Komentarz niepolityczny. Kpt. J. Grzędzielskiego słowo o lotnictwie i Katastrofie

2016-05-24 06:08

 

Zostałem przez grupę koleżeńską zobligowany (i czuję się tym uhonorowany, bo temat nie gaśnie) do opublikowania tekstu, w brzmieniu jak poniżej. Tekst dotyczy – najogólniej mówiąc – kultury latania, jego treść to opinia doświadczonego pilota. Na temat wiadomy: Katastrofy.

Sam na ten temat pisałem kilka razy, na swoim prywatnym portaliku TUTAJ. Ale ja to sobie mogę pisać. Udawać fachowca. Tymczasem los podsuwa mi pod nos uwagi fachowca prawdziwego, nie wymyślonego, który przez wiele lat dzień-w-dzień wyruszał na bój przeciw „okolicznościom”, mając za drzwiami kabiny za każdym razem mały tłumek ludzi, za których życie odpowiadał jak za swoje.

Inż. Jerzy Grzędzielski 
Emerytowany kapitan linii lotniczych 
Pilot doświadczalny samolotowy i szybowcowy 
Instruktor samolotowy i szybowcowy 
Inspektor Wyszkolenia Lotniczego 
Oficer rezerwy Wojsk Lotniczych 
Nalot w powietrzu ponad 25.000 godzin

---------

Jako inteligent w pierwszym pokoleniu jestem szczególnie wrażliwy na dwa hasła związane z tożsamością i profesjonalizmem: etos i kultura. To są pojęcia serdeczne i duszyste, ale bywają trudne, kolczaste.

Etos wiąże się z doświadczeniem bycia „z” lub bycia „w” czymś ważnym, emanującym poza zaścianek. Jeśli – na przykład – ktoś nie włączył się od razu w Solidarność, albo w budowanie Chaty Socjologa, albo w KOD – ten dla etosu Solidarności, Otrytczyków czy KOD jest „ciałem zewnętrznym”, a stopień jego obcości zależy już tylko od stopnia „zaprzyjaźnienia” czy „poparcia” albo „echo-przyłączenia”. Niewątpliwie etos wiążący pilotów jest niewąski i ponad-polityczny. Wszystkich pilotów świata, dowolnej profesji.

Kultura wiąże się z tzw. „mlekiem matki”: można nawet mieć wiele pretensji, albo nienawidzić polskości – ale skoro się urodziło i wychowało w Polsce, w polskiej rodzinie, w polskiej dzielnicy – to niesie się za sobą „ektoplazmę”, „gloriolę” polską. Jeśli Polska „odjechała na zachód” – jak powiedzieliby ludzie z Wileńszczyzny, Grodzieńszczyzny, Lwowszczyzny – jeśli opuściło się Polskę na zawsze z powodów politycznych – to i tak owa „ektoplazma” myślenia polskością stanowi naszą właściwość.

Dziecko urodzone i wychowane w domu prawników, lekarzy, rolników, rzemieślników – zanim jeszcze pokończy właściwe szkoły – już jest całkiem niezłym prawnikiem, lekarzem, rolnikiem, rzemieślnikiem. Bo żyje w oparach etosu i na co dzień obcuje cieleśnie z kulturą tą właśnie.

Pilot, autor opinii cytowanej w notce poniżej, to osoba, w której wrze jeszcze gorący etos, a do tego jest on dożywotnio zanurzony w kulturze polskiej i lotniczej.

Powodem, dla którego piszę ten komentarz, jest – niezamierzony – efekt oskarżenia jednej formacji, wtedy akurat rządzącej o spowodowanie Katastrofy poprzez zaniechania, lekceważenie dla kultury, tłumienie etosu. Może jestem przewrażliwony, ale chcę jasno powiedzieć: Katastrofa jest jednym z bardziej spektakularnych trujących owoców całej Transformacji. TA transformacja nie powinna była mieć miejsca. TA Transformacja. Może inna, ale nie TA.

Często używam przykładu kolejarskiego: niegdyś PKP zatrudniało dziesiątki „torowych”, których zadaniem było przejść dziennie kilka(naście) kilometrów linii kolejowej. Tylko w ten sposób, namacalnie, można (było) wykryć odkręcone mufy, deszczowe ubytki gresu, stłuczone elementy instalacji, jakieś mikro-wady zwrotnic. Most Golden Gate co dzień w ten sam sposób „taternikuje” grupa ludzi z wiaderkami z farbą i innymi akcesoriami, którzy na bieżąco zamalowują ubytki złuszczonej farby, wbijają poluzowane nity. To się tak robi.

Transformacja w tym obszarze pozostawiła – i wciąż powiększa – wyrwę w codziennym doglądaniu spraw. Drogi, budynki, urządzenia, mosty, sieci, systemy – murszeją, grzybieją, pokrywają się liszajami ubytków, odchodzą ich „chodzące encyklopedie” – w ten sposób funkcjonuje „z przyzwyczajenia” wiele z nich, ale w każdej chwili można spodziewać się awarii, i nie pomogą przeflancowane z „zachodu” manuale z procedurami.

Miała być tu jakość – wyszło, psiakość, jakoś – śpiewał Jan Kaczmarek z kolegami z wrocławskiej Elity. A Michnikowski z Dziewońskim prowadzą skeczową rozmowę z takimi „kwiatkami” jak „w tym sęk” albo „tu leży pies pogrzebany”. To tyle o naszej kulturze, której nikt z nas nie wyrwie, na pewno nie z korzeniami. Z popijającego „torowego”, maszerującego „bez sensu” dzień-w-dzień po okolicznych torach, z jejmości będącej „chodzącą encyklopedią” – nikt nie zdoła wyplenić etosu firmy i środowiska, w którym się czują „współ…”. Ale można tę kulturę i ten etos mordować powoli, konsekwentnie, przez kilkanaście lat. I potem „jednoczyć się w bólu”, kiedy spróchniałość nie wytrzyma naporu.

Oto istota Katastrofy, w moim mniemaniu.

A poniżej – jej rzeczowa analiza, dokonana przez człowieka, który wie, że nawet najserdeczniejsze emocje „po” – nie poprawia błędów „przed”.

 

PEŁNY TEKST NOTKI PRZYTACZANEJ

/dwie odsłony/

"Emerytowany kapitan lotniczy. Wielokrotnie dowiózł mnie bezpiecznie do domu… Ponieważ znałem kapitana osobiście, wielokrotnie zawierzałem Jemu swoje życie, (tak może powiedzieć każdy, kto znajdzie się w lecącym samolocie), bez obawy, z pełnym zaufaniem, przeto uważam, że warto przeczytać, co ma do powiedzenia na temat żelaznych zasad obowiązujących w lotnictwie cywilnym. Samolot Prezydencki TU - 154, co należy pamiętać, nie wykonywał wojskowej operacji bojowej, wojennej. A oficerowie, zwłaszcza generalicja, jakby o tym zapomnieli. Polak uczy się na błędach ponoć.....ci panowie generałowie uczyli się głównie u sowietów. Ale nie sztuki latania, lecz poddaństwa wyżej postawionym, wazeliniarstwa, wręcz głupoty. Prezydent był w bardzo złych rękach....To jedno. A czy jest coś jeszcze? Poczekajmy, dajmy się wykazać tym, którzy nad tym pracują. W przypadku katastrof lotniczych znaczenie ma wiele różnych zdarzeń. O większości z nich już wiemy. Pozostaje pytanie czy o wszystkich? Jeżeli nie doprowadzimy do sytuacji w której mnożenie dalszych pytań będzie już bezcelowe, dopóty ruski będzie wył z głupiej radości skłócenia "Poliaczków"....... I temu służy brak wraku prezydenckiego samolotu w Polsce.....
No niech oddadzą, i to natychmiast. To wszak nasza własność, której nie chcą nam oddać od 6 już lat....To trumna DWÓCH PREZYDENTÓW POLSKI......."


******************************************

 
Poświęciłem lotnictwu niemal 50 lat, z czego jako kapitan w liniach lotniczych ponad 30. Przewiozłem bezpiecznie miliony pasażerów od Alaski po Australię i od Tokio i wyspę Guam na środku Pacyfiku, po Amerykę Północną i Południową.

Kpt. Jerzy GRZĘDZIELSKI

W cywilizowanym świecie do kokpitu kapitana wiozącego VIPów nikt nie ma wstępu. Dam przykład: w 2013 roku pani kanclerz Merkel leciała ze swą świtą do Indii. Samolotu nie wpuszczono w przestrzeń powietrzną Iranu. Kapitan dwie godziny krążył po stronie tureckiej. Po załatwieniu zgody poleciał dalej. Pani kanclerz dowiedziała się o tym siedem godzin po lądowaniu. Proszę sobie wyobrazić naszą polityczną gawiedź. Pewnie kapitana wyrzucono by za burtę, a sami wiedzieliby najlepiej co robić.

Od momentu Katastrofy stawia się podejrzenia o spisek na życie Prezydenta i zdradę stanu z obcym państwem. O bredniach głoszonych na temat katastrofy można napisać książkę. Wspomnę wybrane.

Pan minister Macierewicz zaraz po katastrofie twierdził, że Rosjanie na lądowanie premiera Tuska przywieźli w teczce ILS (Instrument Landing System ), a na lądowanie Prezydenta już nie przywieźli. Dalej Rosjanie nie odpędzili, powtarzam kuriozalne określenie „nie odpędzili” naszego kapitana i nie zamknęli lotniska. Odpowiem panu ministrowi. ILS waży kilkaset kilogramów. Na lotnisku Okęcie był montowany 4 lata. Specjalnie wyposażony samolot stabilizował ścieżkę schodzenia i centralną oś pasa. Na lotnisku Modlin podnoszono klasę ILS przez 3 lata. Koszt wynosił 62 mln złotych. Panie Ministrze, kapitana nie odpędza się. To komary z czoła się odpędza. Lotniska nigdy nie zamyka się kapitanom, jedynie jeśli na pasie jest inny uszkodzony samolot. O lądowaniu decyduje tylko kapitan.

Pani poseł Kempa biegała po stacjach TV z rewelacją, że winą było niezabranie rosyjskiego nawigatora. Kosmiczna bzdura i kompromitacja pani poseł. Ma się to tak, jakby chirurgowi tuż przed operacją przyprowadzono panią salową i powiedziano, że jeśli pan doktor nie podoła, to operację skończy pani salowa.

Katastrofę smoleńską mozolnie, przez głupotę, brak wiedzy, chciwość i cynizm, przygotowywała polityczna czołówka PIS. Zaczęło się w 2006 roku za rządów premiera Jarosława Kaczyńskiego. W czasie publicznego wystąpienia minister obrony rządu PIS, zapytany został przez oficerów pilotów samolotu TU 154 ze Specpułku dlaczego nie ćwiczą na symulatorach. Odpowiedź była następująca i niebywale skandaliczna: „Nie, bo to ruskie”. Dla mnie powiało grozą i jęknąłem: „będziemy mieli katastrofy”. Nomen omen pan minister zginął w katastrofie.

Ćwiczenia na symulatorach są niebywale ważne, uratowały wiele istnień i nie do pomyślenia jest, aby z nich rezygnować. Cały świat lotniczy z nich korzysta. Prezesi nawet najbiedniejszych linii lotniczych klną, ale płacą za swoje załogi. Ogrom głupoty i braku odpowiedzialności powala na ziemię. Mogę dać dziesiątki przykładów z literatury, ale pozostanę przy swoim przykładzie. W mozolnych ćwiczeniach na symulatorze wielokrotnie wraz z załogą zabiłem się. Ale przyszła jeden raz okrutna rzeczywistość. Po 10-cio godzinnym locie niewiele minut przed lądowaniem na moim lotnisku i jedynym zapasowym odległym o 800 km zrobiło się tragicznie. Mgła do samej ziemi, chmury, widzialność 50 m. Panie Ministrze Macierewicz, nikt mnie nie odpędza, nikt mi nie zamyka lotniska, widzę śmierć w oczach, ponad moje uprawnienia i siły. Myślę o straży pożarnej i karetkach. Pierwszy kontakt wzrokowy z ziemią miałem na dziesięciu metrach wysokości, błysnęła zielona lampa progu pasa i centralnej linii. Do portu samodzielnie bez pomocy „Follow me” nie mogłem pokołować. Nie było cudu, tylko wyszkolona załoga. Wracający z urlopu w Singapurze, kolega kapitan i mój instruktor, wszedł przed lądowaniem do mojego kokpitu. Natychmiast został brutalnie wyproszony. Nikt w takiej sytuacji nie może być w kabinie, w odróżnieniu od tego, co nasi politycy urządzili temu biednemu pilotowi pełniącemu funkcję kapitana TU154.

Żałość i rozpacz. Kiedy uderzycie się w piersi? 

Polityka PIS w imię idiotycznych i partykularnych fobii pozbawiła pilotów Specpułku ćwiczeń w symulatorze, obniżając bezpieczeństwo Prezydenta. To był początek przygotowań do katastrofy. Po tej decyzji wielu kapitanów ze Specpułku odeszło do linii cywilnych.

Rok 2008. Pan Prezydent Lech Kaczyński wraz z zaproszonymi gośćmi, prezydentami i premierami lecieli do Gruzji przez Azerbejdżan. Gruzja była w stanie konfliktu wojennego z Rosją. Dlatego Pan Prezydent akceptuje taką trasę. W czasie lotu Pan Prezydent poleca kapitanowi zmianę trasy lotu wprost do Tibilisi. Kapitan odmawia, bo nie zezwalają na to przepisy, ponadto gdyby niezidentyfikowany obiekt pojawił się w strefie działań wojennych byłby niechybnie zestrzelony przez Gruzinów lub Rosjan. Mielibyśmy przez głupotę niebywały skandal międzynarodowy i na sumieniu prezydentów i premierów. Kapitan został obrażony przez Pana Prezydenta, nazwany tchórzem. Po przylocie do Warszawy straszony konsekwencjami. A wystarczyło polecić jednemu z doradców prawników zajrzeć do prawa lotniczego i naszego AIP. Wtedy kapitan zostałby przeproszony. Nie posądzam o samodzielny, nierozsądny pomysł zacnego Prezydenta. Był odcięty w samolocie od światowych informacji, a newsy podały, że prezydenci Francji i Rosji lecą z Moskwy do Tibilisi aktualnie w asyście myśliwców. Pewnie usłużny poddał więc panu Prezydentowi przez telefon przednią myśl zmiany trasy lotu. Po tym zdarzeniu pozostało już w Specpułku niewielu kapitanów, którzy postanowili nie latać z prezydentem. Kapitan nie może odmówić lotu, ale może zachorować. To była kolejna cegła żmudnie przyłożona do katastrofy.

Na lot do Smoleńska na fotelu kapitańskim zasiadł więc pilot nieposiadający w pełni uprawnień kapitańskich, jak stwierdziła komisja. Powiem jak to jest w liniach. Na przykład jeśli ważność ćwiczeń w symulatorze przeciągnie się o jeden dzień kapitan odmawia lotu. Kapitan odmówił lotu rano w słoneczny dzień do Wrocławia i z powrotem, bo zapomniano wyposażyć kokpit w ręczną, wymaganą instrukcją, latarkę. Ten młody kapitan miał rację. W tym jednym locie mogło nastąpić zadymienie kabiny i ta latarka ratowała wszystko – odczyty przyrządów. Składam Jego Magnificencji Rektorowi Politechniki Rzeszowskiej gratulacje. Ten młody pilot od Pana wyszedł i wielu innych. Dziś latają jako kapitanowie w najlepszych liniach świata. Uważam, że gdyby tego młodego pilota potraktowano jak w cywilizowanych społeczeństwach, to znaczy uszanowano jego kwalifikacje i decyzje i pozostawiono kokpit zamknięty, to po otrzymaniu standardowej informacji o pogodzie z wieży kontrolnej lotniska i jeszcze bardziej nadzwyczajnej i dodatkowej informacji o godz. 08.24 „Warunków do przyjęcia nie ma”, to kapitan po stwierdzeniu, że na wysokości 100 m nie widzi ziemi i pasa, odleciałby ma lotnisko zapasowe. Zgodnie z instrukcją wykonywania lotów. I to jest cała wiedza. Jednak chciwość i cynizm możnych polityków zwyciężyły.

Przed wejściem pasażerów na pokład, honorem i przywilejem kapitana jest witanie najważniejszej osoby wraz z małżonką, czyli pana Prezydenta. Odebrał ten przywilej kapitanowi jego Dowódca Wojsk Lotniczych – generał. Po prostu pokazał mu jego miejsce i to, że jest tu nikim – poniżające i podłe. Odmówiłbym lotu. Niby niewyobrażalne, ale nie dla tych co wiedzą o co idzie.  Jest to kolejna cegła budująca to nieszczęście. Na 11 minut przed katastrofą kapitan otrzymuje wiadomość od pana Prezydenta, że „jeszcze nie podjął decyzji co robimy dalej”. To oburzające i paraliżujące oświadczenie. To kapitan wie, co ma robić. To on odpowiada za życie wszystkich na pokładzie, a nie pasażer, nawet ważny. Kokpit winien być absolutnie sterylny i tylko kapitan może wydawać polecenia. Tam był po prostu bałagan. Nie wiadomo było kto dowodził, kapitan nie był w stanie pozbyć się gości, samolot pędził do ziemi, nic nie widać poniżej nieprzekraczalnych 100 m. Generał, Dowódca Wojsk Lotniczych zamiast wrzasnąć „Do góry”, nawet nie wyrzucił intruzów – horror.

Pan minister Macierewicz z uporem twierdzi, że załoga zamierzała odejść na drugi krąg. Panie Ministrze, byli już nisko, kiedy zadziałała instalacja TAWS „Pull up, terrain ahead”. To paraliżuje, każdy pilot ucieka do góry, jeśli zdąży. Co robi załoga? Kapitan wycisza sygnalizację zmieniając nastawy wysokościomierza barycznego, tym samym pozbawiając się wskazań wysokości progu pasa – samobójstwo. Robi to po to, aby sygnalizacja przy dalszym zniżaniu nie przeszkadzała. Chciał zobaczyć ziemię jak najszybciej przed minięciem radiolatarni. Po prostu chciał lądować.

Naciski, niekoniecznie słowne były niewyobrażalnie mocne, tak aż uderzyli w ziemię 900 m od progu pasa. Dokładnie jak przez kalkę w Mirosławcu, samolot CASA uderzył 900 m przed progiem, taka sama pogoda. Informacja od Prezydenta nie była ostatnim ciosem dla kapitana. Najboleśniej ugodził go kolega kapitan samolotu JAK-40, który kilkanaście minut wcześniej „spadł” na pas w odległości 700 m od progu. Dlaczego spadł? Bo pogoda była już fatalna zniżając się poniżej dopuszczalnej wysokości 100 m ujrzał ziemię będąc już nad pasem. Nie zgłosił obowiązującej formuły, że widzi pas i prosi o zgodę na lądowanie. Zrobił to bez zgody wieży. Czym to się kończy dam inny przykład: podczas identycznej pogody na Teneryfie kapitan B747 otrzymał zgodę z wieży na start i gdy się rozpędzał drugi kapitan B747 bez zgody wieży wkołował w środek pasa. Wynik – 862 osoby spłonęły. Pasażerowie rejsu JAK-40 winni wygrać ogromne odszkodowania za narażenie ich życia.

Otóż kapitan TU154 zapytał przez radio kolegę kapitana JAK40 o pogodę. Ten odpowiedział, cytuję: „Pizdowata, widać 200-400 m, podstawa chmur 50 m, mnie się udało, możesz próbować”. To jest haniebne, życie Prezydenta i jego gości to nie rosyjska ruletka, albo-albo. Winien krzyknąć „Uciekaj jak najszybciej”. Ten kapitan bryluje teraz na salonach pana ministra Macierewicza i jest jego pupilem. Panie Ministrze, różnimy się, ja też mam guru. Jest nim dr nauk technicznych, emerytowany Pułkownik pilot doświadczalny Antoni Milkiewicz. Jako młody oficer inżynier brał udział w komisji katastrofy naszego IŁ62. Mimo nacisków potęgi ZSRR udowodnił winę producenta silników, narażając przyszłość swoją i swojej rodziny. Gratuluję Panie Ministrze pupila.

Tak rodziła się katastrofa smoleńska, w której udział mieli politycy karmiący nas kłamstwami. Pomaga im kler, a szczególnie episkopat. Sześć lat słyszę z ambon: „Żądamy prawdy”. A ta prawda jest tuż, znakomicie wykształcona (pozazdrościć może nam wiele państw) nasza komisja ogłosiła wyniki. Zapewniam wszystkich, gdyby rozpatrywałaby to najlepsza amerykańska komisja NTSB, to wynik byłby identyczny. Jedynie zdjętoby jakąkolwiek odpowiedzialność z pracowników wieży , tak jak zrobił to nasz sąd po katastrofie w Mirosławcu. Ponadto dowiedzielibyśmy się o treści rozmów braci tak przed katastrofą jak i w locie do Azerbejdżanu.

Z rozgłośni toruńskiej leje się rzeka bzdur o katastrofie, a „Najważniejszy” orzekł, że jej uczestnicy byli „prowadzeni na specjalne zamordowanie”. To jest chore wręcz. Biskup zamyka z błahych powodów nie wiadomo na jak długo nam wiernym świątynię. A nie potrafi zareagować, gdy na drugi dzień po tragedii, w środku metropolii, najbardziej katoliccy dziennikarze ogłaszają światu, że Rosjanie dobijali pasażerów. Do dziś nie ma nagany kościoła, sprostowania, przeprosin. Ja to teraz robię – przepraszam Rosjan.

Każdego 10-go dnia miesiąca, na czele z duchownym, czasami czarodziejem, z wizerunkiem Chrystusa i Matki Bożej z flagami narodowymi o napisach niewybrednych i ubliżających Prezydentowi państwa i Premierowi, odbywają się partyjne wiece i modły o wolną Polskę. Żadnego biskupa to nie boli. Dzisiaj upominają nas i nazywają Targowiczanami.

Już zrozumiałem nauki Kościoła. Służymy temu, który obieca więcej. Gdzie jest biskup, który mówił „Największą mądrością jest umieć jednoczyć – nie rozbijać”. Tego dzisiejsi pasterze nawet nie wspominają. Był to prymas Wyszyński.

Największym naszym parlamentarnym wstydem był zespół pana Macierewicza wraz z profesorami. Otóż wszystkie komisje świata badające katastrofy lotnicze zaczynają od wyszkolenia załogi, ostatniego wypoczynku, posiłku, sytuacji w pracy, w domu i lotu od startu. Panowie w zespole zaczynali od kolejnego wybuchu wskazanego przez guru, tak jakby samolot sam leciał. Pan prof. 
Nowaczyk oświadczył, że samolot był wprowadzony na zły pas. Panie Profesorze to nie Frankfurt, tam jest jeden pas. Dziwi się Pan, że Pana zwolniono z Uniwersytetu Maryland, a ja dziwię się, że Pana przyjęto. Nie wspomnę już o parówkach i puszkach. Proponuję profesorom przed następnymi dociekaniami kupić godzinę lotu na symulatorze z instruktorem. Zapytać instruktora jak zachowują się piloci po sygnale „Pull up”. Podpowiem natychmiast: pełen gaz i do góry. A co robiła nasza załoga? Gnała do ziemi nadal, wyłączając sygnalizację.

Żal mi bardzo rodzin po dwakroć. Za stratę bliskich i za drwiny ze strony polityków. Radziłbym, a szczególnie Pani mecenas, zapytać Pana Prezydenta, pana Sasina, pana Łozińskiego. Byli najbliższymi doradcami Prezydenta, jaki dureń z ich otoczenia wymyślił lotnisko Smoleńsk, stare, zdewastowane, nieczynne, wojskowe mając w pobliżu dwa międzynarodowe cywilne, czynne i sprawne. Jaki skończony dureń – prawnik wsadził do jednego samolotu tyle ważnych osobistości, zamiast rozlokować w trzech środkach transportu. I nie ubezpieczył ich. Czy to też wina pana Tuska?

Głosowałem z wielką nadzieją na mojego idola pana Lecha Kaczyńskiego – spokojnego, średniej klasy urzędnika. Zimny prysznic otrzymałem wieczorem jak prezydent elekt zameldował swojemu pierwszemu sekretarzowi. Wiedziałem, że będziemy mieli dwóch prezydentów: d e jure i de facto . I tak pozostało.

Było wiele zamachów na carów, bojarów, książąt, króli, papieży, prezydentów mocarstw. Pojedynczo, nie zbiorowo. Nasz Prezydent nie zagrażał nikomu, nie miał armii z bronią nuklearną. Nie był mężem stanu, tylko mężem wspaniałej Pierwszej Damy. Nie bywał proszony na salony polityczne świata, ani sam nie zapraszał. Zginał przez cynizm najbliższych mu i ich chciwość. Stąd dzisiaj ta 
żądza wynagrodzenia mu przez stawianie pomników, nazwy placów i ulic, a może wkrótce i miast.

Piszę to w wielkim żalu i smutku, bo miałem sentyment do tego człowieka.

 

 

…………/odsłona druga/………………

 

Ja, emerytowany oficer lotnictwa, inż. pilot, kapitan PLL LOT z nalotem 25 tys. godzin pytam pana generała Anatola Czabana, szefa wyszkolenia Wojsk Lotniczych R.P.: jak to się stało? Przekraczanie minimalnych warunków meteo przez kapitanów w liniach cywilnych grozi degradacją, usunięciem z pracy lub sądem - jeśli przeżyją. Pytam więc okrutnie, kto pilotów wojskowych nauczył, lub raczej kto ich nie oduczył takiego latania?

Jerzy Grzędzielski

 

..."Dlaczego dwa technicznie sprawne samoloty typu CASA i TU-154M, przy podobnie złych warunkach meteo, znalazły się na niedopuszczalnie małej i grożącej katastrofą wysokości około 900 metrów od progów swoich pasów nad radiolatarniami „bliższymi”.

Każdego może dopaść zła pogoda. Mnie też dopadła. Po dziesięciogodzinnym locie, przed lądowaniem w Taszkiencie mgła do ziemi, widzialność 50 metrów, na lotnisku zapasowym w Ałma-Acie to samo. Lotniska nie zamykają, bo na całym świecie się nie zamyka. Rosyjscy chłopcy radarowcy z piękną angielszczyzną pomogli posadzić samolot - żyjemy.

Panie generale, jakie pana załoga miała naloty? Przychodząc do PLL LOT mieliśmy po 1500-2500 godz. Potem przez 3-4 lata lataliśmy na tłokowych, 4-5 lat - na turboodrzutowych, 5-6 lat - na małych odrzutowcach, w całej Europie, na Bliski Wschód, do Północnej Afryki, a loty średnio po 2,5 godziny. To znaczy, że co 2,5 godz. wykonywaliśmy dwa najtrudniejsze elementy lotu: start i lądowanie. Słońce, deszcze, śnieżyce, turbulencje, śliskie mokre pasy, pot z pleców do majtek tysiące razy – to owocuje znakomicie w tym rzemiośle. Nie było wtedy jeszcze symulatorów. 

Po 14-15 latach z nalotem 5000-7000 godzin, dostawaliśmy awans, na drugiego pilota na samoloty dalekiego zasięgu: Tu-154, IŁ-62 potem B-767. 

Powtarzam, nurtuje mnie to jedno pytanie, bo setki innych, jak język, plan lotu, że nie zamknięto lotniska, nie podpowiedziano kapitanowi, itp. są nieważne. Kapitan na podkładzie jest pilotem, opiekunem pasażerów i załogi, dyrektorem firmy, głównym księgowym – może podpisać czek na 200 tys. dol. i jemu się nie sugeruje, nie podpowiada, jest tak wyszkolony, że wie wszystko i podejmuje decyzję, jedyną, najbezpieczniejszą.

Tak się zachował kapitan samolotu TU-154M z prezydentem i delegacją lecącą przez Ukrainę w rejon konfliktu do Gruzji. Loty nie rejsowe muszą mieć zgody dyplomatyczne wyrobione wcześniej przez MSZ. Inaczej grozi zestrzelenie, zmuszenie do lądowania, areszt samolotu i ludzi (samolot LOT w środku Afryki został raz posadzony, kapitan zdegradowany). Na postoju w Symferopolu kapitan dostał rozkaz od naczelnego wodza RP zmiany trasy lotu, w rejon konfliktu zbrojnego. Konsekwencją mogło być zestrzelenie, aresztowanie, poszturchiwanie polskiego prezydenta przez zwykłych żołnierzy. Jedyny przytomny „nie harcerz”, dowódca samolotu, ratując życie wszystkim, odmówił. Konsekwencje mściwe. Dobrze, że minister obrony nagrodził – za mało.

Przeżywam katastrofę bardzo, złożyłem należne uszanowanie prezydentowi, i wszystkim pozostałym ofiarom katastrofy. Jestem dumny, że tak godnie i dostojnie uczcił te straszne chwile rząd, pan marszałek i naród. Natomiast słuchając środków masowego przekazu jestem zdruzgotany. Modląc się, zmieniam swoją codzienną modlitwę: od głodu, ognia, wojny, PiS, prezydentury Jarosława Kaczyńskiego i pasterza Rydzyka zachowaj mnie Panie.

Chcę żyć w Polsce wolnej, która nikogo nie obraża i sama się nie obraża, która ma przyjaciół, nie szuka wrogów, jest tolerancyjna, nie chcę "szlacheckiego" zaścianka na krańcu Europy, do którego nikt nie zajrzy. "

 

**************

...Z inspiracji inżyniera lotniczego Henryka Bronowickiego, znakomitego polskiego pilota doświadczalnego ... autora wspaniałej książki..pt. "Pilot doświadczalny", w której opisuje lotnicze życie w sposób prawdziwy, nie unikając nawet najtrudniejszych tematów.

Dowiadujemy się z nich  o wielu autentycznych wydarzeniach do tej pory będących co najwyżej tematem prywatnych rozmów pilotów i ich znajomych.

Wg.opinii wydawcy książki, dla historyków wspomnienia Henryka Bronowickiego stały się  podstawą do skorygowania i uzupełnienia  różnych kart dziejów polskiego lotnictwa.