Monika Olejnik i naśladowcy – mediaści

2013-12-01 11:09

 

Pajacem być – rzecz ludzka, ale czemu się z tym obnosić?

 

W Warszawie odbyła się 9. edycja akcji Ecco Walkathon. Jest to spacer połączony z charytatywnym niesieniem pomocy. Każdy kto chciał, mógł przyłączyć się do wspólnego zdobywania kilometrów.  Oprócz tysiaca warszawiaków na imprezie pojawiły się również gwiazdy. Była to niepowtarzalna okazja, aby spotkać znanych i lubianych ze szklanego ekranu w codziennych stylizacjach. Wszyscy postawili na wygodne obuwie i sportowe ubrania.

 Jednak nie wszystkim do twarzy bez szpilek i pełnego makijażu. Niestety, do grona tych osób dołączyła Monika Olejnik[1].

Jej wykształcenie nie mało początkowo nic wspólnego z zawodem, który dziś wykonuje. Studiowała zootechnikę w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Zamierzała hodować owce w Bieszczadach. Dopiero z czasem, gdy zaczęła już pracować jako dziennikarka, ukończyła podyplomowe studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Bywalczyni imprez dla celebrytów i postrach największych figur sceny politycznej[2].

Jeśli w słowie „mediasta” człowiek doszukuje się choćby odrobiny plugawości – to znaczy, że dobrze je wymyśliłem. Powiem o co chodzi.

Jest specjalna kasta dobrze płatnych żurnalistów, którzy z zawodu dziennikarstwa czynią nie tyle jego przeciwieństwo, ale też więcej: łączą w swojej „pracy” elementy prokuratorskiego linczu i chamskiej buty.

Ludzie ci są najczęściej „flagowcami” swoich rozgłośni telewizyjnych (oraz radiowych) i prowadzą audycje w godzinach śniadaniowych i kolacyjnych, w porze największej frekwencji słuchaczy-widzów, będące niczym innym jak modelowymi seansami nienawiści w koronnym dziele G. Orwella[3].

Taka audycja ma mniej więcej następujący scenariusz:

  1. Prezentacja gościa-rozmówcy, (tzw. prezentacja ustawiająca), najlepiej aby zawierała kąśliwą aluzję do jakiejś wpadki gościa z ostatnich chwil albo aby wiązała go z jakąś nadmuchaną w mediach sprawą;
  2. Pytania do gościa wystrzeliwane z karabinu, bez oczekiwania na odpowiedź, zawierające same w sobie z góry przygotowaną „dyżurną tezę” żurnalisty, skrycie wcześniej ulokowaną w prezentacji gościa;
  3. Kiedy gość chce wykorzystać swoją obecność w audycji i sformułować jakąś myśl polityczną, społeczną, etyczną, religijną, gospodarczą, artystyczną – żurnalista natychmiast mu przerywa (nie po to go zapraszał), przy okazji wychwytując „słowa-wytrychy” do użycia potem;
  4. Przez całą rozmowę żurnalista próbuje wydusić na gościu jakąś ad-hoc opinię, bez szans na zastanowienie, najczęściej reakcję na wyciągnięty z rękawa zaskakujący fakt, i czyni to wielokrotnie nawet wtedy, gość się zorientuje w podstępie i wije się jak piskorz, by się nie wygadać;
  5. Kawałek rozmowy przeznacza żurnalista na zaskoczenie gościa tym, że „pan Piprztycki przed chwilą do kamer powiedział, że to i to, co pan na to” (a wypowiedź Piprzytyckiego jest wyduszona wcześniej w podobnej rozmowie, nie jest jego autorstwa rzeczywistego);
  6. Po kilkunastu minutach, kiedy gość wreszcie „kuma o co chodzi” i zamierza mimo wszystko coś powiedzieć od siebie – nieubłaganie „mija czas audycji, musimy kończyć”: przerywanie wpół zdania jest zresztą swoistym znakiem całej audycji;

Sukcesem takiej audycji jest – niczym karb na lufie „mausera” – ośmieszenie gościa, nakrycie go na wstydliwej sprawie, wyduszenie słów, które się potem zmontuje jako kompromitujące, postawienie w sytuacji dwuznacznej, posłużenie się nim do nagonki na kogoś innego, sprowokowanie do „nieparlamentarnej” reakcji, itd., itp. Nieśmiałe próby delikwenta, by zająć się jednak sprawami, dla których go tu ściągnięto (kiedy się zaprasza gościa, daje mu się „na rybkę” jakiś niewinny, aktualny temat), pacyfikowane są nieszczerą argumentacją, że „widzowie i słuchacze chcą znać prawdę”, itd., itp.

Stają się takie audycje przedstawieniem samym w sobie, przy tym nie mają nic wspólnego z dziennikarstwem, za to są warsztatami do preparowania świata nieprawdziwego, za to osobliwego, sensacyjnego, ich celem komercyjnym jest napędzanie frekwencji-oglądalności-słuchalności. Moralnie i „branżowo” audycje te są podłym, plugawym przestawieniem kosztem gościa i kosztem odbiorcy masowego, skutecznie ogłupianego nie-rzeczywistością sączoną podstępnie i bez społecznego uzasadnienia.

W swoich „wywiadach” (jakie fajne słowo: wywiad, nieprawdaż?) mediaści stosują podchwytliwe sztuczki, często rażące poczucie przyzwoitości i mające postać  żenującego chamstwa, ciosów poniżej pasa. W ostatnich kilkunastu miesiącach niektórzy politycy ryzykują wcześniejszym zakończeniem audycji i wprost mówią takim mediastom, co o nich myślą, ale większość ofiar stara się „dobrze żyć” z mediami i gotowych jest ponieść tę ofiarę w imię zaistnienia w mediach. Im więcej „ofiar” ustrzeli mediasta, im więcej z góry przygotowanych zdań wciśnie w usta gościa, im bardziej widowiskowo zrobi z niego pajaca – tym jest lepszy, co przekłada się na „dziennikarską” gażę i popularność godną „łowców głów”, kolekcjonerów „tsantsa”[4].

Na tym tle pojawia się jeszcze jeden aspekt dziennikarsko-socjologiczny tych audycji: przesłuchujący i „oprawiający” gościa dziennikarz nierzadko wychodzi z roli bezstronnego „dociekacza”, gość często służy mu wyłącznie jako pretekst i tło do przedstawienia jego (żurnalisty, redakcji, wydawcy) własnego poglądu, a jeśli gość ma pogląd inny – wprawia się go w poczucie winy, nietaktu, niekompetencji. Żurnalista jest wsparty nie tylko w czasie przygotowań do audycji, ale też (za pomocą słuchawki w uchu i umówionych znaków) w trakcie – co czyni gościa zupełnie bezbronnym.

Monika Olejnik jest w tym gronie waderą-wampirzycą, jej naśladowcy (świadomi lub instynktowni) – to najbardziej wzięci oprawcy medialni: dziś do tego grona należą Kamil Durczok, Justyna Pohanke, Andrzej Morozowski, Beata Michniewicz, Grzegorz Kajdanowicz, Bogdan Rymanowski[5] i kilkanaścioro innych, pracujących w podobnym, łatwo rozpoznawalnym stylu. Pohamowują się Konrad Piasecki, Jarosław Gugała, uciekła z tego grona Jolanta Pieńkowska, Piotr Najsztub i Jacek Żakowski jakoś tak nie odnaleźli się w tej formule, zaś Tomasz Lis – to jest kategoria odrębna, zasługująca na szczególną uwagę[6].

To w gronie tych nie mniej niż kilkanaścioro, nie więcej niż 50-cioro mediastów rozdawane są od lat wszelkie nagrody branżowe, sztucznie windujące, reprodukujące ich parszywą formułę dziennikarską. Stąd jakakolwiek krytyka tej mediastycznej formuły „dziennikarstwa” pochodzi wyłącznie ze strony opozycji (zresztą, tam też niemało jest dziennikarzy służebnych): tzw. mainstream jest gotów „zagrillować na śmierć” każdego, kto tknie „naszego”.

A sumienni dziennikarze, profesjonalnie poruszający się w ramach wymagającego etosu, raczej na Wiktora nie maja szans – bywa nierzadko, że ciągani są po sądach, z fatalnym dla siebie skutkiem.

Aż żal, że postacie takie jak Andrzej Woyciechowski[7] – odchodzą „bezpotomnie”.

Moja opinia o żurnalistce Monice Olejnik nie jest odosobniona czy wzięta z księżyca. Oto garść wikicytatów (głównie ludzi walczących z „układem”, ale uwagi uważam za celne). „Ten napływ straszliwego dziennikarstwa, jakie prezentuje na przykład pani Monika Olejnik. Ona zwyczajnie napada na ludzi o innych poglądach[8]. Podobnie jak wielu innych dziennikarzy z mediów PRL, którzy po 1989 r. musieli odnaleźć się w nowej demokratycznej rzeczywistości, Monika Olejnik zachwyciła się ideologią „Gazety Wyborczej”. Skrojoną, wydawałoby się, jakby specjalnie dla niej. Bez wytykania przeszłości ludziom, którzy raczej byli bierni w latach stanu wojennego, z hasłami postępu obyczajowego i europejskości[9]. Chcemy powiedzieć wyraźnie, że mamy już tego dość. Nie przychodzimy na dyskusje, żeby być ofiarą ataku, któremu przewodzi sama pani Olejnik. Ona ma prawo do swoich poglądów politycznych, ale w takim razie niech zgłosi się do PO i najmie do tamtejszej gazety – mają jakiś „POgłos”. Niech tam popracuje, a nie pracuje w radiu udając, że jest obiektywną dziennikarką[10]. Język Olejnik – brutalny, mający odjąć godność innym ludziom – nie ma nic wspólnego ze standardami zwykłego człowieka, bo jeśli chodzi o dziennikarstwo, od dawna już nie oczekuję od Moniki Olejnik żadnych standardów[11]”.

Prof. Andrzej Zybertowicz, socjolog uważany za twórcę i głównego teoretyka pisowskiej idei Układu, w 2011 r. pisał do „Gazety Polskiej”: „nie jest bez znaczenia, jaka część (...) obecnych elit wywierających wpływ na bieg spraw polskich wyrastała w domach, gdzie wpajano lojalność wobec rewolucyjnej, autorytarnej ideologii internacjonalistycznej. W jakich formowano postawy wyższościowe, lewackie postawy lekceważenia wobec motłochu, ciemnogrodu (dziś: moheru). A jaka część w domach, w których pielęgnowano polską tradycję narodową i etos inteligenckiej służby publicznej, w jakich rodzinach postawy współczucia i wsparcia słabszych”. To jest wątek, którego nie podejmuję wyłącznie dlatego, że wymagałby dłuższej analizy. Niemniej podpowiadam Czytelnikowi, że w polskich mediach środowisko „pierwszego chowu” sygnalizowanego powyżej przez A. Zybertowicza – jest „kuźnią talentów”, które tu nazywam słowem „mediaści”[12].

 

DIATRYBA – to (zastrzeżony) tytuł audycji, którą zamierzałem nadawać co dzień po zakończeniu porannych i wieczornych „seriali dziennikarstwa myśliwskiego”, o 9.30 i 21.30. Przesłaniem tej audycji jest (miało być) obnażanie podłej działalności mediastów, wychwyconej w tych „serialach”. Może kiedyś się uda…

 

 

Polecam rzecz o Lisie, Czyja jest Polska?

Forest Gump PL

 

 



[3] Rzecz dzieje się w fikcyjnym państwie Oceania, rządzonym przez wszechpotężną Partię pod przywództwem Wielkiego Brata. Obywatele poddani są nieustającej inwigilacji i kontroli, reżim ingeruje w najbardziej intymne sfery życia, nieprawomyślnych eliminuje lub podporządkowuje sobie ich umysły, zamieniając w gorliwych wyznawców. Policja Myśli tropi „myślozbrodnie”, Ministerstwo Prawdy dezinformuje i zajmuje się cenzurą, Ministerstwo Pokoju prowadzi wojnę, Ministerstwo Obfitości doprowadza do głodu i nędzy, a Ministerstwo Miłości prześladuje niepokornych. Władza zawłaszczyła język i narzuciła obywatelom nowomowę partyjnych aparatczyków, w której nie ma takich pojęć, jak prawda czy wolność. Są za to seanse nienawiści i dwójmyślenie, które wraz z nowomową weszły do potocznego języka. George Orwell (Eric Arthur Blair), „Rok 1984”, popularna książka przeciw totalitaryzmowi (sam Orwell, autor również popularnej pozycji „Folwark zwierząt”, był socjalistą demokratycznym, w 1945 roku, w sierpniu zostaje wiceprzewodniczącym The Freedom Defence Committee (rozwiązanej w 1949) – organizacji badającej przypadki naruszania swobód demokratycznych i praw obywatelskich;

[4] Indianie Jivaro (czyt. Sziwaro) zamieszkujący pogranicze Peru i Ekwadoru po zabiciu wroga odcinali jego głowę. Zdejmowali z czaszki skórę razem z włosami. Zszywali usta i powieki, a następnie wygotowywali głowę. Przez szyję wrzucali rozgrzane kamienie lub piasek, aby skóra skurczyła się jeszcze bardziej. Następnie zawieszali ją nad ogniem, aby stwardniała i sczerniała. Tsantsa były mniej więcej wielkości pięści dorosłego człowieka;

[5] Czołowi dziennikarze telewizyjni zaczynają przynosić telewizyjnym stacjom dochody reklamowe porównywalne z gwiazdami show businessu.  Dom mediowy PanMedia Western w ramach swojego cyklicznego raportu TV Flash przeanalizował przychody reklamowe telewizji pod kątem najbardziej „dochodowych“ dziennikarzy i publicystów (wynik, to przychody reklamowe za pierwszy 6 miesięcy 2011 roku). Sporządzono listę dziennikarzy przynoszących rozgłośniom konkretne dochody reklamowe: Bogdan Rymanowski – 2,3 mln zł, Dorota Wysocka Schnepf i Justyna Dobrosz – Oracz – 2,8 mln zł, Monika Olejnik – 3 mln zł, Krzysztof Ziemiec i Marek Zając – 3,1 mln zł, Andrzej Morozowski i Maciej Knapik – 3,8 mln zł, Tomasz Lis – 9,7 mln zł, Elżbieta Jaworowicz (jej audycja ma inna formułę niż opisana) – 12,4 mln zł, Grzegorz Miecugow i Tomasz Sianecki -14,3 mln zł, Beata Tadla/Anna Kalczyńska/ Anna Jędrzejowska/ Danuta Kondratowicz /Jarosław Kuźniar – 28,9 mln zł - Czy można się dziwić, że tak łatwo ci dziennikarze przechodzą z jednej rozgłośni do innej, konkurencyjnej? Czy można się dziwić, że ich „misja” ma niewiele wspólnego z dziennikarstwem? Czy można się dziwić, że instalując się w kolejnych redakcjach osoby te dyktują warunki honorariów, ale też personalne i podobne? (źródło: https://www.gazetaprawna.pl/galerie/544200,najnowsze,1,ci_dziennikarze_zarabiaja_tyle_ile_gwiazdy_show_businessu.html );

[6] Jest też inny ranking, obrazujący degrengoladę mediów ścigających się do „puli reklamowej”: "Super Express" sporządził listę najbardziej dochodowych prezenterów telewizyjnych w Polsce. Oto oni (nie podaje audycji, w których oni królują): Tomasz Lis – 20,9 mln zł, Elżbieta Jaworowicz – 21,9 mln zł, Marcin Prokop – 26, 8 mln zł, Karol Strasburger – 27,4 mln zł, Szymon Majewski (kwoty nie podano), Tomasz Sianecki i inni – 30,1 mln zł, Joanna Krupa i inni – 36,6 mln zł, Kinga Rusin i inni – 38,8 mln zł, Piotr Galiński i inni – 56,7 mln zł, Magda Gessler – 56,8 mln zł, Kuba Wojewódzki i inni – 58,4 mln zł, Anna Maria Wesołowska – 60,3 mln zł, Małgorzata Foremniak i inni – 75,7 mln zł, Kora i inni – 75,8 mln zł, Ewa Drzyzga – 90,9 mln zł, Robert Janowski – 115,6 mln zł. (źródło: https://www.gazetaprawna.pl/galerie/544200,najnowsze,1,ci_dziennikarze_zarabiaja_tyle_ile_gwiazdy_show_businessu.html );

[7] Założyciel i stopniowo właściciel Radia ZET, jednej z pierwszych komercyjnych stacji radiowych w powojennej Polsce. Prowadził wywiady polityczne Gość Radia ZET oraz pierwszy polski talk-show Na każdy temat. Laureat Wiktora w 1994 r. i laureat Nagrody Kisiela 1995;

[8] Autor: Katarzyna Łaniewska, Źródło: My, oni, jeszcze jacyś oni, naszdziennik.pl, 5 lutego 2011;

[9] Autor: Piotr Semka, Źródło: Piotr Semka, Olejnik na froncie III RP, „Uważam Rze” nr 6/2011, s. 24;

[10] Autor: Jarosław Kaczyński, Kaczyński atakuje Olejnik, Tuska i PO., dziennik.pl, 8 marca 2011;

[11] Autor: Ewa Stankiewicz, Standardy reżimu, „Gazeta Polska Codziennie”, 24 kwietnia 2012;