Mojżeszów ci u nas dostatek

2015-02-17 07:44

 

Ποταμοῖσι τοῖσιν αὐτοῖσιν ἐμβαίνουσιν, ἕτερα καὶ ἕτερα ὕδατα ἐπιρρεῖ - raczył się wyrazić Heraklit. Do tej samej rzeki, powiadają do dziś, nie wchodzi się po dwakroć – pewnikiem teraz ze względów higienicznych. No ale jeżeli rzeka włóczy się po nijakiej równinie meandrami, a sama równina aż ugina się od koczowników?

Tułacze lewicy rozbijają teraz obóz w zatoczce, której imię dano „Zmiana”. Nazwa dobra jak każda, zwłaszcza jeśli wokół zgliszcza i kikuty niegdysiejszych powodów do chwały. Dziś wszyscy chcą zmiany, oczywiście zmiany na lepsze. Tęskno jednak za bardziej romantycznymi zawołaniami, jak np. „Il Rinascimento” (patrz: Giorgio Vasari, Jacob Burkhardt, ale przede wszystkim  Manuel Chryzoloras,  Gemistos Plethon, Jan Bessarion, Jan Argyropoulos, Teodor z Gazy, Jan z Trapezuntu, Mikołaj z Kuzy, Giovanni Pico della Mirandola, Michel de Montaigne, Erazm z Rotterdamu, Marsilio Ficino, Francis Bacon, Giordano Bruno czy Niccolò Machiavelli).

Przypomnijmy, skąd wzięła się lewica. Podkreślając, że jest to produkt myśli europejskiej, który trudno byłoby wymyśleć w Arabii, Indiach, Arabii, Chinach, Afryce, gdzie wyobrażenia o człowieku, społeczeństwie czy Państwie są kulturowo, a nawet cywilizacyjnie odmienne od tych zrodzonych w Helladzie, Romanii, Galii, Brytanii, Germanii. Pochodzenie „teologii wyzwolenia” też raczej nie jest inkaskie, azteckie, nie z Majów ci ona, nie z Olmeków czy Tolteków, Chavín, Nazca, Moche (Tiahuanaco-Huari-Chimú).

Lewica europejska zrodziła się jako „poprawka” polityczna do procesu wypierania monarchii-feudalizmu przez kapitał-mieszczaństwo. Cztery francuskie odsłony  (spazmy rewolucyjne), znaczone mikstem konserwatywno-liberalno-lewicowym (odpowiednio: Fraternité-Liberté-Égalité) – to długi ciąg intelektualnego i społecznego dojrzewania do odkurzonych racji demokratycznych (obywatel, samorządność, emancypacja, samorozwój, sprawiedliwość ekonomiczna, służebne państwo). I wszystko na nic, kiedy te na nowo wypolerowane racje wzięli w swoje władanie Lenin-Stalin, Mao, dyktatorzy arabscy, koreański, wietnamski, kubański, bałkański, ostatnio kampuczański czy wenezuelski.

Lewica zatem udała się po rozum do głowy do źródeł, do Europy, i umyśliła rozmaite koncepty filozoficzno-społeczne, znane jako intelektualny ruch Nowej Lewicy, z drugiej połowy XX stulecia. Na powrót roztrząsano pojęcia elementarne, które sobie przyswajał „wróg”: nurt liberalny wykreował Ordoliberalizm i Soziale Marktwirtschaft. Na przekór i nie bez szyderstwa nurt konserwatywny owocował pakietem encyklik dających się ująć w Społeczną Naukę Kościoła aż po „Das Kapital. Ein Plädoyer für den Menschen. Unter Mitarbeit von Arnd Küppers” arcybiskupa Reinharda Marx’a, a dziś – po wizerunkowe “lewactwo” Franciszka, sięgającego np. po „świętego komunistę”, Oscara Romero.

Polska lewicowość – zrazu rewolucyjna (np. Proletariat, SDKPiL) i anarchistyczna (gminowładztwo, Wolni Bracia,  Zmowa Robotnicza i Grupa Rewolucjonistów Mścicieli, OB PPS)) – po II Wojnie dostała się w ręce budowniczych „socjalizmu domniemanego” (chytrze nazwanego ostatecznie „realnym”), czyli konserwatyzmu a’rebours, korygowanego przez Gomułkę, Gierka, bronionego przez WRON – aż przeszła do formuł flibustiersko-podskakiewiczowskich, kontrujących oficjalne nurty parlamentarne (dziś przede wszystkim SLD). Po tej flibustierskiej stronie, tyglącej się setkami inicjatyw, najpierw brylował Piotr Ikonowicz (PPS, potem Nowa Lewica, dziś Ruch Sprawiedliwości Społecznej), potem Daniel Podrzycki i Bogusław Ziętek (Sierpień’80 i Polska Partia Pracy), teraz na czoło wychodzi Mateusz Piskorski z inicjatywą o oczywistej nazwie „Zmiana”. Te trzy postaci(ątka) działały-działają na wyobraźnię tych, którzy odmawiają prawa do „marki lewicowej” formacji post-PZPR-owskiej (SLD) i solidarnościowo-społecznej (np. Unia Pracy).

LibertéÉgalitéFraternité, ou la Mort? Samorządność i spółdzielczość? Alternatywa ustrojowa? Wątpię. Raczej zajawka pod pragnienia wyborcze. Zgaduj-zgadula: co kupi uciemiężona większość. Po kilku „spalonych” podejściach wyborczych koczownicy-plecakowicze ruszą dalej. Bo „wsad lewicowy” z tych plecaków sypie się niczym w tym wierszyku Tuwima o Grzesiu: Idzie Grześ przez wieś, worek piasku niesie, a przez dziurkę piasek ciurkiem sypie się za Grzesiem.