Macrocommunity

2011-01-22 09:36

 

Budowanie (właściwie odbudowywanie) „demokracji oddolnej” – aby było rozumne – powinno sięgnąć do Pamięci, zakodowanej głęboko w cywilizacyjno-kulturowych „genach” Ludzkości.

 

Człowiek od swego zarania żyje we wspólnotach i społecznościach samorządnych, tyle że niepostrzeżenie wyzbywa się tej samorządności, delegując coraz więcej jej prerogatyw na Państwo, które jest owej samorządności chętnym, żarłocznym, drapieżnym i pożądliwym pożeraczem: wchłania jej najlepsze życiodajne substancje, a zdeprywowanym obywatelom, okastrowanym z samorządności, pozostawia… (no, właśnie).

 

Państwo zręcznie, choć bezwładnie, gra na Nomenklaturze, na którą składają się funkcje w Administracji, Infrastrukturze, Walorach-Finansach i Polityce. Gra przeciw obywatelom, samorządności, demokracji, choć ma setki prawniczych argumentów przeciw tej tezie.

 

Karierę w konstytucjach i w oficjalnym dyskursie robi sformułowanie „demokratyczne państwo prawa”. Mało jest sformułowań równie obłudnych, a przynajmniej tak wewnętrznie sprzecznych. Wyjaśniam: Państwo poprzez swoje prawa, siłą swoich organów, urzędów, rękami i wolą swoich funkcjonariuszy i urzędników oraz janczarów i władyków, dzieli nawę publiczną na Prawowiernych i Pozostałych. Zamiast objaśniać te dwa słowa, wskażę na to, że demokracja ateńska, świetlany wzorzec dla Europy, obejmowała (dość kulawo) nikłą część Ateńczyków, żyjącą na koszt ciężkiej pracy i zapobiegliwości oraz zdrowego, przyziemnego rozsądku pozostałych, pozbawionych jakiegokolwiek dostępu do demokracji, chyba że „kuchennymi drzwiami”: była to taka swoista demokracja kroplówkowa. Podobnie funkcjonowało to w Rzymie, a i wieloetapowa rewolucja francuska okazała się – jakżeby inaczej – równie podobną.

 

W demokratycznych państwach prawa wszyscy ci, którzy objęci są funkcjami-rolami państwowymi i państwowo-twórczymi (nomenklaturowymi), działają w ramach „demokratycznej hierarchii”. To sprzeczne wewnętrznie dwu-słowie i tak oznacza raj, bo związane jest z niezbywalnym prawem do życia w znośnych warunkach: wszyscy pozostali, nazywani przez Państwo szyderczo Obywatelami, są tego Państwa poddanymi w każdym sensie, do tego stopnia, że nawet obywatelskie prerogatywy wymusza się na nich albo przepisem (obowiązkowy udział w wyborach, przymusowe składki na budżet), albo namolnym nękaniem (akcje typu „spełnij swój obywatelski obowiązek”).

 

Nasza – jakże cywilizowana! – optyka każe nam co najwyżej domagać się od Państwa, by nam rozwijało naszą samorządność i obywatelskość. I nie widzimy w tym żadnego paradoksu!

 

Dlatego wskazuję na siatki pojęciowe obce naszemu pojmowaniu, uznawane wręcz za prymitywne, barbarzyńskie, zacofane, moim zdaniem jednak bliższe są one idei demokracji: sięgam do tradycji mongolskiej (pojęcia „auł”, „sum”, „ułus”) oraz do tradycji ludów afrykańskich, gdzie różnorodność klanowo-plemienno-rodowa i związana z nią różnorodność językowa pozwalają na wyraźne rozdzielenie fenomenu bezpośredniej kontroli społecznej od fenomenu kontroli administracyjnej: w moim mniemaniu owa separacja stanowi gwarancję samorządności prymarnych wspólnot, choć aby to zaakceptować, trzeba w sobie przetworzyć wiele z „naleciałości” pojęciowych i do tego odrzucić odruchowe poczucie wyższości nad Mongołami czy Murzynami.

 

To samo zapewne możnaby odkryć w Amazonii czy Indonezji. Ale też – trzeba zauważyć – śladowe „stężenie” takiej demokracji tkwi pośród ludu w naszym obszarze kulturowym, np. na Mazowszu.

 

Zauważmy na marginesie, że istotą totalitaryzmu jest lokowanie politycznych, państwowych „faktorii” właśnie pośród prymarnych wspólnot: jeśli już nie da się „przynieść w teczce” kogoś pro-państwowego, to system prawny tak się ustawia, aby lokalne i środowiskowe samorządy stały się wysuniętymi placówkami, delegaturami Państwa, zobowiązanymi służyć właśnie Państwu, a dopiero w drugiej kolejności Ludowi. Vide: prawodawstwo regulujące polską samorządność terytorialną.

 

 

*             *             *

Urbanizacja i Industrializacja mają właściwości „demokratobójcze” (wspiera je w tej trucicielskiej robocie Infrastruktura, rozumiana najszerzej jak to możliwe: elektryfikacja, energetyka, drogi i koleje oraz szlaki, łączność, ciepłownictwo, wodociągi i kanalizacja, tele-informatyka, media, porty, dworce, huby). Oba fenomeny cywilizacyjne (wydają się nieuchronne), karmią się napływem zatomizowanej, zaczynającej wszystko od początku, ludności złożonej z masy osobników odrywających się za chlebem lub z innych przyczyn od rodzimych wspólnot i gotowych „dać się wkomponować” w uprzednio spreparowane, czekające bezczelnie, nieludzkie struktury miejskie i przemysłowe.

 

Czegokolwiek obywatelsko-samorządnego człowiek przybywający do miasta lub przedsiębiorstwa nauczył się w rodzimym środowisku – tu okazuje się nieprzydatne, ma wartość społeczną równą „zero”, a bywa, że przeszkadza w zaadoptowaniu się, czyli ma wartość „ujemną”. Status społeczny nowoprzybyłego mieszczucha obniża się więc radykalnie, uczy się on – zamiast obywatelstwa – uległości dysponentom struktur urbanizacyjno-industrialnych oraz – w ramach swoistej „fali” – starszym, zasiedziałym mieszczuchom, zwanym mieszczanami i wykwalifikowaną siłą roboczą.

 

Oczywiście, napotkawszy ucisk i niesprawiedliwość, zdeprywowany jako obywatel – będzie się ów zatomizowany lud wciąż od nowa organizował w buntach, strajkach i protestach, ale marna to obywatelskość i samorządność, która jawi się roszczeniowo. To kamyczek do ogródka ideologów lewicy, uważających związek zawodowy czy „samorząd lokatorski” za największe lewicowe osiągnięcia w Historii: moim zdaniem to ślepa uliczka, największa historyczna porażka lewicy.

 

Żeby było tragiczniej – wzorce urbanizacyjne i industrialne, a także cywilizacja infrastrukturalna przenoszone są na prowincję, jako te „lepsze, sprawniejsze społecznie”. Ostatecznie w ten sposób wymazując z dusz, sumień, serc i umysłów pamięć samorządną. To nie jest filipika przeciw postępowi, tylko uwaga o tym, że każde dobro jest znakomitą glebą dla złych zasiewów.

 

Dlatego tak ważne jest odwołanie do owych „barbarzyńskich” fenomenów, z których ja staram się kulawo opisać mongolski i afrykański.