Których dręczy… smród (pieśń powstańcza)

2018-10-21 21:36

 

/wersja wstępna, popołudnie 21 października 2018/

Przystąpiłem do Polskiej Partii Socjalistycznej mając „kopę” lat. Plus jeden. Po około 20 latach zastanawiania się, czy ja w ogóle nadaję się do tej partii. Bo to jest partia, przed której tradycją trzeba najpierw uklęknąć, zanim się z nią „zakoleżankujesz”. Bo to jest tradycja równie bogata i równie cenna dla Polski, jak tradycja ludowa.

Jestem przede wszystkim harcerzem wychowanym w PRL. Jako harcerz jestem konserwatystą: patriotą polskim, wyznawcą wartości chrześcijańskich bez ich nazywania, takich jak rodzina, wspólnota, mała ojczyzna, codzienna praca, cierpliwośc w osiąganiu celów krok-po-kroku. Jako spadkobierca ustroju zwanego socjalizmem realnym, a który był – to moje określenie – socjalizmem domniemanym – jestem piewcą takich rozwiązań jak spółdzielczość, samorządność, gromadne uzgodnienia, debata różnorodności, ustawiczne „niezadowolenie” z postępu dotychczasowego, głód lepszego świata.

Wszystko razem – wraz z przysłowiowym dziesięciorgiem przykazań właściwym dla „mojej” części świata – składa się u mnie na pojęcie Przyzwoitości, nakazujące niezłomnie i bez kompromisów (to już cecha charakteru odziedziczona po Rodzicach) poszukiwać Piękna, Prawdy, Dobra, Prawości, Sprawiedliwości, Bliźniego. Zawiodło mnie to zresztą w obszar ideowy „kontrolowany” przez stosunkowo niewielką grupę wyznaniową, w Polsce śladową: w moim wyobrażeniu socjalista nie ma obowiązku odrzucać tego co zwykło się nazywać Wiarą (czyli uznaniem za pewnik tego, co jest zaledwie „intuicją Niepojętego”).

Socjalizm zresztą – to wiara, że lepszy świat, świat powszechnych samorządów i powszechnej spółdzielczości – nieuchronnie nastąpi, wystarczy być cierpliwym i wierzyć w Człowieka jako Bliźniego, a nie jako „czynnik ludzki”, kapitał społeczny czy jakoś tak. Wystarczy w sobie nosić Umiar i Harmonię.

Wyzbycie się niecierpliwości w czynieniu świata przestrzenią Przyzwoitości, wyzbycie się wewnętrznego nakazu, by zaprowadzić raj na ziemi już za swojego życia – to w moim rozumieniu elementarz socjalisty. A także wyzbycie się oportunistycznej skłonności do przyzwalania na niesprawiedliwość społeczną w przekonaniu, że ona sama się zużyje w swoim czasie.  Komuniści powiadają: akurat, właśnie że trzeba – w drodze czynu rewolucyjnego i poprzez zadekretowanie nowego ustroju – świat poprawiać natychmiast, znosić jego całe zło proletariackim buldożerem. Socjaldemokraci zaś mówią: trzeba się układać z tym co teraz trzyma twardą ręką świat w ryzach kapitału i drogą poprawek „przesuwać” rzeczywistość ku lepszości.

W tym sensie nie jestem ani komunistą, ani socjaldemokratą, choć „po chrześcijańsku wybaczam” i jednym i drugim, że widzą świat inaczej niż ja, że nie są tak doskonali, jakbym od nich oczekiwał. W tym też sensie mam świadomość, jak bardzo – i jak długo – grzeszyłem przeciw Przyzwoitości. Nie usprawiedliwiam swojej młodości – która może jeszcze trwa, ale na pewno przeżyłem w tym stanie półwiecze – biorę na siebie ciężar wszystkiego, co było mojej młodości udziałem, a co ludzie przyzwoici nazywają niecnotą. Nie, świętoszkiem z pewnością nie byłem w żadnej dziedzinie życia, ale nie żyje teraz, by spłacać długi młodości, tylko by być innym niż zdarzało się za młodu.

Nie wybaczam ludziom, którzy za swoją wartość uważają nie-Przyzwoitość, nazywając ją zresztą koniecznością życiową, a może nawet dziejową. Przypominają mi Rasputina, który szerzył grzech i tarzał się w niecnocie, głosząc że w ten sposób – poznawszy zło – łatwiej zauważymy, gdzież przycupnęły owe Prawda, Piękno, Dobro, Prawość, Sprawiedliwość. On był zwykłym szelmą godnym piekieł doczesnych i wiecznych – oni zaś szalbierzami, szkodnikami społecznymi.

Tym, co trzeba wziąć na ząb od zaraz – i to nie poprzez dekrety, ale poprzez „formatowanie” Człowieka, by pragnął (a nie musiał) być Przyzwoitym – jest fenomen Kapitału. Sformułuję to tak: jeśli jesteś w czymkolwiek lepszy od bliźnich – to nie dyskontuj tej przewagi na swoje wyłączne dobro, tylko czyń tak, aby możliwie wszyscy byli „w tym czymś” co najmniej równie sprawni jak ty. Mówię to jako harcerz (instruktor Harcerskich Drużyn Obrony Wybrzeża), jako chrześcijanin, jako socjalista, jako Polak. Który po wielekroć tę powyższą zasadę złamał, aż bolało.

 

*             *             *

Mam przekonanie, oparte na doświadczeniu z licznych podróży po świecie, głównie po Europie i Azji, a przede wszystkim po „mojej” Europie Środkowej – że Polska nie bez powodu zwana była „najweselszym barakiem w obozie radzieckim”. Cała Słowiańszczyzna jest pod wpływem – najogólniej rzecz ujmując – Zachodu, czyli tradycji Hellady, Imperium Romanum i Reichu, trzech kuźni Demokracji, gdzie kształtowały się takie uniwersalia jak Wolność (swoboda Jednostki ponad regulacyjne zapędy Państwa), Rynek (samo-odnawialna równość szans w grze wszystkich ze wszystkimi o wszystko), Powiernictwo Społeczne (tygiel konkursów-wyborów optymalizujący „przydziały” kompetencji i obowiązków społecznych).

Hellada wniosła do Historii – tak to widzę – ideę Symmachii, czyli celowego, tymczasowego porozumienia swobodnych powiatów (polis) w obliczu wyzwań ponad wydolność pojedynczego powiatu: Symmachia nie naruszała – do czasu „barbarzyńcy” Aleksandra – wewnętrznego ustroju powiatu: w każdej helleńskiej krainie panowały inne zasady samoorganizacji społecznej, i niezależnie od ich oceny – żaden sąsiad nie odważył się czynnie „korygować” rozwiązań „za miedzą”.

Hellada też wniosła do świata idei pojęcie Pleroma, które – np. u Platona – oznacza „pełnię doskonałości”, czyli osobliwy pęk idealnych wzorców wszystkiego co jest, było i będzie. Do ów „nakaz (samo)doskonalenia popychał późniejszą Europę ku postępowi, np. technicznemu, choć nie zdołał utrzymać owego przedrostka „samo”, co oznacza, że Europejczyk bardziej skupiony jest na doskonaleniu swojego otoczenia i swoich narzędzi – niż siebie samego.

Imperium Romanum wniosło do Historii – tak to widzę – ideę Prawa, które nie jest jakimś szczególnym wynalazkiem wyłącznym dla europejskiej ścieżki rozwoju cywilizacyjnego, ale wprowadziło pewien „ryt kulturowy”, na mocy którego „kodeks jest ponad wolę Panującego”. Ten sposób pojmowania Prawa uświęcił takie narzędzia komunikowania się społecznego (uzgodnień), jak standard, norma, przepis, procedura, certyfikat, upoważnienie, cesja, licencja, algorytm.

Prawo rzymskie – regulujące zarówno życie materialno-gospodarcze Imperium, jak też stosunki społeczne – było wystarczająco często i wystarczająco dotkliwie łamane przez Cesarzy i Senat oraz ówczesnych „oligarchów” – by kodeksodawca odczuwał nieustające pragnienie doskonalenia go, co pojmowano jako uzupełnienia, poprawki, inicjatywy legislacyjne, wypełniające szczelnie coraz to nowe szczeliny, jakie rysowało codzienne życie.

Teutońska Rzesza wniosła do Historii – tak to widzę – ideę pluralizmu gwarantującego „równość pomiędzy różnymi”: początkowo materializowała się ta idea jako trwała ugoda oparta na wzajemnym poszanowaniu kilkuset księstw, biskupstw, opactw, miast, hrabstw i drobniejszych majątków, potem cechów branżowych i innych samorządów, cieszących się szeroką autonomią, ale uznających zwierzchnictwo elekcyjnego Kaisera (super-powiernika), stąd takie odruchy ustrojowe jak Hansa.

Nieoczekiwanym owocem rozwiązań teutońskich okazała się „demokracja hybrydowa”, której namacalnym obrazem jest Unia Europejska: konsekwencją wielostronnie i wielopoziomowo krzyżujących się kompetencji i procedur oraz wykładni jest brak rozeznania – ba, brak możliwości rozeznania – w tym, kto jest rzeczywistym Decydentem (nawet jeśli miałby on być kolektywny), co czyni każdą decyzję i każde działanie – owocem gry zakulisowej, niosącej nieuchronne patologie.

Słowiańszczyzna wypracowała dla siebie – i w jakiejś mierze dla świata – własne rozwiązania pan-ustrojowe, z których trzy uważam za flagowe:

  1. Konstytucja Mazepy-Orłyka (zwana benderską lub kozacką), która wniosła do słownika politycznego ideę bezpośredniej odpowiedzialności przywódcy za efekt przywództwa;
  2. Samorządność w konwencji Skupštiny, która – zanim nie uzyskała formalnego statusu kolegialnego dystrybutora uprawnień – była wiecem wszystkich mających Swojszczyznę;
  3. Formułę „non possumus” zainstalowaną w relacjach między najszerzej pojmowaną „władzą” (Państwem) a „społeczeństwem” (Obywatelami), odpowiednik „nihil novi” i „liberum veto”;

Zbyt jednak Słowiańszczyzna urzeczona jest Zachodem, cywilizacyjnym wkładem do Historii serwowanym przez Helladę, Rzym i Deutschland – aby docenić własne osiągnięcia – i własną odrębność cywilizacyjną.

Polska, która swego czasu, jako Rzeczpospolita, zdolna była do wykreowania środkowo-europejskiego imperium – zdaje się być daleka dziś od rozumienia, że wybór tej części świata nie jest biegunowy (Europa-Rosja), bo czerpie również z doświadczeń orientalnych, związanych z powolnymi i gwałtownymi napływami z Azji, ale też z dominacją Imperium Osmańskiego w sporej części naszego regionu. Obozowa „wesołość” Polski z czasów dwubiegunowej zimnej wojny traci znaczenie, kiedy alternatywa Zachód-Wschód przestaje opisywać relację NATO-Układ Warszawski, a zaczyna opisywać globalną – wyzierającą już w Kosmos – tele-informatyczną przepychankę między „grupą amerykańską” i „grupą chińską”.

Grupa amerykańska jest kontynuacją rzymskiej formuły ustrojowej, która nazywam „garnizonią”: to model, którego napędem jest sieć coraz liczniejszych „faktorii” nastawionych na eksploatacyjny drenaż „gdziekolwiek czuć łup”, chronionych przez militaria w postaci „fortów”, placówek zbrojnych i inwigilacyjnych: z czasem w tej „parze” przewagę zyskują „forty” (sieć baz wojskowych i instalacji szpiegowskich), co czyni grupę amerykańską zagrożeniem dla Ziemi: gospodarczym, militarnym, ekologicznym, promieniotwórczo-jądrowym.

Grupa chińska opiera się na formule Zasady (wspólna racja powodująca instytucjami społecznymi), dla której zupełnie obce-egzotyczne są formuły Państwa (urzędy, organy, służby, legislatura): fasadowo są one tam obecne, ale nie one organizują wyobraźnię. Oficjalna oferta chińska dla świata – to giga-inwestycje w formule składkowo-spółdzielczej, takie jak One Belt, One Road, przebudowujące stosunki globalne w duchu harmonii pośród rozmaitości. Nie wszyscy dowierzają Chinom – ja korzystam z prawa, by dowierzać.

 

*             *             *

Polskie Państwo – formacja rządząca od 2015 roku – postawiło nie tylko na swoje uczestnictwo w grupie amerykańskiej – ale też realizuje misję „wnoszenia Europy Środkowej jako wiano” do tej grupy: sam wybór jest w moim przekonaniu fatalny, a misja środkowoeuropejska – skazana na niepowodzenie, wobec dużo bardziej przemyślanych działań choćby Grupy Wyszehradzkiej.

Polskie Państwo ma też inną boleść: równie konsekwentnie co bezmyślnie traci swoje „srebra rodowe”, a ostatnio – nawet szanse na ich odzyskanie, choćby w postaci wykupu. Stajemy się na własne życzenie kolonią, która każdy chce eksploatować, nikt nie chce wziąć w opiekę, a zdecydowana większość ma nas w nosie.

Najważniejsze jednak jest to, że Polska od ponad 30 lat pogrąża się w świat pozbawiony obywatelstwa i samorządności: sprawami Domu i Rodziny, sprawami lokalnymi i regionalnymi, a nawet sprawami sumienia (np. idei) zarządza Państwo, bez oglądania się choćby na pozory demokratyzmu.

W epoce zwanej „gierkowską” – Państwo „dawało i żądało spokoju”. Dawało naprawdę dużo zarówno konkretnym gospodarstwom domowym, jak też – w postaci choćby infrastruktury i instalacji gospodarczych – społecznościom lokalnym, regionom. W epoce zwanej „dobrą zmianą” – Państwo „rzuca ochłapy i żąda pokory”. Bo pakiety „pocieszenia plus” – to są ochłapy, zdejmujące z nas obywatelskość skuteczniej niż knowania tyranów. Gdzież – u licha, nasza solidarnościowa „non possumus”…?

 

*             *             *

Polska lewica – ktokolwiek ją uosabia(ł) – sprzedała za bezcen Transformację. Przyjęła za dobrą monetę, że wystarczy wpisać się w „wielki prywatyzacyjny podział wspólnego sukna” – aby ustały bolączki, z którymi nie umiał sobie poradzić PRL – przez tę lewicę firmowany. A może po prostu zostawiła Polskę i wszelkie dobro wspólne samym sobie – i rzuciła się, każdy sobie, w tłumną grabież wszystkiego co kto zdołał unieść i wynieść.

Polska lewica czasu Transformacji uwierzyła – a może tylko udawała – że wraz z technicznymi-konsumpcyjnymi gadgetami do Polski ściągnie z Zachodu prawdziwa Demokracja, Prawdziwa Wolność, prawdziwy Rynek. Że Przyzwoitość – o której tyle piszę na wstępie – jest nieodłącznym przymiotem zdobiącym szaty Europy. Naiwne to - czy cyniczne było?

Liderzy polskiej lewicy – sekretarze partyjni, instruktorzy ideowo-polityczni, menedżerowie, aktyw centralny i lokalny – radykalnie i gremialnie się przechrzcili, dając wyraz swojemu "obrzydzeniu" tym, co robili przez większość swojego życia.

Przodowali w tym ci, którzy mieli – moralny, ustrojowy, konstytucyjny – obowiązek dbałości o majątek narodowy i o kondycję Obywateli – ale też o kondycję instytucji stojących na straży praworządności, Przyzwoitości (o niej też piszę na wstępie, powyżej). Może PRL niezbyt ortodoksyjnie strzegł owej Przyzwoitości – ale miał taki obowiązek zarówno przed, jak i po reformach sygnowanych imieniem instruktora Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR, wtedy już jawnego agenta wpływu światowej finansjery oraz tzw. szkoły monetarystycznej. 

Dziś o Przyzwoitości żadne ugrupowanie, nawet lewicowe - nawet nie wspomina. Takie czasy...? Przecież - cytuję - idzie o to, by świat zmieniać na lepsze, a nie to to, by grać o frukty jego kosztem...!

Polska lewica pozostawiła pośród ustrojowych zgliszczy swój wierny elektorat – ludzi pracy najemnej – i pozoruje do dziś zatroskanie losem coraz liczniejszych wykluczonych, coraz bardziej wykluczonych. Któż dziś w Polsce ma szansę na samorozwój – niegdyś oczywistość ustrojową-społeczną? Jaka część ludzi o niemałych kwalifikacjach zawodowych i obywatelskich ma dziś gwarancję godnego dochodu za rzetelną pracę? Jaka połać społeczeństwa jest pewna, że okres młodości zakończy – np. w wieku 40 lat – mając Dom (miejsce gdzie odkłada się dorobek życiowy, ćwiczy się elementarne umiejętności społeczne) i pozycję społeczną godną realnego wkładu do Społecznej Puli Dostatku?

Poza nielicznymi – nikt nie ujął się za elektoratem lewicy. Ani Solidarność – bo szybko z pozycji Samorządnej Rzeczpospolitej przeszła na jakiś pogięty pojęciowo antykomunizm, ani OPZZ, który poszedł jak w dym za pociągiem z reformami (do reform). Musiał przyjechać do Polski jakiś ni to przedsiębiorca, ni to mistyk, łasy na prezydenturę – aby nazwać po imieniu to, co kosztem Polski wyprawiali tu obcy i swoi obwiesie.

Nie ujęła się też lewica za swoim elektoratem, kiedy za Polską i jej trauma społeczną wstawił się samozwańczy rzecznik gospodarskiej wsi i przedsiębiorczego „powiatu”. Lepper przestał cuchnąć Millerowi zbyt późno… A można go było wpisać w trój-koalicję z PSL. Trudne? Pewnie, łatwiej było przestawić się na mniej woniejący zachód, z tym zamorskim włącznie.

Nie znalazła w sobie lewica werwy, by przyłączyć się do porozumienia OPZZ-Solidarność przeciw „państwom w państwie” i przeciw wykluczeniom społecznym na skalę republiki bananowej, by ograć muzyka, który porwał wyobraźnię młodszych pokoleń. Ograła go dopiero formacja obecnie rządząca, a lewica poszła na zasłużony urlop parlamentarny.

Był czas, kiedy lewica rządziła krajem po kanclersku. Wtedy można było ponaprawiać wszystko. Nikt już wtedy nie miał wątpliwości, co się stało, dlatego zresztą lewicy przybywało elektoratu, bo ten uciekał sie do lewicowych "nagłówków" po opiekę i obronę. Dziesiątki przykładów, takich jak KPiORP. Już nie proletariackiego elektoratu, tylko wykluczonego, wciąż bardziej wykluczanego. Ale trzeba było zrzucić więzi łączące lewicę z jakimiś szemranymi interesami globalnej finansjery i militaryzmu. Nie po to jednak lewicę goszczono na „stypendiach” amerykańskich.

 

*             *             *

Polska Partia Socjalistyczna odrodziła się w łonie Solidarności, zanim ta nie zgłupiała od antykomunizmu. Warto przypomnieć, z czego się odrodziła.

Otóż w latach tuż-powojennych sąsiedzkie mocarstwo, korzystając z rozdania jałtańskiego, poczuło się gospodarzem polskiej lewicowości. Temu mocarstwu obce były - jeszcze XIX-wieczne - tradycje ruchu ludowego i ruchu robotniczego, upamiętniane licznymi nazwami i tytułami inicjatyw gospodarczych, partyjnych, stowarzyszeniowych, wydawniczych, samorządowych, kulturalno-artystycznych itd., itp. Za to nieobce mu były praktyki takie jak „zaoranie” Kronsztadu czy Tambowszczyzny-Antonowszczyzny. I nieobca była bezczelna mimikra, dzięki której koncept Kraju Rad (zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców) przebudowano podstępnie w praktyki totalitarne, antyludowe, antyproletariackie. Jak można takie mocarstwo nazwać dziś komunistycznym – wiedzą tylko polscy „antykomuniści”, ślepi na wszystko.

Dla polski – stalinizm miał prosta ofertę: nie to jest lewicowe, co wy tam, Polaczki, wypracowaliście bez nas, tylko to, co my tu postanowimy. To oznaczało, że ruch ludowy poddany został bezprecedensowej opresji i wyeliminowany z gry o władze w Polsce, zaś ruch robotniczy został postawiony przed alternatywą: albo z PPR (delegaturą moskiewską), albo do kazamatów.

Odtąd wszystko co ludowe i socjalistyczne – działo się w Polsce pod dyktando PZPR i ZSL. I to trwa do dziś, nawet kiedy już Stalina nie ma, PZPR wyprowadziła sztandar, ZSL zawłaszczył nazwę PSL. Trwa – to jest najbardziej paskudne – udawanka: SLD przywołuje tradycję PPS-owską, nawet nie mając zamiaru jej odrestaurowania i wzbogacania o to co tu-teraz – a PSL pyszni się ludowym rodowodem organizacji „witosowych” – nie rehabilitując ludowców „zaoranych” w czasie Referendum.

Podkreślam: trwa to do dziś.

 

*             *             *

W powszechnym polskim odczuciu liderem polskiej lewicy jest człowiek niemal 60-letni, konsekwentnie bezideowy („otwarty” na wszystkich), cyniczny gracz, rzezimieszek polityczny. Objął tę rolę po „kanclerzu”, który nie uznał tej zmiany i wciąż dokucza „nowemu”. Kąsa go profesjonalnie, po słabiznach. Obaj siebie warci.

Co robi w tych okolicznościach PPS? Ano, konsekwentnie podlizuje się do swojego „odwiecznego” (od-pół-wiecznego) oprawcy. Garnie się doń jak do miodu, choć raz po raz trafia na "łyżki dziegciu". W okresie Transformacji post-PZPR po tysiąckroć dawał dowody nie tylko pogardy dla socjalistycznych idei i takichż tradycji polskiich, a przynajmniej ich lekceważenia, a może zwykłej ignorancji w tej sprawie – ale też ani razu (powtórzyć? ANI RAZU) nie wyszedł poza puste gesty w chwilach „akademii ku czci”, albo kiedy przed lewicowymi gośćmi z Niemiec, Francji, Włoch, Brytanii – chciało popisać się zażyłością z polskimi socjalistami.

Doradzałem i ostrzegałem w łonie PPS – aż przestałem być pytany o zdanie – że SLD nie tylko nie jest dobrym patronem dla idei PPS jako takich, ale i jego dwaj ostatni przywódcy nie gwarantują partnerstwa w stosunkach. To samo zresztą dotyczy innych socjalistycznych ugrupowań okresu Transformacji polskiej: np. Unii Pracy.

Nie znam ani jednej inicjatywy SLD albo osobiście Leszka Millera czy Włodzimierza Czarzastego – a obaj żyją nie od wczoraj – która poważnie, szczerze szłaby w kierunku dawniej liczonych w dziesiątki i setki - kooperatyw spożywczych, spójni mieszkaniowych, przedsięwzięć dobrosąsiedzkich, ubezpieczeń wzajemnych, kas chorych (nie mylić z funduszami państwowymi), skautingu młodo-socjalistycznego, świetlic-czytelni, wydawnictw, składkowych funduszy interwencyjnych, wyposażenia związków zawodowych w prerogatywy anty-wykluczeniowe, itd., itp. Znam za to ładnych kilka inicjatyw, które zwyczajnie pozbawili oddechu.

Świat pod rządami tych dwóch facetów nigdy nie będzie socjalistyczny. Będzie światem odbitym na powielaczu, w cieniu globalnego kapitału i równie globalnej soldateski, w cieniu niejasnej demokracji hybrydy europejskiej.

Członkom PPS – na ile zdążyłem się zorientować – w większości wystarcza, że poprzez odrębność organizacyjną zaznaczają swoją „tożsamość” – tyle że, poza wyjątkami, wydaja się nawet sami zadowoleni z samego członkostwa w PPS i nie czują się odpowiedzialni za to, że w ciągu kilkunastu lat stali się organizacją śladową. I ta „murzyńskość” w stosunku do SLD! Pobiegnę na bosaka – z Radzymina – pogratulować temu członkowi PPS, który zostanie radnym! Bo 3-4 miejsce na listach SLD oznacza, że przysparzamy naszych wyborców do puli SLD, ale beneficja – nie dla nas. Czyli nawet symbolicznie (choćby jedno miejsce w Radzie dużego miasta) – nie dla PPS!

Warto, aby członkowie PPS wzięli na siebie obowiązek. Przewodzenia lewicy w duchu socjalizmu, a nie łże-lewicowości. Postawić tamę lizusostwu PPS wobec SLD – i postawić tamę łże-lewicowemu SLD w roli dominatora polskiej lewicowości.

 

*             *             *

Kto mnie zna, ten wie jak rzadko używam sformułowań paskudnych. Oto jedna z tych moich wyjątkowych wypowiedzi:

SLD pod przywództwem Millera, a teraz Czarzastego – capi ideowym ścierwem. Cuchnie politycznym trupem. I to nie teraz (od dwóch minut znamy zgrubne wyniki) – ale od dawna. Elektorat lewicowy – ludzie pracy – szukają swojego prawdziwego reprezentanta. Nie jest nim SLD, ledwo-ledwo w tej roli odnajdują się związki zawodowe (ileż jednak można żyć roszczeniami), nie ma tabunu organizacji pozarządowych , efemerydą są „fioletowi”, Trybuna powinna się zastanowić, czyją jest gazetą.

Wyciągam rękę do SLD, zwłaszcza do Włodzimierza, którego znam lata całe: oddajcie socjalizm we właściwe ręce, przestańcie udawać, że on was zajmuje. Przestańcie nim sobie wycierać gęby. Nie oszukujcie lewicowego elektoratu, że go reprezentujecie.

W PPS trwa proces wewnątrz-organizacyjny, wyborczy.

Wesprę – a jestem pracowity i zawzięty – każdego wyłonionego przywódcę, który wydrze imię socjalizmu ze szponów SLD, który potrafi odkleić się od SLD-owskiej mazi, trzymającej Polskę w pogłębiającej się nieświadomości tego, o co chodzi polskiej lewicy, o co chodzić powinno. Który nie dopuści, by – pogodzeni we wspólnym strachu przed zamknięciem wieka – zaczęto udawać przyjaźń SLD-wsko-PPS-owską, co znów,i kolejny raz stłumi w nas to co socjalistyczne.