Małe traktaciątko z ekonomii. Politycznej (rzecz dłuższa, ale potrzebna)

2020-04-10 11:08

 

/dekoncentracja plus remutualizacja/

Okazuje się – który to już raz w historii ludzkości – że co jak co, ale na medycynie, ekonomii, polityce i żywności znają się wszyscy, i to bezbłędnie. Tu się – jak zwykle – ciśnie na usta anegdotka.

Otóż Pan Jezus postanowił udać się między ludzi, oczywiście incognito, a że wszyscy chodzą w jakichś swoich sprawach do medyka – to udał, że jest lekarzem, otworzył swoją „praktykę”. No, i dość szybko pojawili się pacjenci. Nowy lekarz, przystojny, ale już nie całkiem młody, zobaczymy, co on potrafi.

Wytypowali na początek, rada-w-radę, starego, schorowanego pacjenta, żeby jako pierwszy wszedł do gabinetu. No, i wszedł. Porozmawiali z Jezusem o wszystkich dolegliwościach, ten zaś natychmiast ulżył mu w każdej sprawie, którą pacjent podniósł, a przy okazji w innych, które Jezus swoimi sposobami rozpoznał.

Staruszek wyszedł z gabinetu rześki, jak nowo narodzony. Widzą oczekujący, że ma się dużo lepiej, i to od razu, nie za jakiś czas. Pytają zatem: no, i co, i co, jak tam nowy doktor?

Dziadunio zaś odpowiada: no, faktycznie, różne dolegliwości jak ręką odjął, nie strzyka mi w gościach, wiatry odeszły, zgaga minęła, dawno się tak zdrowo nie czułem.

To świetnie – zgodnym chórem podziwiają pacjenci z nadzieją, że ich to też spotka.

Staruszek na to: ale wiecie, ciśnienia nie zbadał…!

Wtedy pacjenci nabrali wątpliwości, a niejeden cichcem opuścił poczekalnię. Bo co jak co, ale lekarz, który obsłuży pacjenta nie zbadawszy mu pierwej ciśnienia – to żaden z niego lekarz, tylko konował jakiś podejrzany, cyrulik-samouk…

 

*             *             *

Nie wiem, kto uczył ekonomii cudotwórców zbawiających dziś Polskę czasu zarazy, ale akurat Premier ma – zdaje się – bazowe wykształcenie z historii, chociaż np. nasz naczelny bankowiec narodowy jest pełnokrwistym profesorem prestiżowej w Polsce SGH. Sam chodziłem na jego wykłady z historii ekonomii.

  1. Wicepremier Piotr Gliński jest socjologiem, i to takim, który przewodniczył swego czasu najpoważniejszej polskiej organizacji ruszającej socjologów.
  2. Wicepremier Jacek Sasin, historyk, doświadczenia nabierał od początku jako prominentny aparatczyk rządowy i samorządowy, co akurat teraz może być przydatne.
  3. Wicepremier Jarosław Gowin, historyk filozofii, scedował ostatnio swoją funkcję na  Jadwigę Emilewicz, która co prawda „robiła” jako politolog w obszarze socjologii władzy, organizacji pozarządowych, wydawnictw, ale ma też niezłe szlify na najważniejszych funkcjach gospodarczych (przedsiębiorczość, transformacja ustrojowa, rozwój gospodarczy i technologiczny.
  4. Minister infrastruktury Andrzej Adamczyk ma back-ground jako budowlaniec i samorządowiec, dołożył do tego dyplomy z finansów przedsiębiorstw, tyle że ktoś tam miał wątpliwości, czy jest autorem sygnowanych przez siebie tekstów. Znam to, sam pisywałem ludziom magisterki i doktoraty, tyle że dobrze obronione bez podejrzeń. Nie powiem, kogo uszczęśliwiłem. Ma odznaczenie Zasłużony dla Ochrony Przeciwpożarowej. To się chyba liczy.
  5. Minister Rolnictwa, Jan Ardanowski całe swoje życie związał z rolnictwem. Studia, gospodarstwo, Krajowa Rada Doradztwa Rolniczego, Krajowa Rada Izb Rolniczych, , sejmowa Komisja Rolnictwa i Rozwoju Wsi, ale też Komisja do Spraw Energii i Skarbu Państwa, na koniec ministerstwo. Takich więcej nam trzeba.
  6. Minister funduszy i polityki regionalnej, Małgorzata Bogumiła Jarosińska-Jedynak, z zawodu inżynier środowiska, to typowa urzędniczka samorządowa, zajmująca i nabierająca  czasem kompetencji m.in. w funduszach unijnych, rozwoju regionalnym i wsparciu przedsiębiorczości. 

Znalazłoby się jeszcze kilkoro w szeroko pojętym rządze (np. ekonomista Adam Lipiński), a trzeba przypomnieć, że sam Premier (ksywka Prymus) w 1995 uzyskał dyplom Master of Business Administration na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. W tym samym roku ukończył studia podyplomowe z prawa europejskiego i ekonomiki integracji gospodarczej na Uniwersytecie Hamburskim, potem ćwiczył w bankowości po-transformacyjnej. Ogólnie należy do szerokiej rezerwy kadrowej finansjery globalnej

 

*             *             *

Moje traktaciątko jest naprędce stworzone pod wpływem potrzeby, która zrodziła w nas wszystkich poczucie odpowiedzialności obywatelskiej za losy Gospodarki. Moje wypociny nie są całkiem uzurpatorskie: studiowałem w SGPiS i SGH ekonometrię u Misiąga, Kolupy, Nasiłowskiego i Rockiego, logistykę u Rutkowskiego, i poniekąd u Szapiro, międzynarodowe stosunki gospodarcze u Bożyka, planowanie u Porwitta, teorię u Minca. Zestaw mistrzów różnorodny co do poziomu i orientacji społecznej. Sam tworzyłem niejeden koncept społeczny czy gospodarczy na użytek konferencji naukowych czy aplikacji unijnych.

I mam tę cechę szczególną: nie jestem czystej krwi politykiem, umiem o swoje racje walczyć, ale nie upieram się przy najmojszości, słucham i czytam uważnie, co inni mają do powiedzenia i napisania.

Może zacznę od tego, że każda gospodarka rozpostarta jest pomiędzy myślenie indywidualno-prywatne i myślenie wielko-skalowe. Mamy to akurat dziś podane niemal na talerzu. W postaci  tzw. Tarczy Antykryzysowej.

W moim przekonaniu (nie mam zlecenia na opracowanie analityczne, nie będę więc tu tworzył szczególarskiej ekspertyzy) – warto przypomnieć sobie choćby keynesowskie podstawy New Deal albo ordonalistyczną filozofię przyjętą przez rząd niemiecki dla Soziale Marktwirtschaft (społeczna gospodarka rynkowa). Będę cytował najprostsze źródła.

Wcześniej jednak przytoczę słowa wybitnego Polaka (zgadnijcie kto to), który z ekonomią nie miał nic wspólnego, ale trafnie wyczuwał nastroje społeczne:

>>W niektórych krajach i w pewnych dziedzinach podjęto konstruktywny wysiłek odbudowy po zniszczeniach wojennych społeczeństwa demokratycznego, rządzącego się sprawiedliwością społeczną, która pozbawia komunizm rewolucyjnego potencjału w postaci wyzyskiwanych i uciskanych rzesz ludzkich. Próby te polegają zwykle na staraniach o utrzymanie mechanizmów wolnego rynku, zapewnienie – poprzez stabilność pieniądza i pewność stosunków społecznych – warunków stałego i zdrowego rozwoju gospodarczego, który ludziom pozwala własną pracą budować lepszą przyszłość dla siebie i dla swych dzieci. Równocześnie kraje te starają się o to, by mechanizmy rynkowe nie stały się jedynym punktem odniesienia dla życia społeczeństwa i dążą do poddania ich kontroli społecznej, która by urzeczywistniała zasadę powszechnego przeznaczenia dóbr ziemi. Stosunkowo liczne możliwości pracy, istnienie solidnego systemu ubezpieczeń społecznych i przysposobienia zawodowego, wolność zrzeszania się oraz skuteczna działalność związków zawodowych, zabezpieczenie w przypadku bezrobocia, środki zapewniające demokratyczny udział w życiu społecznym w tym kontekście sprawiają, że praca przestaje być «towarem», i zapewniają godne jej wykonywanie<<

No, więc przyjrzyjmy się dwóm ważnym projektom gospodarczym z XX wieku:

 

NEW DEAL

 

 

SGR

 

W zakresie rolnictwa rząd zdecydował się na zmniejszenie produkcji rolnej w zamian za odszkodowania dla rolników i umorzenie im długów[

Społeczna gospodarka rynkowa – forma gospodarki w założeniu stanowi połączenie gospodarki rynkowej i dużego zabezpieczenia socjalnego pracowników.

Rząd wprowadził program opieki socjalnej dla robotników w postaci płacy minimalnej, emerytur oraz ubezpieczeń

Polityka gospodarcza powinna służyć realizacji celów o charakterze ogólnospołecznym oraz zagwarantować zabezpieczenia socjalne, tak aby zmniejszyć ryzyko utraty środków do życia przez obywateli

Zwiększone zostały uprawnienia związków zawodowych

Bezpośrednim celem społecznej gospodarki rynkowej jest zapewnienie pełnego zatrudnienia, wspieranie regionalnej mobilności siły roboczej (walka z bezrobociem strukturalnym)

Przedsiębiorcy musieli zawierać umowy z państwem dotyczące warunków i czasu pracy, w zamian za co otrzymywali pierwszeństwo w zamówieniach publicznych oraz gwarantowane ceny własnych wyrobów

Też: ochrona pracy przez regulacje stosunku pracy między pracodawcą a pracownikiem, poprawa na rzecz sprawiedliwego podziału dochodu narodowego, przy jednoczesnej dbałości o wzrost wydajności w gospodarce

Przeciwdziałaniu bezrobociu miał służyć szeroki program robót publicznych, w ramach którego zatrudnionych zostało 8,5 miliona bezrobotnych; zbudowali oni ponad 120 tysięcy budynków publicznych, 77 tysięcy mostów i niemal 300 lotnisk

W ramach reform państwo posługuje się w tej gospodarce są: ustalanie płacy minimalnej, stosunkowo wysokich podatków przy zapewnieniu całościowej ochrony socjalnej (ubezpieczenie społeczne, zwrot kosztów leczenia itd.)

Do innych przedsięwzięć należało zagospodarowanie zaniedbanych terenów, między innymi doliny rzeki Tennessee, gdzie zbudowano państwowe elektrownie oraz farmy o wysokiej jakości

Też: niskie ceny na artykuły pierwszej potrzeby (polityka subwencji wobec producenta), wspieranie kupowania przez pracowników udziałów w przedsiębiorstwach, w których pracują, a także rozwijanie szkolnictwa publicznego na wysokim poziomie

 

Jak to często ujmują zwolennicy społecznej gospodarki rynkowej, celem jest to, aby „na bazie gospodarki konkurencyjnej powiązać wolną inicjatywę z – zabezpieczonym już przez osiągnięcie gospodarki rynkowej – postępem socjalnym”

 

Dokonania New Dealu zainspirowały Johna Maynarda Keynesa do stworzenia koncepcji interwencjonizmu państwowego w pracy „Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza” (1936). Warto też pamiętać, że w tym samym czasie podobne mylenie reprezentował mniej doceniany na Zachodzie polski ekonomista Michał Kalecki

Wielu polityków i ekonomistów traktuje społeczną gospodarkę rynkową jako swego rodzaju „trzecią drogę”, jako formę lepszego kapitalizmu i lepszego socjalizmu. Społeczna gospodarka rynkowa to jednak idea bazująca na zasadach wolnego rynku, czyli na teorii liberalnej, a nie interwencjonistycznej, czyli zakładającej ingerencje państwa w rynek

 

 

 

No, i co, panowie fachowcy od ratownictwa kryzysowego? Lektura nie przepracowana, dyrdymały o tym, że uratowani przedsiębiorcy znajdą w sobie pokłady humanizmu i utrzymają pracowników tak, ot, dla honoru i ambicji – nie brzmią wiarygodnie. Lepiej jednak było zadbać o stronę popytową: wyposażony w pieniądz obywatel nie pobieżny do raju podatkowego, tylko kupi w najbliższym sklepie co trzeba, a resztę oszczędzi, i to nie w skarpecie, tylko w banku.

A może tak, wzorem Nikodema Dyzmy (według gospodarskiego projektu ziemianina Kunickiego) – stworzyć specjalny Fundusz Trampolinowy…? Przypomnijmy: wymyślony przez Dołęgę-Mostowicza (literata!) .

Otóż Dyzma, korzystając ze spontanicznych uwag nieświadomego swojej roli Kunickiego  (który faktycznie doradza Dyzmie w sprawach gospodarczych, a przecież sam go zatrudnił jako fachowca z „kontaktami”) – przedstawia koncept rozładowania nad-urodzaju zbożowego w taki sposób, aby skupić od rolników nadwyżki za obligacje, trzymać te nadwyżki w spichrzach samych rolników, a kiedy przyjdzie „siedem lat chudych” – uruchomić ten zapas i nakarmić przetwórstwo spożywcze.

Pomysł prosty, na miarę powiatowego cwaniaka, ale logistycznie celny, wręcz genialny. Ostatecznie Dyzma łaskawie przyjmuje urząd prezesa nowo utworzonego Państwowego Banku Zbożowego – i ra na zawsze żegna się z widmem głodu – tym razem własnego.

 

*             *             *

Trampolina Kryzysowa (aktywna, a nie taka tam tarcza) – to pomysł na to, by wykorzystując doraźną potrzebę restrukturyzacji strumieni-zasobów gospodarczych kraju – przebudować gospodarkę w taki sposób, aby nawis Kapitału Fikcyjnego stał się wirtualną podporą realnych projektów strukturalnych.

Zbyt mądre? Wyjaśniam.

Zacznijmy od tego, że kapitał to nie środki zwyczajnie zgromadzone przez zaradnych i zapobiegliwych w postaci majątku i gotówki – tylko tytuły do dochodu, czyli formuła instytucjonalna, stosunek społeczny, powalający jednemu korzystać bo ma zapisy (talony) na koncie i za płotem, a inni nie mają i muszą składać się na posiadacza. Na kapitalistę. Mówiąc brutalnie: jeśli maż wystarczająca pule tytułów do dochodu (własność gruntu lub nieruchomości, konto bankowe, akcje, obligacje, papiery patentowe, markę-firmę – to jeśli potrafisz to uruchomić we właściwym czasie albo powstrzymać w innym poręcznym czasie – jesteś królem dochodów. Możesz korzystać z tego co inni w pocie czoła, w ciężkim trudzie tworzą – nie wkładając od siebie nic. Czyli możesz, powiedzmy wprost, cudzą pracę i talenty wyzyskiwać, okradać każdego z cząstki tego, co wytworzył, bo ty nic nie tworzysz, a czerpać chcesz, czemu nie...

Są różne kapitały: własna gotowość do pracy, umiejętności-kwalifikacje, wykształcenie, własne narzędzia i urządzenia, budynki-grunty, technologie-patenty, rezerwy finansowe, kontrolowane przez siebie struktury organizacyjne, polityczne „chody”.

W każdym z tych kapitałów odkłada się jakiś procent tzw. kapitału fikcyjnego: puszczenie w ruch kapitału daje jakiś wsad do puli społecznej-gospodarczej, ale ty potrafisz ciut więcej wycisnąć, czyli trochę ograć innych uczestników procesu (pracowników, menedżerów, ekspertów, wynalazców, klientów, kontrahentów, itd.).

Im bardziej zaawansowany kapitał – tym procent kapitału fikcyjnego potencjalnie większy. To jest do sprawdzenia, tyle że trzeba samemu węszyć, bo roczniki statystyczne tego nie ogarniają. Ale znamy z doświadczenia ostatni kryzys amerykańskich finansów (afera Madoffa, króla piramid finansowych).

Żeby nie przedłużać: Polska jest przez całą Transformację polem wzmożonej „produkcji” kapitału fikcyjnego, jest rajem finansjery, dyskontowym ubezpieczeniowym, funduszowym (emerytalne, zdrowotne, samorządowe, edukacyjne), skrętów publiczno-prywatnych, patentowych, marketingowych, konsultingowych, franczyzowych, osobliwych loterii udających ubezpieczenia, itd., itp. np. wiemy, jak finansjera podeszła „frankowiczów”.

I teraz mamy kryzys. I tę szemraną „tarczę”. Zyskają na niej ci, którzy mają grube oszczędności, a drobnica przedsiębiorców i ludzie pracy – dołożą do interesu.na tym polega działanie kapitału fikcyjnego: wszelki kryzys dotyka rzeczywistych „wkładowiczów” do społecznej puli dostatku, a kapitał fikcyjny w tym czasie ustawia się w kolejce po wsparcie rządowe, jako pierwszy, oczywiście. Co ewentualnie zostanie – trafi się drobnicy, ludziom pracy zaś – wała. Niech żebrzą albo kradną. W razie niepowodzenia Tarczy – na nich się zwali.

A co myślicie, dlaczego resorty siłowe są dofinansowane i sprężone w gotowości…?

 

*             *             *

Do rzeczy: Trampolina Kryzysowa – to przekucie kapitału fikcyjnego w realne fundusze pomocowe i inwestycyjne. Prawdziwe, nie fikcyjne.

Nie, nie powiem o szczegółach, ale oczytanym podpowiadam kaleckiego koncept „przekuwania” kapitałów z mniej zaawansowanych w bardziej zaawansowane ekonomicznie. Tyle że do tego trzeba mieć jaja, drogi Prymusie, a nie uszy i radary wystawiać na podpowiedzi globalnej finansjery.

Jakby co – mogę się zatrudnić w charakterze Kunickiego, u jakiegoś Nikodema Dyzmy. Nawet mi jego Nina niepotrzebna, mam już swoją muzę.

 

*             *             *

Minimalny Dochód Gwarantowany jest dziś globalnym „hymnem gospodarczym” niosącym się coraz głośniej przez świat. Pod różnymi nazwami (takimi jak Grundeinkommen, Socialdividende, Existenzgeld, , Solidarisches Bürgergeld, Social Credit, Basic Income Guarantee, Basic Income Grant, гарантированный минимум (Gwarantowane Minimum), itd. – dochód taki jest coraz powszechniej pojmowany jako samo opodatkowanie Gospodarki-Społeczeństwa na rzecz tych, którzy chwilowo lub trwale nie dokładają się do społecznej puli dostatku.

Taka „składka wszystkich na rzecz nienadążających” ma nie tylko charakter humanitarny. Łączenie jej z powszechnym zabezpieczeniem edukacyjnym (szkoleniowym, kwalifikacyjnym) i zdrowotnym (kondycja psycho-motoryczna) zapobiega ona wygaszaniu części ludzkiego potencjału (naturalnej żywotności ekonomicznej) na skutek nie-optymalnej dystrybucji zatrudnienia. W naturze człowieka leży podjęcie starań, uruchomienie zapobiegliwości i zaradności dla zaspokojenia potrzeb bieżących i na przyszłość. Jeśli część sił witalnych, część potencjalnych wytwórców zostanie wyłączona z obiegu na skutek kalkulacyjnej „nieopłacalności” – jej ponowne uruchomienie może okazać się kosztowniejsze niż „dopłacanie” do niej dla utrzymania stałej gotowości.

W każdym razie – przy obecnym poziomie ludzkiej samowiedzy i przy techniczno-organizacyjnym potencjale gospodarczym – nie do pomyślenia jest niemal maltuzjańska polityka społeczna polegająca na świadomym, cynicznym, wyrachowanym trzymaniu „za bramą” części potencjalnych pracowników, aby w ten sposób motywować do  wysiłku tych, którzy już mają zatrudnienie i będą bali się je utracić.

Akurat kilka ładnych zwrotek tego socjalno-opiekuńczego hymnu, lepszych niż PRL-owskie „zatrudnienie socjalne, opiekuńcze, byle ludziom nie lęgły się dziwne pomysły” – pisze Polska od 2015 roku: programy typu 500+ są zgrabną, napisaną z polotem uwerturą do tego hymnu, a Polska w tej dziedzinie okazała się proroczo pionierem, liderem przemian w transformowanej Europie Środkowej, niezależnie od niesmacznych podejrzeń, że PiS-owi chodziło wyłącznie o przekupienie „ciemnego ludu”.

 

*             *             *

Powtórzmy istotę konceptu 500+. Opiera się on na humanistycznej konstatacji, że człowieka nie wolno stawiać pod ścianą wyboru między niezaspokojeniem a zniewoleniem ekonomicznym, dorobek cywilizacyjny upoważnia nas i zarazem obliguje to tego, byśmy „tym którzy nie mogą dziś polować” zapewnili miejsce przy stole, aż osiągną zdolność równego z innymi napełniania społecznego spichlerza. Mowa o tych, który są małoletni, sędziwi, chorzy, niesprawni, niedołężni, czasowo lub trwale niezatrudnieni, itd.

Ja w swoim projekcie 5+2 idę jeszcze dalej. Używając symboliki Posiłku, Koszuli, Podłogi, Gazety, Biletu (czyli socjalnej „piątki”) oraz symboliki zaopiekowania zdrowotnego i zaopiekowania edukacyjnego (czyli cywilizującej „dwójki”) – projektuję coś, co nazwałem WZAJEMNIĄ, byłyby to niewielkie grupy spółdzielcze (do 9 osób, a każda osoba wspiera do 9-ciorga podopiecznych), mające doskonałe ewarunki tw. bezpośredniej kontroli społecznej (jak w hordzie-wspólnocie prymarnej). W ten sposób postuluję tworzenie środowisteczek (prosty rachunek: nie więcej jak 9x9=81), czyli niewielkich wspólnot samowystarczalnych i samo-zaradnych, przez to odpowiadających wymaganiom samorządności, podmiotowości obywatelskiej.

Taka miriada środowisteczek niewątpliwie wykiełkuje jako – nie pójmy się tego słowa – państwo równoległe, oparte na spontanicznych, rhizomalnych samo-relacjach społecznych (rhizoma, czyli korzeń, pęd, kłącze – to spontaniczny bezład, samo porządkujący się wciąż od nowa).

Merystemą „moich” środowisteczek (merystema – najbardziej dynamiczna, rozwojowa część rośliny, tkanka twórcza) byliby naturalni przywódcy, animatorzy  takich spółdzielni-wzajemni. W niewielkich ze swej natury środowisteczkach – przy początkowym, rozruchowym wsparciu Państwa – wrodzona roszczeniowość i gospodarność oraz „towarzyskie” skłonności „podopiecznych” – blokowałyby przekształcanie Wzajemni w prywatne folwarki liderów, tak jak to ma miejsce nawet w przypadku spółdzielni socjalnych, które nierzadko mają skłonność do przepoczwarzania się w prywatne firmy zarządzane autorytarnie, udające jedynie spółdzielczość.

Projekt ten (nazywam go konsekwentnie „swoim”) jest daleki od post-renesansowych, egzaltowanych, inteligenckich, literackich lub wdrażanych utopii (i dystopii), takich jak niegdyś Utopia Thomasa Moore’a, La città del Sole (Civitas Solis) Tommaso Campanelli, New Lanark albo New Harmony Roberta Owena, Ikarii Étienne Cabeata, Wyspy Aldousa Huxley’a,  Nipu Ignacego Krasickiego, itd. Zaznaczmy: utopią nazywamy zwykle projekt lub przedstawienie idealnego ustroju politycznego, opierającego się na sprawiedliwości, solidarności i równości, ale też na ludzkich cnotach czyniących społeczeństwo lepszym i sprawniejszym.

Bliżej mu do „kooperatywistycznego zrzeszenia spółdzielczego”, takiego jak baskijska Mondragón Corporación Cooperativa, założona przez duchownego nawiskiem José María Arizmendiarrieta Madariaga. Jeszcze wcześniej Polak, Stanisław Wawrzyniec Staszic, powołał na swoich dobrach ziemskich spółdzielczą fundację Rolnicze Towarzystwo Wspólnego Ratowania się w Nieszczęściach, inaczej: Towarzystwo Rolnicze Hrubieszowskie, rządzącą się regułami spółdzielczymi miriadę wsi, osad, gospodarstw rolnych i leśnych, młynów, stawów, tartaków, tkalni, foluszy, cegielni, browarów, gorzelni, karczem, szkół, szpitala, sierocińca, nawet osobliwej kasy ratunkowo-ubezpieczeniowo-wzajemniczej i banku mikropożyczkowego.

  /włoskie miasteczko Palmanova założono jako idealistyczną “cytadelę” w roku 1593 – tyle że nikt tam nie chciał zamieszkać (De Agostini/Getty Images )/

Jeszcze słowo do tych, którzy wszędzie węszą utopie: mimo że konkretne utopie są wyrazem charakterystycznych dla poszczególnych epok dolegliwości społecznych, to jak zauważył niegdyś Chad Walsh, wszystkie one akceptują explicite następujące założenia:

  • człowiek jest zasadniczo dobry, tj. jego zaobserwowane wady są następstwem nie tyle wiecznej natury ludzkiej, ile niesprzyjających warunków życia;
  • człowiek jest istotą plastyczną i łatwo ulega zmianie;
  • nie istnieje żadna nieusuwalna sprzeczność między pomyślnością jednostki a pomyślnością społeczeństwa;
  • człowiek jest istotą rozumną i zdolną do stawania się coraz rozumniejszą, co umożliwia likwidację absurdów życia społecznego i ustanowienie w końcu pełni racjonalnego ładu;
  • przyszłość obejmuje ograniczoną liczbę możliwości i są one całkowicie przewidywalne;
  • należy dążyć do szczęścia na ziemi;
  • ludzie nie mogą odczuwać znużenia szczęściem;
  • możliwe jest znalezienie sprawiedliwych władców lub nauczenie sprawiedliwości wybranych do rządzenia ludzi;
  • utopia nie zagraża ludzkiej wolności, ponieważ prawdziwa wolność realizuje się właśnie w jej ramach.

No, i komu to przeszkadza…?

Jak powiadają: wszystkiej wódki świata nie wypijesz, wszelkiego dobra nie skosztujesz, wszystkich dobrych ludzi nie poznasz, wszystkiego co doskonałe nie wykonasz, wszystkich wspaniałości świata nie kupisz, doskonałym być jest w ogóle trudno – ale starać się warto.

 

*             *             *

Warto zauważyć jeszcze jeden element ustroju, w którym zanurzona jest dzisiejsza Polska, właściwie „paradoks kaczystowski”. Otóż polskie życie ideologiczne i społeczne nasycono nieprzypadkowo „antykomunizmem”, przy czym pod tym słowem lokuje się fałszywe wyobrażenie o marksizmie. O ile marksizm postuluje „zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców”, czyli dojrzałą, obywatelską pan-strukturę ustrojową blokującą establishmentowi budowanie kapitału (wyzyskowych tytułów do dochodu) na gruncie twórczych, efektywnych działań społecznych i samorządnych – o tyle w Polsce przyjęło się w ostatnich dziesięcioleciach interpretować to jako przesłankę totalitaryzmu, zapowiedź „rzeczpospolitej zniewolonych maluczkich” wyzutych z obywatelskości.

Powoduje to zażenowanie wszystkich, którzy nie tylko znają, ale też cenią sobie marksowską wizję społeczeństwa przyszłości, tożsamego przecież ze społeczeństwem obywatelskim(o ile obywatelami nie nazywa się wyłącznie przedsiębiorców i polityków).

 Swoista antyradzieckość projektu polskiego (zwana antykomunizmem) może być zbawcza dla polskiej gospodarki: w Kraju Rad w tej dziedzinie powiązano ściśle opiekuńczość socjalną wobec ludności z jej obywatelską abdykacją, pozorującą samorządność. Podobieństwo do instalowanego właśnie w Polsce ustroju – uderzające. Polska (nie tylko obecnie) oparta jest na „łże-obywatelskiej” gotowości inteligencji i przedsiębiorców społecznych do wpisywania się w koncepty i projekty establishmentu, ten zaś poczyna sobie coraz wyraźniej autorytarnie.

Szkoda, że w twórczym rozpędzie likwidowano u nas a PRL i likwiduje się teraz w ogóle – jakąkolwiek samorządność, aplikując spragnionym nie-obywatelom jej pokazowe namiastki. Wtedy i teraz.

 

*             *             *

Pieniądz publiczny wydany oszczędnie na podwyższenie dochodów Ludności – wraca prawie w całości do budżetu, po drodze mnożnikując przedsiębiorczość. Chyba, że kilkadziesiąt lat obcowania z ekonomią niczego mnie nie nauczyło.

Kiedy mówię oszczędnie – to znaczy tak, aby nie wywołać inflacji. Zaproponowałem kilka dni temu taką umowę rządu z Ludnością:

  1. Do 50 złotych dziennie każdemu, kto się zgłosi: bez formularzy, załączników i całej mitręgi, chodzi o coś w rodzaju „przetrwaniowych racji żywnościowych”;
  2. Kto się zgłosi – ma każdego dnia dowolność sumy pomocowej w granicach 50 złotych, nie musi pobrać całych 50 złotych, tylko tyle, ile rzeczywiście potrzebuje;
  3. Jeśli zgłosi się ktoś, kto nie potrzebuje w ogóle, bo ma znaczące oszczędności – policzy mu się jak za kredyt;
  4. Wszelkie rozliczenia – nie teraz, tylko po zakończeniu histerii korona wirusowej, potem;
  5. Kto zaś spekuluje teraz i oszukuje – domiar w dwójnasób, niech poczuje, aż zaboli;

Niektórzy najwyraźniej nie pojęli moich postulatów, tak przynajmniej rozumiem głosy o darmozjadach i podobne. Proponuję tym „fachowcom” odcięcie ich od oszczędności jakichkolwiek, żeby poczuli, na czym polega moja propozycja.

 

*             *             *

Żeby się zbytnio nie rozgadywać, wspomnę jeszcze o Infrastrukturze Krytycznej. Polska ma tej infrastruktury niemało, choć jeszcze nie jest zupełnie poddana ultra-urbanizacji, hiper sieciom, strukturom, systemom. Tyle że nie ma u nas tej kultury konserwacyjnej, dbałości o torowiska, drogi, mosty, rury, druty, melioracje, węzły, huby, porty, przepusty, śluzy, łącza, rozdzielniki, itp., nawet te najbardziej kluczowe. Czekając, aż się one posypią z zaniedbania - wolimy wyżebrać w Europie, Norwegii, Szwajcarii i gdzie się da – datki na nowe. Czyli w rzeczywistości zobowiązać się „darczyńcom” do czegoś, co jest w ich interesie, a dla nas będzie kosztem lub nawet poddaniem się uzależnieniu gospodarczemu. do czegoś równoległego i dać żer… kapitałowi fikcyjnemu. Obcemu.

Infrastruktura krytyczna powinna być przedmiotem najwyższego alertu polskiego. Bo na niej stoi to, co nazywamy gotowością wytwórczą. Doświadczenie uczy, że nie cały – na przykład – park maszynowy musi być wciąż „na chodzie”, do tego dochodzą przewidywalne statystycznie awarie, pomyłki, niedopasowania. Ale Przy czym przestrzegam: zalicza się do niej również sieć bankowo-kapitałowo-ubezpieczeniową. I kiedy postawimy się w alert – ta sieć pierwsza przyjdzie po swoje „racje żywnościowe”. Wtedy trzeba tej sieci powiedzieć: OK., pokaż ile skubnąłeś w ostatnim trzydziestoleciu, a potem oddaj choćby 10% z tego. Na karmę zaś nie licz, nie bądź spekulantem-gównojadem, żerującym na trupach, dosłownie.

Za to wszelkie krytyczno-infrastrukturalne instalacje powinny dziś być oczkiem w głowie „władzy”:

Ja to wszystko przecież już napisałem

  1. Napisałem wielokrotnie o konieczności odróżniania decentralizacji od dekoncentracji. W tym pierwszym przypadku przenosi się na doły menedżerskie obowiązek kreowania i zarazem odpowiedzialność, ale wedle sztancy ideowej „zadanej z góry”. Natomiast dekoncentracja oznacza nieodwracalne, nie-zamazywalne rozdysponowanie suwerennego atrybutu sprawczości, ostatecznej decyzyjności, co chyba oznacza osłabienie własności wszystkiego co twórcze, uspołecznienie (nie nacjonalizację!);
  2. Utworzyłem też neologizm Remutualizacja, jako przeciwieństwo znanej z ekonomii demutualizacji. Na mocy tejże demutualizacji, przeistacza się firmy publiczne, rodzinne, samorządowe, spółdzielcze, stowarzyszenia i fundacje z działalnością biznesową, ubezpieczenia wzajemne – w towarzystwa akcyjne, a w konsekwencji – w prywatne co do charakteru spółki , więc remutualizacja odwraca paradygmat biznesowy z powrotem ku racjom zbiorowym, społecznym;

I kiedy mnie ktoś pyta, o co chodzi, pamiętam słowa Lenina (który akurat moim idolem nie był: Komunizm – to władza radziecka plus elektryfikacja całego kraju. Czasem dodawał: industrializacja. Więc ja to sparafrazuję: socjalizm, to dekoncentracja mechanizmów gospodarowania i remutualizacja podmiotowych formuł gospodarczych. Miriada samorządnych i samowystarczalnych środowisteczek – to droga do rzeczywistego postępu społecznego, bez nadymania się na takie wskaźniki jak zysk, kumulacja kapitału i podobne. Bez nabożeństwa dla tych wszystkich statystyk, indeksów, tabel, wzorów, równań, parametrów, wykresów, słupków , do tego algorytmów, certyfikatów, normatywów, instrukcji, procedur, upoważnień, hierarchii – przy których niknie człowiek z całym jego bogactwem.

 

*             *             *

Kto będzie gwarantem powodzenia Trampoliny Kryzysowej? Ano ci, którzy na niej podskoczą najwyżej, czyli lokalne środowisteczka: rodzinne, sąsiedzkie, spółdzielcze, pozarządowe, twórcze, wzajemni cze, nano-pożyczkowe, zapomogowe. Mutualne, działające w „reżimie” bezpośredniej kontroli społecznej, kooperatywnej, wypierającej Państwo nie po to, by je oddać „przedsiębiorczemu” kapitałowi – tylko samorządnym wspólnotom obywatelskim.

Takie, które nie muszą uciekać się do anarchii, aby odsunąć Państwo od wtrącania się w każdy szczegół życia publicznego i prywatnego, wręcz osobistego.

Takie, w których nie zalęgną się Rwacze Dojutrkowi, dbający koniecznie o swoją anonimowość by łupić naiwnych, mający prawników preparujących wciąż nowe i wciąż zmyślniejsze Więcierze Mętne, pułapki z przepisów i okoliczności „dodatkowych” zapisanych tą drobniejszą czcionką. Rwacze, którzy żyją z łże-abonamentu: ty mi zobowiążesz się do stałej płatności – a ja się zastanowię, czy swoje czary-mary sprzed zawarcia umowy zrealizować. A kiedy się połapiesz w oszustwie – znajdę ci-ja windykatorów i tytuły wykonawcze…! Dożywotnio cię będą ścigać nawet moi spadkobiercy, bo dług jest solidniej karany niż morderstwo, nawet dług spreparowany. A Polska, wiadomo, jest też rajem długów preparowanych za pomocą Więcierzy Mętnych.

 

 

Więc ja wolałbym, szanowny Prymusie i jego patronie-mocodawco, abyście – ratując Polskę z opresji korona wirusowej – nie uczynili z owoców tego ratunku nowej formy kapitału, tytułu do dochodu, którą tu roboczo nazwę Zasługa.

Bo kiedy uruchomicie mechanizm społeczny, na mocy którego wszyscy zasłużeni w markowaniu ofiarności staną się rentierami nowego typu  - stracimy Polskę na kolejne dziesięciolecia. Nieznane nam co do rzeczywistego ustroju społecznego.

Jan Gavroche Herman