Missa sanctum nostra est

2010-02-20 14:58

 

MISSA SANCTUM NOSTRA EST

 

Nad Rzeczą Pospolitą znów jutrzenka świta

I kto żyw - z dniem kolejnym uprzejmie się wita

Ku porannym czynnościom codziennym powstaje -

Tak świąteczny Dzień Siódmy nad Polską nastaje

Dzień ten różny od innych, bardziej uroczysty

W dzień ten człowiek się staje Dobry, Szczery, Czysty

Dzień ten Bogu, Rodzinie, Modlitwie święcony

W którym dzieło dni sześciu jest błogosławione

Komu trzeba – w obejściu szybko się zakrzątnie

Ktoś jadło przygotuje, izbę inny sprzątnie

Oporządzi wnet zwykłe poranne sprawunki

I już gotów się oddać w opiekę Piastunki

Tą jest Królowa Polski, Matka Chrystusowa

Maria, żona Józefa, święta białogłowa

Co powiła Jezusa dawno u Betlejem

W stajence – skąd poczęły się Kościoła dzieje

Tejże Matce, Maryi, kraj nasz zawierzamy

Jej opiece modlitwy i dusze oddamy

Mali, grzeszni, niebodzy – ale wiary pełni

Jej swój los oddajemy, który ma się spełnić

Sprawy ważne i miałkie, codzienne i świętne

Dobre dni i dni mroczne, szare i pamiętne

 

Śniadać najsamprzód pora, ale raczej skromnie

Boć w niedzielę obżarstwo raczej nie przystojnie

Zatem nabiał i jaja na stole z pieczywem

Świeży owoc z ogrodu i takież warzywo

Zasiadają pospołu – dzisiaj wszyscy razem

Choć na co dzień odrębnie, takim to obrazem

Że każdy w dzień powszedni ma różne zajęcia

Którym zasię inaczej cały czas poświęca

Od rana na chybcika, pośpiesznie, i w biegu

Nie ma i kiedy stanąć we wspólnym szeregu

A w niedzielę – inaczej, razem i spokojnie

Lud nasz jadło spożywa cierpliwie, dostojnie

Z właściwym nabożeństwem potrawę przyrządza

I w rozmowie z bliźnimi plany rozporządza

 

Cóż dziś będziemy czynić, moi rostomili

Może byśmy znajomych potem nawiedzili

Odzywają się wszyscy jeden przez drugiego

Co by tu w dzień nam dany uczynić dobrego

W ogrodzie posiedzimy, damy dziatwie pożyć?

Do wieczora radośnie zechciejmy tak dożyć

A po zmierzchu śpiewaniem zajmiemy się wreszcie

Głośno, ażeby słychać nas było aż w mieście

Tak planując niedzielę pomiędzy kęsami

Czujemy coraz łacniej żeśmy krewniakami

Że rodzina, że wspólnie, że więzi do grobu

Że rozdzielić nas nigdy i nie ma sposobu

Szczególnie w dzień niedzielny, zdatny do bratania

Ponad spory tygodnia dobry do jednania

By przebaczyć bliźniemu jego przewinienia

Winowajcy odpuścić, w sercu się odmieniać

Cokolwiek się zdarzało w sześć dni pracowitych

Widzieć chcemy przyjemnym, pożytecznym. Przy tym

Braci widzieć śród ludzi nie zaś nieprzyjaciół

Bo kto razem – ten zyska, kto odrębnie - straci

 

Po śniadaniu potrzeby spieszyć nie ma żadnej

Zatem jeszcze posiedźmy, dzionek nastał ładny

Jakby matka-natura zechciała umilić

Niedzieli – dnia bożego – co do jednej chwile

I choć co dnia pomimo przemykamy siebie

Dziś możemy na siebie spojrzeć nieco lepiej

O co nie masz ochoty i czasu zapytać

Kiedy każdą dnia chwilę zbyt pośpiesznie chwytasz

Zapominasz że wkoło bliscy się krzątają

Co to swoje i troski, i radości mają

Niby razem żyjecie – a tylko po wierzchu:

Więc w niedzielę możemy poobcować wreszcie

Padają więc zupełnie banalne pytania

I takież odpowiedzi w niedzielę od rana

Z tych rozmówek co zdają się jakby zdawkowe

Poznajemy swych bliskich jak gdyby od nowa

Poznajemy swych braci, przyjaciół, sąsiadów

Gdy po znojnej gonitwie nie ma już w nas śladu

Chciałoby się tak dłużej, głębiej, mocniej wiele

Ale pora powoli myśleć o kościele

 

Dzwony już się kołaczą świątecznym wezwaniem

Dusza z Niebem się jedna i modlitwą pała

Serca się wypełniają serdecznym nastrojem

I świątynia otwiera przed nami podwoje

Nasz pracowity tydzień odchodzi w niepamięć

W znak pobożny składamy dłonie spracowane

Dajemy sobie odpust za codzienne sprawki

Przyrzekamy poczynić w swym życiu poprawki

Niedziela…

            da-liż Bóg nam świętować dnia tego

I zapomnieć mitręgę życia powszedniego?

Oblekamy swe ciała w krochmaloną odzież

Odkładamy to w co się odziewamy co dzień

Oto wzywa nas sygnał spiżu. Ten odwieczny

Znak Kościoła co wszystkich jednoczy serdecznie

Wiary powiew rozbrzmiewa z wysokiej dzwonnicy

I jak głos ojca woła wszystkich do bożnicy

 

Tam zbierają się wszyscy znajomi, sąsiedzi

Każdy patrzy drugiego, czy na swoim siedzi

Miejscu, jak-gdyby danym od zawsze rodzinie

Jakoż nikt nabożeństwa dzisiaj nie ominie

Poznajemy kto przyszedł pełen dobra w duszy

Kto zaś rozkołatany jakby czymś się wzruszył

Komu troska – a komu radość z lica tryska

Komu w głowie modlitwa – a komu igrzyska

Młodzież zwłaszcza, co woli stawać z tyłu nawy

Patrzy tylko jakie-by wymyślić zabawy

Stateczni zaś rodzice skupieni siadają

I szczerze nabożeństwu cali się oddają

Jest też ciżba staruchów, co tylko na ploty

Przychodzą nic nie mając więcej do roboty

Dziatwa zaś przytulona do ojców i matek

Ledwo tylko przeczuwa swej wiary zadatek

Ledwo w domu paciorek powtarza jak wierszyk

Wszak daleko im nawet do komunii pierwszej

Tak więc już się zebrali z okolicy całej

Ojcowie oraz matki, ich potomstwo małe

Wdowy, kawalerowie, panny, urzędnicy

Inwalidzi i wszyscy, których nikt nie zliczy

 

Kościelny – człek to szary, acz pomocny wielce -

Podąża wzdłuż ołtarza i zapala świece

Zrazu płomyki płoche lękliwie się czają

Aż w końcu śmiało rosną i ciepło rozdają

Kościół nabiera blasku, czuje się już owo

Święto – a ludzkie dusze stają się gotowe

Do tej pełnej pokory światłej ceremonii

Wyznaczonej nam dawno przez Prawo Kanonii

 

Zwolna gwar się wycisza, zapełnia się nawa

Tłum zaczyna się świętem kościoła napawać

Patrzą ze ścian obrazy tysiącletnich świętych

W murach oraz w powale jakiś duch zaklęty

Zdaje się uspokajać zebranych pobożnych

I przywodzić ich ku tym wspomnieniom nabożnym

Jak to – zrazu nie znając religii arkanów

Powoli doznawali świadectwa o Panu

Jak to całkiem za młodu kpili od niechcenia

Hulaj duszo rogata, piekła przecież nie ma!

Potem zaś doświadczali każdy po kolei

Że nieznana im siła wszystkim jakoś dzieli

Temu dar, temu łaskę, temu zasię szczęście

Jemu daje wesele – no a jej zamęście

Temu kłopot na głowę i spraw przepełnienie

Drugiemu zaś dobrobyt i zaspokojenie

Tego ciężko doświadcza już w życiu doczesnym

Tamtemu zasię darzy – że lepiej się nie śni!

 

Ileż zdarzeń tajemnych i nieodgadnionych

Sekretów dotrzymanych i marzeń spełnionych

Ileż łask każdy doznał od Siły Nieznanej

Skąd-inąd Opatrznością od dawna nazwanej

Wobec takich boskości poświadczeń przemożnych

Upada na kolana największy bezbożnik!

 

Tymczasem powstać trzeba, bo msza się zaczyna

Dzwon od zakrystii dźwięczy, w imię Ojca, Syna

W imię Świętego Ducha naród się przeżegnał

I wszelkie myśli luźne precz z pamięci przegnał

Wszystko co grzeszne, miałkie, nijakie i zdrożne

Wyparto poza nawę: tu nastrój pobożny

Ku ołtarzowi kroczy w ornacie majestat

Kapłan – boski namiestnik – cnót i grzechów kwestarz

Na co dzień dobry pasterz i ludu doradca

Tutaj ponad wszystkimi – ich serc i dusz władca

Za nim – jak drużynnicy krok-w-krok ku monstrancji

Idą w podniosłym duchu mali ministranci

Młodzi chłopcy – na co dzień chuligani zdolni

Tutaj w komżach odświętnych, stateczni, powolni

Kroczą w wielkiej powadze, uroczyści cali

Nie o figlach tu myślą, wszak tutaj przystali

Na służbę - aby chwałę Pana propagować

Więc znają rzeczy miarę, i jak się zachować

Wiedzą – i pokazują tym co z tyłu nawy

Koleżkom, że nie pora teraz na zabawy

Teraz się sprawy nader poważne zaczyna

I u wrót Majestatu karku się przygina

 

Rozpalone uprzednio świece migotają

Wszyscy mszy nastrojowi klęczą już poddani

Nabożne to zebranie, wiec pełen nastroju

Gdzie ludziom nie gwarować, lecz milczeć w pokoju

Ludziom nie racje prawić – lecz kapłana słuchać

I oczekiwać łaski od Świętego Ducha

 

Kapłan – po krótkich modłach, jasny i skupiony

Dotąd ku ołtarzowi twarzą obrócony

Przyklęknął, coś wyszeptał, postać swą obrócił

I „pan z wami” do ludu swojego zanucił

„I z duchem twoim” - na to gawiedź odpowiada

Bo tak jest nauczona, i - bo tak wypada

 

Więc msza już rozpoczęta, potoczy się trybem

Od zawsze wszystkim znanym dobrze – a to niby

Teatr jakiś odświętny, jakaś boska sztuka

Odprawia się nad ludem, lud pośród niej szuka

Swych znaków umówionych, symboli odwiecznych

Odniesień życia swego i spraw ostatecznych

Kto był tu po wielekroć, co niedziela kto był

Zna na pamięć obrządek jaki ma się odbyć

Kiedy co odpowiedzieć trzeba kapłanowi

Kiedy wstać, kiedy klęknąć, i kiedy co robić

Cały ów ceremoniał doskonale znany

Od niepamiętnych czasów stale odprawiany

Choć łacińskich formułek nikt zrozumieć nie da

Każdy wie którą kiedy odśpiewać potrzeba

Nawet lepiej że takie tajemnicze one

Zdają się przez to święte i nieodgadnione

Zdają się coś oznaczać w grunt niepojętego

Przed czym ukorzyć chce się sumienie każdego

 

Ministrant modlitewnik wertuje kartami

Zapisany świętymi, boskimi słowami

Kapłan niby to czyta, niby coś przeżywa

I śpiew wydając z siebie do modłów przyzywa

Naród karnie posłuszny czyni tumult w ławach

Kiedy hurmem to klęka, to znowu powstawa

Zrazu słucha dzwoneczków które ministranci

Kolebią przywołując Najwyższe Instancje

To znów śpiewem zawodzi pod organów tempo

Wykonując kantatę nabożną a świętą

Organista swym głosem góruje nad niemi

Z gestów kapłana czyta, jest z nim w rozumieniu

On zna nie tylko cały obrządek na pamięć

Ale wie co dziś będzie mówione w kazaniu

Kapłańskiego orału zna treść i przesłanie

I ku temu nadstawia całe swoje granie

Kapłan psałterz studiuje – organista zasię

Śpiewnik ma parafialny na swoim tarasie

Obaj parę stanowią zgraną i pobożną

We współpracy znajdują co przedstawić można

Narodowi – ten mową, ten perlistym graniem –

Tak by grała muzyka na równo z kazaniem

Ten kto śpiewa – po dwakroć swego Boga wielbi

Za to ten co rozumie cały dobór pieśni

Kto widzi oraz czuje ich z orałem zgranie

Ten po stokroć się odda w panowanie Panu

 

Początkowe modlitwy i śpiewy – za nami

Umacnia się poczucie żeśmy już nie sami

Że po świątyni krąży echo Trójcy Świętej

Że zbliżamy się wnet ku Prawdzie Niepojętej

Że Kościołem stajemy się jako wspólnota

I za wiarą obstawać wciąż większa ochota

Ci co luźno, grupkami schodzili się raniej

Jedność stanowią teraz, i jakieś przesłanie

Łączy wszystkich więziami paranormalnymi

Tak że jeden drugiego jakby za dłoń trzymał

Jak gdzie indziej nie sposób zjednoczyć duchowo

Tak tu, w bożej świątyni, staje się odnowa

 

Tak zespoloną ludu ciżbę rozmodloną

Ma przed sobą nasz kapłan – i jakby natchniony

Przemożną siłą jakąś na ambonie stanie

I rozpocznie do ludu przemowę kazaniem

Dziś kazanie o sprawie pierwszej wagi będzie

Niezwyczajne wygłosi kaznodziej orędzie

Albowiem – jak wieść niesie – groza nam się stała

Jak narodowy dramat, kres świata bez mała

Komunistyczna władza na to się porwała

Co dla nas – boży ludu – okryte jest chwałą

Aresztowali obraz Matki Przenajświętszej

Naszej Dobrej Patronki, Kapłanki Największej

Ta powiła Chrystusa, świata Zbawiciela

Co na Krzyżu - nim umarł – cierpiał za nas wiele!

Trzeba wiedzieć że władzy nie w smak panowanie

Pasterzy nad umysłem ludu i duszami

Władza – co to zasiada w różnych gabinetach

I po kraju rozjeżdża w stalowych karetach

Co to lud napomina na wiecach usilnie -

Wie że bez ludzkiej wiary nieuchronnie zginie

Nie o tą jednak wiarę naszej władzy chodzi

Którą w ludziach umacnia nasz pasterz-dobrodziej

Tylko o tą, że władza Partii i jej drużyn

Najlepiej narodowi spośród wszystkich służy

Że można raj na ziemi całkiem łatwo stworzyć

I dobrobytu wszystkich za żywota dożyć

Kto zaś by chciał o raju gadać poza życiem

Widomie podkopuje Partii chwałę skrycie

Kto baje że nas czeka trud, cierpienia, męki

Oraz wszelkie doczesne codzienne udręki

Kto ludowi chce wmawiać, że na ziemi praca

Że wiara i pobożność ludzi ubogaca

I dopiero w ten sposób doświadczony człowiek

Za swe czyny po śmierci przed Bogiem odpowie

I wtedy zdecyduje Instancja Najwyższa

Kogo do mąk piekielnych, a kogo wywyższa –

Kto tak ludzi naucza, ogłupia i mami

Ciemnogrodem podpiera wszystko i gusłami

Ten wrogiem jest w batalii o ludzkie sumienia

I tego trzeba w cuglach zesłać do więzienia

Nie dziwota, że myśląc jak o wrogu swoim

Władza nie chce religii, Kościoła się boi

Zatem kiedy Najświętszy Obraz pielgrzymuje

Władza wrażą ikonę prędko aresztuje

Jak można świętokradcom relikwię traktować

Niby przedmiot powszedni, zaś władzę sprawować

Swą bezbożną nad Wiarą i ludem Kościoła

I obrażać pobożność, poniżać ją zgoła!

Wszak ikonę tę wielbią po wszej Polsce tłumy

Pojąć wszak jej wielkości nie można rozumem

To Wiary jest fenomen, Nieba uwielbienia

Symbol drogi ku wrotom narodu zbawienia

Obraz Matkę przedstawia, Patronkę narodu

Która nas ma wybawiać od chłodu i głodu

Kto śmie rękę swą na Jej wizerunek podnieść

Na pewno mu Niebiosa pomszczą ten czyn godnie

Na zawsze niech przeklęty zostanie ów sprawca

A co do dalszych losów Obrazu - dał Zbawca

Przedniej marki receptę: oto nasz kraj cały

Nie Obraz – tylko Ramy będą przemierzały

Jako symbol aresztu – ale i uporu

Którego nijak złamać nawet jeśli skory

Po temu jest aparat Partii, okrutny i wraży

Gotów trzymać nasz Obraz w piwnicy pod strażą

Matka Boska pod kluczem – ale jej symbole

Na kształt ramy w lektyce, niby na cokole

Kraj przemierza legenda, symbol, zawołanie

I każdemu człekowi pojętne przesłanie

Naród oddaje pokłon jakby prawdziwemu

Boć na widok Ram pustych – sumienie ku Niemu

Ku Obrazowi Matki bieży w swej pamięci

I puste Ramy - jakby najprawdziwsze święci

Ludu Boży! Nie lękaj się czarta przewagi

Przywitaj w czas pielgrzymki z należną powagą

Ramy – jakoby Obraz – i pokłoń się Jemu

Nie dopuść by zwycięstwo przypisano Złemu!

Tu kapłan głos zawiesił, echo u powały

Sklepionej odpowiada, i dodaje chwały

Bożemu nakazaniu, co je kapłan głosi

I słowa jego w dusze otwarte przenosi

Naród zebrany słucha i chłonie do wnętrza

Wyobrażenia które kazanie to spiętrza

Każdy na swój użytek i podle swej miary

Wie już, że nie poskąpi serdecznej ofiary

Że podejdzie do drogi w czas pielgrzymowania

Aby modłami wesprzeć przenajświętsze Ramy

 

I – odnośnie ofiary –do kiesy sięgają

Kościelnemu na tacę swe datki rzucają

Niesie się ku powale brzęk monet srebrzysty

A każdy kto dołoży – ten czuje się czysty

Dał ile mógł – a czasem i więcej się zdarzy

Niech zatem Kościołowi w ten sposób się darzy

Niech rośnie w siłę nasza diecezja, parafia

Niech tutaj się nam wszystkim tylko dobre trafia

Grosz do grosza się składa – z tego moc urasta

Kościoła w ziemi polskiej już od króla Piasta

Nie patrzy lud ubogi na swą dziesięcinę

A to przecież bogactwa największa przyczyna

Bogactwa grosz-do-grosza długo zbieranego

Które tuczy i Kościół i proboszczów jego

Dobrych pasterzy ciżba krainę zaludnia

Od morza na północy do gór od południa

Od Puszczy Białowieskiej aż do Turoszowa

Od wyspy Wolin na skroś dalej do Rzeszowa

Wszędzie na mszy niedzielnej pobrzękuje taca

Tą drogą w każdej chwili Kościół się wzbogaca

Niech mu będzie na zdrowie, byle był uczciwy

I dbał o wiernych swoich – nie o swoje wpływy

 

Kaznodziej pot obciera z lica różowego

Wzrokiem śledzi marszrutę z tacą kościelnego

Kiedy widzi już niezłą grosza piramidę

Liczy w duchu do czego mu się ona przyda

Wgłos zaś kończy kazanie donośnym apelem

Aby wszyscy stawiali się na mszę w niedzielę

Wypowiada z ambony nazwiska niektóre

Co ich nie ma w świątyni: oj, da on im burę!

Wstyd – powiada – nie chodzić na mszę w dzień niedzielny…

Kątem oka zaś widzi jak stary kościelny

Znika z tacą w zakrystii: dla niego to sygnał

By wezwać tu zebranych, aby wiarę wyznał

Każdy – przedtem ukląkłszy i ręce złożywszy -

Powtarza „wierzę w Boga” – kapłan zaś to słyszy

I raduje się w sobie, toż owieczki jego

Jednak nadal pokornie przychodzą do niego!

Zaklinają że wierzą w niebieskie zbawienie

I wyznają swą wiarę w grzechów odpuszczenie

I w świętych obcowanie, i w piekielne moce

Które wezmą grzeszników tam, gdzie wieczne noce

„Wierzę ja w Boga Ojca, wierzę w syna jego

I w trzecią postać Trójcy zaś - w Ducha Świętego”

Powtarzają tę mantrę jakoby zaklęcie

W myśli już kontemplując własne wniebowzięcie

W pierś uderzając często oraz powtarzając:

„Moja wina jest, moja” – wyglądają raju

„Moja wielka to wina” – mruczą jak w malignie

I wierzą że piekielny żar przy nich wystygnie

Oddani tej-że chwili, swych grzechów niepomni

I małości swej – wierzą, że Nieba są godni

 

No, już czas – szepce kapłan – i zadowolony

Ministrantom da sygnał by znów drgały dzwony

Te dzwoneczki srebrzysto-złote pobrzękają

I nadejście kluczowej chwili oznajmiają

Rusza ku ołtarzowi, tam w tabernakulum

Leży symbol ofiary jako ten miód w ulu

Kielich tam szczerozłoty, tacka, święta woda

I opłatków naręcze co je ludziom poda

Jest symbolika zręczna Jezusa ofiary

Co go Rzymianie na krzyż rozpięli za karę

Za to że lud żydowski nie dość bogobojny

I głupi – zafundował Mu Golgotę znojną

Symbole znamionują Wieczerzę Ostatnią

Syn Boży tam ugościł apostołów bratnich

Dał im chleba i dzielił mówiąc: „to me ciało”

I wina: „krew niewierni moją przelewają”

To czynić na pamiątkę kazał braciom swoim

Po to tabernakulum śród ołtarzy stoi

I pod postacią odtąd opłatka i wina

Po całym świecie spełnia się ofiara Syna

To jest: kapłan wypija łyk wina z kielicha

A ludziom pozostaje jeno strawa licha

Z opłatka: i choć podział nierówny w tej sprawie

Zgoda uduchowiona wszak panuje w nawie

Każdy wierzy że taka konsumpcja Jezusa

Wiary jest potwierdzeniem – więc każdy się wzrusza

 

O tym potem - a teraz kapłan modły wznawia

I wyjąwszy naczynia na stole ustawia

Miele ksiądz coś w pucharze według receptury

Nakazanej przez księgę, danej zatem z Góry

Czyni jakieś ablucje, szepce coś przy wtórze

Organowej muzyki, a potem ku górze

Wznosi ręce i wzywa Opatrzność z oddali

I nakazuje wiernym, aby powtarzali:

„Panie! Nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie

Słowo jednak daj jedno – a duszę uzdrowisz”

Niesie się niski pomruk, bormotanie zgoła

Aż kapłan w uniesieniu ku wiernym zawoła:

Módlmy się – nakazuje – a wtedy cichanie

Zapada w całej nawie, i tylko kląskanie

Dzwoneczków ministranta szemrze pośród ucha

Aby każdy w sumienie mógł się własne wsłuchać

Roztrząsa każdy wierny z tygodnia uczynki

Dobre zapamiętuje, za złe wypominki

Sam sobie czyni wewnątrz własnej dobrej miary

Wedle której też sobie tu wyznacza kary

Ale częściej wiernemu każdemu się zdarza

By z Bogiem pohandlować o dziesięć przykazań

I stawia „ojczenasze” przeciw grzechom swoim

Aby swoje sumienie i gniew boży koić

„Zdrowaśmaryje” szepce na boku sam sobie

W tajemnicy – nikomu wszak o tym nie powie

Że Boga dla mamony zdarza się poświęcić

Że wczoraj cudzołożył i pił bez pamięci

Że kilka wcześniej dzionków ukradł sąsiadowi

Z pola snop siana ciężki aby dać koniowi

Że – zazdrosny o czyjeś majętne sukcesy –

Pożądał jego żony oraz jego kiesy

Ból zadawał w oborze bydłu prosto z nerwów

I złorzeczył bliźniemu nieomal bez przerwy

Pacierza nie odmówił aż przez trzy wieczory

W karty grał – chociaż wiedział, że czas na nieszpory

Zaniedbał obowiązku tak wobec rodziny

Jak wobec gospodarstwa – i to bez przyczyny

Po prostu lenia karmił w sobie jak ten łajdak

Porzucił sprawy wszystkie, i jak niedorajda

Snuł się szukając tylko grzechu i rozrywki…

Tak sobie myśli z cicha mężczyzna o wszystkim

Najcięższe swoje grzechy jednak zachowuje

W pamięci zakamarkach: tu już nie targuje

A raczej liczy na to, że dobry Bóg sprawi

Iż od najcięższych grzechów „samo się wybawi”

Pomóż – myśli skruszony – Święta moja Pani

Któraś błogosławiona między niewiastami

Choć więc wiara w narodzie błaha i fałszywa

Pod brzydką jej skorupą jednak się odzywa

To prawdziwe sumienie i wielka obawa

Że swoją dalszą przyszłość w ten sposób wykrawa

Że kiedy go wyniosą po śmierci na marach

Trudno będzie się jemu o Niebo wystarać

Mąk piekielnych mu wizja staje przed oczami

I niechcący mu oczy wraz zachodzą łzami

Dyskretnie je ociera, rozgląda się wokół –

A tu wszyscy dokoła mają wilgoć w oku

Czyżby wszyscy te same przeżyli problemy…

Domyśla się – lecz dalej pozostaje niemy

Widzi bowiem łez kilka w oczach własnej żony

Sąsiad i teść podobnie zdaje się skruszony

Wilgotne też powieki szwagra, młodszej siostry…

Nie, nie będzie w domysłach nazbyt przecież ostry

Może to dym kadzidła, może skutek chłodu

Powoduje łzawienie większości narodu?

Och, jakże pozazdrościć tym co nieco wcześniej

Od wrót konfesjonału szczęśliwi odeszli!

Zrzucili cały bagaż swego życia złego

Poprzez spowiedź na barki księdza wikarego

Ucałowawszy stułę, w żalu za swe grzechy

Mimo to odnaleźli w tym wszystkim pociechę

Odmawiają pokutę na koniec zadaną

I wkrótce do komunii radośnie powstaną

Tej-że bowiem nie wolno spożywać nikomu

Kto w grzechu wszedł na modły do Świętego Domu

Więc gdy kapłan zawezwie chętnych Sakramentu

Chcieliby łacno wszyscy – a pośród zamętu

Nieliczni tylko pójdą w pobliże ołtarza

Pozostali zaś – jak to przyjęto wspólnotą –

Będą liczyć uważnie tych co swoją cnotę

Zaznaczają publicznie klęcząc do opłatka:

Oto idzie nasz sołtys, idzie też sąsiadka

Dwie staruchy co zawsze, kilkoro młodzieży

Konkubina Prezesa – tej nikt nie uwierzy

Że taka jest cnotliwa, dobra i pobożna –

Za nią tych kilka osób co się spowiadały

I jeden obcy skądsiś. Tak korowód cały

Staje zrazu w kolejce, a gdy dojdzie w progi

Słabnie mu siła woli zaś wacieją nogi

Klęka przed majestatem i wafel połyka

Kornie opuszcza głowę i po cichu znika:

W tył świątyni pomyka skromniutko uchodząc -

Wszyscy zaś pozostali świętą pieśń zawodzą

„Serdeczna matko nasza, opiekunko ludzi

Niech Cię głos Twoich sierot do litości wzbudzi

Wygnańcy rajskiej Ewy do Ciebie wołamy

Zlituj się, zlituj, zlituj, niech się nie tułamy!”…

W pieśni tej sens niejasny, słowa doklejone

Lecz to nic nie przeszkadza i wszyscy kantonę

Śpiewają, mruczą, szepcą, zawodzą i wyją

Jęczą – byle-by poczuć że pobożnie żyją

 

Potem cisza zapada: mniej lub bardziej szczerze

Wierni w całej świątyni zmawiają pacierze

W intencji dni następnych i przyszłych wydarzeń

Wplatają tam kawałki swych pragnień i marzeń

Nie przeszkadza to przy tym jednym kontemplować

Półdupków pół-kleczącej całkiem młodej wdowy

Niedaleko jej kształty są od tej intencji

Którą niesie w pacierzu i we własnej chęci

Inni znowu taksują – pochyliwszy głowy –

Garnitur naczelnika: jeszcze całkiem nowy

A już pije pod pachą – widać mocno tyje

Nie ma jak to naczelnik, taki to pożyje!

Dzieciaki Zaleszyckich chodzą zasmarkane

Nic dziwnego, gdyż puszcza w mieście się ich mama

Ojciec zaś – cna chłopina, w gospodarstwie pilny –

Nie potrafi higieny zadbać u dzieciny

Młódka z sadu pod lasem, tam gdzie i pasieka

Coś nagle stała tęgą – pewnie dziecka czeka

Tylko z kim – tego dociec by trzeba w tygodniu

A tymczasem – o zgrozo – sołtys ma swe spodnie

Niezapięte w tym miejscu co to zapiąć trzeba!

Jak z rozwartym rozporem on chciałby do nieba!?!

Niejeden liczy fałdy na przytłustym brzuchu

Prezesa: ten zupełnie nie używa ruchu

Teraz też klęknąć trudno mu, więc chwilę długą

Kontempluje krągłości sąsiadki i mruga

Ku niej z pewną dyskrecją, aby zrobić pole

Swych następnych podbojów, gdyż lubi swawolić

Tak-to pośród pacierzy i innych szeptanek

Do finału się zbliża podczas mszy zaścianek

 

Sakrament otrzymany, ofiara spełniona

Msza zdaje się już ludziom całkiem odprawiona

Ale tu niespodzianka – to kapłan wymienia

Jakie też parafialne będą ogłoszenia

Przede wszystkim ofiara dodatkowa będzie

W tej sprawie przysłał biskup specjalne orędzie

W związku z tym że pielgrzymka Ram zbliża się do nas

Wola jest aby w wiosce ołtarz był wzniesiony

Choć przydrożna ambonka, gdzie dobrodziej z góry

Będzie lud błogosławił, dyrygował chórem

I odprawi polową mszę za Święte Ramy:

Za tę nową ofiarę rychło doczekamy

Odpustu dni sześciuset czyśćca niezdrowego

Zatem po dwa banknoty trzeba od każdego

Druga sprawa to taka, że w kościele wota

Dawane na pamiątkę przez wiernych z ochotą

Czyli krzyże, różańce i serduszka srebrne

Wiszą na ścianach jakby były niepotrzebne

Niech Rada Parafialna, złożona z dewotek

Co zbiera się zbyt rzadko i tylko dla plotek

Niech postanowi o tym, że te wszystkie wota

Muszą być układane w specjalnych gablotach

Majster Józef Zielonka zgodził się wykonać

No, ale materiały doń nie zakupione

Więc po domach ktoś przejdzie i po groszu zbierze

Dajcie umiłowani, w waszą szczodrość wierzę

Aha, będzie procesja po koniec miesiąca

Zaprasza ksiądz pobożnych do modłów bez końca

O łaski i o cnoty nam potrzebne zgoła

Aby Pan nas po śmierci do siebie przywołał

Na koniec niechaj wszyscy usłyszą sąsiedzi

W kaplicy wywieszone będą zapowiedzi

Aniela oraz Marcin oto ogłaszają

Że wstąpić w stan małżeński wkrótce zamierzają

Kto-by miał przeciw temu jakieś zastrzeżenia

Niech je wyjawi teraz w formie doniesienia

Tak ksiądz-dobrodziej prawi jeszcze kilka minut

Po czym mszy akt ostatni właśnie się zaczyna

 

Organista Te Deum wygrywa z atencją

I piszczałki organów melodyjnie jęczą

Potem znakiem pokoju naród się wymienia

Temu da uścisk dłoni – temu od niechcenia

Tylko wzrokiem pozdrowi – spełnić nakaz byle

Pozdrawia więc – a w duchu ma go bardzo w tyle

Ofiara już spełniona, idźcie więc do domu

A nie grzeszcie już więcej gdzieś-tam po kryjomu

I sursum corda moi drodzy, w górę serca

Niech was Pan poprowadzi i Święta Panienka

Pieśń na koniec najżywsza, ochocza i dziarska

O Maryji Królowej Polski, naszej Tarczy

„Jestem przy Tobie oraz czuwam i pamiętam”

Tak-to śpiewem radosnym kończy się msza święta

 

Jedni czmychają zrazu – inni wyczekują

Klękają w środku nawy i się przeżegnują

Znakiem krzyża na którym Jezus cierpiał za nas

Kreślą dzień co tak zaczął się pięknie od rana

A pogoda jak w niebie, skowronki śpiewają

W górze gdzieś ponad głową wysoko latają

Skądś w oddali dobiega krzyżówek kląskanie

Czuje się że przyroda też ma świętowanie

Drzewa poszum wysokiej dzwonnicy opodal

I cień który daje przed słońcem wygodę

Owo liści szemranie i ów spokój błogi

Ogarnia nas gdy tylko swej świątyni progi

Przekroczymy wychodząc poza chłody kruchty

Aż po chwili niedługiej kościół jest już pusty

Wielu zamiast ku domom swe kroki kierować

Nieopodal na cmentarz, gdzie bliski pochowan

Zmierzają przy okazji, aby o mogiłę

Zadbać i porozmawiać z duchami przez chwilę

Tu już odmienny nastrój swoja piersią wdychasz

Tu jest wioska maleńka, spokojna i cicha

Tu się od lat bratają wszyscy co uprzednio

Kościół swój nawiedzali z nim stanowiąc jedność

(kto zaś mszy nie nawiedzał, nie dawał ofiary

niech pod płotem lub w mieście składa swoje mary)

Teraz zgodnie jakoby najlepsi sąsiedzi

Spoczywają czekając aż ich kto odwiedzi

Niedziela zatem świętem jest również dla duchów

I ich ciał co pod ziemią leżą już bez ruchu

Gdy z żywymi obcują umarli od święta

Znów uczucie że dzieją się tu niepojęte

Historie, jakby z czasów średniowiecza rodem

Gdzie częste były żywych z duchami przygody

Kiedy idziesz pomiędzy groby dawnych ludzi

Co odeszli w zaświaty po swym ziemskim trudzie

Będzie tobie wrażenie – jako zawsze było:

Pełno ich a jakoby nikogo nie było

Każdy odgłos natury, który w miejscu innym

Byłby łatwo tłumaczon zupełnie niewinnym

Tu nabiera znaczenia jakby magicznego

I oznacza przynajmniej coś tajemniczego

Może znak od praprzodka, może ostrzeżenie

Może być obowiązków zwykłe przypomnienie

Może nakaz być srogi alibo bez mała

Także za grzech ruganie, za cnotę pochwała

Więc na wszelki wypadek, jakby po dobremu

Rozmawiamy po cichu z nieboszczykiem niemym

Tłumaczymy się z czynów i opowiadamy

Co się zdarzyło na dniach które teraz mamy

Pocieszamy że modły nieustannie wznosząc

Załatwiamy ich sprawy ziemskie, niech nie proszą

O więcej, boć i inne obowiązki mamy

I tak dużo się przecież za zmarłych staramy

Tak gaworząc – czy w myśli, czy ściszonym głosem

Targujemy się w rzeczy samej z własnym losem

Czego w domu nie powiesz nawet przy niedzieli

Tutaj możesz powiedzieć, tutaj się ośmielisz

A do tego masz jakąś nadzieję że z tego

Za sprawą przodków będzie coś pożytecznego

Przy okazji się zmiecie liście oraz kurze

By nagrobek nieszpetny został: tam na górze

Widzą nasze starania i zapiszą w Księdze

Nam rachunek: staraniem naszym lżejszy będzie

 

Koniec-końców po cichych rozmowach cmentarnych

Opuszczają ostatni wierni kościół farny

Opuszczają cmentarza wioskę duchów pełną

I zmierzają do domów i do spraw codziennych

Tylko jeśli kto z boku patrzy na to wszystko

Widzi że ta msza święta – jest ledwie igrzyskiem

Choćby nie wiem jak chętnie na mszy wysiedzieli

Wyszli z niej – i jakoby wszystko zapomnieli

Jest jakaś przezroczysta ściana między wioską

A tym miejscem gdzie sprawy mają wymiar boski

Jakby ktoś zawiadywał na sposób dróżnika

I dźwignię raz przerzucał to w stronę grzesznika

Idącego przez życie normalnie, bezgłośnie –

To na stronę wiernego, który śpiew donośnie

I żarliwie w świątyni niedzielnej spełniając

Zanosi swoją wiarę prosto pod powałę

To nie fałszu kronika czy obłudy jakiejś

Tylko wrażenie silne, że życie jest takie

Raz normalne i grzeszne, pełne codzienności

Innym razem pobożne i bliskie świętości

A kiedy się krzyżują dwa światy oddzielne

Sprawy ziemskie zachodzą na sprawy kościelne

To niechybnie wiadomo to że i tym razem

Coś dziwnego się dzieje jako z tym Obrazem

To wtedy Obywatel i Wierny – są jednym

Spójnym ciałem i duchem, bogatym choć biednym

To wtedy właśnie widać jak naprawdę jest

I wtedy właśnie missa sanctum nostra est