Kto wygra wybory w Polsce (instruktaż)

2011-06-09 09:39

Odpowiedź brzmi: ten kto zdoła wprowadzić do debaty publicznej temat, który przyciągnie do wyborów „elektorat poza-rynkowy”, a przynajmniej jego część. Bo jeśli ktoś w ogóle zdoła postawić głośno temat, który zdopinguje dotąd nie-głosujących – to zagłosują oni na autora tematu, to jest oczywiste.

 

A teraz wyjaśnienie.

 

Mniej-więcej połowa Polaków nie głosuje.

1.      Nie głosują wcale ci, którzy w ogóle już nie są obywatelami: nie mają rozeznania w sprawach publicznych ani nie mają zamiaru tych publicznych spraw brać na siebie, bo i po co. Żyją poniżej progu nędzy lub nieco powyżej, pogodzili się praktycznie z życiową porażką, są ani przedsiębiorczy, ani roszczeniowi, zostali wykorzenieni poza nawias społeczeństwa – choć niektórzy z nich noszą dowody poświadczające ich „obywatelstwo rejestrowe”, przypisanie do czegoś i kogoś;

2.      Niemal nie głosują ci, którzy wpadli w rozmaite „wykluczenia niecałkowite”: nie są (jeszcze) nędzarzami, jak ci powyżej, ale ich podstawowym zajęciem jest kurczowe trzymanie się życia, udawanie, że ich status wcale nie jest taki marny, na jaki wygląda. Są zdecydowanie roszczeniowi, zdumieni, że świat i Ojczyzna tak źle ich traktują, są sfrustrowani nieskutecznością swoich inicjatyw i konceptów, zabetonowaniem układów, zablokowaniem karier, brakiem perspektyw: poszukują Rynku, czyli szans „załapania się”, ale są to próby beznadziejne, bo Rynek im uciekł „w górę”, więc nic nie osiągną, choćby inwestowali w siebie i myśleli pozytywnie, jedynie rozpraszają swoje „kapitały i oszczędności” na próżne starania;

3.      Głosują janczarzy i władycy Systemu, beneficjenci-klienci, pouczepiani do różnych układów, koterii, kamaryl w roli frajerów, jedzący resztki z pańskiego stołu: oni funkcjonują w świecie, który daje mniejsze lub większe szanse „załapania” się tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, ale też „wypadnięcia” tym, którzy są w dobrym trendzie, ale popełniają błąd i tracą łaski „mieszaczy”. Wierzą, że noszą buławy w plecaku, widzą równych sobie, którym się udało i takich, którzy właśnie wypadli z dobrego obiegu. Umieją to przełożyć na codzienne swoje funkcjonowanie, stanowią podstawową masę tzw. „opinii publicznej”, która akceptuje, a nawet propaguje System;

4.      Głosują – i organizują głosowania – ci, którzy bardziej lub mniej trwale „urządzili się” życiowo, pełnią w Systemie rolę „mieszaczy” (animatorów życia publicznego), kreują układziki, koterie, kamaryle, poprzez które pozycjonują grupy „swoich” i siebie samych, organizują „debatę publiczną”, która obywatelskie wybory zamienia w owcze plebiscyty, debatę okastrowaną z wszelkiej rzeczywistej treści, sprowadzoną do marketingowo-medialnych sztuczek, wyjałowioną z rzeczywistych problemów, docierająca co najwyżej do janczarów i władyków Systemu;

 

Ktoś z GRUPY NR 4 (np. jakaś organizacja fiksownicza, pozycjonująca) powinien wpuścić do debaty takie rozwiązania instytucjonalne, które „poszerzą” Rynek w dół, ku GRUPIE NR 2. Jeśli „roszczeniowcy”, „wykluczeni nie-całkowicie”, usłyszą w telewizji i wyczytają w taniej, łopatologicznej prasie, że są dość proste metody na to, aby ich starania miały „większe niż zero” szanse sukcesu życiowego, kiedy zobaczą, „jakie to proste” – autorów takiego pomysłu wyniosą na piedestał.

 

Takie rozwiązania, proste i efektywne, muszą być rzeczywiste, nie mogą być bluffem. Muszą być czymś innym, niż fasadowe, atrapiaste „orliki”, Euro 2012, fundusze unijne rozprowadzane „między swemi”, komisje dialogu społecznego, grupy konsultacyjne i eksperckie, lokalne grupy inicjatywne pouczepiane urzędów, wydziałów, departamentów, dziesiątki innych „nowatorskich” rozwiązań, które zamiast otwierać nowe możliwości i poszerzać Rynek – betonują rzeczywistość, czynią Sukces wciąż bardziej niedostępnym.

 

Trzeba więc rozumieć, że otwarcie nowych możliwości GRUPIE NR 2 (która wtedy pójdzie wreszcie do wyborów i zagłosuje na tych, którzy nowe możliwości wiarygodnie zadeklarują), rodzi zagrożeniową konkurencję dla GRUPY NR 3, dla janczarów i władyków, którzy jako warstwa społeczna nie mają dziś właściwie konkurencji pośród zabetonowanej Nomenklatury, co najwyżej kto przegra dostanie mniej pasący dostęp do koryta. Kiedy wpuści się na „ich rynek” nowy elektorat, żądny sukcesu i wygłodniały – zmusi się ich do większego wysiłku, niektórzy „wypadną” z miejsc korytodajnych, które dotąd mieli niemal jak „swoje”.

 

To jest owo ryzyko tych koterii i kamaryl, które wyjdą z nowym programem społeczno-gospodarczym.

 

Większość polskich kamaryl i koterii oraz układzików jest zainteresowana niską frekwencją: wtedy ich żelazne elektoraty (janczarzy i władycy) stają się realną siłą, głosują w przewidywalny sposób, scena polityczna jest w miarę czytelna.

 

Nowym (rzeczywiście nowym) programem społecznym, opartym na szansach dla tych, którzy ich obecnie nie mają – zainteresowane sa te koterie, którym nie wychodzi fiksownictwo, które słabo pozycjonują swoje żelazne elektoraty. Ich powodzenie polityczne zależy wprost od nowo pozyskanych wyborców.

 

Znam kilkanaście takich fiksowniczych środowisk.

 

Tylko czy stać je – moralnie – na uruchomienie rzeczywistej debaty, koniec-końców ryzykownej politycznie?