Lobbysci i naciskacze

2010-02-20 22:32

 

LOBBYŚCI I NACISKACZE

/a kraj ten był demokratycznym rajem dla wszystkich/

 

pro publico bono

 

Polityka nie jedno ma imię. Jedno z tych imion – ostatnio „na fali” – to lobbing, czyli kuluarowe zabiegi o to, aby ludzie i gremia wprzęgnięte do algorytmów i procedur tworzących prawo i porządek uwzględnili w swojej pracy racje tych ludzi i gremiów, którzy bezpośredniego, „głosującego” wpływu na algorytmy i procedury nie mają.

Właśnie o tym mówi się w polskim parlamencie pochylonym z troską nad nieprawidłowościami procesów decyzyjnych dotyczących zarówno gospodarki, jak też życia publicznego widzianego z perspektywy państwa i samorządu. Powiada się, że nie wolno przyjmować łapówek za takie czy inne głosowania, że nie należy wpuszczać na obrady komisji sejmowych niby-ekspertów podejrzanych o bezpośredni, własny interes w przeprowadzeniu jakiejś ustawy, że urzędnikom nie wolno łączyć funkcji o charakterze prywatnym z funkcjami o charakterze publicznym, że powinien być rozszerzony katalog funkcji i stanowisk wymagających bezpartyjności.

Wolne żarty! Życie publiczne, parlament, rząd, ministerstwa, korporacje biznesu, partie i stowarzyszenia, samorządy i fundacje – nie są obsadzane przez cyborgów, tylko przez ludzi z krwi i kości. Żądnych sławy, bogactwa, sukcesu, popularności, dostępu, dobrobytu, wygody, komplementów. A jeśli ktoś jest żądny, to gotów jest przychylić ucha tam, gdzie jest nadzieja na zaspokojenie żądz, choćby wszyscy patrzyli mu na ręce, choćby groziła mu wielka kara: pokusa dlatego jest pokusą, że przerasta wszelkie obawy przed karą, pokonuje wszelkie formalne przeszkody, aplikuje kłamstwo jako instrument gry.

Domorosłym teoretykom warto wspomnieć, że lobbing nie jest jakimś tu-teraz wynalazkiem, tylko stałym aspektem polityki od zawsze, odkąd ludzkość przetarła oczy. W pierwotnej hordzie lobbyści podlizywali się seniorom i wodzom, potem niewolnicy przymilali się do tyranów, następnie poddani nadskakiwali feudałom, proletariat ćwiczył zaloty do dysponentów kapitału. Im większe postępy na tzw. ścieżce rozwoju cywilizacyjnego, tym bardziej zawoalowany i mniej barbarzyński, mniej dosłowny lobbing. Jego współczesne formy przybrały dwie – w sumie patologiczne – formy: marketingu politycznego i gier kuluarowych.

Marketing polityczny sprowadza się do publicznej prezentacji zestawu błyskotek i koralików, aby przekonać jak największą liczbę gawiedzi to tego, żeby zezwoliła takiemu komiwojażerowi na robienie tego, co mu się żywnie podoba przez najbliższą kadencję. Kto lepszy, kto ładniejszy i dowcipniejszy – ten ma głosy wyborców.

Gry kuluarowe natomiast sprowadzają się do sekretnych kampanii promocyjnych polegających na przekonaniu zwycięskich i mających zwyciężyć) komiwojażerów, że to co im się żywnie podoba ma akurat taką a nie inną nazwę, taki a nie inny kształt, takie a nie inne wymogi.

Łatwo można sobie wyobrazić sytuację (łatwo, bo to rzeczywistość), w której po zakończeniu wyborów komiwojażerowie „rozpostarci” są pomiędzy swoje ugrupowania (na przykład partie, środowiska) oraz swoje przedwyborcze i powyborcze zobowiązania, zwłaszcza te gabinetowe, w mniejszym stopniu publiczne. Owo „rozpostarcie” nie jest uciążliwe: po prostu ci, którym w życiu się poszczęściło i w zamian za realizację jawnych i sekretnych zobowiązań przedwyborczych uzyskali nieco sławy, bogactwa, sukcesu, popularności, dostępu, dobrobytu, wygody, komplementów – dzielą się nimi ze swoimi ugrupowaniami. Takie nowoczesne myto. Tylko tak można wytłumaczyć wielką łatwość migrowania parlamentarzystów poprzez różnorodne kluby partyjne, tylko tak można wytłumaczyć wielką karuzelę funkcji i stanowisk, zamkniętą i hermetyczną, niedostępną dla „naiwnych”, którzy myślą, że polityka polega na wybieraniu najlepszych spośród ludu, na mianowaniu najlepszych spośród fachowców, aby oni dawali krajowi to, co najlepsze.

Jeśli powyższe rozumowanie jest prawdziwe, to w Polsce nie jest potrzebna żadna regulacja lobbingu, tę bowiem załatwia konstytucja, ordynacje wyborcze, regulaminy Sejmu i sejmików, pragmatyka ustawodawcza i w ogóle prawodawcza. Trzeba natomiast zająć się poważnie sprawą naciskactwa. Oto ona.

Naciskacze pracują bez ustalonych kadencji i bez konkretnego obiektu docelowego. Chodzą „po rynku” i oferują następujący pakiet: „weźmiemy pod opiekę zdolnych komiwojażerów, uczynimy ich politykami i dygnitarzami, jeśli zawrą z nami umowę, w której jedna trzecia napisana jest drobnym drukiem, jedna trzecia ukryta jest między wierszami, a tylko pozostała tercja jest jawna i przeznaczona dla ludzi”.

Ta część jawna zawiera oczywiste prawdy, na przykład przynależność partyjną i karierę działalności społecznej. Część drobnym drukiem zawiera instrukcje co do obsady funkcji „przyległych” do roli, jaką będzie pełnił komiwojażer po wygraniu wyborów albo po mianowaniu. Natomiast między wierszami znajdują się klauzule o tym, że na każde zawołanie naciskacza zwycięski komiwojażer będzie gotowy do działania zgodnego z wolą naciskacza. W ten sposób Polską dzisiejszą rządzą nie komiwojażerowie, tylko naciskacze, pracujący dla siebie albo dla nie-wiadomo-kogo.

No, i umacniają demokrację.