Łamanie karku. Podskakiewicze z pogranicza

2018-02-28 07:12

 

Premierostwo Morawieckiego Młodszego wyrastało dość szybko, i to „z niczego”, ale żaden poważny komentator nie chciał zwrócić uwagi na to, że ta polityczna nowalijka „z niewiadomych powodów” w ciągu dwóch lat przejęła wszystkie resorty decydujące o strategii gospodarczej, aby ostatecznie zastąpić Panią Beatę Szydło przy lokalnym, polskim panelu z guziczkami. Pani Beata pełniła rolę „gospodarza tematu domowego” (husband of domestic question) i w takiej roli częściowo pozostała, dla wybranych spraw, więc niepotrzebne są szyderstwa. Natomiast wychowanek światowej finansjery, jej „jeden z tysiąca” – jest nie pierwszym i nie jedynym (patrz: Chobielin Dwór) politykiem wetkniętym w polską rzeczywistość przez Wielkiego Brata. I to w ten sposób należałyby (chyba) rozpatrywać Premiera wygibasy z ostatnich tygodni, których z łatwością uniknąłby czwartoklasista, zatem nie poczytujmy ich na premierowską niepoczytalność.

Łatwiej będzie powyższy akapit zrozumieć, jeśli zauważymy, jak budowano rząd ukraiński po wyborach 26 października 2014 roku: ostatecznie, po ponad miesięcznej burzy „pod dywanem”, kilka najistotniejszych resortów objęli „ludzie Ameryki” (finansów: Natalie Jaresko, zdrowia: Aleksandre Kwitaszwili, gospodarki i handlu: Aivaras Abromavičius, do tego kilkanaście pomniejszych funkcji ministerialnych i spory desant na „drobiazgi doradcze”, w tym również „amerykolubni” z Polski). Nieco wcześniej, po Euro-Majdanie, Rosja poczuła, że straci Sewastopol i podjęła „krymską akcję referendalno-prozelityczną”. Więc teraz, zdobywszy upragnione premierostwo, „jurodiwyj” Arseniuk „rzucił” na Odessę krańcowo nieodpowiedzialnego Gruzina, by „osaczył” Sewastopol. Amerykańska polityka wobec Ukrainy załamała się, i to pociesznie. W pogotowiu, zawsze gotowa do usług – Polska, która aż tak żałosną prowincją nie jest, ale za amerykańskiego hunwejbina chętnie służy.

Każdy człek obyty z poetyką języka polskiego zna słowo „karkołomność” i odczytuje tego słowa „międzywiersz”: mowa tu o takiej „figurze akrobatycznej” w sporcie, biznesie, sztuce, polityce, która nosi znamiona samobójstwa i obliczona jest na to, że spełni się ów niewielki procent szans na powodzenie: wtedy wykonawca już nie samobójcą się jawi, ale spektakularnym wzorcem perfekcji akrobatycznej. Gdy jednak wyląduje na ortopedii – wzruszą ramionami: sam chciał.

Więc Morawiecki Młodszy dostał sygnał „zza Wody”, że ma wykonać kilka salt z półobrotem trzymając lewe ucho prawymi palcami, a lewe palce niech łaskoczą prawą piętę. On, jak dotąd prezentowany w roli fachowca od bankowości i finansów – nagle stał się „znawcą” najbardziej subtelnych zawiłości historycznych i geopolitycznych. Po co taka gimnastyka Wielkiemu Bratu – dowiemy się w swoim czasie, ale trzeba przyznać, że Morawiecki Młodszy sumiennie wykonuje te wirujące „rydbergery i aksle” nie bacząc na gwizdy publiczności.

W dawnych czasach Wojtek Lamentowicz (profesor, dyplomata, polityk, nauczyciel młodzieży akademickiej) tłumaczył w mojej przytomności wybitnym uczestnikom akademickiego seminarium w Kirach: polityk o dużych ambicjach najbardziej boi się poparcia społecznego, bo wtedy jego mocodawcy mogą w nim dostrzec zagrożenie, że niby porwie ludzi w niekontrolowaną stronę. Dlatego polityk zrobi wiele, by pokazać swoją lojalność wobec mocodawców, i bywa że świadomie (albo podszczuty przez mocodawców) wykonuje Głupie Kroki, by mu „zmalało”, by mocodawcy poczuli swoją nad nim kontrolę.

Morawiecki Młodszy był wtedy jeszcze oseskiem, a jego Tata bawił się z takimi mocodawcami w kotka i myszkę. Dziś polityka się zglobalizowała, a niegdysiejszy osesek ma już niemały staż w służbie finansjery, która go delegowała z posadki prezesowskiej na „odcinek wojny amerykańsko-chińskiej”. Może należało jeszcze go chwilę poddoskonalić w jakimś tunelu aerodynamicznym, ale wydarzenia amerykańsko-chińskie nas popędzają i Premier ryzykuje ortopedię. Cóż, taka rola.

Skutkiem ubocznym tych igrzysk jest usztywniający się wizerunek Polski jako Naczelnego Podskakiewicza z pogranicza. Nasza opinia na salonach wygląda mniej-więcej tak: w sprawach pisanych Dużymi Literami, gdzie egzaltacje górują nad interesami – gotowi jesteśmy zawsze na Somosierrę, ale kiedy wygasną oklaski – nie zauważamy ciszy i puszczamy bąki w najlepsze, nadal dumni z efektu. Jakiego…?