Mamelucy nadwiślańscy

2015-09-25 15:26

 

Słowo „mamlūk”, po arabsku: مملوك mamlūk (w liczbie pojedynczej), مماليك mamālīk (w liczbie mnogiej) oznacza „własność osobową”, ale też „niewolnika w zasobach władcy”. W średniowiecznym Egipcie kwitła praktyka sprowadzania specjalnie „łowionych” jeńców spoza świata muzułmańskiego i poddawania ich reżimowi prania mózgów i szkolenia wojskowego, na skutek którego stawali się sprawnymi żołnierzami muzułmańskich władców. Zapoczątkowali ją Abbasydzi w IX wieku, władający kalifatem Bagdadu, a do „doskonałości” doprowadzono reżim mamelucki (tworzenia wojskowych formacji niewolniczych – gwardii sułtańskiej) w Egipcie Ajjubidów (pochodzących od Saladyna, mających zresztą pochodzenie kurdyjskie). Brańcy – pochodzący głównie z Bałkanów, ale również z terenów dzisiejszej Ukrainy i Kaukazu – przymusowo przechodzili na islam. Byli oni hartowani fizycznie i uczeni sztuki wojennej. W języku polskim znane jest zbliżone słowo „janczar”. W Europie znana była instytucja „gladiatora” (nie tworzono z gladiatorów formacji wojskowych), a Ameryka urządziła „biuro turystyki pracowniczej”, wyłapując Afrykanów i dostarczając ich na plantacje „południa”.

Kiedy się „buduje z cudzego” – prędzej czy później w owym „cudzym” obudzi się pierwotna natura kulturowo-cywilizacyjna. Obudziła się taka w Żydach, którzy zapragnęli exodusu „z ziemi egipskiej, z domu niewoli”, obudziła się też taka w Mamelukach. Za przełomowy wskazuje się rok 1250, kiedy to na skutek intryg prawowite elity władzy użyły Mameluków do obalenia As-Saliha, niechcianego przez dworską kamarylę. Intryga była przebogata w wątki: macocha nie chce pasierba na tronie, wychodzi za dowódcę gwardii, wzniecają powstanie, tron przypada 10-letniemu prawnukowi, w rzeczywistości dowódca gwardii ogłasza się sułtanem, ale dopiero co poślubiona obala go (tym samym sposobem, jakim uczyniła to macedońska Olimpias z Filipem II) i oddaje władzę wspólnemu synowi. Ten zaś nie chce być marionetką, obala mamusię, jego zaś inny wódz mamelucki. No, serial gotowy. Na koniec Bajbars, który w jeszcze w 1250 rozpoczął całą zabawę jako mamelucki wódz-spiskowiec – i zaprowadza swoje porządki , na 17 lat zostając władcą (1260-1277).

Za Pedią: Wstąpienie na tron Bajbarsa zapoczątkowało rządy pierwszej „dynastii” mameluckiej – Bahrytów. Nazwa ta oznaczała niewolników „morskich” od wyspiarskiego garnizonu w jakim służyli pochodzący z tej dynastii władcy. Bajbars okazał się władcą energicznym i wkrótce rozpoczął scalanie ziem należących wcześniej do Ajjubidów, a więc Palestyny i Syrii. Po przywróceniu władzy Kairu nad terenami muzułmańskimi zaatakował znacznymi siłami ostatnie punkty oporu krzyżowców (był to okres umacniania się garnizonów chrześcijańskich na Bliskim Wschodzie). W 1265 roku opanował Cezareę, Hajfę i Arsuf. W kolejnych latach zdobył Jaffę i Antiochę (1268), oraz siedziby zakonów rycerskich: należący do Joannitów Krak des Chevaliers oraz krzyżacki zamek Montfort (1271). Przy czym w odróżnieniu od Ajjubidów Bajbars rozkazał mordować ludność chrześcijańską, a miasta leżące na wybrzeżu (np. Cezareę czy Hajfę) zrównano z ziemią. Była to przemyślana polityka sułtana, który zdobyte miasta nadmorskie i porty kazał niszczyć, a obsadzał jedynie zamki położone w głębi lądu, nowe natomiast budował na granicy z Ilchanatem[1]. Mamelucy obawiali się bowiem kolejnych inwazji ze strony chrześcijańskiej Europy i chcieli zlikwidować potencjalne bazy dla przyszłych agresorów. Ataków na Palestynę rzeczywiście więcej nie było, z drugiej strony jednak taka polityka doprowadziła do upadku kwitnący do tej pory dzięki Akce handel łączący Europę z Indiami i Dalekim Wschodem, marginalizując stopniowo znaczenie gospodarcze pozbawionych portów ziem Syrii i Palestyny. Natomiast bezwzględna walka z niewiernymi dała wśród muzułmanów początek legendzie o wzorowym władcy – bojowniku za wiarę.

Mimo usilnych starań nie utrwaliły się w Egipcie mameluków rządy dziedziczne. Wprawdzie przez 40 lat po jego śmierci tron sułtański przypadał jego potomkom, to jednak w praktyce obejmujący władzę sułtani musieli podpisywać układy intronizacyjne, które przedkładali im możni mameluccy[1]. Osłabiało to w wyraźny sposób pozycję władcy i doprowadzało do częstych rewolt i uzurpacji. W drugiej połowie XIV wieku wielkim ciosem dla autorytetu państwa mameluckiego było zdobycie i złupienie Aleksandrii przez króla Cypru Piotra I (1365). Mimo tego zdołali jeszcze Bahryci poszczycić się sukcesem w walce z niewiernymi podbijając ostatecznie w roku 1375 Królestwo Armenii Mniejszej i przyłączając Cylicję[2] do swego państwa.

W odróżnieniu zatem od wielu żywiołów niewolniczych, które wzniecały powstania (np. Spartakusa) – Mamelucy zdołali wejść do elitarnego panteonu dynastii ówczesnego świata.

Z czasem powstały dynastie władców, oparte na „odwróconym etosie niewolniczym”[3]: Dynastia perska, indyjska, kairska i iracka. Cokolwiek by o nich nie powiedzieć – Mamelucy stali się nosicielami wewnątrz-islamskiej rewolucji ludowej.

Dopiero eksterminacja Mameluków przez Muhammada Alego[4] na początku XIX wieku usunęło ich z życia politycznego Egiptu, gdzie przez wieki uznawani byli za siłę obcą i destrukcyjną. 

 

*             *             *

Pora przejść do tytułowych „mameluków nadwiślańskich”. Będę używał pojęć, które mogą kogoś urazić, dlatego zapewniam, że nie mam złych intencji, a pojęć używam dlatego, że wbiły się w codzienny polski język i przez to są łatwe w użyciu, mimo niekiedy emocjonalnego ich cieniowania.

W Polsce dominuje żywioł parafialny. W małych miasteczkach i na wsi myślenie kategoriami parafii jako struktury terytorialnej jest silniejsze niż myślenie kategoriami sołectwa-gminy. Oba myślenia współżyją, ale silniejsze jest parafialne. W miastach większych natomiast enklawy parafialne są o niebo liczniejsze i stanowią coś w rodzaju „państwa równoległego”, którego apogeum było „księstwo Jerzego Popiełuszki” na Żoliborzu: kazania księdza Jerzego i opozycyjne wykłady osób świeckich  (w tym nawet niewiernych) stanowiły dla rzesz wielkomiejskich wskazania życiowe silniejsze od jakiejkolwiek oficjalnej propagandy. Częścią żywiołu parafialnego jest przysłowiowy „moher”, ale jest to słowo specjalnie ukute przez nieprzyjaciół, którzy chcieli ukazać parafian jako podstarzały, plotkarski ciemnogród. W rzeczywistości parafianie to żywioł reprezentowany po równo w całym przekroju pokoleniowym.

Zacznijmy od zniewolenia. Jestem tu od dłuższego czasu nosicielem agambenowskich pojęć „homo sacer” i „l’omo senza contenuto”. Choćby TUTAJ).

1.       L’uomo senza contenuto (człowiek bez zawartości): pojęcie to oznacza, mówiąc obrazowo, człowieka, który nie ma nic (dobrego) do powiedzenia, nawet sobie samemu. Obraźliwym określeniem takiego kogoś jest „menel” (ang.: dosser), człowiek upadły na tyle, ze nawet jeśli mu dać przysłowiową wędkę, by sobie ryb nałowił – to zamiast łowić sprzeda wędkę, kupi papierosy i flaszkę, i jeśli coś zostanie – bułkę. Nie zadba o siebie, dawanie mu szansy jest samooszukiwaniem się, jeśli już kogoś boli jego stan – powinien się nim po prostu opiekować, jak kimś niedołężnym;

2.       Homo sacer (człowiek zniewolony): pojęcie to oznacza kogoś, kto albo z charakteru, albo na skutek długotrwałych opresji samo-okastrowuje się z wszelkiej inicjatywy własnej, zatraca jakąkolwiek przedsiębiorczość biznesową, artystyczną, intelektualną, polityczną, samorządową – i skupia się na biernej dojutrkowości, której nierzadko towarzysza toksyczne pretensje do losu, do współ-niedoli, do rozmaitych ONI-ych, a nawet do ludzi sukcesu. Cokolwiek podejmuje – to bez wiary w skutek, jakiego by oczekiwał „normalnie”. Pasuje tu zwrot „wyuczona bezradność”, albo „urodzona ofiara”, może „brak przebojowości”;

Formułując pojęcie „trash-society” (choćby TUTAJ), wskazałem na trzy cechy większości polskich środowisk społecznych (TUTAJ):

LEMINGIZACJA POSTAW

Słowo „leming” zrobiło w Polsce ostatnio karierę jako symbol „bezwolnego entuzjazmu” dla poczynań Władzy, która traktuje lud jak „karmę” w taniej jadłodajni i zarazem jak kocie łby nadające się do brukowania drogi karier. Przywołując mit o suicydalnych postawach lemingów trafiamy w sedno: lemingi zastępują, niczym proteza, klasę średnią, czyli przedsiębiorczość biznesową, społecznikowską, artystyczną. Stanowią masę janczarów i hunwejbinów, którzy są wysyłani na pierwszy front walki z „dysydentami” i „nieprzystosowanymi”, nieświadomi, że są zaledwie mięsem armatnim, którym wysługują się „operatorzy systemu”, kierujący cały ustrój ku przepaści.

AREBURYZACJA OBYWATELSTWA

Obywatelstwo – to w powszechnym odczuciu zdolność do podmiotowego pełnienia roli suwerena politycznego poprzez mechanizmy samorządnościowe. W moim przekonaniu warunkiem takiego obywatelstwa jest rozeznanie (wystarczające) w sprawach publicznych i gotowość (bezwarunkowa) do czynienia ich lepszymi. Obywatel a’rebours – to obywatel rejestrowy, który zamienił powyższe na prostą, ale obezwładniającą formułę „informuj, płać, głosuj, pokornie słuchaj”. Otóż „lemingi” to co najwyżej obywatele a’rebours, egzaltujące się swoimi rejestrowymi wyznacznikami obywatelstwa, niezdolne zauważyć, że skaczą w przepaść, wcześniej wypchnąwszy w nią świadomych rzeczy „dysydentów”.

AUTYSTYZACJA ZACHOWAŃ

Autyzm to taka choroba, która jest bliska pojęciu „emigracji wewnętrznej”: osobnik nią dotknięty krańcowo ogranicza swoje kontakty z otoczeniem, zamyka się w czymś, co być może jest jego własnym światem, a być może pustką rozpaczliwą. Przez to wyhamowuje swój rozwój intelektualny i duchowy. Jego biologiczność nie przekłada się na jego role społeczne, których właściwie nie pełni. Autystyk społeczny zdolny jest jedynie do spazmów i wybuchów, a nie do racjonalnych zachowań. Patrzy na jedno, widzi drugie, komunikuje się wtedy kiedy „sam na to wpadnie” i niekoniecznie z tymi, z którymi tu-teraz trzeba.

Oczywistym skutkiem tych trzech procesów jest wtórny analfabetyzm obywatelski: postępujący brak aktywnego zainteresowania sprawami publicznymi (odnajdywanie ich wyłącznie w formule widowiska medialnego), niezdolność do podjęcia trudu „przebicia się” z własnymi pomysłami, ideami, inicjatywami, przedsięwzięciami, abdykacja z jakichkolwiek elementów społecznej kontroli poczynań „władzy”, postępująca niezdolność do ujmowania się za prawami swoimi i cudzymi, nawet jeśli te prawa są zapisane w Konstytucji i w ustawach, psycho-mentalna niezdolność do reagowania na pogarszanie się prawa (i praktyk) na tym polu.

Choćby te trzy zjawiska, wciąż w Polsce obecne, dowodzą daleko posuniętego zniewolenia. Żywioł parafialny jednak jest dodatkowo poddany „janczarowaniu”: mająca wszelkie cechy dynastyczne hierarchia kościelna w ostatnich kilkudziesięciu latach pokazała, jak sprawnie zarządza parafianami. Tak uformowana „gwardia wiernych” jest od lat używana jako „wojsko zaciężne” w różnych grach politycznych.

Rysunek przedstawia – nieco „przedobrzony” – stan polityki polskiej jesienią 2015. Ugrupowania wskazane powyżej jako „świeckie” (tu: w rozumieniu „nie poddane janczaryzacji”) przedstawiają się jako kompetentne gospodarczo, postępowe, europejskie, nowoczesne, demokratyczne. Ich orężem jest pragmatyzm, niekiedy tylko „pacykowany” jakąś namiastką ideologii.

Natomiast Gwardia Parafialna jest rzeczywiście „do dyspozycji”: tysiące ambon zostanie użytych we „właściwym miejscu i czasie”, by bardziej lub mniej subtelnie przekazać instrukcję w sprawie głosowania.

Ujawniająca się ostatnio odnowiona siła Gwardii Parafialnej – wbrew pozorom jest od lat stała (jej nadzwyczajne apogeum wykorzystał kiedyś Wałęsa: niestety, wykorzystał w sensie „użył niewdzięcznie”). Natomiast wahania koniunktury politycznej, skutkujące zmianami rządów, są zależne wyłącznie od atrakcyjności projektów proponowanych przez ugrupowania świeckie. Dość świeża jeszcze jest pamięć „kanclerstwa” w wykonaniu SLD, co było reakcją na cztery reformy przypisywane Buzkowi, podobnie jak wcześniejsze rządy „postkomunistów” jako reakcja na pakiet Balcerowicza.

Projekt „Polski cudów”, „zielonej wyspy”, najogólniej: Transformacji – traci na atrakcyjności z dnia na dzień.  Co nie gwarantuje, że Gwardia Parafialna w całości i bezwarunkowo poprze główną partię opozycyjną. Jeśli poprze – to już pozamiatane.

 



[1] Ilchanidzi (albo Hulagidzi) – dynastia pochodzenia mongolskiego rządząca w latach 1256-1335 państwem powstałym w wyniku rozpadu imperium mongolskiego na terenach Bliskiego Wschodu. Jej nazwa pochodzi od tytułu „ilchan”, używanego przez jej władców, których nazywa się czasem także Hulagidami, od imienia założyciela dynastii;

[2] Cylicja (gr. Κιλικία, Kilikia) – historyczna kraina w południowo-wschodniej Azji Mniejszej, obecnie terytorium Turcji (prowincje: Mersin, Adana, Osmaniye i Hatay);

[3] Użyłem tego sformułowania, wskazując na to, że po „praniu mózgów” pośród Mameluków dominowała pamięć „pochodzenia niewolniczego”, ale w oczywisty sposób „nomenklatura” wojskowa Mameluków czuła wyższość wobec „szarego wojska”;

[4] Pedia: Muhammad Ali (arab. محمد علي باشا = Muhammad 'Alī Bāšā, ur. ok. 1769 w Kawali (gr. Καβάλα) – miasto w północno-wschodniej Grecji), zm. 2 sierpnia 1849 w Kairze) – wicekról Egiptu w latach 1805-1849 oraz . Często nazywany przez historyków twórcą potęgi tego kraju;