Krótka historia klapy politycznej

2015-10-21 09:53

 

„Przedostatni wiraż” (TUTAJ), „Faza pucharowa w polityce” (TUTAJ) oraz „Ludzie to som gupie” (TUTAJ) – to notki, w których ostatnio dokonałem recenzji dwóch wydarzeń o charakterze debaty politycznej, jakie odbyły się w poniedziałek i wtorek. Napisałem w tych notkach o tym, że „wybory” mające się odbyć w tę niedzielę – są dwuwarstwowe: plebiscyt między dwiema najpopularniejszymi formacjami, brak warstwy „karasi-średniaków” oraz sześciopunktowy „plankton”, gdzie ewentualnie można doszukiwać się różnic programowych. Opisałem też stan świadomości obywatelskiej-społecznej, obrazujący bigos, jaki mamy w głowach na temat kondycji własnej, Kraju i Państwa.

Teraz już jest po „debatach” i mądrych nie można zliczyć, zatem pora zrobić krok dalej i zastanowić się, czy wiosną będzie w Polsce Majdan (kilka strajków generalnych), czy po prostu dogrywka wyborcza (bo te najbliższe „wybory” nikogo nie usatysfakcjonują).

Ab ovo

Polska Transformacja miała trzy etapy. Pierwszy – to otwarcie szeroko drzwi do polskiego kurnika dla rozmaitego geszeftu zagranicznego, w którym chętnie brali udział polscy harcownicy. Tak zwana władza ani nie potrafiła (nie było wtedy mądrych), ani nie chciała (bo lepiej jest zarobić niż nie zarobić na boku) powstrzymać fali przestępstw prywatyzacyjnych i innych towarzyszących „terapii szokowej”. Drugi etap był już „dojrzalszy”, lepiej, bardziej profesjonalnie przygotowany: cztery reformy sygnowane szacownym nazwiskiem Premiera-(al)chemika okazały się skokiem na fundusze: emerytalne, edukacyjne, zdrowotne i te związane z budżetami administracji lokalnej. O trzecim etapie – nieco potem.

Reakcją społeczną na pierwszy etap Transformacji był spazm autoryzowany kandydaturą S. Tymińskiego na urząd Prezydenta RP, który symbolicznie w gonitwie przegonił Premiera Mazowieckiego, patrona wybryków Balcerowicza i jego korepetytorów.

Reakcją społeczną na drugi etap Transformacji (i częściowo pierwszy) był ruch A. Leppera, nie bez powodu nazwany Samoobroną. Jego rozwój został spowolniony przez znaczne, „kanclerskie” zwycięstwo tzw. lewicy, która zwiodła „elektorat” i kontynuowała Transformację kosztem substancji majątkowej i ludzkiej.

Doprowadziło to do wzmocnienia ruchu patriotyczno-eurosceptycznego (PiS), a kiedy PO w 2005 bezczelnie próbowała narzucić PiS-owi wspólnego Premiera – powstał rząd „antysystemowy”, stojący w opozycji do dorobku transformacyjnego. Zajął się jednak tropieniem afer (uruchomiwszy zresztą swoistą „czerezwyczajkę”), a nie zapobieganiem nowym.

Po kolejnych dwóch latach nastały „upragnione” rządy „europejczyków” z PO w koalicji ze sprawdzonym „administratorem terenowym”, dysponującym zdyscyplinowaną (fundusze krajowe i pomocowe) kadrą lokalną.

Kiedy nastaje nowy Parlament, wtedy – Czytelniku – ideowcy snują wizje, a pragmatycy przygotowują się do „inwentaryzacji” zasobów, które trzeba „objąć”. Zanim Tusk wygłosił „mowę tronową” – jego ludzie rozejrzeli się po ministerstwach i funduszach oraz agencjach i donieśli mu: Donek, tu są same puste spiżarnie, liszaje spraw szemranych, upadłe morale urzędników, żadnych tu nie uświadczysz fruktów, trzeba zmykać.

Donek jednak odważnie postanowił: Polsce trzeba cudu – i tak oświadczył „urbi et orbi”. Postawił na fundusze unijne oraz na wielkoprzepływowe przedsięwzięcia, zadłużające wszystko i wszystkich: budżety zaczynały jęczeć, ale „się działo”, a kiedy „się dzieje” – wtedy wystarczy podstawić garść – i zawsze w niej coś zostanie.

Najlepszą formułą „podstawiania garści” nie są afery – choć i tych nie zaprzestano (cała III RP nimi stoi, niezależnie od rządów) – tylko rozbudowa Nomenklatury. Kiedy stawiasz „swojaka” na stołku, generujesz trzy korzyści:

1.       Swojak ma posadę, płatną nie najgorzej i do tego legalnie, zwłaszcza z apanażami i „bokami”;

2.       Swojak ma budżet, którym legalnie dysponuje, zatem wokół posad powstają „kiście totumfackie”;

3.       Swojak razem z kiściami (przetargi kontraktowe, konkursy NGO, grupy publiczno-prywatne) stanowi poszerzający się „żelazny elektorat”;

W ten sposób kreowana jest „zamknięta gospodarka kiści”, dla której całość Gospodarki jest jedynie karmą, nikt nie dba o Gospodarkę, tylko o „sektor kiści”.

Na taki schizofreniczny model gospodarczy zareagowały rozmaite ruchy „indignados”: opresja wobec przedsiębiorców i gospodarstw domowych, ze strony „skarbówki”, przemysłu windykacyjnego, a także ze strony wygrywających wszelkie przetargi i konkursy „kiści” – doprowadziła wszystkich do szału, a punktem zapalnym okazał się niemożliwy do racjonalnego wyjaśnienia sukces wyborczy „administratora terenowego”. To wtedy zapał kukizowy zaczął procentować jak na drożdżach.

W ten sposób docieramy do trzeciego etapu Transformacji: jego „koroną” miały być Polskie Inwestycje Rozwojowe SA (konsolidacja regaliów a potem ich „urynkowienie”), ale generalnie oparty był on na „partnerstwie prywatno-publicznym”, czyli na drenażu dochodów ludności i przekazywaniu ich „kiściom”.

To oznaczało – dla każdego, kto dostaje na biurko poufne analizy – kompletną ruinę finansów Państwa, administracji lokalnej i gospodarstw domowych. Kończył się też swoisty „zapas przestrzeni”, gdzie można było „doładowywać Nomenklaturę”, czyli zatrudniać „żelazny elektorat” i rozbudowywać kiści. Nie mająca precedensu w historii „demokracji” rejterada Tuska i Bieńkowskiej z posad premierowskich – powtarzam to po raz kolejny – wymaga szczegółowego wyjaśnienia.

Klapa polityczna polega przede wszystkim na tym, że rządząca formacja „nauczyła” swój elektorat, iż za poparcie „należy” się posada, a zapas możliwych posad się wyczerpuje, bo tak czy owak „ludzie patrzą”. To oznacza, że – tak jak niegdyś za czasów „kanclerza” – elektorat obecnej formacji jest wyłącznie „etatowy” i „przetargowo-biznesowy” oraz konkursowo-pozarządowy. Tylko „naiwni”, coraz mniej liczni, popierają tę formację bezinteresownie, na przykład przez powiązania towarzyskie i etosowe (mowa o inteligencji, nie rozeznanej w geszeftach).

Polska mogła (teoretycznie jeszcze może) tę spektakularną klapę przeobrazić w sukces, usuwając w ciągu najbliższych kilku miesięcy całą Nomenklaturę, wraz z jej „kiściami”. Zamiast tego będziemy mieli falę „nawróceń”, jaką widzieliśmy po wyborach w 2005 roku. To odtworzy ów swoisty „kod elektoratu żelaznego”. Kukiz koncertowo przepił szansę, a pozostałe „planktony” nawet nie myślą w kategoriach „generalnego remontu”, choć udają lub im się zdaje.

Polityczna klapa formacji słusznie przemijającej jest więc oczywistym skutkiem polityki hodowlanej wobec Nomenklatury i kiści, prowadzącej do potężniejącego zadłużenia budżetów i Ludności oraz do ujawnienia się barier ekonomicznych tej zabawy.

Formacja nazywana dziś Zjednoczoną Prawicą ma więcej do stracenia (poprzednicy, nawet jeśli odejdą, to mają już za sobą „osiem lat tłustych”): teraz już naprawdę nie ma z czego nakarmić elektoratu, więc trzeba dokonać zmiany struktur i przepływów gospodarczych, przywracających – o paradoksie – prawo i sprawiedliwość. To oznacza, że oswojone już sposoby karmienia elektoratu trzeba odłożyć do lamusa. Czy jest w tej formacji mąż stanu, będący zarazem specem od modelowania gospodarki? Nie pytam o ludzi formalnie wykształconych w tym kierunku, tylko o ludzi mających jakąś wizję gospodarki i zdolnych ją przekuć w konkretne rozwiązania systemowe i menedżerskie.

Jeśli z tym krucho – ryzykujemy powtórką z „igrzysk zamiast chleba” (TKM), a jak to będzie konkretnie wyglądało – brak mi wyobraźni. Chyba że będziemy „się wybierać” do skutku.

 

*             *             *

Jeśli dwie formacje plebiscytowe osiągną łącznie 400 mandatów poselskich – to obojętne która zgarnie większą pulę – polski plankton polityczny dostanie ostatnią szansę, by uciec spod topora dwupartyjnego: może taki bi-polarny rozkład sił jest dobry w „demokracjach”, w których słowo „obywatel” jest pełne treści” (Brytania, Germania, trochę Ameryka), ale nie w kraju, gdzie dominuje roszczeniowość i pretensja (mniejsza o to, czy uzasadnione). Co prawda, znaleźliśmy już własne słowa zamiast francuskiej „cohabitation”, czyli „szorstka przyjaźń”, ale nie znaleźliśmy własnej treści dla tej formuły, więc na razie możemy spokojnie żyć bez POPiS-u. plankton polityczny, który wczoraj prężył rachityczne muskulątka – nie porywa jak dotąd „elektoratu”, bo nie jest po prostu „sexy”. Ostatni raz pożalę się na Kukiza: jeszcze niedawno rozdawał duże karty, dziś nie jest w stanie przewodzić nawet planktonowi. I na „wielo-lewicę”: mając taką zapaść społeczną pod ręką, nie potrafi wygenerować nawet projektu „indignados”.

Jeśli jednak „plankton” uzyska 100 i więcej mandatów poselskich – niezależnie od ich rozkładu – zwycięska formacja będzie zmuszona ratować się przed odpowiedzialnością za (nie swój) spazm bankructwa, a może to uczynić wyłącznie abdykując w spektakularny sposób. Postaram się o tym napisać jeszcze w tym tygodniu, choć pracy mam coraz więcej.

Jeśli frekwencja wyborcza w niedzielę będzie „zwykła”, czyli „tuż pod 50%” – przyznam sobie rację.