Mezo-polityka i soc-polityka

2015-11-02 18:03

 

Żyjemy w czasach, kiedy na plan pierwszy rozważań polityczno-dyplomatycznych wysuwa się analiza szachownicy państw, a top-tematem rozważań polityczno-społecznych są rozmaite monopole zabijające partnerstwo, rynek, demokrację, sprawiedliwość, wolności-swobody-prawa. Wokół tych dwóch zbiorczych zagadnień toczą się debaty, konflikty, piszą się książki, tworzą dzieła, drukują się ekspertyzy.

Moim Czytelnikom raczej nie sprawi kłopotu zdefiniowanie moich poglądów na to, jak wobec tych zagadnień zbiorczych postrzegam Polskę. Na wszelki wypadek jednak zasygnalizuję:

1.       Mezo-polityka: w przestrzeni środkowo-europejskiej, między Europą, Rosją i Orientem (bliskowschodnim) Polska z pozycji „uśrednionej” w 1979 roku zyskała wiele poprzez ruch Solidarności, ale potem „z godziny na godzinę” traciła i traci, szczególnie za sprawą powolnego poddania się kolonizacji europejskiej, soldatesce amerykańskiej oraz za sprawą fatalnego rozegrania dyplomatycznego sprawy ukraińskiej, co ostatecznie prowadzi do ruiny Grupy Wyszehradzkiej na rzecz Trójkąta Sławkowskiego;;

2.       Soc-polityka: biorąc pod uwagę stopień zmonopolizowania polskiej gospodarki i polityki, zwłaszcza przez „siły” zagraniczne – Polska w roku 1970 była zdominowana przez interesy definiowane oficjalnie w RWPG, a na skutek polityki Gierka dodatkowo uzależniła się od wpływów zachodniej finansjery: po 1989 roku nastąpiła feeria rodzimej przedsiębiorczości, która – mimo kolonizacji gospodarczej – nieznacznie, za to konsekwentnie pozostawia uchylone drzwi do karier (tzw. awansu społecznego);

Tak wyrażone poglądy mogą wydawać się arbitralnie literackie (z uwzględnieniem wieloznacznego słowa „literatka”) i napotykają najczęściej żądania uzupełnienia ich statystykami typu „udowodnij”. Odmawiam. Nie jestem Pawłem W., ale postaram się inaczej zaspokoić wątpiących.

Zatem – lewa strona rysunku.

W 1970 roku Polska z jednej strony była „prawą ręką” ZSRR w sprawach „walki o pokój” (np. plan Rapackiego z 1957 roku) oraz w sprawach kontaktów technologiczno-gospodarczych „demoludów” z Zachodem (np. wywiadowcze przełamywanie tzw. COCOM) – a z drugiej strony stała się areną „wydarzeń gdańskich”, w wyniku których szefem PZPR, czyli człowiekiem Nr 1 w polityce stał się komunista nie mający obrzydzenia w stosunku do zachodnich formuł gospodarczych i polityczno-państwowych. Co prawda, Europa Środkowa miała za złe Polsce współ-interwencję w Czechosłowacji w roku 1968 (operacja „Dunaj”), ale jasny był tu dyktat Układu Warszawskiego. Nie bez znaczenia był fakt, iż Polskę znano jako „najweselszy barak obozu socjalistycznego”, w którym silne było prywatne (gospodarskie) rolnictwo, rzemiosło, wolne profesje, a np. studenckie i akademickie wymiany z Zachodem były liczniejsze niż wszystkie inne razem wzięte.

Ktokolwiek w latach 70-tych i 80-tych bywał w Bułgarii, Jugosławii, Czechosłowacji – spędzał długie godziny na objaśnianiu „miejscowym” sposoby myślenia politycznego dominującego pośród „klasy robotniczej” – bo cieszyło się ono zasłużoną estymą. Rosja zaś czekała na „walizkowych przemytników” odzieży i innych drobiazgów pochodzenia „zachodniego”.

Zatem w środkowoeuropejskiej opinii publicznej nasza pozycja była wiodąca, a politycy regionu uważali Polskę za „druha przybocznego”.

Po roku 1989 cała Europa Środkowa stała się polem bezprzykładnej szarży kapitału i biznesu zachodniego, rwącego za przyzwoleniem rządów lokalnych i światowej finansjery wszystko, co się dało. Niestety – Polska stała się w tej mierze negatywnym przykładem: żadne inne państwo nie dopuściło do takiej dewastacji rodzimych struktur gospodarczych, zrujnowania uspołecznionego sektora rolno-spożywczego, wyprzedaży – wcześniej „spreparowanego” – majątku narodowego. W poszczególnych kilkuleciach to Czechy, to Węgry, to Litwa, to Estonia, to byłe kraje jugosłowiańskie – okazywały się sprawniejsze gospodarczo, jeśli sprawność rozumieć jako trzymanie kontroli nad procesami gospodarczymi, ochronę mienia wspólnego, zapobieganie wykluczeniom, równoważenie parametrów bilansowych i budżetowych, dbałość o „siłę nabywczą” ludności.

Jako, że Polska nie oferuje regionowi żadnego wzorca gospodarczego i polityczno-państwowego, a jednocześnie robi za „piąta kolumnę” amerykańską i do tego zadziałała na szkodę Ukrainy po drugim Majdanie – jej rola w regionie (w oczach polityków i opinii publicznej) słabnie do tego stopnia, że nawet USA przestały na Polskę stawiać, a Węgry z Czechami i Austrią podważyły w Sławkowie (Austerlitz) wiodącą w regionie rolę V 4. Nic nie zapowiada odwrócenia spadkowego trendu w najbliższym czasie.

Prawa strona rysunku

W 1970 roku – który zakończył się potężnym spazmem antyrządowym na tle cen żywności – sytuacja materialna ludności była siermiężna: żywność, odzież, artykuły gospodarstwa domowego i krajobraz miast oraz wsi – nie stały na najwyższym poziomie (i to jest powiedziane łagodnie), choć zróżnicowanie poziomu życia było stosunkowo niewielkie (tylko top-elity i „prywaciarze” mogli sobie pozwolić na luksusy, w ówczesnym rozumieniu). Gdyby wtedy swoje badania (Diagnoza Społeczna) prowadził J. Czapiński – uzyskałby wyniki nt. usatysfakcjonowania ludzi swoją kondycją może i lepsze niż obecnie.

Polityka ekipy E. Gierka, którą znamy z kilku spektakularnych zawołań (mieszkania dla każdego, mały samochód dla każdego, sklepy pełne nowoczesnych towarów, uchylone granice, modernizowana infrastruktura) – ostatecznie doprowadziła do wzrostu zróżnicowań społecznych oraz do zapaści budżetowej, co ograniczyło tzw. zabezpieczenia społeczne. Sytuacja szarego konsumenta-pracownika pogarszała się z roku na rok i proces ten trwał w latach 80-tych, aż po apogeum hiperinflacji.

Reformy „rynkowe” zapoczątkowane jeszcze za czasów Z. Messnera i M. Rakowskiego, a szokowo i totalnie wprowadzone przez rząd T. Mazowieckiego – radykalnie, skokowo pogorszył sytuację Ludności. Do dziś kilka milionów ludzi wciąż jest poza obszarem Pracy i Domu, a są tacy 40-latkowie (i to nie w pojedynkę), którzy nie doświadczyli ani stałego zameldowania, ani etatowej pracy.

Wyzwolenie przedsiębiorczości (przede wszystkim w anty-formule „rwactwa dojutrkowego”) pozwala generować statystyki, z których wynika stała poprawa zaopatrzenia gospodarstw domowych, ale jest ona na tyle powolna (choć konsekwentna), że nie daje powodów do satysfakcji: badania J. Czapińskiego są pełne sprzeczności (wynika z nich na przykład, że większość osób mających elementarne problemy dochodowe deklaruje zadowolenie ze swojego statusu), lepszym miernikiem jest kilkumilionowa emigracja dochodowa albo poszerzająca się kontrofensywa „indignados”, zwieńczona (jak na razie) podwójnym i precedensowym zwycięstwem politycznym PiS.

 

*             *             *

Niezależnie od zaklęć propagandowych – pozycja dyplomatyczna Polski w Europie Środkowej oraz kondycja ekonomiczna Ludności Polski pozostawia wiele do życzenia i na pewno nie nadąża za oczekiwaniami, za tym, co zwykło się nazywać oczywistym.

Dla rządzących oznacza to wyzwanie dalekie od tego, czym szermowano w akcji wyborczej: trzeba przede wszystkim – nawet kosztem tempa wzrostu – uspokoić budżety publiczne i zbliżyć kondycję materialną „dołów” do poziomu uznanego powszechnie jako godny, trzeba też zbilansować ćwierćwiecze transformacji z punktu widzenia korzyści dla obywatela. I to są najważniejsze wyzwania.