Kiedy już będę pisał wiersze
Najprawdopodobniej też byłem kiedyś nieletni. Raczej pamiętam to przez mgłę, poprzez jakieś symbole wdrukowane w plastyczny jeszcze wtedy sortownik przeżyć i doświadczeń. Jeszcze wtedy niesztywny, nie zeskorupiały.
Kiedy się jest na życiowej fali, kiedy buzuje nie tylko krew, a sprawy niesprawiedliwości dotyczą codziennych urazów, nie imają się „walki klasowej” i wielkich ideologii – wtedy łatwo o treści rymowane albo „białe”, z metra cięte, egzaltowane ponad miarę, do śmieszności. Takich utworów mam za sobą około tysiąca i w większości nie wiem gdzie aktualnie przebywają: w większości zapewne nie załapały się na moje liczne przeprowadzki.
Niektóre opatrzyłem nutkami albo przygrywkami, i te jakoś przetrwały. Jak ten wierszyk, zdradzający przedwczesne ustatkowanie emocjonalne:
A kiedy przyniosę ci kwiaty Nie będzie to święto, ni bal Nie będę ci nic obiecywał, niczego przyrzekał
Przyniosę ci kwiaty – po prostu Bo będę tak chciał Usiądę gdzieś z boku i będę pokornie czekał…
A przyjdę tak nagle Gdzieś w połowie lata I miejsca ci trochę zabiorę
Ty powiesz, gdy zechcesz Czy dobrze zrobiłem Czy może przyszedłem nie w porę…
I jakoś nam będzie ze sobą Niewiele będę chciał Niewiele ci zabiorę twojego spokoju
Wystarczy mi spojrzeć nad ranem Jak śniąc jakiś dobry sen Do własnych się marzeń uśmiechasz I wiedzieć – żeś moja…
I zniknę też nagle Gdzieś na koniec świata Odpłynę – i tyle mnie będzie
Ty może zapłaczesz Zrozumiesz… i minie… Nazajutrz znów będzie inaczej |
Pomyśleć, że ta mikro-śpiewogra, eksploatowana przeze mnie nie zawsze uczciwie, ma już około 40 lat!
Przy okazji zaznaczę, że treścią tej melo-poezji jest moja cecha charakteru: nigdy się nie narzucam (ani w sprawach sercowych, ani w polityce, ani w robocie), za to zawsze uprzedzam o swoich intencjach. Wiem, to takie niedzisiejsze…
To samo napotkałem później np. w wierszach Waldka Chylińskiego (kiedyś tworzył dla wielu ważnych-niebanalnych, teraz sam przygrywa), na przykład w tym zaczynającym się „Wiatr przystojny w garniturze” albo „Popatrz, niebo się kłania, niebo różowe”. No, ale on to poetą jest prawdziwym…
No, i ta Halina Poświatowska, której życie dało i talent, taki zwykły, ale dało też naprawdę dobry powód, by tego talentu używać. Najbardziej znamy jej wiersz, zaśpiewany przez kilkoro wykonawców:
kiedy umrę kochanie gdy się ze słońcem rozstanę i będę długim przedmiotem raczej smutnym
czy mnie wtedy przygarniesz ramionami ogarniesz i naprawisz co popsuł los okrutny
często myślę o tobie często piszę do ciebie głupie listy — w nich miłość i uśmiech
potem w piecu je chowam płomień skacze po słowach nim spokojnie w popiele nie uśnie
patrząc w płomień kochanie myślę — co się też stanie z moim sercem miłości głodnym
a ty nie pozwól przecież żebym umarła w świecie który ciemny jest i kolor jest chłodny |
Jejku, jak ja bym chciał tak umieć, tak trafić…
* * *
Potem, kiedy już człowiek przestaje życiowo raczkować, kiedy zmysły odkładają mu się w doświadczenie, a on sam zaczyna być „podmiotem życia publicznego” – ochota do wierszowania może ogłuchnąć, zwłaszcza że życie tworzy wokół nas tyle hałasu…!
I – poczekajmy – jeszcze potem jest zawsze tak, że się człowiek przesiada życiowo, albo zostaje wypchnięty z wagonu. Wtedy już nie egzaltacje nieletnie, tylko konkretna mądrość, taka którą można przedszkolakom, krewnym, uczniom, choćby na werandzie, albo przy piwie, albo w ciasnej kuchni blokowiska…
Obcuję bliżej lub nieblisko z kilkoma poetami. Na każdych kilka wierszy dobrych – jak w piosence Okudżawy – trafia się jeden wiersz godzien cokołów, w związku z którym człowiekiem targa szczere uznanie zmieszane z zawiścią tak niską, że aż wstyd.
Więc ja kiedyś będę pisał wiersze w tym drugim trybie. Zwłaszcza, że już nieraz wypchnięto mnie z rozmaitych wagonów, materiał się staje sam, zbiera się sam.