Kilka białowieskich lekcji

2020-07-18 07:57

 

Żubry zostawmy, bo żubr, jaki jest – każdy widzi. Żubry w drewnie, żubry haftowane na makatkach, żubry na malowankach-nikiformach. Żubry z mieszczuchowskich wyobrażeń o dziczy, oglądane niemal zza szyby, niemal prosto z szosy.

Chociaż… pojawiają się produkty żubropodobne. Nazwa „żubroń” (patrz: Pedia) wybrana została z kilkuset propozycji przesłanych przez czytelników w konkursie przeprowadzonym przez czasopismo Przekrój w 1969. W 1958 prace nad poprawianiem natury w tej dziedzinie podjął Zakład Badań Ssaków PAN w Białowieży i, krzyżując żubra (byka) z krowami rasy polskiej czerwonej i nizinnej czarno-białej, do 1976 uzyskał 71 zwierząt.

Zasadniczym celem stworzenia żubronia było otrzymanie międzygatunkowego bastarda, którego można by hodować na nieużytkach bez potrzeby budowania pomieszczeń gospodarczych. Próby nie przyniosły jednak zadowalających rezultatów, mimo osiągania przez żubronie dobrego przyrostu masy mięśniowej – temperament tych zwierząt nie pozwala na ich hodowlę użytkową. Obecnie w Polsce żyje ich tylko kilka sztuk.

Te i podobne eksperymenty (syntetyka w pigułce) wystawione są w ostojach opodal Białowieży na widok publiczny, jako „dzika przyroda”. Oczywiście, za pieniądze.

Dużo większe pieniądze wyciągane są z kieszeni podatnika na rzecz tzw. gospodarki leśnej, która wokół Białowieży oznacza wyrzynanie w pień naturalnej puszczy i zastępowanie jej parkami-ogrodami-plantacjami, areałem puszczo-podobnym, np. pod pozorem walki z kornikiem. Byle tylko „niszczejący drzewostan” ścisłego rezerwatu zastąpić „produkcją krzepkich metrów sześciennych”. Słowo „leśnik” (przyjaciel lasu) można tu spokojnie zastąpić słowem „laso-rzeźnik”: posiać równo i gęsto, wyhodować szybko i tłusto, wytrzebić do gołego i dalej siać, wedle zamówień „rynku”. Nie „drzewo”, z jego historią naturalną – tylko „drewno”,, z jego komercyjnym wykorzystaniem.

Więc lasy też zostawmy. Jakie są – nie każdy widzi, ale o to komuś przecież chodzi.

 

*             *             *

Cytuję: przez pierwsze pięć lat działania (2002-2007) misją Uniwersytetu Powszechnego im. Jana Józefa Lipskiego było przełamanie barier w dostępie do kultury i edukacji, jakie piętrzyły się przed młodzieżą pochodzącą ze wsi, a adresowany był do młodych ludzi z całej Polski, którzy w sposób całkowicie niezależny od swoich talentów czy pracowitości byli skazani na marginalizację tylko dlatego, że urodzili się w rodzinach, które doświadczały negatywnych skutków reform lat 90. Był to dziewięciomiesięczny program stacjonarnych studiów – grupa około 20 młodych wykładowców stworzyła na jego potrzeby autorskie programy a ponad 100 wybitnych postaci przygotowało wykłady specjalnie dla naszych studentów. Tworząc tamten program w kontakcie ze studentami nawiązaliśmy do tradycji Uniwersytetów Ludowych i polskiej oświaty niezależnej. Pierwszy program Fundacja musiała zamknąć, mimo że wyszło z niego około 100 młodych fantastycznych ludzi, którzy pokonali bariery stojące na drodze ich życia, a często również efektywnie pomogli swoim rodzinom, dziś są samodzielnymi ludźmi, wielu z nich skończyło dobre studia z bardzo dobrymi wynikami, niektórzy piszą doktoraty. Chociaż wspólnym trudem wypracowano metodę, która skutecznie przełamuje bariery blokujące rozwój wielu młodych osób, trzeba otwarcie powiedzieć, w Polsce nie istnieje system, który umożliwiłby stabilne finansowanie, a więc – funkcjonowanie programów takich jak ten.

Po raz pierwszy byłem w Teremiskach, kiedy to wszystko było jeszcze prawdziwe. Dziś patrzę na trupiejącą ideę, która walczy o przetrwanie dostosowując się do warunków, przeciw którym niegdyś został cały koncept uruchomiony. Nie ma Kuronia, nie ma Baumana. Wydali na świat edukacyjnego żubronia, który załamał się pod własnym wyobrażeniem o lepszym świecie.

 

*             *             *

Z opisu marketingowego: Szlak Dębów Królewskich i Książąt Litewskich to ścieżka edukacyjna o długości około 500 m. Szlak wiedzie wśród kilkudziesięciu pięknych, wiekowych dębów. Każdy dąb został nazwany imieniem królów polskich i książąt litewskich. Wszystkie dęby mają wiek od 150 do 500 lat. Ścieżka ma charakter edukacyjny, ponieważ wędrując nią poznaje się historię Puszczy Białowieskiej, Litwy i Polski od XII do XVIII wieku. Szlak Dębów Królewskich i Książąt Litewskich powstał w 1978 roku, by ratować unikalne zbiorowisko wiekowych drzew.

Główną i chyba jedyną atrakcją Szlaku jest wygodna rowero-bieżnia, setki tysięcy złotych wydanych na 500-metrowy most nad ścieżką, z poręczą linową. I zgaduj-zgadula dla tych, którzy dali się nabrać na 7 złotych i mają ochotę wyszukiwać te rośliny grubo-wyskoko-pienne, nazwane od imion różnych królów i książąt, które są opisane na tabliczkach. Konia z rzędem temu, kto odnajdzie w pobliskich zaroślach akurat te dęby, które wyczytał z tabliczek.

Wyłudzone pieniądze i miejsca pracy dla kilku „recepcjonistów oraz kosiarzy i majstrów”.  

I oszustwo. Wołami napisane na kolejnej tabliczce, że Trojden przetrzebił Jaćwingów. A on był inicjatorem planu zjednoczenia wszystkich Bałtów przeciwko niemieckim zakonom rycerskim. Jego przywództwo-zwierzchnictwo uznawały walczące z zakonem krzyżackim Jaćwież, Żmudź i Prusy. Robienie zeń dywersanta sprawy Bałtów to nie jest niewinna głupota, nie ma podręcznika takiej treści. Ktoś robi złą robotę.

 

*             *             *

Gastronomia ma tu przyszłość pewnie lepszą niż przeszłość. Choć dociera do konsumenta zawiłymi meandrami. Ja krążyłem między „Babuszką” zajmującą dom tradycyjny z wyglądu, siermiężnie papugującą słowiańskość (ale krążyłem, ciągnęło mnie) a nowoczesną w wyglądzie i tradycyjną w „spisie potraw głównych” – „Pokusą”.

 

*             *             *

Na deser – Skansen Architektury Drewnianej Ludności Ruskiej Podlasia w Białowieży. Dzieło tworzone z pasją od wielu lat, polegające na gromadzeniu i doprowadzaniu do sprawności różnorodnych zabytków kultury materialnej: wiatraków, chat wiejskich, majsterni, żaren kamiennych, stodół, chlebowych pieców, sań, wozów, lnianych koszul i innych „drobiazgów”. Powoli (bo bez grosza), ale konsekwentnie rozrasta się przestrzeń skansenu, a przypadkiem obejrzałem sobie też „zaplecze warsztatowe”, gdzie obok giga-kufra (zmieściłby się w nim mały samochód) obejrzałem ilustracje dziesiątków zdobnych, wiejskich „ram okiennych”, a przede wszystkim poddanych odtworzeniu i remontowi krosien, tkalni, uli, radeł, magli, żelazek z „duszą” i wszystkiego, czego się używało w domu, w ogrodzie i w „obejściu”.

Trzeba tu po prostu wracać

Klekot bocianów zajmujących sąsiedni dach i wychowujących dorastającaą już młodzież - bezcenny