Klient – nasz pan…!?!
Temat jest niby nauczycielski, ale w rzeczywistości idę szeroko. Pytam bowiem o cel-sens wszelkiej działalności publicznej, w tym gospodarczej, społecznikowskiej, obronnej, porządkowej, edukacyjnej, artystycznej, politycznej – dodać wszystko w ramach „i tak dalej”.
Cokolwiek robimy dla efektu „publicznego” – wypadałoby pamiętać, kto to jest „publiczność”. Dla biznesu – to nabywca dób i usług oraz udziałowiec, dla społecznika – to beneficjent-podopieczny, dla wojaka czy stróża prawa – to obywatel pragnący ładu i porządku oraz bezpieczeństwa, dla nauczyciela – to uczeń i student, może też jego rodzic-opiekun. Dla artysty – to konsument-smakosz-podziwiant, dla polityka - szarak.
Bo czasem coś robimy dla siebie, do szuflady, z pasji nie podkręcanej „niskimi pobudkami” – wtedy obowiązuje zasada: byle nie szkodzić.
Ale owo „czasem” jest śladowe, bo każdemu (niemal) chce się poklasku.
Najśmieszniej jest wtedy, kiedy aktywista-twórca-wytwórca-dostarczyciel pragnie – jak to mówią – żyć ze swojej aktywności. Czyli sprzedawać swoją pracę i jej dzieło, konsumować popularność.
Wtedy bowiem okazuje się aż nazbyt dosłownie, że najlepiej mają ci zdolni, eleganccy, czyści, fotogeniczni, charyzmatyczni, silni-krzepcy-mocni, jaśniejący. I to oznacza, że włącza się maszyna wizerunkowa, promocyjna, marketingowa. Bo każdy chce się załapać do grona zdolnych, eleganckich, czystych, fotogenicznych, charyzmatycznych, silnych-krzepkich-mocnych, jaśniejących – ale takich jest śladowa mniejszość, takie są wszak „prawa natury”, że najlepszych jest „śladowo”.
Skutek jest taki, że w poszukiwaniu swojej lepszości, atrakcyjności – stosujemy środki siłowe, polityczne. Co najmniej marketingowe.
Moje spostrzeżenie sprzed lat – u zarania uczyłem się ekonometrii, czyli matematycznej ekonomii i modelowania – jest takie, że świat stanie na głowie, jeśli koszty marketingowe będą pełnoprawnym składnikiem ceny. Bo to oznacza, że wytwórca-dostarczyciel za nasze własne pieniądze robi nam wodę z mózgu. Niech milion ludzi da mi po złotówce, a ja za ten milion złotych tak ich ogłupię, że będą po zawyżonej cenie wciąż kupować i kupować…!
Tak to działa w biznesie, tak samo działa w polityce: naobiecuję szarakom co mi ślina i intuicja na język przyniesie, a kiedy w wyniku tych obietnic ugram swoje i oni upomną się o realizację – pokażę im art. 104 Konstytucji albo innego wała!
* * *
Moja niezmienna odpowiedź na takie paskudztwa – to spółdzielczość. Niezmienna od zawsze. Zbiera się społeczność, która gotowa jest w zbiorowym trudzie zaspokoić swoje potrzeby, te oczywiste, naturalne, i te wywołane człowieczeństwem, kulturowe. Taka społeczność, którą uczeni nazwali hordą (kilkanaście do kilkuset osób) – funkcjonuje dzięki najważniejszemu wynalazkowi Ludzkości: społeczny podział pracy, obowiązków. Podział ten dokonuje się albo naturalnie (ty umiesz to, ja tamto), albo wedle umowy społecznej (skoro mamy listę potrzeb, ustanawiamy społeczną listę wytwórców-dostarczycieli), albo wedle polityki (ktoś ma władzę i zarządza pozostałymi wedle swoich racji i wyobrażeń). Najfajniejszy podział obowiązków wymyśliła Opatrzność: w największym skrócie samicom kazała rodzić i wychowywać oraz "udomowiać", samcom wyznaczyła zadania aprowizacyjne i zahoryzontalne. Najwięcej szkody zaś czyni świat polityki, bo „na wierzchu” pozostawia tych, co nic nie umieją tylko rządzić innymi, a najczęściej tego też nie potrafią, ale rządzą, bo inni są zajęci konkretną robotą.
I tu dochodzimy do sedna: rządzeni stają się czasem ofiarami swoich rządzących w taki oto sposób, że dają się „władzom-reprezentantom-przedstawicielom” podpuszczać i – że niby sami rządzą jako zbiorowość (suweren) – na własny rachunek i własne ryzyko robią to, co „władza” chce, przy czym jeśli się uda – to „władza” jaśnieje, jest marketingowo zdolna, elegancka, czysta, fotogeniczna, charyzmatyczna, silna-krzepka-mocna. A jeśli się nie uda – to głupi naród sam sobie winien.
Że niby demokracja i rynek tak działają...
Pozdrawiam brać nauczycielską. I jej klientów: uczniów, rodziców, czekający na absolwentów biznes, żywiącą nadzieje społeczność lokalną…