Lista przebojów a demokracja

2010-02-20 22:39

 

LISTA PRZEBOJÓW

/demokracja nie wymaga profesjonalizmu, tylko chętnych serc/

 

Witamy W klubie „trójkowiczów”, gdzie w każdy piątek wieczorem Marek Niedźwiedzki prezentuje cotygodniowy ranking różnych hitów. Słucham tego od dzieciństwa, no może przesadziłem. Od zawsze jednak zastanawiało mnie, skąd biorą się owe typowania. Patent bowiem zawsze ukryty jest w prapoczątkach. Głosować to może każdy, kiedy już jest podany wybór „odtąd-dotąd”. Kto podaje ten wybór?

Podaje go nasz sympatyczny Niedźwiedź. Nikt w Polsce nie przeskoczy go w znajomości różnych utworów od epoki kamienia łupanego po epokę podróży na Marsa, wie wszystko o wszystkich, rozmawiał i przyjaźni się z wieloma, jest na liście-kluczu upoważniającym do przedpremierowego otrzymywania płyt od wytwórni i wykonawców, jest jednym z nielicznych, ekskluzywnych ośrodków promocji lekkiej muzyki prawie wszelkiej, byle miała jakość i gust.

Rozumiecie, o co chodzi? Tłumaczę: choćby jakiś kawałek podobał się wam nieskończenie bardziej od wszystkiego innego, to i tak kawałek ten nie istnieje w „trójce”, zanim nie puści go Niedźwiedź. A to oznacza, że redaktor ów robi za światły, kompetentny i fachowy komitet wyborczy piątkowej cotygodniowej listy przebojów. Można głosować, proszę bardzo, ale po tym, jak numer zabrzmi na antenie. Nawet jeśli głosowanie jest wiernie odtwarzane w wynikach, to szpeci i uszkadza je grzech pierworodny w postaci listy kandydatur ułożonej przez jednoosobowy komitet wyborczy.

Nieco subtelniej prezentuje się taka radiowa demokracja w sprawach polityki (tu listę kandydacką ustawia PAP i wydawcy), w sprawach społecznych (tu listę kandydacką ustawia ekskluzywna kamaryla publicystów i komentatorów) oraz w sprawach sportu (tu Henryk Sytner najmniej kugluje, bo imprezy sportowe idą własnym, też mało demokratycznym rytmem).

Tak więc właśnie zakończyliśmy pierwszą lekcję demokracji. Zdolny słuchacz poradzi sobie z przełożeniem poznanych mechanizmów na normalne, „dorosłe” życie publiczne, pełne kartek wyborczych i telemetrii. Jak mówią znawcy tematu: gdyby demokratyczne wybory mogły rzeczywiście coś zmienić, dawno by ich zakazano. Gdzieś tam urządzane są prawybory, gdzieś tam wolno zgłaszać kandydatury „z sali”, ale nie obawiajmy się: zawsze jest jakiś bezosobowy regulamin, który zupełnie bezinteresownie czuwa nad tym, aby zachowano porządek, aby demokracja była właściwie sterowana.

Wszelkie wybory sprowadzają się więc do rankingu w formule listy przebojów. Kawałki Niedźwiedzia nie mają jednak tej własności, jaką mają posłowie czy radni: mogą oni dowolnie zmieniać zarówno swój własny program, postawę i zapatrywania, jak też czynić kompromisy i zawierać sojusze z dowolnie obranymi partnerami. Gdyby hit rockowy, na który głosujesz, nagle zmienił się w kolędę albo operę, wyborca trochę by się wkurzył. Ten sam zabieg w wykonaniu posła czy radnego obywa się bez jakiejkolwiek konsekwencji. Ogłupiały wyborca nie wie już, czy jest u Kydryńskiego, Ptaszyna Wróblewskiego, w świecie el-muzyki - czy jeszcze u Niedźwiedzia, a może w ogóle jest w innej bajce, u Barbary Podmiotko czy Hanny Marii Gizy (kto nie wie o co chodzi, niech zajrzy do ramówki Programu III PR).

Powiadają, że demokracja to ciężki kawałek chleba, ale sprawiedliwszego ustroju nikt jeszcze nie wymyślił. No, pewnie.

Zainteresowanych powiadamiam, że Ordynacka właśnie trwa w fazie wybierania delegatów na Kongres, który odbędzie się wiosną. Di-dżeje już obsadzeni.