie przeszkadza Europie i Ameryce ogłaszać się pionierami i najlepszymi praktykami Demokracji.

 

Zatem – widząc tę „niereformowalność intelektualną i mentalną” – zapowiadam jeszcze wiele lat reedukacji białego człowieka.