Liczniki w ruch! (5) Demokracja survivalowa?

2010-04-30 06:04

 

(część piąta)

 

Nie, szanowni, już nie będę po raz nie wiadomo który opowiadał, że demokracja jako proces stawania się zbiorowości pacanów społecznością obywateli nie może ograniczać się do kampanii wyborczych, kadencyjności, trój-podziału władzy, instancyjności decyzji i rozstrzygnięć, swobody przedsiębiorczości, stowarzyszania się i wypowiedzi. To wszystko jest fasada, gra na boisku zapasowym.

 

Każdy z nas potrafi wskazać kilka krajów, w których system konstytucyjno-prawny uwypukla i promuje wszystkie te „demokratyczne” atrybuty, a sam kraj jest do kitu w sprawach znaczenia Obywatela w trybach Państwa. Nic-nie-znaczenia. Ktoś wskaże Kraj Rad i jego Gułag, ktoś inny III Rzeszę i jej Konzentrationlagern, ja na wszelki wypadek wskażę najbardziej oczywisty, bezdyskusyjny przypadek, o wdzięcznej nazwie USA, z jego Guantanamo’ami. Resztę sobie dośpiewajcie.

 

Polska ma w tym zacnym gronie interesującą pozycję. Współczesna, dzisiejsza Polska. Połowa „obywateli” (w rozumieniu: zarejestrowanych w PESEL i wyposażonych w dowody osobiste) rozumie procedury wyborcze, w których co kilka(naście) miesięcy uczestniczy, a połowa z tej połowy głosując kieruje się innymi racjami niż poprawność polityczna, np. wiarą w obywatelską skuteczność kartki wyborczej. Nie mylić ze skutecznością polityczną.

 

Pomiędzy alertami wyborczymi staramy się żyć jako-taką codziennością. Mniej-więcej raz dziennie, czyli około 300 razy w roku, odwołujemy się do swoich obywatelskich uprawnień w jakichś swoich życiowych sprawach: edukacja, porządek publiczny, praca i zatrudnienie, kupno-sprzedaż-wynajem, sprawy rodzinne, sprawy majątkowe, sprawy bankowo-ubezpieczeniowe, sprawy emerytalno-rentowe, ochrona zdrowia, sprawy wojskowo-obronnościowe, funkcjonowanie infrastruktury, w tym łączności, poczty i innych podmiotów państwowych, sprawy samorządowe, komunalne… itd., itp.

 

Napisałem „odwołujemy się”? Co za nietakt! Uprzejmie, uniżenie prosimy! Awanturujemy się, piszemy na Berdyczów, pienimy się w sądach, bronimy się przed przestępcami w kominiarkach, ale też w togach, mundurach, z pieczęciami urzędowymi, wzywamy służby, sami interweniujemy po obywatelsku z narażeniem zdrowia, mienia i czegoś tam jeszcze.

 

Pamiętam, jak podczas obozu studenckiego, w jakiejś konfliktowej sytuacji, mój kolega przedstawicielowi władzy oznajmił, że to o co mu chodzi jest gwarantowane w Konstytucji. Najpierw go nie zrozumiano, potem okazano radość jak z dobrego skeczu kabaretowego. Dziś nikt się już nie zaśmieje: popukają się w czoło, a jak będziesz uparty, to oznakują cię w notatnikach jako „trudny przypadek”.

 

Dwa dni temu pisałem o wykluczeniu. Tędy nadal biegną moje myśli. Naiwnością jest zakładać w XXI wieku w środku kontynentu europejskiego, że społeczne, ekonomiczne, polityczne, administracyjne, prawno-proceduralne otoczenie naszego jestestwa jest nam przyjazne. Nie, nie, nie! Żyjemy w świecie podstępów i pułapek, zastawianych z rozmysłem lub z przyzwyczajenia, dla zabawy albo dla zysku. Mamy do czynienia z „prywatyzacją” wszelkich wyobrażalnych atrybutów Państwa i Samorządu (nie tylko terytorialnego). I każdy „prywaciarz” jest udzielnym księciem tam, gdzie sobie zawłaszczył publiczną nawę. I jak mantrę powtarza: jest demokracja, każdy tak może, spróbujcie, starajcie się, inwestujcie w siebie, myślcie pozytywnie!

 

Jeśli czegokolwiek chcemy od życia – musimy nastawić się na twardą przepychankę pozbawioną cywilizowanych reguł, albo na uniżone wpisanie się w jakiś prawem-kaduka-zainstalowany tryb. Musimy rozpoznać, „kto tu rządzi” i z własnej godności albo kieszeni uiścić rekompensatę za zawracanie głowy, powtarzając tą czynność dowolną ilość razy.

 

Jeśli nam się powiodło – to wciąż odczuwamy presję: dzisiejsze powodzenie rychło zamieni się w klęskę, jeśli nie będziemy przynależeć do właściwej drużyny, jeśli popełnimy błąd towarzyski, jeśli zawalimy ze sprawą nie najważniejszą, ale na niej zależało naszym mocodawcom.

 

Jeśli chcemy wyłącznie utrzymać się na powierzchni – a takich jest nas najwięcej – musimy ponieść ofiary głownie w postaci definiowanej jako „zapomnij o karierze, zdaj się na nas”.

 

Jeśli jesteśmy już pod powierzchnią, z paroma kamieniami u nóg – a liczba takich rośnie i rośnie – to nawet już nie słyszymy „demokratycznego” bulgotu, rozpaczliwie łapiąc oddech w jakikolwiek dostępny sposób, najczęściej tak, że pogrążamy się wciąż i wciąż, w oczach przygodnych obserwatorów i w oczach własnych.

 

A teraz, drodzy Obywatele, jako że wszyscy jesteśmy sobie równi, wobec Prawa, Opatrzności i Historii, zapraszam do kolejnych wyborów, głos każdego z was jednakowo się liczy, nawet jeśli głowy macie zaprzątnięte czymś innym.

 

Nareszcieśmy we własnym, demokratycznym domu. Co robić, kiedy on się wali? Nie czekaj, pomóż! To była wersja oficjalna. Wersja uliczna brzmi: nie czekaj, uciekaj.

 

Nic wam to nie przypomina?

 

Panie Prezydencie-in-spe!

 

Jak już Pan się tam rozgościsz, zrób coś, abym i ja zasmakował cudu Demokracji! Żebym w codziennych bojach o przetrwanie nie miał rozklekotanych, rozedrganych i rozmemłanych myśli, żebym nie musiał głosować jedną ręką, a drugą rozpaczliwie trzymał się życia. Bo co to za głosowanie. Miałbyś Pan satysfakcję z takich głosów?

 

Ciąg dalszy nastąpi…

Kontakty

Publications

survivalowa?

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz