Krzysztof Rybiński – czarnowidzący jasnowidz

2013-12-13 12:53

 

Pajacem być – rzecz ludzka, ale czemu się z tym obnosić?

 

Adam Glapiński – niewątpliwie kandydat do grona „Pajacyków polskich” – był tym, od którego usłyszałem poniższe i do tego zapamiętałem, było to bowiem podczas wykładu inaugurującego cykl. A było to stwierdzenie: EKONOMISTA TO TAKI FACHOWIEC, KTÓRY JUTRO WYJAŚNI CI BEZ ŻADNYCH WĄTPLIWOŚCI I Z GRACJĄ, DLACZEGO JEGO WCZORAJSZE PROGNOZY DZIŚ SIĘ NIE SPRAWDZIŁY.

Dalsza część notki niemal całkowicie pokrywa się z artykułem T. Jasińskiego z „Dziennika Cotygodniowego”, pod tytułem jak wyżej.

Polskim „Doktorem Zagładą” jest Profesor Krzysztof Rybiński. Rok temu rozpowiadał dookoła, że „polska gospodarka będzie w 2013 r. przechodziła głęboką recesję. Zabraknie na wszystko: na leczenie w szpitalach, na remonty dróg, nawet na wypłaty wynagrodzeń i świadczeń. Będziemy też mówilinie o tym, że zatrudniamy koleje 20-30 tysięcy urzędników, jak to co roku w Polsce bywa, tylko zwalniamy w ciągu dwóch lat 50 tysięcy urzędników. Takie czasy w Polsce nadchodzą. Współczuję urzędnikom”.

Jak widać, rzeczywistość rozjechała się z prognozami Rybińskiego. Gdyby dziś zapytać profesora, dlaczego, na pewno znalazłby dziesiątki wytłumaczeń. Bo prof. Rybiński to nie byle kto. Jest absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego, doktorem habilitowanym nauk ekonomicznych. Był wiceprezesem NBP. Członkiem Komisji Nadzoru Finansowego, członkiem unijnego Komitetu Ekonomiczno-Finansowego i wicegubernatorem Banku Światowego. Obecnie jest rektorem Akademii Finansów i Biznesu „Vistula”[1].

Objawił się opinii publicznej, gdy na początku roku 2008 ni z gruchy ni z Pietruchy pieprznął posadką wiceszefa NBP, pod pozorem braku wspólnego języka z Prezesem Skrzypkiem. Medialna moda na Rybińskiego nastała, gdy w marcu 2011 zaczął zbierać podpisy do pozwu zbiorowego przeciw rządowi Tuska za to, że ten obciął prowizje dla OFE (z 7% do 3,5% - JH). Apogeum popularności zyskał kilka miesięcy później, gdy wypłakał się mediom, że jego żonę spotkały nieprzyjemności, bo śmiał odmówić Tuskowej propozycji objęcia jakiejś ciepłej posadki.

Od tamtej pory dzierżył funkcję głównego ekonomicznego krytyka polityki Rostowskiego, zanim go w tej roli nie zdetronizował sam Balcerowicz.

Niechęć Rybińskiego do Tuska i Platformy spowodowała, że usiłował on przenieść swoją ekspresję w świat polityki. Najpierw napisał program gospodarczy dla PJN (wtedy szefową była Joanna Kluzik-Rostkowska, dzisiejsza „rządówka” Tuska), potem z hasłem uwolnienia Polski ze stagnacji gospodarczej wywołanej wysokimi podatkami, zasupłanej biurokratycznie, marnotrawnej i zupełnie zabałaganionej rządami „biurwokracji” wystąpił w 2011 roku na Kongresie Nowej Prawicy (korwinistów). Polityczna prawicowość Rybińskiego rosła w postępie geometrycznym. Przystąpił do inicjatywy Rafała Dutkiewicza i z ramienia „Unii Prezydentów – Obywatele do Senatu” startował bez powodzenia w wyborach.

Szybko jednak się otrząsnął i zaczął wieszczyć. A to, że pod koniec 2012 Euro będzie tańsze od dolara. A to, że po sportowym Euro Polska wpadnie w taką recesję, że zakończy rok na ujemnym wzroście PKB. A to, że Euro będzie po 5 zł i takie tam… Albo nawet, że „za kilka lat na unijnym szczycie spotkają się liderzy krajów członkowskich. Będzie pięciu komikó LISTNUM 1), sześciu celebrytów, dwóch gejów w związku partnerskim, trzy lesbijki, czerech transwestytów, itd.”

Im mniej jego prognozy się sprawdzały, tym bardziej stawał się interesujący dla PiS. A po enuncjacji, że „będziemy się wyludniali, a Polska będzie się stawała małym krajem starych, schorowanych ludzi”, miał nawet zostać członkiem rządu prof. Piotra Glińskiego. Nie został, bo to premierowanie sprowadziło się do pokazania twarzy premiera-in-spe na mównicy sejmowej z tabletu. Pozostawił jednak po sobie coś, co w historii Polski plasuje go tuż za Wałęsą i jego 100 milionami dla każdego. Zaproponował bowiem tzw. stypendium demograficzne w wysokości 1000 zł miesięcznie na każde dziecko od urodzenia do dorosłości.

Te pieniądze Profesor Rybiński proponował pozyskać m.in. z OFE oraz – jak przystało na piewcę wolnego rynku – z podniesienia podatków.

Niezostanie ministrem nie wstrząsnęło Rybińskim. Powrócił do przewidywania. W marcu wróżył rychłe bankructwo ZUS. W kwietniu informował, że „gospodarka powoli stacza się w recesję”, a w październiku, że „jeżeli dzietność nie wzrośnie, pod koniec tego stulecie Polaków będzie 16 milionów. Powtórzmy, własną głupotą doprowadzimy do tego, że liczebność narodu spadnie o 22 miliony obywateli, podczas gdy w czasie II wojny światowej ubyło nas 10 milionów”.

Prognozowanie na użytek polityków i mediów to niejedyne pole popisu dla Rybińskiego w ostatnich latach. Futurystyką zajmuje się też zawodowo. To dzięki jego analizom ekonomicznym powstał fundusz inwestycyjny o nazwie Eurogeddon. Przepowiednia profesora brzmiała tak: „Do 2014 roku system bankowy w Europie upadnie. Zbankrutuje nie tylko Grecja, ale i kilka innych krajów z południa Europy Bankowy Fundusz Gwarancyjny nie będzie nic wart. Pieniądze zainwestowane na giełdach straca kilkadziesiąt procent, pieniądze zgromadzone na lokatach  okażą się nie do odzyskania”.

Fundusz Eurogeddon miał grać na rynkach finansowych właśnie pod kątem zapowiadanego dramatu wspólnotowej waluty. Gdy debiutował w lutym 2012 r., wartość jego jednostki wynosiła 13,47 zł, dziś jednostki są warte 6,14 zł. Na jaka kasę popłynęli inwestorzy, z których każdy musiał wpłacić minimum 40 tys. Euro? Zwłaszcza że fundusz pobiera 3% prowizji od wpłaty i 3% prowizji od wypłaty…

Można powiedzieć, że jedyne co Rybiński na tym stracił to nieco reputacji i kilku wyznawców swoich teorii ekonomicznych (jeśli takie ma – JH). Od siebie (JH) dodam, że większość wypowiedzi profesora Rybińskiego ma poziom przygotowania, który ja nazywam „z ręki”. Oznacza to, że w jego rodzonej uczelni, rektorowanej przezeń, nie dałbym mu pozytywnej oceny, a to za braki erudycyjne i formalne. Być może luźne myśli typu „rzucił Stasiek” – gdyby zostały poddane analizie krytycznej – obroniłyby się w formie zmodyfikowanej, dojrzałej naukowo.

Tomasz Jasiński nie wspomina w swej buldożerskiej krytyce Rybińskiego o najważniejszym: jest wielka różnica między kurą a jej upierzeniem. Statystyczne wskaźniki i parametry oraz graffiti propagandowe mają się w Polsce dobrze, choć już wyłażą z nich co poniektóre kłaki. Natomiast sama kura, jaka jest – nikt nie widzi lub widzieć nie chce. Treścią mięsistą polskiej kury jest przegniła, strociniała infrastruktura (tylko enklawy spełniają współczesne standardy, choć osiągnięte są najdroższą ścieżką świata), sektor zwany przemysłowym w coraz większej formule sprowadza się do „usług montażowych, konfekcyjnych i spedycyjno-dystrybucyjnych” na rzecz rzeczywistych dysponentów przemysłu, pochodzących z zagranicy, stosunki własnościowe w polskiej gospodarce dają wiele do życzenia i spełniają warunki bantustalno-kolonialne, a obszar znany pod nazwą rolnictwo (połączmy to na minutkę z obszarem rekreacyjno-turystycznym i ekologicznym) – to jedna wielka plama po środkach żrących i chronicznej zapaści. W tej dziedzinie ja sam stawiam dla Polski prognozę oczerniałą i siną z bezsilnej biedy, choć nie będę ogłaszał terminów, kiedy i co pierdyknie.

No, ale dzisiejszą myślą ekonomiczną (a właściwie „game-boyem”) zarządzają inżynierowie od ekonomii, a nie ludzie rozumiejący, że Adam Smith pisał „Bogactwo narodów” nie jako instrukcję dla liberałów, tylko jako załącznik do „Teorii uczuć moralnych”, poważnej rozprawy etycznej.

Forest Gump PL

 



[1] Vistula jest uczelnią o największym stężeniu „uczonych starozakonnych”: tak określam profesurę belwederską i każdą inną, która nie tylko wykuła swoją karierę w czasach, kiedy obowiązkiem naukowca było oddać bibliograficzną cześć naukowemu socjalizmowi i jego politycznym nosicielom. Oni tego rytu się po prostu nie wyzbyli i choć piszą o czasach współczesnych, czerpią soki z czasów minionych, co znakomicie rzutuje na treść i formę ich wypracowań;