Krótka stronnicza historia mowy nienawiści

2019-01-14 09:54

 

Wzywam wszystkich mających w tej sprawie cos do powiedzenia i jakieś uprawnienia do działań – aby począwszy od nożownika z Gdańska – rozpoczęli projekt leczenia frustratów, a zaniechali „oczyszczającej sumienia” zemsty, która nic nie da nikomu.

Pamiętam dawny, znakomity artykuł Adama Michnika o linczu i nagonce. Daje on tam przegląd polskich wygłupów w stylu „racja musi być nasza” i ich konsekwencji. Michnik między wierszami przemycał tam pogląd, że nagonka (ja dodam: aklamacja) – to nie tylko podglebie linczu, ale też „cecha narodowa” zagnieżdżona w kraju między górami a morzem, między Niemcami a Rusami.

Patrz: „Lincz i aklamacja, upiorne kaktusy demokracji”.

Tak zupełnie na zimno sądzę – i daję temu wyraz pisemnie od lat – że w Polsce zbyt łatwo od debaty przechodzimy do rozwiązań siłowych. Czasem polegają one na „zwykłym” głosowaniu, kiedy policzone „szable” gwarantują chwilową przewagę nad oponentem – a czasem na „akcji bezpośredniej”, takiej jak strajk, okupacja budynku, blokada drogi, spranie tyłka urzędnikowi, wywożenie dyrektora na taczkach, blokowanie mównicy, tłumne otoczenie urzędu czy budynku Parlamentu.

Sztuka rozmawiania, czyli słuchania ze zrozumieniem i zdolności do założenia, że JA również mogę się mylić – jest w Polsce w powijakach. Nie wiem czemu, ale kiedy widzę w mediach, że nawet podczas imprez sportowych liczy się tylko zwycięzca (no, chyba że to jest „nasz”, wtedy nawet piąte miejsce jest ważnym zwycięstwem) – to ubolewam nad tym, jak nisko upadł tzw. sport masowy, jak wysoko ustanowione są progi tolerancji dla „drukowania” wyników rywalizacji, dla (wbrew pozorom) dopingu, dla „zielonych stolików” i ustawek. To wszystko frustruje sportowców – ale jest kopia tego, co mamy w „normalnym-cywilnym” życiu.

Podręczniki i różne Pedie wskazują, że kiedy pojawia się „mowa nienawiści” – to już tylko czekać nieuchronnego, czyli mordercy, który czynem „zagłosuje” przeciw temu, kogo wskazuje „hate speech”. Błąd. Sprawa jest oczywiście zawsze związana z atmosferą niechęci i oskarżenia wobec Żydów, Cyganów, Ruskich, „komunistów”, kiboli, nazioli – ale w kraju, gdzie dominuje kultura rozróby – to są tylko wywoływacze.

Najważniejsze siły polityczne w Polsce chętnie sięgają po niewyżytych hunwejbinów, oczekując od nich tego, czego im zrobić „nie wypada” – przylać solidnie przeciwnikowi, aby sobie popamiętał.

 

*             *             *

Najbardziej pamiętane przez wszystkich wydarzenie w „Zachęcie” – to owoc atmosfery w Polsce, w której wszyscy napuszczali się na wszystkich. Równie dobrze mógł zginąć Żyd, komunista czy kresowy „kacap”.

W sanacyjnej Berezie zamykano każdego, kto śmiał nie poddać się „religii dziadkowo-kasztankowej”. Sprawy były do tego stopnia dęte, że niektórzy prosto z więzienia szli po wyborach do Sejmu. Za co więc ich wsadzano?

Po II Wojnie każdy, kto miał coś wspólnego z Zachodem szczuto jako potencjalnego szkodnika i wroga Ludu. W 68-mym szczuto Żydów. Po 1989 – ludzi lewicy. Często używam słów Inkwizycja-Oprycznina-Maccartyzm. Bo to były „projekty” przyjęte społecznie przez aklamację (niezależnie od tego, kto faktycznie je zarządził), a towarzyszyły im wręcz kryminalne lincze.

 

*             *             *

Byłem we wrześniu 2015 – pomiędzy głosowaniami prezydenckimi (maj) i parlamentarnymi (październik) – na debiucie broszury „Raport gęgaczy”. Zabierałem tam głos, pytając: czy nie zauważacie, że szczując na „kaczystów” zamykacie drogę do ich resocjalizacji? Nikt, kogo się zelży najgorszym słowem, nie nabierze ochoty do grzecznej rozmowy, wymiany racji. Patrzono na mnie jak na wariata, i to tylko dlatego, ze mnie tam znano i nikt (chyba) nie miał mnie za „pisiora”.

Broszura ta skupia się na dwóch wątkach:

  1. Pierwszy wątek – to pochwała Transformacji, za pomocą starannie dobranych statystyk, tabelek, wykresów, indeksów, wskaźników, parametrów, słupków. I to w czasie, kiedy „kukizonada” (stająca wtedy po stronie wykluczonych i przeciw „państwom w państwie”) odnosiła tryumfy;
  2. Drugi wątek – to paszkwil, kasandryczna przepowiednia faszyzmu kaczystowskiego, mająca przekonać czytelnika, że formacja dysponująca wtedy co najmniej 25-procentowym poparciem (ostatecznie większym) nie jest zdolna do niczego przyzwoitego, pożytecznego, służącego poprawie;

Kiedy ani ta broszura, ani ogólna kampania antykaczystowska nie zadziałały, okazały się przeiwskuteczne – „demokraci” wpędzający Polskę w ruinę (nadal niedokończona jest dyskusja o tym), a na pewno wynoszący dobra wspólne i polską suwerenność przed dom, na żer rwaczy – postanowili walnych zwycięzców jesieni’2015 przegonić metodami lepperowskimi. Największe tuzy dziennikarstwa, parlamentaryzmu i „pozarządowości” skakały na komendę przed tłumami średnio raz na miesiąc – aż tłumy się rozeszły, główny skaczący okazał się geszefciarzem, a obrońcy demokracji i tuskowego porządku pożarli się miedzy sobą.

 

*             *             *

W Polsce mamy około setki żyjących Ludzi Godnych Zaufania o statusie super-celebryty, którzy – niemal żaden – nie robią happeningów, tylko spokojnie, z wyżyn swojej spiżowej chwały jednym słowem, jednym artykułem wywołują spazmy hunwejbinizmu. Potem, kiedy uruchomiona przez nich lawina zbiera ofiary – z tych samych cokołów odżegnują się (w przerwach od konsumowania należnego im szacunku, estymy, latrii) od aktów przemocy, pochylają się nad nikczemnością i krzywdą, łkają na pogrzebach, smutnieją w audycjach radiowo-telewizyjnych. Zawsze na wierzchu, zawsze porządni. Zawsze ex cathedra.

Podniesienie na nich słowa (nawet nie ręki) – to barbarzyństwo. Więc ja proponuję, by wziąć w spokojnej książce na ząb te ich wszystkie ochy i achy, wszystkie egzaltacje, którym przewodzą – ale wcześniej wskazanie, skąd się biorą dramaty, nad którymi tak boleją przy wtórze „wiernych wyznawców”. Piszę się na sekretarza-redaktora takiego wydania. Jako ktoś, kto bywał za kulisami…