Między paragrafem a rewolucją

2012-05-12 15:42

 

Pytają mnie, dlaczego tak chętnie rezygnuję z poważnych programów radiowych i telewizyjnych i wczytuję się w gorące wydarzenia około-emerytalne. No, to odpowiadam.

 

Stosunki społeczne w skali „mega” reguluje prawo. Nawet jeśli to prawo zagląda w szczegółowe zakamarki życia ludzkiego – to i tak jest regulatorem „mega”.

 

Część prawa jest z góry skazana na to, że będzie naruszana i łamana. Bo jest nieżyciowa, albo nie odpowiada tzw. cechom narodowym. Dlatego przechodzimy przez ulice w niedozwolonych miejscach, dlatego nie przestrzegamy ograniczeń prędkości, dlatego dokonujemy małych szwindelków i podkradanek.

 

Część prawa jest celowo wprowadzania w celu „zalegalizowania” opresji.

 

Część prawa rozchodzi się drogą całkiem nielegalnych, cichych instrukcji „władzy” ku urzędom i organom pełniącym rolę „wysuniętych placówek systemu”.

 

Część prawa jest wprowadzana jako efekt lobbingu krajowych lub międzynarodowych sił nacisku i interesów.

 

I tak dalej.

 

Ludzka/obywatelska wytrzymałość na eksperymenty władzy z prawem bywa różna. Ta wytrzymałość jednostkowa i wytrzymałość zbiorowa.

 

Bywa, że pojedynczy człowiek, mając jak najbardziej rację, decyduje się złamać prawo, żeby zwrócić uwagę otoczenia na problem, albo żeby narażając się w jednej sprawie – uratować inną. Ewentualne kary w takich przypadkach są przedmiotem dyskusji poliszynelowych, albo medialnych, albo nawet politycznych.

 

Teraz pomijam dalszy wywód i przechodzę do rzeczy.

 

W 1956 roku, w 1968 roku, w 1976 roku, w 1980 roku, 1989 roku – masowo łamano przepisy obowiązującego prawa. Władza "miała rację" stawiając wyłapanym pechowcom zarzuty kryminalne. Okoliczności społeczne i ekonomiczne mogły sądy traktować jako łagodzące albo dodatkowo obciążające. Częściej wybierano wariant dodatkowo obciążający. Nawet po odsiedzeniu kary człowiek był „na indeksie”: trudności z zatrudnieniem, częste kontrole na ulicy i w mieszkaniu, rewizje, opresja w pracy, prewencyjne zatrzymania.

 

Wczoraj wielokrotnie złamano prawo przy ulicy Wiejskiej w Warszawie. Łamano Konstytucję i przepisy na sali plenarnej, i to nie chodzi o nieparlamentarne zachowania, tylko o przedmiot obrad zawarty w drukach sejmowych. Odpowiedzialności za to nikt z posłów nie poniesie, bo chroni ich Twierdza Konstytucyjna, która pozwala parlamentarzystom łamać prawo w oparciu o inne prawo, przy czym oba prawa oni sami stanowią.

 

Łamano prawo wokół Sejmu. Pałasiński i inni pro-reżimowcy wymienili kilkanaście artykułów Konstytucji i paragrafów karnych. Prawidłowo, piątka z plusem za analizę formalną. Skąd jednak mam pewność, że nikomu za to włos z głowy nie spadnie? Bo mowa o przepychance politycznej.

 

DYGRESJA: kiedy piłkarzowi Wasilewskiemu inny piłkarz-bandyta naskoczył na nogę i ją „przypadkowo” złamał w kilku miejscach – dokonał czynu ciężko karalnego w dowolnym kodeksie na świecie. Ale nic mu się nie stało za ten bandycki napad, bo jakimś swędem sprawy takie reguluje wyłącznie „prawo sportowe”, sądom nic do tego. Kiedy Jean-Marc Bosman wywalczył w "zwykłym” sądzie oczywiste prawo do swobodnego przejścia z klubu do klubu po zakończeniu kontraktu – przegrał swoją piłkarską karierę na skutek mściwej zmowy klubów, bo w tym świecie prawo „zwykłe” nie funkcjonuje. Kiedy próbowano zaprowadzić porządki w ewidentnie przeżartym korupcją PZPN – interweniowały centrale piłkarskie Europy i świata – ściga się więc pojedynczych magików fryzjerstwa, a organizacja przestępcza nadal swoje robi. W hokejowej lidze NHL niektórzy "zawodnicy” są zatrudniani wyłącznie do inicjowania bójek, które poza lodowiskiem miałyby wymiar kryminalny. W lidze koszykarskiej NBA jako pierwszej wprowadzono pojęcie „faulu taktycznego”, czyli oszustwa na szkodę rywala. To wszystko razem - to sport? KONIEC DYGRESJI

 

Tak samo to działa między światem prawa a światem polityki. Uchodzą na sucho najbardziej oczywiste przestępstwa, bo są dokonywane „w nie-kodeksowym reżimie”. Cokolwiek to znaczy.

 

Uważnie oglądam i słucham oraz czytam. I w swoich mózgo-tranzystorach obliczam: czy osobnicy, po obu stronach „bariery politycznej”, napotkają paragrafy, czy nie.

 

Coś mi się widzi, że nie, a to oznacza, że powoli wchodzimy w stan „stare JUŻ nie może, nowe JESZCZE nie może. Przemysłowiec wspierający Marksa, nazwiskiem Engels, nazwał to „sytuacją rewolucyjną”,w której masy (pracujące?) domagają się zmian lub próbują samodzielnie je zaprowadzić, nie oglądając się na Państwo, jawnie stojące „po drugiej stronie”.

 

Pierwszą socjologiczną teorię rewolucji, która akcentuje charakter zachowań ludzkich w trakcie i po rewolucji, formułuje Pitirim Sorokin, słynny socjolog amerykański pochodzenia rosyjskiego (cytuję za Edukaterią). Rewolucja w jego ujęciu wyraża się rozpowszechnionymi szeroko, patologicznymi formami ludzkich działań (po stronie władzy i po stronie mas – JH), które zrywają z wymaganiami cywilizacji, dyscypliną, porządkiem i hamulcami moralnymi, przybierając bestialski lub barbarzyński charakter. Źródła takiej patologii behawioralnej tkwią w warunkach życia społecznego, które ograniczają zaspokojenie podstawowych ludzkich popędów i instynktów: głodu i pragnienia, potrzeby bezpieczeństwa, komfortu, uczestnictwa we wspólnocie, samorealizacji, tożsamości, komunikacji z innymi, ochrony własności, swobody seksualnej itp. Patologia działań jest reakcją na nieludzkie warunki życia. W rewolucję przeradza się wtedy, gdy władza niezdolna jest do utrzymania porządku siłą, na skutek osłabienia aparatu represji.

 

W Polsce już czas spokoju się skończył, zwłaszcza, że zaniedbania i zapaści spadają nam na głowy co chwilę, co krok.

 

I to mi na razie odpowiada, choć z doświadczenia wiem, że czy wygrana, czy przegrana – rewolucja nie zawsze prowadzi ku postępowi społecznemu.