Kudłaty linieje

2018-05-04 20:51

 

Zanim został formalnym kierownikiem ugrupowania partyjnego – zdołał zrobić wiele dobrego i mniej-więcej tyle samo złego. W każdym razie nie jest to postać jednoznaczna, a moja z nim znajomość datowana od początku lat 80-tych pozwala mi na wygłaszanie uwag, o których da się chyba powiedzieć, że są „na temat”.

Czasy studenckie były dla niego dobrym okresem budowania pozycji towarzyskiej (umie być serdeczny), która u zarania Transformacji cudownie przeistoczyła się w pozycję polityczną. Ludzie jego pokolenia (i mojego zresztą), którzy dołączyli się do „kawalkady politycznej” Aleksandra Kwaśniewskiego (było ich około 200) – na początku lat 90-tych stali się niemal z dnia na dzień tuzami polityki, współdecydującymi o losach Polski. W tej środowiskowej „nomenklaturze” byli ludzie w wieku 30-35 lat, którzy „obsadzali” kluczowe miejsca transformacyjne: rząd lub jego zaplecze, Pałac (prezydencki), media (elektroniczne i papierowe), biznes państwowy, „samorządy” kilkunastu środowisk, dyplomację.

W międzyczasie „kudłatemu” ubywało włosów i przybywało autorytetu budowanego niemal zawsze w warunkach 1:1 (inaczej: gabinetowych). Jego charyzma w warunkach audytoryjnych kurczyła się proporcjonalnie do pojemności sali. Dlatego duże zgromadzenia pozwalały go obserwować w kuluarach, gdzie był mistrzem.

Na zupełną samodzielność wybił się, kiedy przy okazji głośnej afery nie posłuchał przywódcy „kawalkady” i odmówił dobrowolnego odejścia z państwowej funkcji (którą, wszedłszy do KRRiT, właściwie sam sobie stworzył), do tego po apelu Prezydenta, by członkowie KRRiT podali się do dymisji w związku z ujawnieniem matactw, do jakich doszło w trakcie prac nad projektem ustawy (był członkiem Rady z nominacji „pałacowej”) – odpowiadając na pytanie dziennikarzy, czy zamierza się spotkać w tej sprawie z Kwaśniewskim – odszczeknął się słowami: „Nie muszę. Mam swój rozum”.

To był rok 2002/3. Ciut wcześniej powstała – przy jego walnym, może nawet decydującym udziale – organizacja post-studencka. Teraz stała się jego zapleczem politycznym, więc „robota gabinetowa” się zaczęła z nowym biglem. Kilka eksperymentalnych zmian Przewodniczącego – aż ostatecznie „kudłaty” sam objął stery. Z tej pozycji poszedł w karierę partyjną, i choć stary PZPR-owski aparat (kojarzony z Żyrardowem) stawiał opór, a nawet posuwał się do granic legalności w blokowaniu go – wyczekał na moment (dwie damskie kompromitacje personalne i banicja SLD poza parlament) – aby stać się „tym pierwszym”.

Dla mnie jest zastanawiające i zarazem charakterystyczne, że jego najbliżsi „przyjaciele”, jeszcze z „uniwerku”, w tym właśnie czasie odeszli sobie od „ławy piwnej”: jeden do efemerydy lewicowej, drugi do ekologii, trzeci z bankowości do sudeckiej głuszy. „Kudłaty” zaczął politycznie linieć. Pracowicie wiązana kamaryla – się po prostu rozlazła. Napisałem o tym dużo, kto chce to znajdzie.

Od tej pory gra już nie swoją grę. Musi uważać na pionki i figury zastane, rozgrywane przez innych. Mam być szczery – słabo mu to wychodzi. Miota się między pochwałą PRL a pochwałą prawdziwej lewicowej tradycji (międzywojenna PPS, stłamszona brutalnie w czasach PRL). Kadrowo nie panuje nad niczym, bo tam działa mechanizm lobbystyczno-środowiskowy. Zanim nie dojrzeje jakiś małolat – ma czas na reset, bo jego projekt liberalno-nomenklaturowy zacina się co krok. Piszę to bez złośliwości, ale sądzę, że drugi raz nie pokona tak łatwo problemów w okolicach mostka. Więc niech się w takie nie pakuje…

 

*             *             *

Na poniższe – „kudłaty” odpowie „mam swój rozum”. Albo wcale. A mógłby choć raz posłuchać, wszak to nie boli aż tak bardzo.

Linienie u człowiekowatych polega – z grubsza – na tym, że stary włos zostaje wypchnięty przez powstający w jego poprzednim miejscu nowy włos. Odrodzona „fryzura” jest bujna, świeża, zdrowa, odmładniająca. Pociągająca. Nie zawsze kudłata.

Słyszę, że jednym z ważnych śladów ideowych „kudłatego” jest PPS-owska tradycja, szczególnie spółdzielcza. To się pytam: co konkretnie zamierza on sam i jego ugrupowanie uczynić dla restauracji spółdzielczości w Polsce: nie mylić ze zdemutualizowaną, nomenklaturowo-geszefciarską spółdzielczością mieszkaniową, chodzi o spójnie i kooperatywy oparte o wajemniczość, pomocniczość, dobrosąsiedztwo, samopomoc, składkową przedsiębiorczość kolektywną, samorządność lokalną, itd., itp.

I się pytam: co z dobrami nazywanymi w skrócie mieniem komunalnym, które zostało skutecznie „sprywatyzowane” przez lokalne sitwy i wystawione na żer kapitału spekulacyjnego?

Się też pytam dodatkowo: co z infrastrukturą krytyczną (drogi, mosty, koleje, elektryczność, melioracja, gazownictwo, wodociągi, kanalizacja, ciepłownictwo, łączność przewodowa, w tym światłowody, internet): czy nadal wędrujemy po ścieżce komercjalizacji, czy może uspółdzielczyć to jako regalia samorządowe?

Nie bałbym się przy tym odświeżenia flirtu z ludowością – która też ma na sobie obowiązek rozliczenia się z powojennym – i z po-PRL-owskim – doświadczeniem tłamszenia autentyczności, na czym przegrała wszystko, co nazywa się „auxiliares”.

 

*             *             *

Bo ja, na przykład, wyżej cenię linienie niż farbowanie. Zwłaszcza w polityce…