Ku nierzeczywistości

2015-05-05 12:08

To, co mam na myśli, mogę zilustrować wczorajszą przygodą wątpliwej urody. Wczoraj bowiem przeznaczyłem popołudnie na powrót do dużego miasta. I żałuję, że – mimo ostrzeżeń Losu – wybrałem środek lokomocji wielokrotnie wypróbowany z fatalnym skutkiem, toteż jeśli obsobaczam – to wiem co mówię.

Autobus PKS relacji Koszalin-Warszawa (ten rejs obsługiwany przez bazę koszalińską) na swojej drugiej stacji (69 km drogą) zaliczył 25 minut spóźnienia. Stałem pierwszy do wejścia „na pokład”. Panowie zmusili mnie, bym torbę z zawartością niemałą powierzył zakurzonemu do imentu bagażnikowi. Przy okazji – w odpowiedzi na prośbę pasażerów już będących w podróży, by otworzył drzwi środkowe – usłyszałem nader uprzejme „a niby po co”. No, zaczęło się, to co zawsze.

Wchodzę i proszę o bilet. Pan zaś pyta mnie, wskazując na futerał z gitarą, dlaczego on nie jest w bagażniku. Odpowiadam: bo jest tutaj. On na to: a co, z bagażnika ukradną? Niewtajemniczonym wyjaśniam: każdy bagaż ulokowany w bagażniku – to 4,50-PLN. W najdroższym autobusie świata (żaden inny przewoźnik nie ma takich wygórowanych cen i tak siermiężnego taboru).

Jako, że nie pierwszy raz jadę z tą paskudną firmą, wiedząc, na co się zanosi przez najbliższych kilka godzin, odezwałem się: uprzejmie pana proszę, aby zechciał być pan uprzejmy wobec pasażerów. On: ale o co… Ja: w ciągu kilku minut co najmniej dwa razy był pan nieuprzejmy, pomijając poważne spóźnienie. On: …..

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale stanowczo powiedziałem: jeśli będzie pan brykał (tak powiedziałem!), wysiądzie pan z autobusu, a w Bydgoszczy wsiądzie za pana ktoś normalny. I nie będzie pan pierwszy w tej roli.

Sam sobie nie wierzyłem, że stać mnie na taki tekst. A tu – jak ręką odjął. Panowie przez całą drogę byli do usług pasażerów, nawet pasażerce, która na skutek ich spóźnienia o mało co nie zgubiła w Toruniu połączenia do Rzeszowa – pomogli „zatrzymać” autobus przesiadkowy. Czyli działali wreszcie normalnie, cały czas mnie spod oka obserwując, co to za jeden. Kiedy już musieli (obiadek w Bydgoszczy się przedłużał) – zwracali się do mnie „szefie”. Tylko kibelka pokładowego nie otwierali. Co oznaczało wyścigi na przystankach, ku knajpeczkom lub ku krzaczkom.

To było o rzeczywistości. A teraz do rzeczy

 

*             *             *

Czy to z przyczyn „techniczno-cywilizacyjnych”, czy to z powodów ogólnie wiadomych, żyjemy w coraz większym nieporządku. Nasz codzienny światek jest pstrokaty (choć z przewagą szarości), hałaśliwy, pełen zakoli i meandrów, pełen nisz i zaułków, gdzie ciśnienie i rytm są nader zmienne i kapryśne, na ciężkie próby narażony jest wciąż smak i powonienie, dosłownie i w moralnej oraz estetycznej przenośni, jednym słowem: chaos, tak jak go definiują matematycy.

Człowiek, nawet ten „najprostszy”, do pewnego stężenia owego chaosu porusza się w nim wystarczająco sprawnie, by przeżyć bezawaryjnie. Ale kiedy chaos gęstnieje – potrzebujemy buczyka, piszczałki, poręczy. By nadano w porę „terrain ahead”, by automatycznie wygenerowała się komenda „pull up”. Bo jak nie – to nabijamy sobie guza, kiereszujemy sobie życiorysy, kapućkamy nasze losy. Bardziej lub mniej dramatycznie.

Rozmaite żyjątka mają na taki chaos swoje sposoby: wmontowało im Życie detektory pola magnetycznego czy grawitacyjnego, poczucie odległości, wyczucie czasu, pory, chwili, znakomicie odczytują „mowę ciała” i inne komunikaty.

Człowiek się w tej sprawie zaparł, i choć chciałby być jak ten ptak, co to nie orze, nie sieje – to jednak jest inny, ziemskie pole magnetyczne zupełnie go – na przykład – nie obchodzi ani przy śniadaniu, ani przy lekturze, ani w rozmowie.

A jednak jakaś wskazówka pośród wichrów i zefirków przydałaby się. Jest! Oto USTRÓJ, zwany niekiedy SYSTEMEM! Dzieło Człowieka dla Człowieka! Kto ma dobrze wyregulowane detektory – ten sobie z pomocą ustroju poradzi w życiu bez większego zastanawiania się, a nawet w chwilach ekstremalnych jakoś potrafi uniknąć tego czy owego.

Przeciętny pasażer autobusu PKS Koszalin, na ten przykład, podczas podróży do Warszawy, przez Złotów, Bydgoszcz, Ciechocinek, Płock – rozumie, że panowie kierowcy mają pasażerów w swoich rękach i robią z nimi co chcą. Pasażer się ugnie, kierowca zadowolony, trochę „boków” wpadnie, pasażer nie awanturujący się jest. Do mety dojedzie spóźniony 40 minut, nadgodzinki lecą, kibelka nie trzeba sprzątać, bo był zawarty na amen. Co z tego, że między 22-gą a 23-cią w Warszawie przestawia się komunikacja miejska z dziennej na nocną, i zwykła podróż po mieście zamienia się w wyprawę w nieznane? Niech się pasażer nie złuje, wyłoży „pięćdziestkę” na taksówkę (jeśli zamiejscowy on jest) i jakoś dotrze gdzie trzeba…

I tylko trafi się taki ktoś, kto nie wdaje sie w podlizywanie, zagrozi wysadzeniem (kierowcy) z autobusu – i nie można go opluć, bo cholera wie, co za jeden. Całą zabawę zepsuł, nieżyt!

Znaczy – ustrój-system trzeba doskonalić