Klasa średnio robotnicza

2018-01-20 11:56

 

Kiedy się mówi „klasa robotnicza” – to się wpisuje w narrację marksistowską. Kiedy się mówi „klasa średnia” – to się wpisuje w konwencję demokratyczno-rynkowo-przedsiębiorczą. Więc ja – żeby sprostać poziomowi debaty przedwyborczej – połączyłem te pojęcia w jeden PLUSK (pamiętacie: wielki drwal, wielkie drzewo, wielki topór, wielki ocean i wielki plusk).

To skonsolidowane w jedną bzdurę pojęcie oddaje istotę zmyłkowej „narracji”, udającej ideologiczną, a będącej zabiegiem politycznym, nastawionym na to, byśmy w rozmowach co i rusz stawali zajęczego „słupka” i czekali na TIR-a, który nas zamieni w bitkę futerkowo-mięsną.

Nikt myślący głową nie ma wątpliwości co do tego, jakie było pierwotne znaczenie określenia „klasa robotnicza”: to proletariat, zniewolony niekorzystnymi relacjami na linii praca-dochód, zmuszany do zatrudniania się na podłych warunkach, żyjący bardziej z przyzwyczajenia niż dla przyjemności, okradany, uciskany, ciemiężony, wpędzany w sytuacje bez wyjścia, wyzyskiwany, upodlany, poniewierany, sprowadzany do roli bydła pociągowego, nie mający szans na rzeczywiste obywatelstwo, nękany przez wszystko co władcze i windykacyjne.

W krajach, gdzie „budowano socjalizm”, zawiadowcy tego budownictwa za wszelką cenę chcieli uchodzić za klasę robotniczą, stąd idiotyzmy typu „inteligencja pracująca” albo „związek zawodowy kierowników i inżynierów”. Brakowało tylko „związku zawodowego dyrektorów robionych w bambuko przez bumelantów”.

Nikt też – jeśli już czymś myśli – nie ma wątpliwości, co to jest „klasa średnia”. To taka warstwa społeczna, która odniosła sukces dochodowy („uśredniony”) i żyje w rozkroku między świadomością „kogoś kto pracuje” a świadomością „kogoś kto żyje z tego że coś ma”. Chętnie słucha takich słów jak Rynek, Demokracja, Przedsiębiorczość, Samorząd – i coraz rzadziej szuka ich wyjaśnienia przez „władze”, a coraz częściej sama te pojęcia „redaguje”.

W krajach, gdzie „budowano socjalizm”, była ta warstwa niemal tożsama z „małą nomenklaturą”, natomiast w krajach innych – pojęcie oznacza(ło) inteligencję, technokrację, ekspertów, mały biznes komercyjny, „ustawione” organizacje pozarządowe, posiadaczy pół-znaczących pakietów papierów wartościowych oraz niewielkiego majątku trwałego.

Łączenie Proletariatu w jedno z Mittelschicht’em jest próbą dosalania kompotu. Nie daje smaku żadnego.

 

*             *             *

Piszę o tym, bo młody filozof mający rosnącą popularność i pomykający po debatach lewicowych puścił „rybkę” nawołująca lewicę do wspierania przedsiębiorczości – w rozumieniu: ludzi umiejących odnieść sukces w komercji i pozycjonowaniu społecznym. Tacy ludzie są podatni na egzaltacje lewicowe i mogą być awangardą lewicowości. Tak zrozumiałem jego najnowsze słowa.

Śpieszę odpowiedzieć, drogi Łukaszu. Zwłaszcza że sam nieopatrznie używałem określenia „przedsiębiorca ledwo wyrabiający średnią krajową”.

Jeśli ktoś nie jest proletariuszem w rozumieniu jak powyżej, a jednocześnie ma dar rozumienia proletariackiego położenia – to dobrze byłoby, gdyby postępował wedle zasady: uczyńmy wespół wszystko, aby proletariuszy było jak najmniej, najlepiej wcale. I to nie drogą eksterminacji albo rozdawnictwa, tylko poprzez rozwiązania czyniące proletariuszy współ-gospodarzami swojego losu: swojej pracy, swojej obecności w polityce, swojego życia codziennego. Aby nikt – a szczególnie „kapitał” czy „władza” – nie wmawiał mu, że lepiej od niego wie czego mu trzeba i jak go formować.

Takie formy są znane w świecie od 300 lat i nazywają się „spółdzielczość-samorządność”. Klasyk nazwał je łącznie „zrzeszeniem zrzeszeń wolnych wytwórców”, a nieudaną, wypaczoną, spaskudzoną próbę wdrożenia nazwano Krajem Rad. U nas nad Wisłą nazywano te próbę „socjalizmem realnym”, choć on akurat nie był realny, tylko domniemany.

Więc jeśli ktoś zakochany w Proletariacie chciałby zrobić, albo przynajmniej powiedzieć mu cos miłego – niech swoją przedsiębiorczość osobistą przeznaczy na wsparcie proletariuszy poprzez uruchamianie realnych spółdzielni i prawdziwych samorządów. Niech z maluczkich bliźnich uczyni Obywatelami. Na tyle, na ile zdoła. Aby nie byli ławicą i mrowiskiem, ale obywatelskim „kluczem”.

A pozostali „średnioklasowi” – niech się bujają, bo są gotowi raczej do „zagospodarowania maluczkich”, a nie do przeistaczania ich w kolektywnego obywatela.