List serdeczny obywatela do polityka

2020-01-13 10:16

 

Warszawa, 12 stycznia 2020 r.

Jan Herman 

szeregowy członek PPS

patriota i socjalista

 

 

Sz.P.

Senator RP

Tow.

Przewodniczący RN PPS

Kol.

Wojciech Konieczny

 

Będę zwracał się – zachowując należny szacunek – po imieniu, bo taki jest – widzę – w PPS dobry zwyczaj, a sprawy, z którymi się tu zwracam, i które nas łączą przede wszystkim, są ukorzenione w naszej wspólnej lewicowości.

Już na wstępie zaznaczę, że główna trój-myśl, jaka mi przyświeca w tej korespondencji, dotyczy:

  1. Inicjatywy legislacyjnej w postaci Społecznego Rzecznika Praw Człowieka i Obywatela;
  2. Inicjatywy w sprawie Ustawy o Powinności;
  3. Deregulacja (przebudowa priorytetów) w środowiskach skażonych „państwami w państwie”;

Podmiotowości PPS w polskim środowisku-tyglu lewicowym jest coraz mniej, zatem partia nasza powinna ją sobie przywrócić pokazując Państwu (organy, urzędy, służby, legislatura) że dorosła do myśleniu o Państwie, zaś Ludności pokazać powinna– że myśli o tym co się nazywa wykluczeniami, a dotyczy powolnego przepoczwarzania obywatelstwa rzeczywistego w obywatelstwo rejestrowe.

Zacznę jednak od uwag wiązanych z ostatnim Kongresem PPS i jego skutkami dla Partii. Chciałem o tym porozmawiać jeszcze przed Nowym Rokiem (kontaktowałem się z Tobą), ale nie wyszło.

Otóż sądzę, że Kongres pokazał, a później to się ujawniło w najlepsze, jak bardzo jesteśmy zatomizowani: do tego stopnia jesteśmy gronem indywidualistów, że każdy z nas osobno reżyseruje swoją karierę, nie ma w nas wspólnego ducha. Do władz weszły osoby wszelkich wyobrażalnych pokoleń i doświadczeń, ale nie na rydwanach platform programowych czy koncepcji-projektów, tylko w drodze doraźnego pozycjonowania.

Kiedy widziałem, jak ktoś z króciutkim do nieprzytomności stażem, kto wcześniej wykazywał się raczej sekciarstwem i oportunizmem, staje się, poprzez knowania, realnym kandydatem do poważnej funkcji – opuściłem Kongres, bez specjalnego zadęcia i manifestowania swojego niezadowolenia. Po prostu uznałem, że nie stać mnie – człowieka ze stażem również nie imponującym, ale związanego ze środowiskiem od wielu lat – na przykładanie ręki do takiego objawu „rozmemłania” organizacyjnego, zwłaszcza że to była już ta kropla przelewająca dzban z innymi słabiznami naszej partii. Może jestem przewrażliwiony, może zbyt pryncypialny, może zbyt starej daty…?

Następna uwaga dotyczy atrakcyjności lewicy jako oferty ideowej. Całkiem niedawno na portalu społecznościowym prof. Rafał Chwedoruk zauważył, że w ostatnich 30 latach (po PRL) próby budowania realnej partii lewicowej opartej na negacji PRL – spaliły na panewce. Dowodzi to nie tyle odwrotu „mas” od lewicowości (wszak Proletariatu jest wciąż więcej i więcej, właśnie w wyniku Transformacji), ile potęgi konserwatywnego Państwa sprawującego zarówno opiekę, jak też mecenat nad „ludem”. Opieka zaś i mecenat – są naturalnymi „gaśnicami” obywatelskiej samorządności, fundamentu socjalizmu. Projekty lewicowe mogłyby w końcu przestać iść tym PRL-owskim śladem, a zająć się „ćwiczeniami” ze spółdzielczości i samorządności, tak aby dorastający i dorośli proletariusze mieli alternatywę wobec poszukiwania zatrudnienia „u kogoś”, co oznacza tak naprawdę gotowość oddawania części owoców własnej pracy łupieżcom odzianym w szaty „pracodawców”.

Jakiej części…? Ano, właśnie…

Po co Rafał dyskutuje o tym  z „generałówną”, która ni-w-ząb nie kuma bazy w tej sprawie, a dorosłe życie spędza na zabawach salonowych? Chyba tylko dla efektu, czyli dla kontrastu z tą „panienką”, jak sama o sobie mówi. Ciekaw jestem, co przegapiłem z jej działań dla lewicy, już nie mówię o dobrej pamięci tamtych czasów. A przecież ma dobry punkt zaczepny.

Trzecia uwaga dotyczy relacji PPS z epigonami PZPR. Otóż ta „robotnicza” partia pozycjonujących inteligentów i pretendentów do inteligencji, budująca przez kilkadziesiąt powojennych lat ustrój dla „miernych ale wiernych”, mająca wielkie zasługi w budowie licznych lewicowych środowisk dysydenckich (symbolem: Kuroń, Modzelewski, Kołakowski, itd.) – dokonała wcześniej praktycznej rzezi na polskich socjalistach „starej daty”, a samo PPS rozbiła w puch. Symboliczny niech będzie fakt, że PPS odrodziła się w łonie „pierwszej” Solidarności, nie zaś w przestrzeni, z której „wyprowadzano sztandar”.

Większej opresji doznały jeszcze tylko środowiska ludowe, z resztek których sklecono ZSL, antychłopską partię „trzymającą rękę na pulsie”. Zresztą, pisałem o tym do swojego przyjaciela ze studiów, Janusza Piechocińskiego, kiedy miał możliwość odzyskania przedwojennego etosu ludowego. Chyba nie przeczytał…

Dziś PSL, mający ponad stuletnią tradycję ludową – woli formułę „obrotową” (byle mocno siedzieć w Decydenturze). A SLD, czy jak jej tam teraz? Nigdy nie przeprosił i nie przeprosi za niszczące opresje wobec socjalistów, za to chętnie wyciąga łapska po tytuły do powoływania się na tę właśnie wersję socjalizmu (patrz: gesty i przemowy bez realnych działań programowych).

Jesteś przecież Sanatorem RP! Potrafią Niemcy ukłonić się ofiarom swojego historycznego akrętu hitlerowskiego, nie tylko w Krzyżowej? Niech nasz wspólny kolega Włodzimierz usłyszy od Ciebie, że mógłby więcej zrobić dla polskiego socjalizmu, niż wyścigi z Adrianem na mównicy czy finansowe niedomówienia w sprawie pomnika Daszyńskiego…! Wtedy dam mu nie tylko obywatelską pochwałę, ale i osobisty order!

 

Więc – do rzeczy

SPOŁECZNY RZECZNIK PRAW CZŁOWIEKA I OBYWATELA

Od czasu pierwszej „Deklaracji” z 26 sierpnia 1789 roku (Déclaration des droits de l'homme et du citoyen) Ludzkość ani na krok nie przybliżyła się do Człowieczeństwa, raczej przed nim panicznie ucieka, do tego stopnia, że określenie, iż ktoś jest jak zwierzę, przestaje być epitetem, skoro zwierzęta mają do siebie więcej szacunku i potrafią skuteczniej zarządzać swoim życiem społecznym niż ludzie.

Największym ludzkim niedostatkiem, wręcz patologią właściwą „humanizmowi”, jest „gatunkowa” zdolność Człowieka do zwracania się przeciw bliźniemu, przeciw drugiemu Człowiekowi, i to nie tylko w emocjach, ale z zimnym wyrachowaniem, cynicznie. Mowa o takich „wynalazkach” cywilizacyjnych, jak pęczniejące wykluczenia społeczne (u zwierząt banicja jest ostatecznością), ucisk, władza, wyzysk, tortury, przemoc „dla rozrywki”.

Tylko Ludzkość „wprowadziła do obiegu” takie zjawiska jak Inkwizycja-Oprycznina-Maccartyzm, więziennictwo, obozy pracy przymusowej, obozy koncentracyjne i zagłady, procedury „techniczne” zamiast intuicyjnego prawa, terroryzm (rozpaczliwy-oddolny i cyniczny-państwowy), zorganizowaną-odłożoną zemstę sądowniczą, mechanizmy formalne mniejszości dławiące życiowe szanse większości, itd., itp.

Tylko Człowiek potrafił tak przeinaczyć gospodarowanie swoim otoczeniem, że je zupełnie prowadzi od naturalności ku syntetyczności-sztuczności. Wielowymiarowo, na każdym kroku. Tylko on „opatentował” Urbanizację, czyli taki przerost infrastruktury, że to ona powoduje nim samym: miasta już dawno przestały być miriadami osiedli połączonych sieciami, strukturami, systemami, teraz to one, sieci-struktury-systemy – „łaskawie dopuszczają”, by się pośród nich zagnieździły, przycupnęły osiedla ludzkie, na prawach hiper-infrastrukturalnych, podporządkowane „filozofii” dróg, rur, kolei, światłowodów, elektryczności, informatyki, prawa, teorii, standardów, norm, certyfikatów, dopuszczeń, wtajemniczeń, algorytmów, itp. Nazywam to ultra-urbalnością, by odróżnić ten „fraktalny ład” od spontanicznego, rhizomalnego bezładu, naturalnego, właściwego „pierwszemu” człowiekowi.

W odruchu samoobronnym przed tą własną patologią własnego chowu – Ludzkość wymyśliła instytucje rozmaite: rzecznika-obrońcy praw, rzecznika uciśnionych i słabszych. Ale nie istnieje formuła zgodna z Konstytucją – a przecież potrzebna – ustawiona, uregulowana, wyskalowana przeciw przymusowej służbie. Niechcianej i fatalnej w skutkach, a „zadawanej” człowiekowi przez człowieka.

Wyjaśnijmy.

Można rozróżnić między Zatrudnieniem a Służbą. Zatrudnienie oznacza partnerską umowę między zadaniodawcą a zadaniowykonawcą, w której zarówno jej zawarcie, jak też rozwiązanie następuje na mocy podmiotowej, równoprawnej decyzji obu stron, zaś Służba oznacza dyktat, powołanie zadaniobiorcy przez zadaniodysponenta na jego warunkach, po procedurze aplikacyjnej, z jednoczesnym jednostronnym prawem zadaniodawcy do rozwiązania takiej relacji, bez oglądania się na „służącego” i jego racje.

W obu przypadkach wzajemne relacje są radykalnie różne. Zatrudnienie oznacza permanentny, „rewolwerowy” (powtarzalny) akt potwierdzania warunków współpracy, oznacza też partnerstwo przy zmianach tych warunków (obie strony mogą inicjować zmiany i zobowiązane są do ugody). Natomiast służba oznacza z jednej strony bezwzględny wymóg dobrowolności początku relacji (na zawsze lub na jakiś okres), a potem – ograniczenie możliwości rezygnacji ze służby lub możliwości zmiany relacji służbowych.

W Polsce rozwiązania ustrojowe są – w kontekście powyższego rozróżnienia – polem powszechnego nadużycia, polegającego na tym, że bez zgody, a nawet wiedzy (zorientowania) zadaniobiorcy zostaje on podstępnie lub z wykorzystaniem jego słabszej pozycji przetargowej objęty służbą, choć o nią nie aplikował, przestaje być partnerem dla (wobec) zadaniodysponenta. Tylko POZORNIE PRACUJEMY, w rzeczywistości SŁUŻYMY.

Jednym słowem – relacje kierownik-pracownik, nauczyciel-uczeń, przełożony-podwładny, lokalodawca-lokator, rodzic-dziecko – stają się służbowe, ku wygodzie kierownika, nauczyciela, przełożonego, lokalodawcy – na szkodę pracownika, ucznia, podwładnego, lokatora. W wymiarze społecznym ich relacje przeistaczają się z partnerskich (zatrudnienie) w feudalne (służba).

Partnerskie relacje dopuszczają opresję, przymus, przemoc – ale tylko w przypadku naruszenia powszechnie znanych i obowiązujących zasad-reguł i tylko wobec naruszającego ewidentnie. W Polsce partnerstwo jest unikatem, rzadką perłą.

W Polsce – wzorem innych krajów obnoszących się jako demokratyczne – powstało kilkanaście instytucji Rzecznika Praw:

  1. Rzecznik Praw Obywatela
  2. Rzecznik Praw Konsumentów
  3. Rzecznik Praw Pacjenta
  4. Rzecznik Praw Dziecka
  5. Rzecznik Praw Osób Osadzonych
  6. Rzecznik Praw Lokatorów
  7. Rzecznik Interesu Kierowców
  8. Rzecznik Przedsiębiorców
  9. Pełnomocnik Rządu do spraw Osób Niepełnosprawnych
  10. Itp. https://pl.wikipedia.org/wiki/Rzecznik , https://pl.wikipedia.org/wiki/Ombudsman , https://de.wikipedia.org/wiki/Ombudsmann , https://en.wikipedia.org/wiki/Ombudsman

Każda z tych instytucji-organizacji-sieci jest inaczej usytuowana w polskim systemie prawnym: od inicjatywy pozarządowej, poprzez Ustawę, po Konstytucję. Żadna z nich jednak nie wypełnia swoich zadań, ani szybko, ani skutecznie, ani zadowalająco. Im „mocniejsze politycznie” usytuowanie Rzecznika – tym silniejsze przeszkody biurokratyczne w zgłaszaniu i w zapobieganiu-przeciwstawianiu się łamaniu zasad społecznego współżycia i prawa. W skrajnych przypadkach: Rzecznik Dyscypliny Finansów Publicznych częściej bywa OSKARŻYCIELEM w imieniu interesu Państwa, niż obrońcą czegokolwiek i kogokolwiek.

Przede wszystkim sami Rzecznicy nie są pewni swojej roli ustrojowej: boją się być lobbystami, ale też boją się być „z władzą”. Ci lepiej usytuowani ustrojowo – ostatecznie są „na garnuszku” Podatnika, czyli – konkretniej – Budżetu, polityków, ich ostateczny wybór w przypadkach konfliktu interesów wydaje się przesądzony na niekorzyść tych, których są nominalnie rzecznikami.

Spośród około 50 form codziennego, „usankcjonowanego-normalnego-wyczajowego” łamania praw ludzkich i obywatelskich, wymieńmy choćby – wciąż powracające jako patologie, niczym Wańka-wstańka:

  • Tzw. „fala-grypsera-blat” w penitecjarce, szkole, firmie, polityce, urzędzie;
  • Tolerowanie-stosowanie przemocy przez funkcjonariuszy w dowolnej niszy;
  • Stalking;
  • Lobbing;
  • Łamanie praw lokatorskich;
  • Relacje nauczyciel-uczeń;
  • Relacje policjant-obywatel;
  • Relacje urzędnik-petent;
  • Relacje oficer-szeregowiec;
  • Relacje kierownik-podwładny;

Te zjawiska nie są „losowe-przypadkowe-incydentalne”, to jest „nienormalna norma”, wspierana prze setki drobnych, niezauważalnych legislacji. I nie pomoże nijak – kosmetyka w postaci wymuszonych formułek, uśmiechów, uprzejmości przez zaciśnięte zęby.

Szczególnie boli, że interwencje wobec zjawiska bezrobocia, bezdomności, przemocy domowej, gwałtu, jawnego (rażącego) wyzysku-lichwy-spekulacji – są odziane w procedury nieludzkie, „stawiają w pionie” ofiarę, pomiatają poszkodowanymi, bywają „urzędowo” krępujące-poniżające i wykorzystują brak rozeznania ofiar przestępstw sądowych, służbowych, komorniczych, więzienniczych, wspierają tupet i bezczelność tych, którzy ponoć egzekwują sprawiedliwość i rozstrzygają spory. Wynikające z gwarancji i praw bezpośrednio-konstytucyjnych protesty i skargi samych krzywdzonych – są ignorowane „z mocy prawa”, a nawet (sic!) karane i poddane opresjom (magiczne sformułowania „sąd miał prawo”, „funkcjonariusz jest upoważniony”, itp.).

Od lat przygotowuję materiał na ten temat, może jest już czas, by ujrzało to opracowanie światło dzienne – nie na blogu, tylko z właściwym naświetleniem – i aby lewica zajęła się tym, bez obrzydzenia wobec osób z innych opcji ideowych, ale w jednakim, niehumanitarnym będących położeniu społecznym,?

W mojej koncepcji myślę o korpusie Ławników Społecznych, mających prerogatywę „weta tymczasowego”, powstrzymującą niezwłocznie działania organów, służb urzędów, windykatorów, itp.  do czasu wyrażenia opinii w sprawie przez miejscową społeczność. Byliby to lokalni mężowie zaufania, dyżurujący 24 godziny na dobę, podporządkowani swojej przysiędze złożonej publicznie przed „wiecem” społeczności lokalnej, świadomi tego, że jeśli się sprzeniewierzą roli – dożywotnio staną się „zwykłymi szarakami”. Ławników tych obowiązkowo wspierają Sołtysi, czyli reprezentanci ulokowani najbliżej Wyborcy.

Czas jest już najwyższy powiedzieć sobie prawdę w oczy: tylko lokalne, swojszczyźniane, „sołtysowskie”, mutualne społeczności i środowiska, bez ogólno-krajowych zadęć i regulacji, są w stanie skorygować bez „nawrotów” to wszystko, o czym piszę.

 

POWINNOŚCI PRZECIW KLAUZULOM WYŁĄCZAJĄCYM-USPRAWIEDLIWIAJĄCYM

W Polsce zapanowała dziwna atmosfera przyzwolenia na odmowę wykonywania społecznych zobowiązań, związanych z inwestycją ogółu podatników w zawody „niezastępowalne”, pod pretekstem ideologicznym, moralnym, politycznym, itd.

Dotyczy to takich profesji (albo, po prostu, ról społecznych), jak: lekarze, prawnicy (sędziowie, prokuratorzy, adwokaci), kapłani, żołnierze, policjanci, urzędnicy, posłowie, radni, nauczyciele (w tym akademiccy), sportowcy, strażacy, kolejarze, ratownicy, inspektorzy, skarbówka, listonosze, dyplomaci, służby obsługujące tzw. infrastrukturę krytyczną, służba cywilna, komornicy, notariusze, bankowcy, ubezpieczyciele, itd.

Najbardziej wkurza i boli zachowanie lekarzy, odmawiających wraz z farmaceutami dostępnego, koniecznego i potrzebnego zabiegu, w oczywisty sposób legalnego, bo im nie pozwala „klauzula sumienia” (jakoś nie przeszkadza im, jeśli się jej przeciwstawi usługę komercyjną w tej samej sprawie). Podobnie boli, kiedy nauczyciele czy policjanci albo prawnicy (ale też i inni) urządzają sobie „związkowe” protesty polegające na odstąpieniu od świadczenia usług, dla których składali przysięgi, ślubowania, przyrzeczenia, itp. Podobnie uwierają nas wszystkich gry i zabawy parlamentarne czy „samorządowe”, w których racje partykularne, żeby nie powiedzieć „małostkowo niskie”, liczą się bardziej niż dobro, które wzięli na siebie, dobro wspólne, publiczne.

>>Biorą na siebie służbę-misję społeczną, biorą z wyboru własnego, ochotniczo, z pełnym rozeznaniem- świadomością, czego się podejmują, biorą dla zarobku, dla pozycji, dla przywilejów, dla apanaży, dla prestiżu, dla prerogatyw i dla innych wywyższeń, czasem też z pasji. Więc służą w imię jakiejś pozytywnej, dobrej, słusznej racji, a nie dla widzimisię swojego, tym bardziej obcego-narzuconego. Zatem jeśli potem kapryszą, wydziwiają, albo sobie roszczą – to niech wracają do zwykło-szarej roli „wyrobnika”, który pracuje równie ciężko i odpowiedzialnie (tylko pozornie mniej odpowiedzialnej), bo nie ma możliwości pracować inaczej, albo nie pracuje w ogóle, co nie oznacza bumelki, tylko szklane ściany społecznej niemocy, bo znakomita większość niepracujących – bardzo by pracować chciała. Niech ci „roszczeniowi” poczują się równie mali i ubodzy oraz podlejsi między równymi – wtedy docenią swoją odpowiedzialność za odmowę służby, kiedy ich odmowa „robi kłopot” tym, który na ich pracę czekają, nierzadko z „dowodami wdzięczności w dłoni, wdzięczności „z góry, na zapas”, czasem uzależnieni losowo od ich – służebników – „uprzejmości”<<

A przecież powinno istnieć – moralnie i ekonomicznie oczywiste – pierwszeństwo interesu podatnika, który złożył się – niekoniecznie świadomie i dobrowolnie – na czyjeś wykształcenie i doświadczenie oraz pozycję społeczną, pierwszeństwo ponad nad interesem osobistym beneficjenta zbiorowej ofiarności, który ledwo się dochrapał dobrego zawodu – już szuka ucieczki przed oczywistymi zobowiązaniami, szuka „wolności i prawa wyboru”, kogo i jak będzie leczył, uczył, chronił, komu będzie służył wedle przysięgi-ślubowania.

Takie pierwszeństwo racji publicznej można wyrazić w prosty sposób: zawieszeniem „stanowych-środowiskowych” przywilejów i prerogatyw oraz usankcjonowanych zwyczajem „mocy sprawczych” wynikających z autorytetu swojej profesji, zawsze jeśli ktoś wybiera „mamonę” albo „lekkie życie” czy „swobodę kontroli nad sobą”, kiedy powołuje się na własne prawo do wyboru ideowego, światopoglądowego, politycznego – i odmawia spłaty zaciągniętego zobowiązania społecznego, staje w poprzek swoim oczywistym powinnościom.

Dowolna teoria Państwa-Prawa, a już na pewno leżące u ich podwalin koncepcje „umowy społecznej” (patrz: Platon, Hobbes, Locke, Rousseau, Proudhon, Rawls, Pettit, Hume, Dworkin). Od 300 lat trwa intensywny etap dyskusji o naturalnych prawach człowieka i prawach cywilnych obywatela, z udziałem takich myślicieli jak Marks, Nietzsche, czy Freud, a później Lacan, Althusser, Foucault, Deleuze, czy Derrida. To tylko „wyimki” z długiej listy znanych powszechnie myślicieli. W takiej dyskusji zawsze fenomen „klauzuli sumienia” czy „solo-syndykalizmu” i podobnych kaprysów stawiany jest w kategoriach albo-albo: jeśli podejmujesz służbę, to nie stawiaj warunków jakbyś wykonywał zlecone zadania, i odwrotnie: jeśliś zwykłym pracownikiem, zawsze wolno ci stawiać warunki. Na tym opiera się ład społeczny w uzasadnieniu „lepszego zarobku, pozycji, przywilejów, apanaży, prestiżu, prerogatyw, chwały i innych wywyższeń”.

W mojej koncepcji myślę o takiej wykładni zbiegających się racji konstytucyjnych, która jednoznacznie daje każdemu wybór: albo dobrowolnie funkcjonujesz w reżimie Karty Powinności, dającej prerogatywy, przywileje i apanaże, albo rezygnujesz ze swojej uprzywilejowanej pozycji i tracisz wszystko, co ci daje Karta Powinności, odzyskujesz za to „wolność wyboru” tego, komu i jak świadczysz usługi, tyle że wtedy zwracasz Podatnikowi koszt kształcenia i wyposażenia ciebie.

/uwaga: we wczesnej młodości, kiedy zrezygnowałem ze służby wojskowej w charakterze podchorążego-słuchacza wyższej uczelni wojskowej – w reakcji zostałem z niej usunięty dyscyplinarnie (choć byłem przodującym słuchaczem), odesłany na dwa lata do zwykłej służby wojskowej, poddany wielowarstwowemu mobbingowi i obciążony rachunkiem finansowym za służbę w roli podchorążego). I uważam, że to było prawidłowe posunięcie Państwa, choć mnie samego to doświadczyło boleśnie/

Niejako „poza wątkiem” trzeba (będę do tego wracał) wciąż myśleć o Swojszczyźnie, czyli o podmiotowym wpisaniu się w człowieka, rodziny, grupy, firmy, organizacji – w lokalność. Przeciwstawienie się tej lokalności – zagregowanym „siłom” aspołecznym, dezintegrującym to co uspołecznione, szkodliwym dla dowolnego Kraju i Ludności.

Takie np. federacje sportowe mają swoje wewnętrzne „sądownictwo” zastępujące-wykluczające sądy powszechne, a przecież Swojszczyzna jest dużo bardziej cywilizowaną formą samorządności – i oczywiście jest „wygaszana”, demutualizowana. To pojedynczy przykład, ale znamienny.

 

DEREGULACJA JAKO PANACEUM NA „PAŃSTWA W PAŃSTWIE”

Deregulację rozumiem niekoniecznie wyłącznie jako usunięcie nawisu biurokratyczno-legislacyjnego, miliona drobiazgowych przepisów, procedur, formularzy, algorytmów, stanowisk „pilnujących” ładu w drukach – ale tez jako przegrupowanie priorytetów, z tych umacniających biurokratyzm w te umacniające obywatelska samorządność.

Fenomen „państwa w państwie” rozumiem tak: kilkanaście, może kilkadziesiąt środowisk polskich wykluło z siebie kamaryle (czyli pakiety interesów sprzecznych z dobrem publicznym), te kamaryle podstępem przewłaszczają od Państwa rozmaite prerogatywy, doposażają się w (osobliwe czasem) immunitety – i z tak osiągniętą przewagą nad „maluczkimi” przeciwstawiają się Państwu „właściwemu”, wciągają w to całe środowisko, choć interes maja przede wszystkim środowiskowe kamaryle.

Tak dopełnia się idea „państwa teoretycznego”, które może zachować swoją zdolność do skutecznego zarządzania sprawami Kraju i Ludności tylko wtedy, kiedy ustąpi przed racjami kamaryl, „państw-w-państwie”. Cała filozofia państwa i prawa – upada w takich okolicznościach.

Mówimy o zjawisku powszechnym w świecie, tyle że w Polsce proceder osobliwej secesji państw w państwie dokonuje się błyskawicznie, wystarczyły niecałe dwa pokolenia Transformacji.

Dodam, zupełnie od siebie, że wiążę tę patologię z fenomenem Pentagramu, czyli czynnego, aktywnego, świadomego a do granic cynizmu cementowania interesów mega-biznesu, mega-przestępczości, mega-służb, mega-polotyki i mega-mediów, przeciw dobru wspólnemu zapisanemu w Konstytucji: w ten sposób idea IV Rzeczpospolitej, wywołana do „tablicy” przez Rafała Matyję – staje się coraz bardziej aktualna, choc porzucona na skutek (nieprzypadkowego) rozpadu formuły POPiS. Przypomnijmy te ideę z Pedii: w koncepcjach tzw. „IV Rzeczypospolitej” zakładano m.in.:

  • odnowę moralną w życiu publicznym
  • oparcie o tradycje narodowe i demokratyczne
  • odbudowę zaufania społecznego do instytucji państwa, prawa, parlamentu, administracji, rynku gospodarczego
  • konieczność stworzenia od nowa wielu praw i instytucji, likwidację zbędnych urzędów
  • zwalczanie przez władze korupcji
  • likwidację komunistycznej agentury w służbach specjalnych
  • szczególną opiekę prawną nad rodziną jako podstawową instytucją życia społecznego
  • solidarność społeczną (hasło „Polski solidarnej” w opozycji do tzw. „liberalnego eksperymentu”)
  • nadrzędność polskiego prawa konstytucyjnego nad międzynarodowym

Wśród niekorzystnych zjawisk zaistniałych w III Rzeczypospolitej (po 1989 roku) wymieniano:

  • uznanie pełnej ciągłości państwowej i prawnej między PRL a III RP, przyjęcie takiego sposobu transformacji gospodarczej i politycznej, który ochronił grupy rządzące w PRL, utrzymał ich przywileje i odsunął demokratyczne wybory aż do jesieni 1991 (Rafał Matyja)
  • brak lustracji, brak dyskusji o wartościach, na których miało się oprzeć niepodległe państwo (Władysław Frasyniuk: Mam pretensję do „Gazety Wyborczej” o to, że młodzi ludzie mogli się z niej dowiedzieć więcej o Jaruzelskim i Kiszczaku niż o bohaterach solidarnościowego podziemia)
  • podporządkowanie tworzenia mechanizmów demokratycznego państwa doraźnym interesom (Chora logika „wojny na górze” sprawiła, że najpierw wybrano prezydenta, a później dopiero zastanawiano się nad jego ustrojową pozycją. Skończyło się to dziwacznym rozejmem, zwanym małą konstytucją. Prawdziwej konstytucji doczekała się Polska jako ostatni z krajów byłego obozu sowieckiego)
  • nieefektywny ustrój, zbyt liczne Sejm i Senat oraz rady w samorządach lokalnych, niepotrzebny szczebel powiatowy w administracji (W momencie historycznych zmian, wymagających silnego i sprawnego przywództwa, mamy ustrój, w którym szalenie trudno przeforsować jakąkolwiek reformę, za to łatwo każdą inicjatywę sparaliżować)
  • demoralizację elit politycznych, mnożenie przywilejów i synekur, brak poszanowania polityków dla prawa – skutkujące kryzysem zaufania społecznego
  • nadmierne upartyjnienie państwa, obsadzanie stanowisk z pominięciem procedury konkursowej, instrumentalne traktowanie służby cywilnej (Paweł Śpiewak: Kolejny rząd, po objęciu władzy zaczyna najpierw od wyrzucania dawnych prokuratorów i mianowania swoich, zapewne nie mniej rzetelnych i nie mniej lojalnych wobec politycznych mocodawców. W Polsce wszystko zostało upartyjnione (znam przypadki wyrzucania woźnych, bo nie są z właściwej partii))
  • fasadowość demokracji, sprowadzenie polityki do gry interesów (Paweł Śpiewak: partia polityczna zamienia się w reprezentację grup interesu i ginie jej związek z wyborcami), zawłaszczanie przez polityków mediów publicznych
  • patologiczne powiązania polityki, biznesu i mediów (Rafał Matyja: Coraz bardziej rozproszona władza państwowa nie trafia w Polsce w ręce lojalnej „biurokracji konstytucyjnej”, lecz mętnych układów tworzących się na przecięciu polityki, administracji, gospodarki i świata kryminalnego) – ujawnione m.in. w trakcie prac nad ustawą o biopaliwach i ustawą medialną oraz szerzej po aferze Rywina
  • nieskuteczność istniejących regulacji prawnych mających ograniczać korupcję
  • nadmiar regulacji i pilnujących ich urzędów, rozmnożone ponad miarę agencje rządowe i fundusze celowe
  • skorumpowanie i bezwzględność działania polskiego aparatu skarbowego (sprawa Romana Kluski), zbyt skomplikowany system podatkowy, zmiany przepisów, niespójność ich interpretacji
  • fasadowość niektórych reform, wstrzymywanie prywatyzacji i podporządkowywanie jej bieżącym potrzebom budżetowym (Dziwaczna forma własności, jaką jest jednoosobowa spółka skarbu państwa, miała być etapem przejściowym podczas prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Stała się częścią latyfundiów władzy, eksploatowanych na wiele sposobów. Rady nadzorcze dostarczają synekur dla rodzin i przyjaciół wszelkiej maści polityków)
  • zatrudnianie w instytucjach rządowych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL (SB, ZOMO)
  • brak zdolności państwa do rozwiązywania problemów społecznych

/uwaga, przytaczam w całości powyższe uwagi, choć poza absolutną i oczywistą słusznością korzenną – noszą ślady nagonki i linczu na PRL-owskim „komunizmie”/

Od czasu, kiedy sama idea IV RP została wyszydzona przez D. Tuska, odrzucona, splamiona prze działania Delfina i przeobrażona w osobliwa neo-sanację – sytuacja w Polsce znacznie się pogorszyła, ale okazuje się, że wymieniane wyżej patologie zupełnie już nas „nie obchodzą”.

W mojej koncepcji myślę o deregulacji, polegającej na podobnym procesie, jaki spotkał np. taksówkarzy czy dziennikarzy (patrz Uber, patrz blogerzy-społecznicy). Po prostu nowe technologie sięgają w trzewia środowiskowego potencjału i mają „gdzieś” tłuste koty kamaryl dopieszczające mury twierdz proceduralno-układowych. Może znajomość terenu jest dużą wartością dla taksówkarza, ale dodaną, a nie podstawową. Może więc „zasłużeni” taksówkarze nie znający istoty GPS – zostaną przewodnikami po swoich dzielnicach? Podobnie z żurnalistami, których dziś dzieli nie stuka tworzenia materiałów publicystycznych, tylko to, że jedni trwają przy etosie i zasadach, a inni stają się „mediastami”, chwytającymi każdą fuchę, nawet szalbierczą, paskudną, nieprzyzwoitą, byle pozwoliła na dostatnie życie. Jestem blogerem, wiem co mówię. Z taksówek nie korzystam, więc mogłem coś pokręcić…, he-he

 

 

*             *             *

Dla tych trzech projektów gotów jestem kandydować do funkcji Głowy Państwa, przecież nie dlatego, że liczę na wygraną, ale po to, by wnieść te tematy (i nieco innych o podobnym znaczeniu) do debaty publicznej z odpowiednim „halo”. Ktokolwiek mnie zna choć trochę – wie, że bez żadnych wątpliwości nie sprzeniewierzę tego programu dla jakichś małostkowych, osobistych, politycznych czy aspołecznych racji.

Podkreślmy, żeby nie było szyderczych uśmieszków i wyniosłego przemilczania: jeśli ktoś  z lewicy obecnie stanie w szranki prezydenckie – to jego zadaniem nie jest „ćwiczenie popularności własnej”, tylko wypunktowanie z „silnej trybuny” spraw będących w interesie ogółu, zwłaszcza ogółu wykluczonych, poddanych opresjom, poniżanych, a marginalizowanych w codziennej robocie politycznej, gdzie „maluczcy” nie mają szans, skoro „służą” luminarzom i prominentom.

Gotów jestem kandydować z pełną świadomością, że „nie nadaję się”, a większość zareaguje pytaniem „kim ty w ogóle jesteś”. Odpowiadam: pośród „uznanych” graczy o prezydenturę 2020 mam (jak każdy z proletariuszyy) lepsze „papiery” od połowy z nich, nie mam więc kompleksów, ale też nie jest moim marzeniem osobisty sukces, tylko uruchomienie rzeczywistej debaty ustrojowej, debaty nie tylko słów, ale też czynów na rzecz „maluczkich”.

Poza tym jestem z tych nielicznych, który nie kuglują w sprawach proletariackich, nie muszę szukać w szufladach, bo wciąż żyję sprawami ludzi „oddolnych”.

Żaden z trójki „przywódców” lewicy polskiej nawet nie zająknie się na te tematy, bo grają w inne gry. A szkoda, bo na przykład Włodzimierz odbudował się w moich oczach ostatnim wystąpieniem sejmowym w sprawie budżetu, przebijającym równie dobre wystąpienie Adriana. Udzieliłem mu w sieci za to żartobliwej „pochwały obywatelskiej”.

W Polsce koncertowo zeszmacono idee samorządności i spółdzielczości, wraz z nimi idee pracy i przedsiębiorczości, co skutkuje upadkiem fenomenu obywatelstwa i demokracji. Wszystko pod zawołaniem tępienia komunizmu, zrównanego w optyce politycznej z faszyzmem, choc faszyzm jest znany i dobrze opisany ludzkim doświadczeniem, a komunizmu nie było jeszcze, nazywa się tak brewerie i zbrodnie Stalina, Pol-Pota i podobnych upośledzonych ludzi. Nazywa się tak również polską przeszłość, otwierając drzwi do represji wobec kierowców, wyrobników, szatniarzy mających nieszczęście zarabiać na chleb w partyjno-rządowych budynkach tamtego okresu. Chyba że się przechrzczą na nowe wyznanie, potępiając w czambuł czasy, w których wyrośli.

 

Wojciechu, Towarzyszu, Senatorze!

W Polsce nie istnieje już praktycznie pre-obywatelska instytucja ukorzenienia, Swojszczyzny (zakotwiczenia człowieka, rodziny, grupy w sąsiedztwie, środowisku, lokalnej społeczności), znana od wieków w krajach Europy Środkowej.

A to jest poważny nasz niedostatek cywilizacyjny, bo gdzie, tak naprawdę, mamy uczyć się obywatelstwa rzeczywistego (rozeznania w sprawach publicznych i bezinteresownej, bezwarunkowej skłonności do czynienia tych spraw lepszymi niż są)?. Gdzie jest droga ucieczki przed obywatelstwem rejestrowym, objawiającym się PESEL-em, REGON-em, NIP-em, kartotekami urzędowymi i policyjnymi, przypisaniem adresu, kont najróżniejszych, itp. ?

Obywatel rejestrowy nie ma w rzeczywistości, realnie, żadnych praw, ale ma cztery bezwzględne, dożywotnie i nieuchronne obowiązki, pod rygorem wykluczenia:

  1. meldować o sobie (poczynania i majątek);
  2. płacić wszystko czego „władza” zechce;
  3. głosować na komendę bez rozeznania w sprawach;
  4. pokornie znosić „niestandardowe” uciążliwości;

Jak Obywatel ma się w tym wszystkim czuć poważnie i podmiotowo? Gdzie tu jest miejsce na LUDOWŁADZTWO, ponoć już od wieków ugruntowane w tej części świata?

 

Niniejszy list jest OTWARTY, ale nie po to, by coś zamanifestować, tylko dla podkreślenia, że dotyczy on spraw publicznych, a nie korespondencji między szarakiem a ważniakiem. Wiem, używam czasem słów „niosących znamiona” bezczelności. W sercu jednak, duszy, umyśle, a przede wszystkim w sumieniu – jestem Ci sojusznikiem i przyjacielem w sprawach, które nas łączą.

 

Jan Herman