Moje poślizgi ćwierć-kontrolowane

2020-06-22 00:47

 

Nie, nie sięgnę po wspomnienie mojej największej i najbardziej brzemiennej w skutki decyzji 10-latka o studiowaniu w WAT. Po kilku latach, już w pół roku w roli podchorążego – już wiedziałem to, co powinno było mi szumieć od dawna: nie mam natury zdyscyplinowanego służbisty. Za późno: kierat mnie zmielił i wystawił od nowa na „rynek”. Tyle że nie wyleczył ze złudzeń.

W okresie tzw. festiwalu Solidarności, jako aktywista w uczelnianym kierownictwie ZSP, aplikowałem do będącej w odwrocie PZPR. Bo – jak stwierdziłem w wywiadzie dla „reżimowej” TV – ten socjalizm, co go nazywamy realnym – jest w istocie domniemany, a ja chcę go uczynić realnym. I w takim okresie, trudnym dla tej partii – ona mnie też wypluła, choć nie wypluła innych kolegów z uczelni i wydziału, w tym dzisiejszego funkcjonariusza Banku Światowego, liberała i amerykanoluba wzorcowego, albo kolegi z grupy dziekańskiej, dziś profesora, współautora konceptu OFE.

Za czasów Balcerowicza założyłem firmę, prywatną, echo mojej wcześniejszej działalności w raczkującym obszarze inkubatorów przedsiębiorczości. Firma prywatna, ale jej menedżerowie mieli w niej wszelkie prawa „wspólnicze”. Nie wszyscy to docenili (np. kila moich ekskluzywnych kontraktów, liczonych w milionach, wyciekło). Zarządzana po spółdzielczemu firma – upadła (około setki Polaków, Rosjan, Litwinów, Ukraińców i innych poszło na bruk), bo jakiś obwieś z Częstochowy raczył próbować okraść moich białoruskich dostawców  towaru na ponad 2 miliony $. Bałwan, a jeszcze przed sądami występował jako świadek oskarżenia, i sąd to kupił!

Miałem siedzibę swojej firmy w PKiN. Miałem też krytyczny stosunek do Transformacji, którą oceniałem jako ekonomista i zarazem człowiek lewicy. Tliło się we mnie to samo ostrzeżenie, jakie tliło się w Modzelewskim, Bugaju, Małachowskim. Dałem temu wyraz wspierając kampanie Tymińskiego: marny z niego polityk, postać nieco zresztą dziwaczna, ale znakomicie zareagował na Transformację. No, i po przegranej w drugiej turze – wypluł mnie, co widać w książce „Spałem  Tymińskim” (nie ja spałem).

Skąd się w ludziach bierze powracające podejrzenie, że jestem jakiś utajony „ubek”? Ja, gaduła, nie umiejący w sobie chować tajemnic i nie znoszący spiskowania?

Na kilka lat emigrowałem wewnętrznie, co oznaczało zmiany rodzinne, Bieszczady, próby doradcze i eksperckie w branży z pogranicza systemów i biznesu. Doskonaliłem się jako „znawca” kolektywnych form przedsiębiorczości.

Zachęciła mnie inicjatywa Nowej Lewicy, w którą wszedłem jako początkujący bloger (zawsze miałem „pióro”, choć nie zawsze łatwe w lekturze), bez wystarczającego rozeznania w aktualiach polityki. Piotr okazał się wielkim mistrzem niezłomności ideowej i równie wielkim oszustem w codziennym życiu, a przy tym zazdrośnikiem politycznym, negującym, wręcz tępiącym  wszelkie inicjatywy, których sam nie kontrolował drobiazgowo. Kocha lizusów i naiwne panienki.

Zostałem wypluty już po raz piąty: WAT, kierownicza sterownia narodu, biznes, Tymiński, lewica podskakiewiczowska. Takie rzeczy mnie wzmacniają. Zaliczyłem ważny (dla mnie) epizod KPiORP (przy Sierpniu’80), ale chyba tam uznano mnie za jakąś „wtykę”, w każdym razie nie zdążono mnie wypluć, bo się inicjatywa sama zużyła. Szkoda jej.

Ogólnie stawałem się proletariuszem: nie każdą ofertę pracy przyjmowałem, a to się źle „pracodawcom” kojarzy. Więc prace coraz mniej ambitne brałem. Jeśli były.

Kolega ze studiów – kiedy ogłosiłem mu, że jest czas na Ruch na Rzecz Pokrzywdzonych (przez Transformację) – odesłał mnie do mazowieckich struktur PSL. Tam robiłem to i owo jako wolontariusz. Ale Ruchu nie stworzyłem, a podłączenie się do rosnących szeregów Samoobrony byłoby koniunkturalizmem, i nielojalnością wobec kolegów  PSL. Ale i tak wygasiłem się  z tego kierunku, to jest hermetyczne środowisko bez wyraźnego kręgosłupa, choć z tradycją ponad stuletnią i podobną do PPS-owskiej.

Już wtedy byłem świadomy, że jestem stworzony do PPS: organizacji socjalistyczno-patriotycznej. Ale hola-hola, nie tak prędko. Do takiej organizacji wnosi się wiano, a nie się tam wdeptuje jak do stajni, jak to się ostatnio dzieje. Człowiek o cechach „ciemnego typa”, po kilkumiesięcznym stażu w organizacji – znalazł się w jej naczelnych władzach, i to wysoko. Co za tupet! Gdzie stara, socjalistyczna czujność aktywu?

Elementem mojego wiana była akcja, która sama mi się napatoczyła. Były aktywista i poseł Samoobrony, który założył własny projekt polityczny, łączący w sobie socjalizm i patriotyzm (w odwrotnej może kolejności) – został oskarżony o szpiegostwo i wsadzony na bezdurno do aresztu. Na kilka lat. Stanąłem po jego stronie, organizując mi kampanię samorządową w roli kandydata do funkcji Prezydenta Warszawy. Komisja Wyborcza, oczywiście Państwowa, zrobiła wiele, by stało się przestępstwo przeciw wyborom, ale nauczyła mnie, że w naszym kraju nie istnieje poszanowanie ani dla idei, ani dla honoru. Powiedziałem „w kraju”? Pomyłka: w Państwie.

W dodatku ów niedoszły kandydat na Prezydenta Warszawy – po wyjściu z aresztu – wypluł mnie. Zwyczajnie. Wygadując jakieś bzdury. Zadał się z grabarzami swojego projektu politycznego. Wzruszam na to ramionami. Chciałem dobrze.

 

*             *             *

W PPS należę formalnie do świeżego narybku, choć obcuję z tą partią seminaryjno-konferencyjnie od wielu lat. Moja przynależność jest tu udokumentowana, a dla mnie to ważne, nie członkuję legitymacyjnie wszędzie, gdzie bywam. Mam też chyba moralne prawo do własnych, niezależnych poglądów. A te są takie, że firma ta kadrowo i organizacyjnie – jakoś nie umie podołać ani brzemieniu dumnej tradycji, ani wyzwaniom przyszłości.

Brzmi to obrazoburczo i zdradziecko, ale wyjaśniam w punktach:

  1. Starzy socjaliści są już sterani takimi doświadczeniami, jak próba wrogiego przejęcia przez Zandberga, brewerie Ikonowicza, manipulacje Czarzastego;
  2. Tak zwana robota u podstaw jest w zupełnej defensywie, każdy kto tu zajrzy, czuje się bez zahamowań upoważniony do kierowniczych ról na kredyt;
  3. Działa tu wyuczona bezradność, podobna do zbiorowego PTSD, nabyta po powojennym rozbiciu PPS przez PPR i PRL-owskim zniewoleniu, po wypluciu przez Solidarność;
  4. Uzależnienie od spadkobierców PPR jest w codziennym działaniu i w długofalowej polityce PPS aż nazbyt widoczne i ma charakter „nabytego stanu, który charakteryzuje się okresowym lub stałym przymusem wykonywania określonej czynności lub zażywania dopingu”;
  5. Nie istnieje w codziennej pracy partii element pedagogiczny: chętna młodzież albo gra w partyjną ruletkę kadrową, albo jest po chamsku i cenzorsku zniechęcana, a edukacja ideowa jest tu pod zdechłym azorkiem, poza chlubnymi wyjątkami;

To wszystko oznacza, że najprawdopodobniej PPS zostanie beneficjentem lub (prędzej) ofiarą „transakcji stulecia”, na mocy której całe jej dobre imię zostanie z entuzjazmem sprzedane oprawcom i karierowiczom za lokal poza śródmieściem.

Na lewicy wielu jest milionerów. Ale jakoś żaden z nich nie chce być Engelsem: ten zręczny przedsiębiorca dorównywał ideowością i rozumem Marksowi, ale choć miał po temu sposobność i środki – nie objął kierownictwa w ruchu socjalistycznym, tym bardziej w komunistycznym, bo czuł, że to byłby nietakt wobec „elektoratu wykluczonych”.  Nasi milionerzy nie mają takich zahamowań, ale też nie mają poczucia śmieszności, kiedy po porannej analizie własnych kont bankowych idą „na jedenastą” przespacerować się pod czerwonymi flagami z ludźmi, których na co dzień, dla tych swoich kont – oskubują.

PPS stanie się łupem milionerów i wtedy – to oczywiste – wypluje mnie. A ja, taki cały obrzygany opisanymi tu historiami, nie stanę wtedy w snopie światła z jupiterów, i nie powiem uroczyście: dobry wieczór państwu, właśnie się skończył w naszym kraju socjalizm. Po prostu nie dadzą mi mikrofonu.

Tyle, że w polityce liczy się stara, poczciwa przyzwoitość. Zresztą, zależy kto liczy…

 

*             *             *

Stawiałem kiedyś na Ikonowicza, dopóki mnie nie wypluł. Stawiałem na racje reprezentowane przez Mateusza – zanim mnie nie wypluł. Stawiam dziś na racje głoszone prze Witkowskiego (choć – przepraszam – może on tymi racjami tylko gra) – bo to są racje również moje. Racje Biedronia nie są moimi racjami, a coraz jaśniej widać, że nawet jego „mocodawcy-milionerzy go wypluwają. Z innych powodów zresztą niż moje.

Ciekawe, jak tę żabę przełknie mój rodzony szef partyjny, który jeszcze kilka dni temu wydusił z Rady Naczelnej czołobitny list do Roberta.

Powtórzę: dożywotnio jestem w PPS, nie aplikuję do Unii Pracy, ale mam wielki szacunek do jej założycieli i do racji, które tam są głoszone. Slowa, tylko słowa? To posłuchajcie uważnie „reprezentanta całej lewicy” w kampanii prezydenckiej. Dystans, jaki część lewicy czuje do Witkowskiego w związku z reprezentowaną przez niego spółdzielnią mieszkaniową – podzielam. Ale słucham, co mówi i zapamiętam. Mówi zaś dorzeczniej niż Biedroń, nie ma też w sobie owego „górnego C”, jakże pogardliwego wobec takich jak ja proletariuszy…

Osiągnął Witkowski cel, który sam zakładałem, zgłaszając kandydaturę swoją: media powtarzają za nim słowa o wykluczeniach, o rozwarstwieniu społecznym, o kiepskim Państwie, o zakłamywaniu historii. Późno? A kto z Was dojrzał w porę? Z mlekiem matki wyssaliście całą mądrość? Jeśli zatem moje ciche wsparcie dla Witkowskiego jest kolejnym moim poślizgiem – to ja już nic z tego nie rozumiem.

Jan Gavroche Herman