Kamil Sipowicz – wspólnik Ramony

2013-11-26 22:16

 

Pajacem być – rzecz ludzka, ale czemu się z tym obnosić?

 

Jak donosi Pedia – tytuł magistra uzyskał na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie (1974–1979). Studia doktoranckie realizował na Uniwersytecie Ludwiga Maximiliana w Monachium (1980–1982) i Wolnym Uniwersytecie Berlina (1982–1988). Posiada stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie filozofii (tytuł rozprawy doktorskiej: "Zagadnienia nieautentyczności i degeneracji w filozofii Martina Heideggera").

Bywa, że ludzie są naśladowcami, ale bywa też, że są najtrafniejszymi ilustracjami tego, co przekazują innym.

Kamil Sipowicz jest żywym odzwierciedleniem tez swojej pracy doktorskiej, traktującej o nieautentyczności i degeneracji. Nie twierdzę tak po analizie jego twórczości artystycznej, tylko na podstawie historii „wrobienia” blond-suczki Ramony w przemyt narkotyków.

Na jego rodzonej stronie internetowej[1] zawisło takie zdanie w konwencji „ja sam o sobie”: „1981-1984 – z powodu stanu wojennego w Polsce i odmowy wydania paszportu wymuszony pobyt w kraju i  praca jako szef klubu jazzowego Aquarium[2] w Warszawie oraz  dziennikarz muzyczny w piśmie Razem[3]”.  Trzeba wyjątkowej bezczelności albo błazenady, nie mówiąc o pogardzie dla „fanów”, żeby sformułować takie zdanie. Polak, urodzony w Polsce, robiący maturę i magisterkę w Polsce, pracujący w Polsce, żonaty z polską mega-gwiazdą estrady, osiadły w Polsce – pisze o wymuszonym czteroletnim pobycie w kraju! I cierpiał strasznie, kierownikując najlepszemu, najświetniejszemu klubowi jazzowemu w centrum stolicy, dorabiając w reżimowym pisemku dla młodzieży! W dwa lata od wprowadzenia stanu wojennego – „1983 debiut poetycki w Twórczości[4]”. No, kurdę, dysydent cała gębą! Nie to co aktorzy, którzy w tym czasie przesiadali się do taksówek w roli „taryfiarzy”.

Dziś „publicity” Kamila Sipowicza naznaczone jest wspomnianym importem narkotyków dokonanym przez suczkę. Zajrzyjmy do wikicytatów: „Dzisiejsza sytuacja jest analogiczna do lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych. W PRL nie było prawdziwych narkotyków, bo granice były zamknięte. Myśmy strasznie chcieli doświadczyć stanów zmiany świadomości, a ponieważ nie było narkotyków, używaliśmy surogatów typu Parkopan, Tri, Brom, Astmosan, Efedryna, krople Inoziemcowa, tego było od cholery. Można ćpać klej, można ćpać benzynę. W każdym ogrodzie botanicznym rośnie sto roślin, które dają kopa. Narkotyczne działanie ma datura, wilcza jagoda, a nawet lilia wodna.(...) Myśmy brali tzw. Tri, rozpuszczalnik, to autentycznie niszczyło mózg. Po astmosanie, który był do kupienia w aptekach bez recepty, dostawało się takiej szajby, że to się w głowie nie mieści. Nie da się tego zakazać. Policjanci i sanepid pójdą i wytną połowę ogrodu botanicznego? Zabronią sprzedawać kleje, czy proszki do prania? Pic na wodę fotomontaż[5]”.

No, jak się ma takie doświadczenia, to ja się nie dziwię dalszym wynurzeniom Sipowicza: „Świat bez narkotyków, do których zaliczam też alkohol, nikotynę, kawę, a nawet czekoladę byłby koszmarem. Być może istnieje w Korei Północnej, tam ideologia zastąpiła niektórym narkotyk. W wolnym społeczeństwie, a nawet w pół – czy ćwierć wolnym, nie jest możliwa likwidacja narkotyków. To, co nazywamy narkotykami, czyli środki zmieniające świadomość, towarzyszy człowiekowi od zarania. A kto wie, czy nie było tak, że ów człekokształtny zażył jakiś silny środek rośliny, jakiegoś grzyba i dzięki temu w ogóle… (...) Powstał człowiek. I powstała religia”. Albo: „Niektórzy twierdzą, że Mojżesz spożywał akację synajską i stąd miał wizje. DMT (psychodelik obecny m.in. w akacji synajskiej, bieluniu i muchomorze) wywołuje stan podobny do stanów opisywanych przez proroków, mistyków i twórców religii. Jest w tym jakaś celowość, że pewne rośliny zostały skonstruowane tak – przez Boga, przez naturę, przez jakąś energię – by w zderzeniu z człowiekiem następowała wymiana molekularna, która umożliwia osiągnięcie transcendencji[6]”. I jeszcze kwiatek (z wywiadu dla Krytyki Politycznej): „Cała cywilizacja komputerowo/internetowa została wynaleziona przez hipisów z Doliny Krzemowej. W ogóle koncepcja wirtualnego świata wynika z doświadczeń z psychodelikami, głównie z LSD”.

Dość cytatów. Po co ma Czytelnik wyjaławiać swój umysł takimi … Tfu!

Czegóż to nie wymyśli narkoman, by sprowadzić z zagranicy „towar” najlepszej jakości! Sipowicz wymyślił, że zakpi sobie z ciemnych jak tabaka w rogu celników i pograniczników. Zamówił porcję silnego narkotyku i kazał przysłać na imię Ramona Sipowicz, czyli na nieświadomą tego procederu psinę domową. No, uśmiać się można do rozpuku! Ktoś mundurowy jednak zorientował się w całej zabawie i popsuł misterną intrygę, która niewątpliwie zdobiłaby towarzyskie „rozmowy przy wciąganiu”, a tu się porobiło i komuś grożą „rozmowy przy obieraniu ziemniaków” w więziennej kuchni.

Sięgnijmy do prasy: „na adres Olgi J. została zaadresowana paczka z Holandii z zawartością 60 gram marihuany. Straż graniczna zawiadomiła policję, która zrobiła nalot na mieszkanie Kory. W mieszkaniu artystki znaleziono 3 gramy marihuany. Korę czeka teraz proces w sądzie. Jej menadżerka całe zajście próbuje tłumaczyć w sposób następujący w rozmowie z Gazetą Wyborczą: - Przesyłka nie była zaadresowana na Korę czy Kamila Sipowicza, jej partnera, tylko na Ramonę Sipowicz. Ramona to pies Kory. Ja sama jestem w lekkim szoku. Nie wiem, jak to mam oceniać czy odbierać. Mam nadzieję, że to była jakaś prowokacja czy zbieg okoliczności i ta akcja nie miała nic wspólnego z tym, że w zeszłym tygodniu Kora w wypowiedzi dla Wprost, opowiadała się za legalizacją marihuany.

My przypominamy sobie tylko okres, kiedy Kora przyszła na plan Must Be The Music ze sztucznym psem. Psia maskotka nosiła imię Pimpek - na część zmarłego wcześniej pieska Kory. Cieszymy się, że Kora kocha zwierzęta i nie rozumiemy, jak można adresować paczkę pełną marihuany na niewinnego psiaka! Skandal!”[7].

Na szczęście dla suczki Ramony, „Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie paczki z 60 gramami marihuany, która została zaadresowana do pieska wokalisty, donosi Gazeta.pl. Okazuje się, że nie udało się ustalić adresata feralnej przesyłki, gdyż adres zwrotny był nieczytelny. - Śledztwo w sprawie przesyłki z narkotykami zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawcy przestępstwa. Nie można było jednoznacznie ustalić nadawcy tej przesyłki. Jednocześnie wykluczyliśmy, aby Olga J. i Kamil S. mogli np. sami nadać do siebie pakunek. W tym czasie nie wyjeżdżali za granicę, a ponadto biegły grafolog wykluczył, aby to oni napisali dane adresata i odbiorcy - powiedział tvp.info prok. Paweł Wierzchołowski, szef mokotowskiej prokuratury rejonowej”[8].

Doprawdy, naiwność śledczych godna suczki Ramony.

W całej sprawie największym błaznem okazał się jednak mimo wszystko sam Sipowicz. Ma rację twierdząc, że summa summarum alkohol i tytoń sieją w narodzie większe „spustoszenie ważone”, ale trzeba być durniem, żeby na tej podstawie żądać wprowadzania do budżetu nowego podatku od nowej trucizny. A już trzeba być zupełnie małym, żeby nie przyznać się – w gówniażerskiej obawie o to, by nie zaznać kary – do żartu godnego żaków, który nie wyszedł. Powtórzę: klubowa warszawka śmiałaby się do łez z głupich celników, gdyby numer z Ramoną przeszedł. Dlaczego – przegrawszy tę głupią grę – nie chce Sipowicz dostać „kopniaka”? Byłoby przynajmniej honorowo!

Coś to chyba ma wspólnego z moralnością, czy jakoś tak. Załganie to się nazywa, chyba…

Poza tym Kamil wielkim artystą jest, i basta!

Eeeeh, autorytety…, idole…, nadęci celebryci…, pawiany…

Forest Gump PL

 

 



[2] W latach 70-tych XX wieku przy ul. Emilii Plater nr 49 znajdowała się kawiarnia „Barbara”. Wskutek działań Stanisława Cejrowskiego Polskie Stowarzyszenie Jazzowe przejęło budynek i zmieniło nazwę na Akwarium, nawiązując do jego elewacji - większość ścian zewnętrznych była ze szkła. Działalność klubu zainaugurowano we wtorek, 26 kwietnia 1977 roku koncertem zespołu Mainstream. Klub gościł głównie (choć nie tylko) krajowych jazzmanów, organizował cotygodniowe jam sessions. Sipowicz używa – zamiast prawidłowej nazwy – słowa Aquarium, co tylko utwierdza jego pozycję w moim klubie pajacowym;

[3] Razem – popularny tygodnik wydawany w latach 70. i 80. XX wieku, adresowany do młodych czytelników. W 1989 roku czasopismo zostało przekazane Konfederacji Polski Niepodległej, która doprowadziła do jego upadku po skonfilktowaniu się z dziennikarzami;

[4] Twórczość – miesięcznik od 1994 do końca marca 2010 wydawany przez Bibliotekę Narodową, a od 1 kwietnia 2010 przez Instytut Książki.[1]. Najstarsze polskie pismo literackie, ukazuje się od sierpnia 1945, początkowo w Krakowie, a od 1950 w Warszawie. Debiut Sipowicza nastąpił w czasie „naczelnego kierownictwa” Jerzego Lisowskiego, polsko-francuskiego komunisty (jako redaktor – był wychowankiem Jarosława Iwaszkiewicza). Być komunistą – to nie jest wada, tylko wybór, zwłaszcza że Lisowski umiał mądrze izolować to co artystyczne od tego co ideowo-polityczne, podkreślam tylko „znaki” na artystycznej drodze Sipowicza, chcącego uchodzić za „prawie dysydenta” PRL;

[5] Źródło: krytykapolityczna.pl, 12 października 2010;

[6] Źródło: rozmowa Wojciecha Staszewskiego, Bierzcie i palcie wszyscy, „Duży Format”, 15 września 2011;