Mengele mógłby zamilknąć

2013-10-02 11:15

 

Jako człowiek (niedo)uczony, za to na pewno oczytany, mam trochę tremę zwracając się takim tytułem jak powyżej do człowieka, którego obdarzono belwederską profesurą ministerialnym zaufaniem. Ale czuję, że powinienem.

Leszek Balcerowicz, w czasach, kiedy jeszcze nauczał partyjne doły, jak żyć w rzeczywistości monopartyjnej i nieco siermiężnej, rozprawiał tez na SGPiS-owskich zebraniach „o wyższościach nad niższościami” (jestem świadkiem naocznym) – uczestniczył prominentnie w zespole przygotowującym tzw. „reformę trzydziestolatków”. Reformę wprowadzającą do gospodarki elementy rynkowe ale tak pojęte, że nierozłączne z samorządnością. Dziś nie eksponuje tej części życiorysu, choć akurat tamte czasy i ta działalność go ukonstytuowały.

Rzeczywisty wkład Leszka Balcerowicza w najnowszą historię Polski jest taki sam, jaki miałby inżynier z powiatowej politechniki, który prowincjonalną dziurawą drogę zamienił w gładką jak lustro ślizgawkę i nazywa ją autostradą, choć nie spełnia ona nawet elementarnych standardów autostradowości.

Kilka pokoleń Polaków w-uczyło się w umiejętność poruszania się pośród wykrotów, padołów, pułapek, na własną rękę wygładzając i wyrównując po swojemu najbardziej „osobiste” odcinki tego szlaku. Wiele ludzkiej energii szło na to, by w ogóle dostosować się do rzeczywistości, a dopiero, poniósłszy te koszty „wpisowe” PRL – funkcjonowano wedle jakichś racjonalnych reguł. Zatem najpierw haracz ustępstw i dostosowań na rzecz systemu (niedobory towarowe, potępienie ponadprzeciętnej zamożności, cenzura, łapówki dla nadzorców systemu-ustroju, obowiązkowa litania pochwalna dla sekretarzy) – a potem już sobie radziliśmy, choć było wolniej i ciężej.

Teraz już drugie pokolenie dorasta w warunkach skrajnie odwrotnych, kiedy każdy, kto próbuje jakoś żyć, na każdym kroku przewraca się, traci równowagę, nie może złapać kierunku, a nawet punktu orientacji czy ukotwiczenia. W takiej rzeczywistości znów ponosimy koszty „wpisowe”: niewolnicza pod każdym względem praca, ustawiczne zagrożenie bankructwem osobistym, rodzinnym, włąsnej działalności, chroniczna niestabilność wszystkiego, pogłębiana przez niepewność uregulowań, rozpędzone „ciężarówki” tych, których na skutek nieludzkiej gry stać na „trzymaki” pozwalające złapać jako-taką równowagę i orientację.

A powiatowy inżynier, który karierę naukową (mierzoną ilością cytatów z jego „dzieł” i wykładami przed zagranicznymi audytoriami) zrobił dzięki pełnionej funkcji politycznej i poprzez zasługi dla „obcych” ciężarówek, co to wjechały na naszą ślizgawkę już z gotowymi trzymakami – siedzi teraz na ciepłej grzędzie, robiąc pod siebie na przechodniów ekskrementami stęchłego monetaryzmu, szydząc ze ślizgawkowej  nieporadności każdego z osobna i z wszystkich razem, zwłaszcza ze swojego następcy, absolwenta zagranicznej szkoły przygotowania zawodowego, byłego praworęcznego.

Na ślizgawce dzieje się postępujący horror: pobocza usłane truchłami milionów tych, którzy trwale stracili pracę, dom, gospodarstwo domowe, rzeczywiste obywatelstwo, prawa konstytucyjne, w tym prawa człowieka. Na tych najwolniejszych pasach „autostrady” czołgają się i kuśtykają ci, którzy jeszcze nie całkiem odpadli, liżą rany, okręcają szmatami kikuty, biorą środki znieczulające i starają się udawać, że konkurują z ciężarówkami jak na każdym rynku świata. Wszystko to pośród dolegliwego szumu plaśnięć, upadków, jęków – wszak ślizgawka wciąż działa – a także wielkich gruchotów i trzeszczeń, kiedy okazuje się, że kolejna ciężarówka albo ich „pociąg” doprowadzają do afery gospodarczej, politycznej, obyczajowej.

Wspólne dobro, nijak nie przymocowane, ześlizguje się tam, gdzie już czekają cwaniaczkowie i łupieżcy, dorabiając się kosztem Kraju i Ludności, kupując potem sobie dobrobyt i żądając szacunku dla swojego „dorobku”, zdobytego „tymi rękami i poświęceniem oraz talentami”.

Krytyka Balcerowicza, skierowana do zawiadowców „ślizgawkowej autostrady” – jest celna i słuszna. Ale to, co mi tu nie gra, to fakt, że to on „wygrał przetarg”, zaprojektował i zbudował tę patologię.

Na miejscu Balcerowicza żyłbym w strachu, że prędzej czy później ślizgawkę będącą jego dziełem da się przebudować na drogę w miarę przyzwoitą, po której każdy będzie umiał się poruszać bez specjalnego „wpisowego”. Wtedy dopiero wszyscy pojmą, że należy mu się anatema, a jako kara dodatkowa – bęcki na czerstwy tyłek. Wygładził bowiem niegdysiejszą prowincjonalną drogę, ale przyspieszenia ruchu na niej doznają wyłącznie nieliczni, którzy ten przywilej zdobywają w nieludzki sposób, przeciw Krajowi i Ludności. Przyzwoici ludzie – po prostu sobie tutaj nie radzą, a jeśli już, to z wielkim trudem i ryzykiem, chyba że przypadkiem.

W każdym razie zamknąłbym się z pokorą