Magiczny kraj pośrodku

2011-04-18 15:08

 

Od kilkunastu godzin mam znów możliwość przyglądania się „od środka” Mongolii, którą – zamiast krajem czy narodem – warto po prostu nazywać fenomenem.

 

W znakomitej notce internetowej pisze Ryszard Kulik: „Są jeszcze na świecie takie kraje, gdzie ziemia nie należy do nikogo, gdzie można osiąść w każdym miejscu, a ludzie kultywują trwające setki lat tradycyjne sposoby życia. (…) Mongolski step, pustynia oraz tajga ukształtowały specyficzny typ umysłowości, relacje międzyludzkie i styl życia, który pozostał niezmienny od stuleci. Aby zrozumieć ten fenomen należy uświadomić sobie, że Mongolia zajmuje obszar ponad pięciokrotnie większy niż Polska i jednocześnie zamieszkiwana jest przez niewiele ponad dwa miliony ludzi (2,9 mln – JH). Dominującym krajobrazem jest rozległa równina z wszechobecnymi górami na horyzoncie. Poczucie nieograniczonej przestrzeni zostaje jeszcze podkreślone brakiem jakiejkolwiek wyższej roślinności (drzew) na przeważającym obszarze. Dodając do tego warunki ostrego, kontynentalnego klimatu, z mroźną zimą i upalnym latem nie należy się dziwić, że tylko bardzo wytrwali i odporni ludzie mogli zasiedlić tak niesprzyjające środowisko”. (por.: Mongolia, czyli wyprawa w przeszłość, TUTAJ).

 

Kiedy się ogląda wielki plac budowy, bałaganiarski ale też imponujący, jakim jest Ułan Bator, nadal z dusz naszych wydobywa się to charakterystyczne pojęcie Mongoła.

 

Świat raz na zawsze zapamięta słowo Mongoł w nierozerwalnym związku z wielkim imperium, którego chwałę rozpoczęły „wewnętrzne” i „zagraniczne” podboje Temudżyna, czyli Czyngis Chana. I nawet, jeśli dość dobrze poznamy ówczesną historię Mongołów (13-14 wiek według kalendarza chrześcijańskiego) – można dziwić się, że kraj tak mało liczebny, w dodatku wyludniający się, utrzymał się, ostał między dwoma potęgami nie kryjącymi swoich globalnych, imperialnych ambicji: Rosją i Chinami (wewnątrz obu mocarstw z Mongolią sąsiadują wielkie prowincje, które również są Mongoliami, tyle że wewnętrznymi dla tych państw).

 

Na swój własny użytek wymyśliłem koncept taki oto, że Mongolia jest Azjatycką Soczewką, poprzez którą Chiny oglądają Rosję z jednej, a Rosja ogląda Chiny z drugiej strony. I dobrze jest obu mocarstwom, że mają taką soczewkę, bo ich bezpośrednia styczność obfituje w przesadne napięcia. Bo Chiny maja korzenie duchowe, a Rosja, zwłaszcza syberyjska (dalekowschodnia) – pionierskie. A Mongolia dobrze czuje się w obu konwencjach cywilizacyjnych.

 

Dalej pisze R. Kulik: „Otwartość Mongołów, ich koczowniczy tryb życia oraz wolność jaką oferuje step są czynnikami, które wzajemnie na siebie oddziaływują, tworząc harmonijną całość i jednocześnie stanowią przejaw doskonałego przystosowania się ludzi do trudnych warunków. Życie na stepie ukształtowało specyficzny rodzaj tożsamości, której podstawową cechą jest brak wyraźnych granic. Mongoł pojmuje siebie o tyle o ile uczestniczy w życiu większej zbiorowości. Rozumowanie w kategoriach zbiorowości wymusza zaś częściowe zawieszenie indywidualnych potrzeb oraz poczucia intymności. Dobre jest to, co jest korzystne dla zbiorowości. W takim świecie nie ma miejsca na zbytni indywidualizm i prywatność. Jurta oferuje tylko jedno pomieszczenie dla wszystkich, posiłek spożywa się z tego samego naczynia co inni, swoje potrzeby fizjologiczne załatwia się często w bezpośredniej bliskości innych (w stepie trudno schować się za drzewem, bo ich po prostu nie ma), a podczas wielodniowej podróży w autobusie panuje niesłychany ścisk i wszyscy opierają się o siebie lub leżą na sobie. Mongołowie znoszą to wszystko z naturalnym spokojem, ale jednocześnie niefrasobliwie naruszają intymność i poczucie prywatności innych, co w przypadku Europejczyka stanowi najczęściej szok.

 

Podczas naszych wędrówek wielokrotnie obserwowaliśmy, jak początkowo obcy sobie Mongołowie łączą się w grupę i tworzą coś w rodzaju zintegrowanej społeczności. Szczególnie wyraźne było to w autobusach, które wyruszały w wielodniowe czasami trasy. Już po kilku godzinach pasażerowie zachowywali się tak, jakby stanowili zorganizowaną wycieczkę: wspólne jedzenie i picie kumysu na postojach, gra w karty, wielogodzinne śpiewy w autobusie, żartowanie, spontaniczny śmiech oraz otwartość podczas rozmów - wszystko to spajało pasażerów w jedną autobusową wspólnotę”.

 

Zatem niech ten wstęp stanowi „rachunek otwarcia” mojej dość sentymentalnej podróży.

 

 

 

Kontakty

Publications

Magiczny kraj pośrodku

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz