Między Ludem a Narodem

2015-04-26 14:10

 

Największym problemem człowieka urodzonego i wychowanego w Polsce jest to, że – kiedy nazwie się po imieniu jego poglądy ideowe i postawę polityczną – gotów jest spoliczkować i opluć, bowiem nie zgadza się on z własnymi poglądami i brzydzi się sobą prawdziwym.

To się da wyjaśnić.

Milion lat temu, kiedy jeszcze wróble po dachach chodziły w kaloszach, kury uczyły się przycupywać, a Brama Morawska zamykała się na guziki –w odpowiedzi na podchwytliwe pytanie reportera telewizyjnego ogłosiłem, że nasz PRL-owski socjalizm nie jest REALNY, tylko DOMNIEMANY. Ostatnio powtarzam to częściej nawet niż wtedy, bo dokonałem przez te lata kilku amatorskich, domorosłych odkryć politycznych. Jednym z nich było spostrzeżenie, że naczelne idee polityczne nie są poustawiane na jakiejś prostej osi „lewo-centrowo-prawo”, tylko są zwinięte w walec, co oznacza, że skrajna lewicowość (komunizm) przenika się bezkolizyjnie ze skrajnym konserwatyzmem (misyjność-mesjanizm). Że w przestrzeni fenomenów ideowych istnieje realne, żywe, soczyste i płodne pogranicze pomiędzy prawicowością a lewicowością. Że pomiędzy tą samą prawicowością a konserwatyzmem mamy równie rzeczywiste pole dysputy „sąsiedzkiej” i zarazem „rodzinnej”.

Dokonana tym językiem analiza czasów PZPR w oczywisty sposób wskazuje na jej komunistyczno-misyjny charakter (APOSTOLSTWO): wszechobecny patrymonializm, kult jednostki ale i uwielbienie dla mistycznej Siły Sprawczej (geniusz boski albo historyczna mądrość ludu), nieomylność sekretarzy i takaż kapłanów-hierarchów, nomenklatura oparta na lojalności ponad wszystko (mierny ale wierny), poszukiwanie szatana albo „elementu antysocjalistycznego”, bizantyński ceremoniał w każdej duperelnej sprawie, nominowanie świętych albo „bohaterów socjalistycznej pracy i walki”, opiekuńczy mecenat wobec maluczkich, bezwzględny wymóg pokory i zarazem lojalności, jako warunek przetrwania we względnym bezpieczeństwie socjalnym, rodzina podstawową komórką społeczną. Podobieństw, właściwie identyczności jest tak wiele, że w poszukiwaniu znaczącej różnicy Partia musiała być koniecznie przeciw religii (opium dla ludu), a parafie przeciw kolektywizmowi (non possumus). Nie przeszkadzało to w codziennej współpracy na dowolnym poziomie zarządzania sprawami publicznymi oraz w relatywistycznym podejściu Partii i Kościoła do „zakazanych” konszachtów z „przeciwnikiem ideowym”.

Tak zwani komuniści (hierarchie sekretarzy) i duchowni (hierarchie kapłańskie) nakładali się na siebie i wspierali w trudnych chwilach, niczym warstwy w graficznym programie Photo-Shop, a kiedy wykaraskali się z błocka – sami sobie znów podstawiali nogę i warstwy rozjeżdżały sie w wiecowych okrzykach sekretarzy i w homiliach biskupów.

Po 1989 roku powstało lub przegrupowało się w Polsce kilkaset partii politycznych, z których liczyło się kilkadziesiąt. Najmocniejsze pozycje to ZChN, SKL, AWS (porozumienie), PC-> PiS, KLD->PO, Unia Pracy, Unia Demokratyczna ->Unia Wolności. Część pominąłem, bo to nie kronika przecież. I trzeba powiedzieć, że jedynie UD i KLD stanowczo inne były niż pozostałe, rozpostarte – jakżeby inaczej – między konserwatyzm a lewicowość, a konieczność odróżnienia się i wykreowania jakiegoś wizerunku-reputacji owocuje od ćwierćwiecza takim mętlikiem propagandowym, że sami aktorzy sceny politycznej chyba się w nim gubią.

W tabeli poniższej próbuję to wszystko usystematyzować, rozróżniając między trzema żywiołami (konserwatywnym, prawicowym, lewicowym)

OBYWATELSTWO

LUD

NARÓD

SPOŁECZEŃSTWO

Dojrzałość orientacji publ.

nikła

wsobna

high-level gracz

Postawa wobec Państwa

roszczeniowa

gospodarska

instrumentalna

Zaufanie wzajemne

plastelinowe

pełne

nikłe

Samopostrzeganie

swój-obcy

super-ego

samorządność

Chętne role polityczne

publiczność

meta-podmiot

multitude

Rozwarstwienie ekon.

polaryzacja 2-biegun.

hierarchiczne

piramidalne

Tożsamość

mała ojczyzna

ojczyzna-kraj

kosmopolityzm

Postawa życiowa

uległość

hufcowość

przedsiębiorczość

Wybór „rewolucyjny”

równość

braterstwo

wolność

Zawołania:

lewicowe

konserwatywne

prawicowe

 

Zauważalne w tej systematyce jest przede wszystkim to, że racje prawicowe wyłożone są językiem zachodnio-europejskim, a pozostałe – swojskim, domowym albo parafialnym czy partyjnym. Polska – jednym słowem – w czasach, kiedy w Europie kształtowały się idee prawicowo-biznesowe – żyła zawołaniami powstańczo-narodowymi i ludowo-rewolucyjnymi, okastrowana z państwowości. Opuściła tę lekcję, która by ją wmontowała w procesy europejskie. Dokonała gwałtownie rozszerzonej reprodukcji swojej prowincjonalności wobec Galii, Italii, Germanii, Brytanii, wyhodowała w sobie bucowate poczucie wyższości nad siermiężnym Moskalem.

Wracając do rysunku powyżej: ludność zamieszkująca Polskę jest od kilkunastu pokoleń skłonna do wahnięć między wszystkim co związane z „ludem” (roszczenia, uległość władzy, wyuczona bezradność) i z „narodem” (patriotyzm, religijność, postępowstręt). To dlatego tak łatwo każdy, kto tu zwącha się z liberalizmem, od razu notowany jest jako Europejczyk, człowiek Zachodu, czytaj: człowiek wysokogatunkowy, „inteligentny” (to ludowe słowo oznacza eleganta, miastowego).

 

*             *             *

Jest wczesna wiosna 2015. Kilka kandydatur do funkcji Prezydenta RP, z których dwie są „lewarowane” przez wiodące wojujące kamaryle (nomenklaturowa i pretendencka), dwie następne dowodzą dramatycznie daleko posuniętej niepewności liderów SLD i PSL, kilkoro kandydatów mających zaznaczyć obecność ugrupowań i organizacji na scenie politycznej/publicznej (zieloni. kobiety, liberałowie, przedsiębiorcy, antyklerykałowie, narodowcy) oraz osoby kandydujące z powodów bardziej znanych sobie niż szerokiej publiczności.

Dwie, może trzy osoby wzbudzają kontrowersje (na pewno Ogórek, Kukiz i Korwin-Mikke), co zgodnie z chorą prawidłowością dodaje im punktów w sondażach. Ale te osoby są przekonane, że to oni sami, że to ich przesłanie wynosi ich procenty w górę, że trafiły w jakieś sedno.

No, to pora na kilka spostrzeżeń:

A.      Komorowski Bronisław, zatrudniony przez wyborców w drodze konkursu, ale nieodwoływalny, na stanowisku Prezydent RP, jest wyrazicielem misz-maszu interesów największych kamaryl polskich (biurokratyczne, mega-biznesowe, mediastyczne, zbrojeniowe, twórcze) i relizuje w praktyce pogardę elit wobec dołów, wraz z tą pogardą lekceważąc zawołania związków zawodowych, flibustierów pozaparlamentarnych, środowisk anty-systemowych (anty-ustrojowych);

B.      Duda Andrzej, reprezentant młodszo-średniego pokolenia polityków, którzy już skutecznie zakotwiczyli się w kamarylach, a jeszcze czują się upoważnieni do reprezentowania młodzieży (w domyśle: przyszłości) – jest wyrazicielem interesów tej części kamaryl polskich, które czują niedosyt wpływu swojego na polską rzeczywistość i odwołują się do szerokiego wachlarza niezadowolonych grup społecznych, środowisk i – po prostu – zbiorowości;

C.      Ogórek, Kukiz i Korwn-Mikke, osoby popularne dzięki swoim nieoczekiwanym, zaskakującym zachowaniom i koncepcjom (werbalnie słusznym, ale pozbawionym gruntownego dopracowania) – odwołując się do rozmaitych niezadowoleń i oburzeń drzemiących w „podskórze” polskiej świadomości –z jakichś powodów nie umieją trafić w sedno (choć strzelają celnie) i ich rola polega na tym, że przeszkadzają w „kadrylu” dwóm pierwszym kandydatom, zapowiadając zresztą (albo tylko sygnalizując), że ich kampania jest wstępem do kampanii parlamentarnej;

Na tym tle warto jeszcze raz zauważyć, że poszczególni kandydaci są zastanawiająco zgodni (uśrednieni?) co do przesłania ideowego, rozpostartego między religijnością, patriotyzmem, wrażliwością społeczną i zrozumieniem dla malejącej roli Państwa (które jednak „trzeba rozwijać, poprawiać i umacniać”) na tle procesów kontynentalnych i globalnych.

 

*             *             *

Można zatem założyć, że tych 5 kandydatur – niezależnie od różnic wizerunkowych i bardziej lub mniej emocjonalnego języka – tkwi po uszy w rzeczywistości państwowo-politycznej Polski AD 2015. Więcej: nie stawiając sprawy jasno (bo nawet Ogórek-Kukiz-Korwin-Mikke tego nie czynią) – w rzeczywistości wprowadzają w obszar obywatelskiej świadomości mylącą formułę, która w pewnym zestawie pojęć nazywana jest rewizjonizmem. Powiadają: nie podkładać dynamitu, co najwyżej wymienić całą załogę, a i to pod pewnymi warunkami.

W ten to arcy-ciekawy sposób znów rzeczywista myśl antysystemowa zostaje zmarginalizowana i okastrowana przez jej najgłośniejszych „sojuszników” i pozostaje nieobecna zarówno w powszechnym odbiorze, jak też w dyskursie. Nosicielami rozmaitych wersji owej rzeczywistej myśli anty-ustrojowej są dziś takie ugrupowania jak Ruch Sprawiedliwości Społecznej, Zmiana, Sierpień’80, Razem, Demokracja Bezpośrednia, kilka ugrupowań patriotyczno-narodowych. W ich wspólnym interesie leży obalenie ustroju dziś panującego – i otwarcie pola dla nowych rozwiązań, na tym polu zaś dalej mogą się różnić, jeśli zechcą.

Przypomina to sytuację kilkunastu polskich tradycji politycznych w okresie tuż po II wojnie światowej: AK, BCh, SL, AL, PPR, ONR: wspólni wrogowie (Moskal i Niemiec) „powinni byli” odejść, choć dowolna para „sojuszników” tej sprawy nie przeżyłaby pod jednym dachem nawet doby.

W Polsce trwa oczywista wojna

Wojnę – na użytek niniejszego – definiuję jako zorganizowany konflikt społeczny (środowiska, narody, państwa, regiony, wartswy społeczne, firmy, partie), bazujący na otwartym lub „podjazdowym” (intryga) zderzeniu się interesów, które postrzegane są jako antagonistyczne, czyli niezdolne do wygenerowania (w drodze dyplomacji) jakiegoś jakościowego rozwiązania pośredniego, co najwyżej uda się osiągnąć nietrwały kompromis.

Tak zdefiniowana wojna toczy się w Polsce od początków transformacji, począwszy od nieśmiałych prób „urynkowienia” podjętych przez rząd Zb. Messnera, poprzez otwarte drzwi dla biznesu w czasach M. Rakowskiego, z apogeum w postaci „terapii szokowej” firmowanej nazwiskiem L. Balcerowicza.

Cóż to za wojna?

Otóż jest to zderzenie interesów ekonomicznych o podłożu ideologicznym.

1.       W Polsce dominują następujące ideologie: liberalna (pochwała przedsiębiorczości wszelkiej, państwo stróżem ładu ustrojowego i publicznego, minimalizacja regulacji, człowiek-obywatel i jego prawa oraz swobody), ludowo-narodowa (Naród, Tradycja, Ojczyzna, Wiara, Sumienność, Praworządność – to naczelne wartości mające konkretne przełożenia na codzienność), lewicowa (gwarancje godnego życia, gwarancje dojrzewania obywatelskiego, sprawiedliwość społeczna, postęp tylko, jeśli służy równolegle człowiekowi i społeczeństwu);

2.       W Polsce dominują następujące interesy zagregowane społecznie: biurokracji-nomenklatury (staje się ona łupem wyborczym), regresywni (warstwy i środowiska systemowo-ustrojowo skazane na porażkę poprzez pęczniejące wykluczenia), kamaryle jemiołowe (nastawione na eksploatację Kraju i Ludności metodami rwaczymi, bez ekwiwalentnej rekompensaty);

Spróbujmy to ująć w tabelce:

 

LIBERALNI

LUD.-NAROD.

LEWICOWI

BIUR.-NOMENKL.

błękitnie

zielono

brunatno

REGRESYWNI

 

zielono

czerwono

JEMIOŁOWI

szaro

zielono

 

 

Tak sformułowana tabela pozwala na rozmaite refleksje:

PIONOWO

Środowiska liberalne – taką stawiam tezę – nie są zainteresowane faktycznym zaprowadzeniem ładu rynkowego, choć „rynek i demokracja” są flagowymi ich zawołaniami. Swoją aktywność skierowują albo ku obszarowi biurokracji-nomenklatury, albo ku szarej strefie żerowania na dobru publicznym poprzez tysiące „sposobów”.

Środowiska ludowo-narodowe, z istoty swej konserwatywne, zaludniają „po równo” wszelki aparat (urzędy, służby, organy), pochylają się nad ubożejącymi oraz wykorzystują szanse jakie daje rwactwo.

Środowiska lewicowe z jednej strony czują się reprezentantami wszystkich krzywdzonych systemowo-ustrojowo lub w drodze łamania prawa albo zasad współżycia społecznego, z drugiej strony dążą do zakotwiczenia w obszarze biurokratyczno-nomenklaturowym, gdzie poprzez legislaturę i pragmatykę stają się młotem na wyzyskiwaczy, okrutników i rwaczy.

POZIOMO

W aparacie biurokratyczno-nomenklaturowym, rozbudowywanym „wspólnie i w porozumieniu” przez wszystkie opcje ideowe, jest miejsce na wydzielenie stref wpływów: tajemnicą poliszynela są urzędy, organy, służby, fundusze, dyrekcje, które „muszą przypaść” konkretnym lobby-kamarylom, nawet „opozycyjnym”.

W obszarze regresywnym uaktywniają się dwie silne opcje ideowe: patriotyczno-narodowa i lewicowo-roszczeniowa: obie mają postać „podskakiewiczowską”, flibustierską, a jedyne ugrupowanie otwarcie próbujące szukać dla nich wspólnego mianownika – to Zmiana, kontynuująca na tej płaszczyźnie pracę Samoobrony.

W obszarze eksploatatorskim wobec dobra publicznego najaktywniejsze są środowiska liberalne (jakoś godzą „ustawiane” biznesy „publiczno-prywatne” z głoszoną ideologią) oraz wszelkie środowiska konserwatywne. Biała plama „na lewicy” nie oznacza, że lewica „nie potrafi”, tylko że będąc przed szansą na „skubnięcie” nagle zaczyna ona głosić idee liberalne i „państwowo-twórcze”.

 

*             *             *

Polska wojna toczy się pod flagami liberalnymi i lewicowymi. Część środowisk ludowo-narodowych zachowuje się oportunistycznie (ktokolwiek wygra, my będziemy koalicjantami, na dowolnym poziomie administracji i polityki), mowa przede wszystkim o PSL i Kościele, część zaś odziewa się w upierzenie „wedle czasów”: albo liberalne, albo lewicowe, przy czym w takich wypadkach agitacja jest dalece spłycona, doraźna, powierzchowna, pobieżna, najczęściej na użytek kampanii wyborczych i rozmaitych alertów.

Ze względu na to, że zarówno w obszarze „jemiołowym” jak też „nomenklaturowym” (tabelka) dominują dziś środowiska liberalne, mając tam swoje nad-reprezentacje – wojna polska w ostatnich latach polega na wystąpieniach anty-państwowych (anty-systemowych) oraz na szyderstwie z tych wystąpień. Osiągnie apogeum – i być może sukces antypaństwowców – jeśli „przechrzczone” na lewicowość środowiska konserwatywne porzucą kunktatorską myśl o „wymianie elit”, a zajmą się rzeczywiście odnową Państwa, czyli obalaniem ustroju. Wyrok na Kamińskiego, człowieka uczciwego ideowo i niemoralnego w roli urzędnika – w tym sensie pojawił się w porę.

Nałożone na siebie (Photo-Shop) dwie warstwy psychomentalne, kulturowo-cywilizacyjne (konserwatywna i lewicowa), tkwią nadziane na kody polityczne, które im podpowiadają, że Naród to nie Lud, że Wspólnoty to nie Kolektywy, Hierarchie to nie Rady. I wojują ze sobą, w śmiertelnym zwarciu, do upada. A rzeczywisty wróg – czyli liberalizm glajchszaltujący wszystko wokół by na miernym tle epatować swoją piękną różnorodnością – wobec takiej wojny zyskuje nieograniczone pole rozwoju i wizerunek oazy spokoju (zgoda i bezpieczeństwo, myślistwo i hrabiostwo, żyrandole i pompatyczne mowy).

A wystarczyłoby się sobie przyjrzeć i zauważyć „bliźniactwo dwujajowe”: wspólną cechą charakteru flibustierów narodowych i lewackich jest samorządnośc wiecowa, będąca w ogóle osobliwością kulturową Europy Środkowej. W uproszczeniu jest to taka samorządność, która ogranicza wymagania obywatelskie wobec siebie (obywatel – to ktoś mający dobre rozeznanie w sprawach publicznych i bezwarunkową skłonność czynienia ich lepszymi), za to ma przerośnięte wymagania wobec Państwa co do jego służebnej roli wobec Ludu i Narodu. Aż prosi się lektura Abramowskiego, który – jako syn ziemian i zarazem buntownik wrażliwy społecznie – wspasowany został w rubrykę anarchistyczną, choć jego podstawowym zmartwieniem (konserwatywnym jak na dłoni) było sformatowanie Człowieka i Ludu do postaci współgospodarza swojego Kraju, Samorządu, Losu. A jeśli już nie Abramowski – to może Konopnicka, Żeromski i podobni?

Kto nas pogodzi?

W Polsce XXI wieku nie ma problemu społecznego, który jej wmawiają tak zwane elity, a mianowicie konfliktu między konserwatywnym żywiołem parafialnym a lewicowym żywiołem proletariackim. Żywioły te przenikają się w dowolnej płaszczyźnie, w dowolnym przekroju. W rzeczywistości mają ten sam interes społeczny: ratowanie swojej godności ludzkiej i minimalnego poziomu życia przed „błękitno-szarymi”, czyli przed biurokracją-nomenklaturą i przed rwaczami jemiołowymi, gotowymi dla swojego plugawego i podłego interesu stłamsić tego samego wyborcę, do którego tak się łaszą i obłaskawiają paciorkami w okresach przedwyborczych.

Ten konflikt (konserwatyzm versus lewicowość) byłby realny (tak jak jest realny w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Francji i kilku innych przestrzeniach), gdyby nie było tej rozpaczliwej potrzeby walki o człowieczeństwo i realny udział w życiu społecznym-publicznym. Człowiek korzystający w pełni ze zdobyczy cywilizacyjnych (nie mówimy o luksusie, tylko choćby o pełnoprawności konsumenckiej), syty, wyspany, zdrowy i oczytany – spełnia minimalne warunki do rozwijania – wedle wyboru – swoich idei socjalistycznych albo personalistycznych, może bez burczenia w brzuchu i bez obawy o jutro zastanawiać się nad istotą zbawienia i/lub sensem Uniwersum i podobnymi kwestiami ostatecznymi.

Socjalizm jest głównym nurtem lewicowości, a komunizm (w lewackim wydaniu polskim) – agresywnym przedłużeniem niedostatku, krańcowych wykluczeń pleniących się jak zaraza. Personalizm jest głównym nurtem konserwatyzmu, a mesjanizm jest krzykiem wspólnoty rozdzieranej na strzępy. Oto sens takich ugrupowań jak Solidarność Walcząca, Nowa Lewica, Ruch Sprawiedliwości Społecznej, Sierpień’80, zmiana, Falanga, ONR, „kibole”.

To jest zupełnie inna jakość niż Krytyka Polityczna (lewicowe peregrynacje sytych) czy Teologia Polityczna (konserwatywna dysputa dostatnich). Jakość odrębna społecznie, doświadczająca nędzy, a nie perorująca o niej. Doświadczająca okropieństw, plugastw i podłości systemu-ustroju, nie znajdująca dla siebie żadnego w tym ustroju miejsca poza agresją zwierzęcia doprowadzonego do ostateczności. Pragnącego jedynie zdechnąć z honorem.

Po przeciwnej stronie są owi „błekitno-szarzy”, czyli królowie pokrętnych geszeftów publiczno-prywatnych, ich akolici (hunwejbini, jak Korwin-Mikke) pretendujący do kierowniczych ról w przyśpieszaniu „pozytywnych przeobrażeń” oraz niemała armia małych i mikrych przedsiębiorców, która nie rozumie, że należy do proletariatu, że walczy o przetrwanie tak samo jak zatrudniani przez nią nieszczęśnicy, systemowo-ustrojowo pozbawiani praw pracowniczych, obywatelskich i ludzkich. Tym bardziej owa armia jest za „wolnym” rynkiem kraszonym liberalną pomadą, im bardziej rwacze robią ich na błękitno i szaro. Na tym tle przyjemnie się słucha Cezarego ..., szefa związku pracodawców, który rozumie, że przedsiębiorca jest karmą systemu-ustroju, daniem przyprawianym wedle receptury, a nie podmiotem współbudującym „klasę średnią” społeczeństwa obywatelskiego.

Jest taka „okupacyjna” piosenka, wykonywana niegdyś często przez Gintrowskiego, taka narracja ojca, będącego w AK, ubolewającego nad rozgorączkowanym rewolucyjnie synem, który chce Niemca bić, a nie czekać, i wstąpił do AL. Niechby już nawet był w AL, byle żył – rozpacza w finale ojciec.

Solidarność – niewątpliwy polski wkład do historii tej części świata, zawdzięczany w równym stopniu Papieżowi-Polakowi jak też Gorbaczowowi – potrafiła w buncie anty-ustrojowym pogodzić „tych z AL i tych z AK”. Kiedy jednak urosła w siłę – wszelkich „dwuideowców” wzięła na ząb i dziś jest jak najbardziej parafialna. Karesy Piotra Dudy z Janem Guzem są tylko ściemą „pod publiczkę”. A jeszcze udało im się zgłuszyć Kukiza do „trójkąta”, jak Niepokonanym, też dokonującym apostazji od wartości, dla których powstali.

Naszym – Ludu i Narodu – wrogiem politycznym, śmiertelnym w dosłownym znaczeniu, jest system-ustrój i jego błękitno-szarzy zaprowadzacze. Solidarność w swej formule działania realizowała „doktrynę” samorządności wiecowej.

Dziś to myślenie (o ile myślenie a nie odruch) reprezentuje z jednej strony Kukiz (pytanie, czy rozumie, jakie demony obudził), z drugiej strony Zmiana, partia rachityczna, bo dająca się odizolować od tego, co nazywam „indignados”, a w Polsce nosi imię Zmieleni, Niepokonani, Oburzeni. I broniąca się (po co?) przed opinią konglomeratu lewaków i faszysttów, niczym NSDAP. Zwolenników Putina i kiboli.

Gdybyż ktoś tych dwóch facetów (Paweł Kukiz i Mateusz Piskorski) oświecił, jak wiele mają wspólnego, a tradycyjnie półprocentowych Ikonowiczów i Ziętków uświadomił, kim są (ideowo) w rzeczywistości!