Kamienowanie. Kto pierwszy…

2013-11-26 09:03

 

Kiedyś pijany zając włóczył się po rżysku, a spotkawszy niedźwiedzia, naprał go po pysku.  Niedźwiedź wpadłszy do domu wrzasnął: - Leokadio! Coś się chyba zmieniło, włącz no prędko radio! (A. Waligórski).

Ze zdumieniem, ale też z tym charakterystycznym mrowieniem w okolicy sumienia, obserwuję zmianę postaw w polskim gospodarstwie medialnym.

Po ćwierćwieczu intensywnego, rabunkowego glajchszaltowania ludzkich odruchów obywatelskich mamy w Polsce wyrobisko godne dziury bełchatowskiej. Na dnie tego wyrobiska znajdujemy jeszcze gdzieniegdzie odrobinki społecznych umiejętności – ale większość tego, co treściwe, obywatelskie, społeczne – medialnymi pasami transmisyjnymi zostało z odkrywki wywiezione na powierzchnię – i poszło z dymem w pobliskiej elektrowni, gdzie grzali swoje sukcesy i fortuny najsprawniejsi łupieżcy i rozbójnicy.

Niezastąpione „Bajki babci Pimpusiowej” – dzieło Andrzeja Waligórskiego – zawiera kilka zwrotek wartych zacytowania przy dzisiejszej okazji. Na przykład wielu uczestników gry politycznej, wielu pracowników walczących o awanse, wielu artystów-halabardników mogłoby do siebie odnieść taki oto czterowiersz obrazujący „nasz” system-ustrój:

Raz ordynarny niedźwiedź kucnąwszy na łące

 W dość niewybredny sposób podtarł się zającem.

 Zając się potem żonie chwalił po obiedzie:

 - Wiesz stara, nawiązałem współpracę z niedźwiedziem!

W mediach roiło się od rzeczników jedynie słusznej racji transformacyjnej, której kanonem było „prywatne lepsze od uspołecznionego” oraz „kiedyś wszystko było be, teraz wszystko cacy jest”. Prym wiodły służebne hufce inteligencji, rozmaici „-gowie”, „-odzy” oraz „-iści”. Waligórski i na to miał rym:

Raz chory niedźwiedź pierdział, budząc miłosierdzie

 A suseł mu oklaski bił po każdym pierdzie.

 Czy ten suseł zwariował? - spytał dzięcioł śledzia.

 Nie - śledź odparł - to rzecznik prasowy niedźwiedzia.

I teraz nadszedł czas, kiedy media – trochę niespodziewanie dla siebie – przestają uniżenie dopieszczać władców Rzeczpospolitej i szydzić z ludzi i organizacji wytypowanych do zgnojenia. Zauważono na przykład to, co mój przyjaciel TUTAJ ubrał w wierszyk: „Złodziej na złodzieju, za złodziejem złodziej, czuwa ponad nimi jeden pan, dobrodziej. A temu nie koniec; rzec by można śmiało, proszę Państwa będzie, oj będzie się działo!” Znaczy: kto chciał to wiedział od zawsze, ale zauważono wreszcie w mediach, że to jest „nienormalna norma”, a nie incydentalne ekscesy. Zauważono też medialnie, że głosiciele ewangelii nie zawsze mają dobry kontakt ze sprawiedliwością, uczciwością, sumieniem, prawdą czy nawet z rozumem.

Możemy też przeczytać, TUTAJ, że „W oświadczeniu z 21 listopada KRRiT apeluje o „zaniechanie praktyk, które mogą ograniczać prawo obywateli do informacji”. Rada podkreśla, że „redagowanie programu poprzez ograniczanie doboru zapraszanych gości to praktyka niewłaściwa, szkodząca jakości dyskursu społecznego, prawu obywateli do informacji i jakości demokracji”.

Ze źródeł zbliżonych do Rady dowiadujemy się, że w najbliższym czasie można spodziewać się dalszych stanowczych działań przewodniczącego Dworaka i jego drużyny. Mówi się o zmianach we władzach mediów publicznych, ponieważ zdaniem Rady jest niedopuszczalne, że składają się one wyłącznie z funkcjonariuszy partii rządzących, a, bywa, także funkcjonariuszy aparatu propagandowego gen. Jaruzelskiego. KRRiT jako organ konstytucyjny chce też zwrócić uwagę rządowi i prezydentowi RP na niewłaściwość prowadzenia zmasowanej propagandy przy użyciu radia i telewizji. Akcja Polskiego Radia „Orzeł może”, zdaniem Rady, jest tu niechlubnym przykładem.”

Kto wie, czy już niedługo nie będziemy obserwatorami spełnienia się kolejnej wróżby nieodżałowanego Andrzeja W.:

Udzielał raz wywiadu kotek, że jest zdrowy,

 Wtem uszki mu opadły, oczki wyszły z głowy,

 Pękł mu brzuch, ogon, płuca i głosowa struna,

 Wreszcie zdębiał, ocipiał, zesrał się i umarł.

Należę do tych – i tym się pysznię – że od początku Transformacji szedłem drogą wytyczoną przez K. Modzelewskiego, R. Bugaja, A. Małachowskiego, którzy w Sejmie Kontraktowym gardłowali przeciw pakietowi Balcerowicza. Czasem pisałem piórem lekkim i zjadliwym, czasem zanudzałem zawiłymi analizami – ale rzucałem i plwałem w jednym zawsze kierunku: POD WIATR. Dla mnie zatem wolta (rewolta?) mediów oznacza, że coraz liczniejsi „mówią hermanem”. I dobrze, i na zdrowie!

Chętnych do ukamienowania władców Rzeczpospolitej – do niedawna zupełnie bezkarnych – mamy cały chór, potężniejący z dnia na dzień. W chórze tym zacierają się podziały polityczne, regionalne, branżowe, częściowo ideologiczne. Łączy ten chór jedno zawołanie: „nadejdzie jednak dzień zapłaty!”. No, może nie wszyscy tę pieśń tak chętnie …

Moja solowa partia przybrała obecnie formułę „Pajacyków polskich”. Sporządzam listę tych do ukamienowania i rzucam w nich od wczoraj, czym się da. Wyżywam się – jak chyba większość – za to, że sam nieraz okazałem się podlecem i świnią, plugawcem i małyszem. Bo przedstawiam sobie, że wiele z tego zła darowałbym sobie, byłbym może uczciwszy, sprawiedliwszy i lepszy, gdybym nie był przez system-ustrój uporczywie spychany w „bełchatowską” dziurę homo sacer, l’uomo senza contenuto, trash society.

Wczoraj pozwoliłem sobie na trzy pajacyki: Mariusz Grendowicz, Sławoj Leszek Głódź, Radosław Sikorski. Dziś rzucam w Waldemara Skrzypczaka i Piotra Ikonowicza. Nie uczestniczę w tym kamienowaniu w ramach owczego pędu, w ramach wolty medialnej. Staram się coś uświadomić nam wszystkim, zwłaszcza niebezpieczeństwo, że kiedy przyjdzie odbudowywać normalność, zasypywać „bełchatowską” dziurę – pajacyki polskie zechcą stać w pierwszym szeregu reformatorów. I pogrzebią naszą niezgodę na następne pokolenie.