Moje dwa słowa w debacie u JK

2012-09-24 10:29

 

Nie jestem w świecie ekonomii „filipem z konopii”, tyle tylko, że nie jestem ani profesorem, ani naukowcem w rozumieniu prawa polskiego. Nie jestem też – co oczywiste – nawet na bardzo-bardzo-bardzo rezerwowej liście zaproszonych na debatę w gościnie u Jarosława Kaczyńskiego.

Ale mam prawo zabrać głos (chyba o wywołanie dysputy powszechnej, a nie o event polityczny chodzi JK), bo:

Od mojego pierwszego kontaktu ze słowem i pojęciem „ekonomia” minęło lat 37, od tego czasu, złapawszy bakcyla, ani przez chwilę nie przestałem zgłębiać naukowych i intelektualnych tajników tego działu nauki, z tego przez ok. 10 lat czyniłem to w sposób zinstytucjonalizowany. Różnię się tym od zdecydowanej większości magistrów i doktorów oraz od pewnej części profesorów, którzy osiągnąwszy sformalizowany sukces w swojej karierze ekonomisty – zaprzestali jakiejkolwiek refleksji na tematy zawodowe, zajęli się bieżączką, trochę związaną, albo wcale nie związaną z gospodarką i ekonomią.

Kształciłem się jako ekonometryk (matematyczne modele gospodarcze), teoretyk ekonomii (teorie kapitału, teorie wzrostu, teorie rozwoju społecznego), w dziedzinie logistyki (optymalizacja, dopasowanie kreujące wartości dodatkowe), międzynarodowych stosunków gospodarczych (megatrendy, megaprocesy gospodarcze). Dodatkowo występowałem w roli przedsiębiorcy, eksperta, doradcy, na różnych szczeblach. Miałem od życia okazję poważnego zorientowania się w problematyce większości nauk społecznych. Moim dodatkowym fachem jest tele-informatyka (w tym nauka o systemach) oraz fundusze zwane pomocowymi, w tym europejskie: zajmuję się tym w różnych rolach od kilkunastu lat.

Jestem społecznikiem, aktywnym obserwatorem życia publicznego, autorem licznych inicjatyw i projektów o znaczeniu lokalnym (np. strategia dla miasta Lęborka, współtworzenie strategii dla Pomorza) jak też ogólnokrajowym. Niektóre z nich zostały wdrożone, zainstalowane. Jestem autorem poważnych – w moim przekonaniu – rozpraw o tematyce ekonomicznej (procesy, zjawiska) i filozoficzno-ekonomicznej (paradygmaty).

Takich jak ja jest zapewne tysiące, każdy z nas ma prawo wypowiadać się publicznie w sprawach gospodarczych i społecznych, ja poczytuję to jako swój obowiązek. Inaczej – musiałbym zaszydzić z konceptu dzisiejszej debaty organizowanej na zlecenie Jarosława Kaczyńskiego.

Zorganizowałem kilkadziesiąt konferencji i seminariów (nie mylić z uroczystościami i celebracjami mającymi nazwy seminariów, sympozjów i konferencji), z których kilka zostało zauważonych przez najwyższe ośrodki polityczne w kraju. A także kilkaset pomniejszych narad „mądrych głów”. Mając to doświadczenie, odmawiam nazwy seminariów, sympozjów i konferencji tym zebraniom, których organizatorzy nie mają pojęcia, co chcą osiągnąć w dziedzinie naukowej, nie do końca rozumieją, po co zapraszają tych a nie innych uczestników, nierzadko nie wiedzą, czym ci uczestnicy zajmują się naukowo, zapraszają ich dla ich nazwisk i pozycji, a nie „pod konkretny temat” naukowy.

Odmowa uczestnictwa w tej konkretnej debacie przez niektórych ekonomistów, będących lub uważających się za luminarzy i autorytety – jest daniem szerokiej publiczności politycznego sygnału, że o gospodarce i ekonomii nie z każdym będą dyskutować. Wystawiają sobie nienajlepsze świadectwo, nawet jeśli intencją JK jest głównie robota polityczna. Zawsze wszak mogą – niektórzy tak zrobili – wyłożyć swoje racje w publicznych referatach, a podczas krótkiego czasu dyskusji oficjalnej streścić te poglądy, następnie po jej zakończeniu – odnieść się do enuncjacji pozostałych uczestników w formie aneksu do swojego wcześniejszego publicznego referatu. Dałoby to (zakładam średnio 7 stron referatu i 10 stron aneksu oraz 2 strony wypowiedzi, plus tekst porządkujący zebrany materiał 15 stron) – łącznie 775 stronicową książkę 40 współ-autorów będących różnorodnymi pod wieloma względami. Oto strata, jaką już Polska poniosła w wyniku odmów. Takiej pozycji brakuje na rynku księgarskim.

Swoje pośrednie uczestnictwo w tej debacie w niniejszej formie dzielę na trzy części, z których dwie publikuję poniżej, a trzecią opublikuję wieczorem dzisiejszego dnia, wysłuchawszy debaty.



CZĘŚĆ PIERWSZA – Imponderabilia

Omówię tu pokrótce zjawiska, procesy, zachowania – mało uchwytne, najczęściej niematerialne i niemierzalne, które jednak są istotne i mają wpływ na rzeczywistość, na ocenę kogoś lub czegoś itp., w tym wypadku na ocenę kondycji gospodarczej Polski, położenia jej na dynamiczno-historycznej gospodarczej mapie świata, proponowanych i realizowanych rozwiązań gospodarczych.

Otóż z polityką gospodarczą w dojrzałym znaczeniu tego pojęcia mamy do czynienia wtedy, kiedy zdołamy grę interesów gospodarczych (w tym m.in. biznesowych) zakuć w dyby planistyczne, których najistotniejszą częścią jest „sądowa rozprawa” oceniająca interesy partykularne z punktu widzenia dobra ogólnego-wspólnego (a nie dobra Władzy czy dotującego ją Lobby), dopuszczająca równoprawnie reprezentantów różnych opcji do swobodnej argumentacji na rzecz swoich rozwiązań, przeciw rozwiązaniom konkurencyjnym. Po takiej debacie – możliwie jak najbardziej jawnej (czyli też: szczerej), tworzy się rozwiązania wypadkowe (zintegrowane, nie mylić z kompromisami), ustawia się je w harmonogramie działań, podaje się ich liczbową i społeczną kalkulację, wskazuje wykonawców i mechanizmy nadzoru. I następnie uruchamia się etap ostatni, wdrożeniowy, czyli powoduje się, że rozwiązania i procesy korzystne dla ogółu stają się „opłacalne” dla tych, którzy je realizują i/lub się w nie „wpisują”, a pozostałe stają się nieopłacalne, chyba że tytułem eksperymentu i weryfikacji pielęgnowane są niszowo. Wszystko to obejmować powinien Budżet „centralny” i jego „echa” niższych szczebli.

Nie jest polityką gospodarczą żadna forma procedowania, w której najpierw definiowane są interesy polityczne, a sprawy gospodarcze stają się tych interesów „służebnym echem”.

Panujący w Polsce ustrój-system ekonomiczno-gospodarczy (ekonomia – to myśl gospodarcza, gospodarka – to praktyka) nijak się ma do polityki gospodarczej opisanej powyżej. Nie dopuszcza jakiejkolwiek polityki gospodarczej do żadnej poważnej próby zainstalowania w Gospodarce. Ośrodkami politycznego stanowienia o sprawach gospodarczych są w Polsce Rząd i odrębnie Ministerstwa (te ośrodki są najsilniejsze i w dużej mierze autonomiczne), Parlament (tu dokonuje się politycznych przetargów i zawiera kompromisy, dezintegrujące Gospodarkę), Narodowy Bank Polski (Rada Polityki Pieniężnej) oraz tzw. sektor bankowy (w tym banki, fundusze, ubezpieczenia, gwarancje, giełdy), w którym manipuluje się (podkreślam: manipuluje) ważnymi parametrami i okolicznościami gospodarczymi.

Na szarym końcu procesów „planistycznych” w polskiej Gospodarce jest Naturalna Żywotność Ekonomiczna (NEV, ludzka zapobiegliwość, staranność, oszczędność, skłonność do pomnażania dorobku, chęć poprawy jutra) i Przedsiębiorczość (PP, ukorzeniona w środowiskach skłonność i zarazem umiejętność brania na własny rachunek, odpowiedzialność i ryzyko części społecznych potrzeb). Więcej: te dwa najistotniejsze „napędy” gospodarcze są w wyniku działań ośrodków wymienionych powyżej eksploatowane ponad wytrzymałość, deprywuje się ich podmiotowość, podważa różnorodność, podstawia się im nogę nie tylko biurokratyczną, ale też polityczną (kliki, koterie, kamaryle). W wyniku tych procederów Przedsiębiorczość (ukorzeniona w środowiskach, kontrolowana przez ogół) jest wypierana, rugowana przez Rwactwo Dojutrkowe.

Ostatecznie polska Gospodarka dryfuje pomiędzy statystykami, wskaźnikami i miernikami, przeredagowywanymi tak, by zawsze okazywało się, iż jest ona kwitnąca, w rzeczywistości zaś zarówno NEV, jak też PP są wyczerpane, przeciążone, nie dysponują rezerwą dynamiki pozwalającą autonomicznie projektować nadwyżki. W konsekwencji przeistaczają się w bierne, apatyczne siły, budzące się co najwyżej podczas alertów roszczeniowych, co tylko reprodukuje polityczną władzę w Gospodarce wymienionych ośrodków.

Państwo zagnieżdżone jest w czterech ultragospodarczych obszarach (Administracja, Infrastruktura, Walory, Polityka), które w historycznym „zamyśle” cywilizacyjnym mają mnożnikować działania NEV i PP, ale na skutek działań Państwa (które zachowuje się jak kapryśny lekkoduch łasy na dobra, wartości i możliwości, nieskłonny do brania odpowiedzialności za cokolwiek, przeczulony na punkcie swoich prerogatyw) – właściwości mnożnikowe zamierają, zaś łakome Państwo powoduje eksploatacyjny rozrost tych nad-gospodarczych "nawisów", co ostatecznie czyni je albo ruinami (jak Infrastruktura), albo chartami goniącymi za resztkami energii, dorobku i dochodu NEV i PP, aby zaspokoić swoje bezproduktywne koszty i łaknienie Państwa.

Państwo – udając, że samo jest Ultragospodarką, z dóbr, wartości i możliwości zagrabionych wcześniej od NEV i PP, łaskawie tworzy paragospodarcze ośrodki witaminizujące padające z wyczerpania NEV i PP: socjal, fundusze, projekty, jakieś niby-systemy modernizacyjne. Robi to niekonsekwentnie i wyraźnie koniunkturalnie, a skutkuje to rozrostem Ultragospodarki pozostającej we władaniu Państwa. Elementy Paragospodarki będące soczystymi enklawami-niszami, albo te zrujnowane, nieefektywne – Państwo komercjalizuje i wyprzedaje, czyniąc bezsensownym cały „system” tworzenia ośrodków paragospodarczych, ale ratując swoje wskaźniki (służy też im jawna księgowość szalbiercza Ministerstwa Finansów znana potocznie jako kreatywna rachunkowość).



CZĘŚĆ DRUGA – mikroprojekt (czas wypowiedzi „swoimi słowami” – dwie minuty)

Wyprowadzenie polskiej Gospodarki z oczywistej ekstensywności, i to eksploatatorskiej (sięga się po rozmaite rezerwy płodo-twórcze nie dając w zamian szans na „odrośnięcie), musi być oparte o zmianę ustroju gospodarczego z podatkowo-osądzającego na samorządowy. Oznacza to odebranie Państwu (urzędom, organom, służbom) oraz administracji zwanej samorządową - „wyniosłego” wpływu operacyjnego na Gospodarkę, zmuszenie ich do ograniczenia się do roli planisty redagującego politykę gospodarczą (w powyższym rozumieniu), resztę (sedno) pozostawiając rzeczywistym, nie fasadowym, nie atrapowym samorządom. I blokować powinno sie wszelkie zakusy na monopolizację, w tym patologiczną skłonność Państwa do pełnienia roli nad-monopolisty, co niepostrzeżenie owocuje współczesną wersją totalitaryzmu.

Projekt PiS – wygłoszony w swoistym exposé Jarosława Kaczyńskiego sprzed kilku dni – zawiera elementy ratunkowe dla NEV i PP, ale bez podpowiedzi systemowych. Więcej: zawiera też procedury wzmacniające wady ustroju opisanego powyżej (umacniające polityczną rolę Państwa w Gospodarce, eliminujące rozwiązania planistyczne w podanym wyżej rozumieniu, potęgujące wyzysk polityczny rujnujący mnożnikowanie Ultragospodarki).

Państwo zaś – to nie jest przecież pogotowie ratunkowe. Takie pogotowie powinno być powołane jako specjalny (nadzwyczajny) organ (rozwiązanie znane na całym świecie), i w tej konwencji szereg propozycji z exposé może być pożytecznych.

Państwo powinno – wykorzystując narastające przyzwolenie społeczne (NEV, PP) na zmiany ustrojowo-systemowe – dokonać samo-uzdrowienia (lub czekać na spontaniczne ruchy „oddolne” w tej sprawie). Poszczególne (wszystkie) urzędy, organy i służby powinny być poddane jawnej, publicznej ocenie swojej działalności, w tym „dorobku” legislacyjnego. Po czym bez żalu dokonać „ustrojowej operacji plastycznej”, z uwzględnieniem wyników przeglądu i oceny.

Uwolniona od państwowego ciężaru manipulacyjnego Ultragospodarka (i cała Gospodarka), poddana spontanicznemu działaniu NEV i PP, sama się odtworzy i uzdrowi.

Oczywiście, jakimś rozwiązaniem jest kontynuacja dryfu, z zachowanie podstaw fatalnego ustroju-systemu gospodarczego, co skończy się wchłonięciem Gospodarki (trwającym zresztą od lat) przez sprawne ośrodki europejskie i poza-europejskie. Skoro tamte są sprawne – może się okazać, że są osadzone w lepszych ustrojach-systemach. Żal, że to przejmowanie (przechwytywanie) odbywa się w sekrecie przed Społeczeństwem.


 

*             *             *

Swoją malejącą wiarę w zdolność Państwa do samo-uzdrowienia – przekułem w inicjatywę obywatelskiego alertu i nadałem jej nazwę ORDONALIZM.