Ktoś się nami pasie?

2010-06-11 05:34

 

Znany jest w ekonomii problem występujący pod nazwą dylemat wspólnego pastwiska. Aby nie popełnić błędu, zacytuję – na przykład – Jagodę Gandziarowską (specjalistkę od gier edukujących społecznie).

 

„Tragedia wspólnego pastwiska to jeden z dylematów wspólnego działania opisany w 1968 roku przez Garretta Hardina na przykładzie wiejskich wspólnot wypasających swoje krowy na wspólnych pastwiskach. Każdy mieszkaniec takiej wspólnoty miał prawo wypasać określoną liczbę krów na wspólnym pastwisku. Krów było akurat tyle, że mogły się paść bez nadmiernego uszczerbku dla rosnącej tam trawy. Jeden z mieszkańców doszedł do wniosku, że doda do wypasanego stada jeszcze jedną swoją krowę. Założył, że jeśli on tego nie zrobi, to zrobią to inni i dostęp jego krów do wspólnej trawy zostanie ograniczony. Podobnie pomyśleli inni mieszkańcy i wprowadzili na wspólne pastwisko dodatkowe krowy. To posunięcie skończyło się tragicznie. Trawa na pastwisku przestała odrastać, a zwierzęta straciły w końcu miejsce wypasu. Mieszkańcy pozbawili się w ten sposób wspólnego pastwiska, ich krowy przestały dawać mleko.

 

Dylemat ten pokazuje wartość współpracy. Gdyby wszyscy dotrzymali umowy i nie zwiększali liczby krów na wspólnym pastwisku, nie doprowadziliby do jego zniszczenia. Ich zyski z mleka i mięsa byłyby zdecydowanie większe. Nieprzestrzeganie warunków umowy doprowadziło w efekcie do katastrofy i wszyscy mieszkańcy ponieśli niepowetowane straty.

 

Tragedia wspólnego pastwiska dotyczy wszystkich dóbr o charakterze publicznym. Kiedy coś jest wspólne, chce z tego korzystać wielu chętnych. Jednak zbyt duża liczba użytkowników może doprowadzić do zniszczenia tego dobra i uczynienia go bezużytecznym. Przykładem mogą być drogi. Każdy ma prawo z nich korzystać, żeby szybko dojechać samochodem do pracy. Jeśli jednak zbyt dużo samochodów wyjedzie na ulice, to utworzą się ogromne korki i nikt nie dotrze do pracy na czas. W tym miejscu pojawia się konieczność ustalenia przez wspólnotę zasad korzystania z wspólnego dobra. Może powinniśmy się umówić, że będziemy jeździć na zmianę z naszymi sąsiadami? W ten sposób trzech sąsiadów może pojechać jednym samochodem, a dwa auta mogą zostać na parkingu. Jak jednak sprawić, żeby wszyscy mieszkańcy osiedla chcieli się do tej zasady stosować? Jak eliminować tak zwanych pasażerów na gapę, którzy nie przestrzegają wspólnych reguł i myślą tylko o swoim własnym interesie?"

 

Dla ekonomistów podobne ćwiczenia intelektualne są podstawą wykształcenia (były, nie wiem czy dziś fabryka absolwentów zwana SGH zwraca uwagę na takie drobiazgi). Zatem musiało się stać i ktoś musiał sformułować następujące pytanie:

 

„a jeśli wspólnym pastwiskiem nie jest jakieś materialne dobro publiczne (wielkomiejska ulica, ZUS, służba zdrowia, parking, dzika plaża nad rzeką, system edukacji szkolnej, owoce lasu), tylko wszyscy członkowie społeczności, których ominął sukces rynkowy?”

 

Dylemat ekonomiczny w takim wypadku niepostrzeżenie staje się dylematem społecznym a nawet politycznym. Oto bowiem ludzie sukcesu „wożą się” po swoich współbraciach wyzyskując ich tak bardzo, że aż ich „zajeżdżają”, co grozi krachem ekonomicznym (społecznym, politycznym).

 

Powtórzmy: jeśli ktoś w blokowisku z „powodzeniem” eksploatuje wspólną klatkę schodową, wspólne zasilanie elektryczne czy ogrzewanie centralne – trzeba mu pokonać tylko delikatne przepierzenie moralne, aby tak samo potraktować sąsiadów. Zresztą, klasyczny dylemat wspólnego pastwiska też opisuje wyzysk: ci, co mimo pokusy nie wprowadzili dodatkowej krowy na wspólne pastwisko ponoszą takie same konsekwencje jego zrujnowania, jak ci, którzy postanowili być cwańsi. W ten prosty sposób cwańsi zyskali to, co uszczknęli, zanim pastwisko się ekonomicznie „zapadło”.

 

Pęczniejąca arogancja wielkiego biznesu oraz wielkiej i małej administracji, bezczelność mediów oraz dziedzin kultury nastawionych na tu-teraz chapnięcia (choćby futbol polski) – to potwory, które drenują polski „rynek wynagrodzeń i oszczędności”, pozbawiając go szansy rzeczywistego wyboru, świadomego popytu.

 

Zdrowy politycznie, społecznie i ekonomicznie kraj – to kraj, gdzie nie traktuje się „słabszej” (mniej bezczelnej) części społeczeństwa jak „ziemi niczyjej”, którą można eksploatować do woli.

 

Przed nami uwertura wyborcza (prezydencka), a potem rzeczywiste wybory, samorządowe i parlamentarne. Warto już dziś postawić pytania kandydatom do funkcji Prezydenta o to, co powyżej, wszak każdy z nich reprezentuje jakąś polityczną siłę(?).

 

 

Kontakty

Publications

Ktoś się nami pasie?

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz