Krzyk o mit-personie. Po raz trzeci i ostatni

2013-11-11 11:29

 

Kilkadziesiąt lat oglądam politykę z różnych pozycji (najczęściej powalony przez nią i odszurnięty w krzaki), nadal jednak nie mogę dojść, skąd się u ludzi bierze lemingowatość wobec jednostek ustawiających się wciąż od nowa w roli przywódców, a które są wpatrzone wyłącznie w siebie i pożerają wyznawców na drugie śniadanie.

Wredniejszego tekstu niż niniejszy nigdy nie napisałem, ale nie widzę innej metody wykrzyczenia mojego przerażenia. Bo co może czuć człowiek, którego nie słyszą nawet ci, którzy doświadczyli od swojego „idola” rozmaitej niecnoty i obserwowali jego „karierę”, wspominając ją jako pasmo porażek? Własnych!

Pisałem o Nim (będę pisał z dużej litery, aby uniknąć linczu) dwa razy: „Granice niezgody”, oraz „A imię jego awanturnik”. Co ja mówię! Pisałem po wielokroć:

  1. Ostatnie kuszenie Ikonowicza”, 2012-03-24 08:57;
  2. Ci co ich zjadła historia”, 2010-02-20 23:33;
  3. Chłopcy z fantazją”, 2011-08-06 08:18;
  4. Obywatele czy wyznawcy”, 2013-10-24 08:40;
  5. Aby siła w nas była. 10 przykazań warchoła”, 2012-05-16 07:16;
  6. Historia nas wpędza w obszar farsy”, 2013-03-29 10:45;
  7. Jam jest ludorzecznik…”, 2010-05-09 07:37;
  8. Pragnienie idei”, 2011-09-14 11:56;
  9. Czas przetrąconych”, 2011-11-08 07:33;

Zanim mnie powiesicie, przeczytajcie uważnie powyższe, i wspomnijcie, kiedy mój zewłok będziecie ciągnąć końmi po rumowisku waszej Racji.

Ma Wałęsa swojego Gwiazdę, Wyszkowskiego i swoją Walentynowicz. Ma Lepper swoich licznych szyderców. Ma Kuroń. A ja mam niewątpliwie kompleks Ikonowicza. Mam liczne kompleksy związane z politycznymi prestigitatorami i szalbierzami, ludźmi po prostu niebezpiecznymi.

Kiedy Ziuk”, socjalista, legionista, organizator odrodzonej Polski, awanturnik międzynarodowy poczuł siłę swojej własnej legendy – dokonał spektakularnego, krwawego zamachu na demokrację i zaprowadził porządek, w którym możliwy był np. proces brzeski.

Kiedy komunista, walterowski harcerz i trybun ludowy o nazwisku Jacek Kuroń zawitał w progi rządowe – skończył jako firmujący zabiegi Balcerowicza organizator SOS-zupek i autor wieczornych pogadanek telewizyjnych do ludzi tysiącami wpędzanych w nędzę.

Kiedy robotnik, przywódca strajkowy, potem związkowy, został prezydentem – zachowywał się jak zblazowany chuligan: to drzemał, to szalał, aż w końcu poznali się na nim wszyscy. Żyje na tyle długo, by dziś pokazać, że jednak trochę się nauczył.

Kiedy bokser, gospodarz krzywdzony przez terapię szokową, współczesny Rejtan – wtargnął na salony, przedzierzgnął się najpierw w Mulata, potem w pisarza książek (miał to po Wałęsie), a ostatecznie wylądował w rządzie, gdzie prym wiodła „czerezwyczajka” Delfina.

Kiedy feministka, matka prawdziwych żołnierzy lewicy, założycielka poważnej fundacji, dojrzała autorytetka w sprawach społecznych – została wicemarszałkinią – wstąpił w nią diabeł i zaczął nią kręcić na przekór wszystkiemu, co głosiła „zanim”.

Kiedy witrażysta, ADHD-owiec sceniczny, pasjonat muzyki, fenomen-wiecownik – posmakował sukcesu publicznego, medialnego i finansowego – zbaraniał na amen, zaczął wygrażać politykom, deptać konkurencję, dawać i odbierać.

Wyliczać dalej?

Są ludzie, którym – po prostu – nie wolno dać do ręki władzy nad ludźmi w liczbie większej niż … niewiele.

Jest jakaś „wyższa racja”, dla której za Ikonowiczem wstawili się w liście do Prezydenta wybitni dysydenci PRL (Ikonowicz nim nie był), dla której policja i służby więzienne pozwalają na biwak przed aresztem i codzienne odwiedziny mediów w celi, dla której Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej wzruszająco udaje, że bez Piotra nie umie pracować, dla której liczni ludzie z FB zmieniają swoje zdjęcia profilowe na ikonę-ideogram „Ikona”. Dla której ludzie lewicy i czego tam jeszcze porzucają swoje codzienne flibustierskie zajęcia i dostają kręcioła, żeby nie powiedzieć: zajoba.

Nie będę dla tej racji uczestniczył w cyrku pod wezwaniem człowieka, któremu w nic nie wierzę. I mam po temu poważne podstawy. Bo wiem, czuję w trzewiach, że owa racja jest dla Piotra narzędziem, a nie życiowym przesłaniem. Czynienie z Piotra polskiego Gandhiego – to dramatyczne nieporozumienie.

Pisałem: Ma w sobie coś z Doktora Jekylla i pana Hyde’a. Niepowtarzalny trybun, charyzmatyczny przywódca, bezkompromisowy obrońca uciśnionych – a jednocześnie lowelas, egocentryk, utracjusz. Ta druga jego strona skutecznie niweczy jakikolwiek dorobek strony pierwszej. Siedzi w nim naprawdę dobry człowiek, ale jest też w nim podły sukinsyn. Obaj nim miotają jak chcą, kiedy chcą.

Pisałem: Nie umie okastrować swojego temperamentu z pragnienia „polityki scenicznej”. Najbardziej frustruje go brak publicity i zbyt blisko będący konkurenci. Chodzi o konkurentów do miana społecznika, aktywisty, samca, przywódcy, zawiadowcy spraw, posiadacza racji.

Pisałem: Piotr Ikonowicz jest wspaniałą, kolorową postacią polskiej lewicy. Zarazem Piotr Ikonowicz jest enfant terrible polskiej lewicy, stanowi dla niej zagrożenie, tym bardziej, im bardziej ogniskuje na sobie jej uwagę. Chyba że…

W notce „Dlaczego pędzi” piszę: (…) dałem wyraz mojemu przekonaniu – jesteśmy dziś wszyscy w fazie OPAMIĘTANIA, czyli zaczynamy orientować się, że coś nie gra w tym wspaniałym rozwoju, postępie, dobrobycie. Ekolodzy (i w ogóle Zieloni), Alterglobaliści, Terroryści oraz „zwykli, krajowi” opozycjoniści czy dysydenci zaczynają zamawiać ekspertyzy, z których wynika, że pędząc ku świetlistym celom pogrążamy się w Otchłań (Oblivion).

Aż się chce zacytować Miłosza (zaśpiewanego przez Czesława i Staszka): Otchłań nie ma nogi, nie ma też ogona, leży obok drogi na wznak odwrócona (…) Otchłań nie je, nie pije i nie daje mleka … Co robi Otchłań? Otchłań Czeka.

Z tej Otchłani wynurzają się co i raz Rewolucjoniści: pomieszają, powalczą, sprawdzą stan napięć – i znikają. Potrwa to aż to tzw. sytuacji rewolucyjnej, kiedy „stare już nie może, nowe jeszcze nie może”: który z rewolucjonistów wtedy będzie na fali – ten zostanie nowym Leninem. Albo kimś takim, jeśli akurat Lenin jest démodée, no longer in fashion, out-of-date. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza jakże wspaniałej Transformacji zaliczyliśmy już Ikonowicza, Leppera, wciąż niewyczerpanego Kaczyńskiego (wymieniam tych, którzy programowo nie akceptują systemu-ustroju albo głównego nurtu), mgławicowo przeleciał Kukiz, mocno się wgryza w sprawę Duda. Ale wehikuł wciąż mieści się w torowisku Komercjalizmu, w którym wszystko trzeba wycenić, wszystko jest na sprzedaż, światem rządzi pieniądz i kapitał. Tyle że już są chętni do przestawiania zwrotnic, więcej: pasażerowie ich zaczynają rozumieć, już nie mają ich za raptusów, którzy tylko narobią awantur i zrujnują spokojny żywot.

A Piotr zrobi więcej. Bo naprawdę potrafi…

Na pohybel, czy ku chwale?