Lepkie od stęchlizny feromony wciąż działają

2020-04-17 09:49

 

Będę sarkał i pluł. Raz na jakiś czas trzeba, bo inaczej się udusimy. Nie, nie mówię o szajbie korona wirusowej. Ta się kręci sama, ktoś tylko umiejętnie pyka ją w odpowiednim tempie – i się kręci. Głupiejemy – jako obywatele – szybciej, niż nam się wydaje.

Zrobię kilka pobieżnych rachunków, nieco nie pasujących do statystyk, ale w moim wyobrażeniu prawdziwszych:

  1. Ok. 70% pracujących (etaty pełne, częściowe i inne spisane umowy) zarabia 2,5-3,0 tysiące złotych na rękę, a bezrobotnych przybywa;
  2. Nie więcej jak 30% ludzi w Polsce posiada majątek łatwo zbywalny, czyli nawet jeśli coś ma – to na niby, jako echo niejasnych umów i praw;
  3. Jeśli oszczędnościami nazwiemy sumę, która nam pozwala przeżyć na swoim poziomie 6 m-cy – to takie oszczędności ma 20-25% ludności;

Wystarczą te trzy liczby – może przyjdzie czas na rzetelne oficjalne rachunki statystyczne – aby pojąć skalę polskich wykluczeń. Znakomita większość wytwórców „społecznej puli dostatku” – jest tego dostatku pozbawiona trwale i nawet kiedy chce wyjść z tego wiru – to nie może, bo działają prawno-społeczne mechanizmy wciągające (dołujące status), które są niczym , jak „shearing blade”, strzyżarka-golarka, nie dająca naszym dochodom, naszym oszczędnościom, naszym szansom odrosnąć .

W powszechnym, potocznym wyobrażeniu od tego są związki zawodowe, prawo przeciw wyzyskowi (lichwie, oszustwom, doprowadzaniu do złego rozporządzenia, itp.), partie lewicowe i podobne wynalazki. A jednak to nie działa. Ustrój to ustrój, więc jeśliś frajer – nic ciebie przed nędzą nie uchroni.

W Polsce jest kilkadziesiąt osób – nie więcej – które dzielnie organizują manifestacje, strajki, blokują eksmisje, stają w szranki wyborcze, biegają po mediach – i robią to od lat, wciąż te same, z nieustającym skutkiem: kilka spektakularnych fajerwerków rocznie, a wszystko inne kisi się jak zawsze.

Nawet jeśli ktoś poważnie zacznie przeczyć przytoczonym powyżej liczbom – to i tak okaże się, że większość (literalnie: większość) ludzi w Polsce to ofiary wyzysku, bo przecież nie mamy masowych ilości nierobów, nieudaczników, pijaków, używkowiczów, utracjuszy. Jest przeciw nam (bo i ja się w to wliczam) cały system-ustrój.

Ale nie jesteśmy „jedno”.

Chociaż wszyscyśmy w jednakim położeniu – to bardzo pilnujemy sami siebie, aby się komuch nie zadał z naziolem, parafianin z kibolem, feministka z chrześcijanką. Moja bieda jest ważniejsza, szlachetniejsza, bardziej biedna.

Używam od jakiegoś czasu słowa „przebrzmiałego” – PROLETARIAT – na określenie ludzi masowo „strzyżonych” do gołego w ramach systemu-ustroju. Nie zdołają niczego oszczędzić, zgromadzić majątku, przekroczyć najniższego progu podatkowego, niczym nie zaimponują. Proletariusze są masą wykluczoną – ale tak zręcznie podzieloną, że w życiu nie zauważymy tego, co nas łączy.

Skoro zatem mowa o proletariacie – to wypadałoby, aby przynajmniej lewica stanowiła tu jedność. I dawała przykład proletariuszom szukającym swoich szans i ratunku w innych formacjach ideowych, w różnorodnych postaciach politycznych.

 

*             *             *

Mała dygresja, ale ważna

Wzięła się ona z całkiem przypadkowej rozmowy o hip-hopie. Owocem tej rozmowy jest taka oto refleksja, że próżno szukać w „składach” hiphopowych jakiegoś zrozumiałego dla współczesnych-starszych przesłania muzycznego, bo tak naprawdę twórczość ta skupia się na rytmo-recytacji, na przesłaniu słownym. I najważniejsza jest w niej autentyczność, oryginalność, mała tolerancja dla powielania i papugowania: jeden twórca, jedno przesłanie, zero coverów. Dlatego każdy hiphopowiec, który idzie na masówkę medialną – gaśnie w oczach „neuronowej publiczności” (neuronowej, bo tworzonej łańcuchową metodą „on-onemu”).

Identycznie funkcjonuje socjalizm, jako rzecz o „mrowiu inicjatyw autentycznych”, bez fraktalnej „samopodobności”, charakterystycznej dla struktur-sieci administracji lokalnej zwanej samorządową.

No, i teraz pytanie w samo sedno: czy zna ktoś socjalistę, który nie uznaje samo-powielającej się sztancy organizacyjnej, tylko wyznaje potrzebę autentyczności, niepowtarzalności twórczej, z istoty różnorodnej, lokalnej?

Oto dałem najkrótszy wykład filozofii „państwa równoległego”, podobnego do greckiej Symmachii (kooperujących samorządów zwanych „polis”) czy do starogermańskiej Rzeszy (miriady inicjatyw miejskich, mało-ojczyźnianych, zakonno-religijnych, rzemieślniczo-cechowo-izbowych, zamkowo-knechtowych, rybałtowskich, drobno-gospodarskich, itp.).

Samorząd nie stanie się rzeczywisty, namacalny – jeśli się go wepchnie, wdrukuje w jakieś wymyślone schematy porządkujące, ujednolicające, glajchszaltujące. A bez samorządu nie ma spółdzielczości-spójni, wzajemni, zresztą to jest wzajemnie sprzężone.

Koniec dygresji

 

*             *             *

Najnowsza nasza epidemia korono wirusowa rozpościera naszą  wyobraźnię między silną potrzebę podporządkowania się „sternikom” (strach, panika, zagrożenie, niepewność, wzmożona roszczeniowość i takaż pokora wobec konieczności) a równie silne pragnienie normalności, swobodnego poruszania się i działania, frustrację rozmaitymi ograniczeniami i ucieczką wyobrażalnej stabilności.

Lewica – jakakolwiek – proponuje w tej sprawie z jednej strony posłuszne działania wedle zaleceń „sterników”, w zasadzie bezkrytyczne, a z drugiej strony skupianie ludzi pod „czerwonym sztandarem” i pod hasłem-hasztagiem „wyjdź na ulicę” (tyle że nie teraz, broń boże, a potem, potem, na miłość boską potem).

Charakterystyczna jest tu nie tylko pierwszomajowa abdykacja lewicy, ale też samoograniczenie się w działaniu, w adresowaniu aktywności do środowisk świadomych położenia proletariatu (żywiołu wykluczonych”.

Nie ma nic bardziej kapitulancko mylnego.

Obowiązujący hasztag powinien brzmieć: „WSZYSCYŚMY W JEDNAKIM POŁOŻENIU” i skierowany powinien być do wszystkich proletariuszy, w tym do takich, którzy nienawidzą wszelkiej „komuny”. lewactwa, czerwieni, co oznacza, że pozwalają „czerwonym” proletariuszom zdychać pod płotem, ale sobie dają prawo do lepszego losu i nie widzą beznadziejności takiej polityki. Wręcz nie czują się proletariuszami, choć wszystko co proletariackie ich dotyczy: brak pracy, godnej zapłaty, ludzkich warunków wykonywania pracy, ludzkich warunków zamieszkania, cywilizowanej opieki edukacyjnej i zdrowotnej oraz wypoczynku i regeneracji sił, do tego zero szans na oszczędności i godziwe dochody dające podstawę by przeżyć najbliższe tygodnie oraz na podmiotowość polityczną.

Ważny niegdyś „czerwony aktywista”, dziś pełniący rolę dyżurnego komentatora, którego wielką „zasługą” jest „owsiakowizna a’rebours”, czyli eliminowanie z własnego otoczenia wszystkich dorastających mu wykształceniem i świadomością – opowiada o tym, że pomagając ludziom eksmitowanym i zwalnianym uwiarygodnia (on) lewicę. I opowiada to już ze trzydzieści lat, z coraz bardziej marnym skutkiem politycznym.

No, ale on – i paru podobnych oszustów – cieszy się niezmiennym wzięciem medialnym, zarówno tym główno-kanałowym, jak też tym „czerwono-podskakiewiczowskim”. Podążają za nim naśladowcy i rywale, którzy jakby nie widzieli, że jedną eksmisje zablokują, a w tym samym czasie dziesiątki innych się wykona. I mówią: blokujmy więcej.

A ja mówię: stańmy gdzie trzeba i zablokujmy w ogóle możliwość rugowania ludzi  z substancji mieszkalnej, z potencjału wytwórczego, z dóbr zwanych „ostatnią koszulą”, gazetą, biletem.

 

*             *             *

Zbliża się 1 Maja.

Oczywiście, nie wolno manifestować, gromadzić się, nic nie wolno, jak w „modelu Kononowicza”, na dodatek niczym małpiatki zakuliśmy nasze oddechy w atrapy osłon, co jeszcze niedawno było przecież podejrzane, a nawet poddawane represji służb porządkowych. Mam w ogóle wrażenie, że ktoś prowokuje i sprawdza naszą wytrzymałość na bezczelne ograniczenia swobód i praw oraz na wyjęcie nas masowo spod działania normalności. Może i są jakieś dobre tego uzasadnienia – ale jakoś nie obejmują one „niektórych”, i nie myślę tu o konkretnych luminarzach-prominentach, tylko o całych grupach i środowiskach zwolnionych z przestrzegania narzuconych ograniczeń.

Dlatego proponuję, abyśmy ustawili się w „kolejce” czy „szachownicy” identycznej jak przed marketem, w odstępach dozwolonych, i stowarzyszyli się w sprawie ważnej: przeszkolenie z obywatelskości.

Wolno stać po zakupy dóbr podstawowych? To i wolno stać po rozdawnictwo wiedzy obywatelskiej. Równie niezbędnej dla normalności, zdrowia psychicznego, itd., itp. Ktoś może zaprzeczy, że równie potrzebnej, albo zaprzeczy, że mamy takie prawo?

Niech – zamiast Pochodu Pierwszomajowego – stanie się POSTÓJ PIERWSZOMAJOWY. Absolutnie dopuszczalny prawem i niezbędny społecznie, a nawet medycznie (psychicznie), mający precedens w postaci kolejek-szachownic przed marketami.

Jan Gavroche Herman