Między socjalizmem a etatyzmem. Coś o G-Prawda-ch

2013-10-03 08:19

 

Kisi się w naszych głowach – od kilku pokoleń, G-Prawda o tym, że w czasach powojennych, do 1990 roku, obowiązywał w Polsce ustrój-system zwany socjalizmem. W 1984 roku, publicznie, do telewizyjnej kamery, powiedziałem: to, co zwykło się w Polsce nazywać socjalizmem, a do tego realnym – jest socjalizmem domniemanym. Nie poniosłem żadnych bezpośrednich konsekwencji tego oświadczenia, a szkoda, bo może wniknęłoby to mocniej w dysputę publiczną.

Tym bardziej błądzą (sądzę, że z wyrachowaniem) ci, którzy tamten czas i tamten system-ustrój nazywają komunizmem.

Ustrój, pośród którego się wychowałem, który traktowałem jak swój ojczysty zagajnik, bo dotyczył namacalnie każdego niemal aspektu mojej egzystencji, w którym dożyłem 33 roku, cechowała cała gama dziwnych i śmiesznych właściwości (choć tym, których to dotyczyło, nie było do śmiechu):

  1. W powietrzu, między wierszami, wisiała „urzędowo-partyjna” obietnica, że każdy z nas będzie żył lepiej niż przeciętnie, co było absurdem, bo lepiej niż przeciętnie może żyć tylko jakaś część Ludności. Rosnąca niewiara i kpiny z tej obietnicy wynikały nie z tego, że ludzie rozumieli ten absurd, ale z tego, że cieleśnie obcowali akurat z procesem ciągłego przyrastania „dobrodziejstw publicznych” (inwestycji) i takiegoż ciągłego ubywania szans na swobodne i równe  korzystanie z tych dobrodziejstw (więc powoli ludzie przechodzili na tryb bogacenia się „obok” lub „przeciw” systemowi-ustrojowi”);
  2. Procedury zwane szumnie planistycznymi oznaczały w rzeczywistości „gospodarską”, nakazowo-rozdzielczą dystrybucję dóbr i korzyści oraz obowiązków i obciążeń. Innym określeniem tego procederu było „ręczne sterowanie”, niekiedy sprowadzane do awaryjnych decyzji korygujących oczywiste niedociągnięcia i paradoksy. Rzecz jasna, nawet gdyby informatyzacja-digitalizacja danych i procedur była ówcześnie na dzisiejszym poziomie, takie praktyki musiały poddać się grze interesów klik, koterii i kamaryl.  Na drugim planie tej gry pozostawały – w roli petenta – rzeczywiste interesy środowiskowe, warstwowe, branżowe: tzw. wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, inteligencja, mundurowi, administracja, rolnictwo, jednak podmiotowość polityczna tych interesów była wtórna;
  3. Obiektywne (jakkolwiek rozumieć pojęcie obiektywności) procesy społeczne i ekonomiczne były zastępowane „rzeczywistością dekretowaną”. Na porządku dziennym było uchwalanie wskaźników wzrostu, średnich wyników produkcji, budownictwa, usług, wielu innych sytuacji, na które rzeczywisty wpływ mógłby mieć co najwyżej czarnoksiężnik. I mimo to, że realia nie chciały słuchać tych dekretów – jakoś to „dokręcano” sposobami znanymi dziś z działalności Vincenta, pod nazwą „kreatywnej księgowości”. Trzeba tu podkreślić: innym „grzechem” jest nakazowość-rozdzielczość, a innym zaklinanie rzeczywistości, jakby się było Demiurgierm. Rodziło to w umysłach i psycho-mentalności zbiorowej poczucie dwoistości: hasła i sztance jedno, a życie sobie;
  4. Podstawowym polem współzawodnictwa ludzi przedsiębiorczych w biznesie, społecznikostwie i w sprawach artystycznych była tzw. Nomenklatura. To był odrębny świat polityczno-gospodarczy, w którym podstawowym obowiązkiem było reagowanie na „dekrety” kierownictwa oraz na zadania nakazowo-rozdzielcze. Świat ten był zhierarchizowany, obejmował kilkaset tysięcy funkcji-stanowisk-pozycji w rozmaitych dziedzinach publicznych. Awans w tej hierarchii był nagrodą za pro-systemowość-ustrojowość, talent w przewodnictwie na rzecz poparcia Partii. Oznaczał wzrost znaczenia politycznego. W drugą stronę – podobnie, tylko „w drugą stronę”. Częste były anatemy, spadki z wysokich stołków, ale równie częste „awanse poziome”, karuzela stanowisk dla „towarzyszy miernych ale wiernych”;
  5. W obszarze edukacji, świadomości obywatelskiej, przekazu artystycznego, twórczości naukowej, mediów – panowała zasada „projektu ex-cathedralnego”: niczym u Orwella, co jakiś czas przeredagowywano kanon prawd opisujący rzeczywistość raczej niewiernie niż wiernie, przy czym manipulacje na żywych mózgach i psychikach – mają do dziś dalekosiężne następstwa. W połączeniu z monopolizacją tzw. debitu (prawa do wydawania publikacji) oraz zakazem spontanicznego zrzeszania się i zbierania – oznaczało to życie w zakłamaniu i „emigrację wewnętrzną” tych, którzy mieli możliwość zorientowania się w tym „dwugłosie narracyjnym”. Rutyna wszelkiej twórczości – wobec wszechwładnej cenzury – polegała na doskonaleniu aluzji i „przymrużonego oka”, nie tylko w dziedzinach artystycznych, ale też w nauce (przekazy „między wierszami”);
  6. Zaprowadzono zbrodniczy terror wobec każdej jednostki i grupy, która czynnie – słowem albo działaniami – przeciwstawiała się takiej rzeczywistości i próbowała głosić swoją wersję narracji. Dziś takie sprawy załatwiają tzw. organizacje pozarządowe i internet, w tym sensie nastąpiła jakościowa zmiana. Wtedy oznaczało to rozbudowę aparatu inwigilacji, przemocy państwowej, prowokacji i inicjatyw „myląco-kanalizujących”, zemsty partyjnej, porachunków skrywanych za parawanem „walki z wrogiem klasowym” i licznych innych patologii, w tym zbrodni. W obiegu było wiele znaczące pojęcie „dysydent”, niekiedy ogłaszane jako „element antysocjalistyczny”;
  7. Polska była krajem, który wywalczył sobie „przyzwolenie na polską drogę do socjalizmu”, co oznaczało zachowanie rodzinnych gospodarstw rolnych (ogrodniczych, hodowlanych, uprawowych, połowowych) oraz tzw. prywatnej inicjatywy produkcyjno-handlowo-usługowej i rzemiosła zrzeszonego w formule cechowej albo spółdzielczej. Dość liczny był też „sektor wolnych zawodów”: adwokaci, artyści, dziennikarze, duchowni, eksperci. Jednak tam gdzie to było możliwe (zwłaszcza w rolnictwie, spółdzielczości, rzemiośle) stosowano regulacje pośrednie (np. kontraktacje, gremialne kampanie siewne, orne, mody hodowlane, sterowane uchwały spółdzielcze), sektor „nieuczesany” traktowano zaś albo „domiarami” (swoiste „nacenki i grzywny” ustalane urzędniczo-partyjnym widzimisię), blokowaniem kredytowania obrotowego, inwigilacją i przenikaniem agentury do środowisk prywatnych;

Uroczyście oświadczam, że powyższe jest zgodne z prawdą, jaką znam i rozumiem, i że nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek socjalizmem: ani utopijnym, ani naukowym, ani praktycznym. Był to socjalizm domniemany.

Oświadczam też, że – według mojej najlepszej wiedzy – poza „elewacyjnymi” gadgetami natury politycznej system-ustrój niewiele się zmienił w Polsce po roku 1989 (przede wszystkim zdjęto z obywateli jarzma nałożone wcześniej na życie publiczne, zawodowe i osobiste). Najistotniejsza zmiana dotyczy tego, czego akurat nikt nie chciał, kiedy buntowano się przeciw „staremu systemowi”: Państwo odżegnuje się coraz konsekwentniej od wszelkiej odpowiedzialności za Kraj i Ludność oraz ich kondycję, a nawet za własne postępki, zajęło się już wyłącznie operacjami budżetowymi i sprawowaniem władzy pojmowanej prosto i dosadnie oraz grą na „rynku międzynarodowym”, z marnymi osiągnięciami, choć kilka osób zrobiło na tym karierę osobistą. Rozbudowuje też swoją Twierdzę Konstytucyjną (https://publications.webnode.com/news/twierdza-konstytucyjna/ ), czyli mury procedur, praw, immunitetów, ekskluzywności, wtajemniczeń, dopuszczeń, certyfikatów, zza których bezkarnie razi Publiczność (https://publications.webnode.com/news/wallenrodowie%2c-publicznościowie%2c-buldożernicy-i-petenci/ ) strzelając do niej równie bezmyślnie jak pionierzy do amerykańskich bizonów, dla uciechy i dla pokazania, kto tu rządzi.

Polityczny aspekt protestów 1956-1970-1976-1980, zwieńczonych ruchem Solidarność, wyrażał się w dążeniach powszechnych do przeistoczenia socjalizmu domniemanego w taki, który oznaczałby samorządność (pracowniczą, terytorialną, branżową, środowiskową) oraz spółdzielczość (śladowo, bardziej w zwichrowanej koncepcyjnie formule współuczestnictwa załogi w decyzjach kierownictwa). Tzw. pakiet Balcerowicza (terapia szokowa) jest i był zaprzeczeniem tych dążeń, stawał im w poprzek, wbrew. Wprowadzony został podstępnie na fali politycznego entuzjazmu. Dość szybko ujawniła się jego lisia pułapkowatość, ale nigdy nie starano się zawrócić z tej drogi, a dzieła dopełniła Konstytucja 1997, z symbolicznym mylącym artykułem 20-tym o „społecznej gospodarce rynkowej”, którego nikt nie próbował wprowadzić w rzeczywistość, choć z socjalizmem niewiele ma on wspólnego (w niemieckim oryginale był to ukłon liberalny w kierunku lokalnej przedsiębiorczości i dolnych warstw społecznych).

Zwykło się mówić w Polsce, że rządy pozostają pod przemożnym wpływem liberalizmu czy neo-liberalizmu. To jest taka sama G-Prawda, jak z tym socjalizmem domniemanym udającym socjalizm realny. Milton Friedman, Frank Knight, George Stigler, Friedrich Hayek, Robert Lucas czy Thomas Sargent wyrzuciliby za drzwi takich polskich podpowiadaczy i praktyków rządowych, jakich dziś okrzyknięto w Polsce neo-liberałami.

Podobnie uczyniliby apostołowie liberalizmu od jego zarania po dziś: Marek Aureliusz, kardynał Kajetan, Thomas Hobbes, John Locke, Adam Smith, Thomas Paine, James Madison, Monteskiusz, John Stuart Mill, Thomas Hill Green, Leonard Trelawny Hobhouse, John Hobson, John Rawls.

Polska rzeczywistość powojenna – do dziś, niezależnie od (przegranej przecież) rewolucji solidarnościowej – odpowiada najbardziej pojęciu Państwa Przemiałowego (churning state - określenie Anthony'ego de Jasaya) – siła przetargowa rozmaitych interesów decyduje od kogo i w jakiej wysokości bierze się podatki, a następnie komu się je transferuje, stąd określenie "społeczeństwo przemiałowe" (piszę o tym innymi słowami w artykule „Zg(r)ubny mechanizm wykluczenia”, https://publications.webnode.com/news/zg-r-ubny-mechanizm-wykluczenia/ ). Autor ten (jego pierwotne nazwisko to Antal Jászay), znany w kręgu liberalnych uczonych ze swoich anty-etatystycznych pism, wyraził się na przykład: „Having gathered all power to itself, [the State] has become the sole focus of all conflict, and it must construct totalitarian defences to match its total exposure[1]”, albo: “Self-imposed limits on sovereign power can disarm mistrust, but provide no guarantee of liberty and property beyond those afforded by the balance between state and private force[2]”. Celniej się nie da[3].

 



[1] Przechwyciwszy dla siebie wszelką władzę, [Państwo] ześrodkowuje na sobie wszelkie konflikty I jest zmuszone do budowania totalitarnej obrony by odnaleźć się pośród ryzyka zewsząd;

[2] Samoograniczanie podmiotowości władzy może rozbroić  (siłą) niewiarygodności, ale (i tak) nie tworzy gwarancji swobód i własności poza założoną równowagę pomiędzy interesami państwowymi i prywatnymi;

[3] Zalecam lekturę wykładu R. Szarfenberga nt. polityki społecznej Państwa: https://rszarf.ips.uw.edu.pl/kierunki/01.pdf ;