Jezus narozrabiał, a mnie próbują wieszać

2013-04-01 19:05

Ulokowałem się w kilku internetowych miejscach. Traktuję je łącznie jako jednego bloga, choć dla poszczególnych Czytelników mój wizerunek jest „spięty” z miejscem, gdzie mnie odnajdują.

Najwięcej uciechy mam na blogowisku Salon24. Redakcja tego tygla, mimo prób „czyszczenia” i paru tricków, nie panuje ani nad profilem, ani nad tym, co się nazywa trollowanie. Mimo to życzę sukcesów i kibicuję, bo koncept jest rozwojowy, nawet jeśli pojawiają się ludzie nie umiejący używać internetu. Ja zaś z założenia nie banuję, co nieraz deklarowałem. Dlatego od czasu do czasu przetacza mi się przez jakiś tekst fala narwańców, których cechuje swoista „narkomania słowa”: nie czytają tekstów, do których się odnoszą, nie zapoznają się z treścią, tylko wyłapują nazwisko (czasem mylą z kimś innym), jakieś słowa-klucze, odgadują „opcję” – i dalej jazda!

Taką reakcję wywołała moja notka „Że też się Jezusowi chciało”. Nie, nie mam zamiaru ani tłumaczyć się z tego tekstu, ani objaśniać, „co poeta miał na myśli”. Napisałem i cześć. Ale chcę dołożyć co-nieco, skoro już zostałem pomylony z kimś z „listy 200 ch…jów” i trafiony podobnymi komentarzami.

Po pierwsze: Jezus jest postacią historyczną, czyli jako człowiek urodził się, żył i umarł, na co znaleźli się świadkowie żywi i tzw. artefakty, czyli dowody (dodajmy: są próby podważania tego).

Po drugie: Jezus z licznych powodów przez swoich współczesnych (wyznawców i nieprzyjaciół) postrzegany był jako „niegodny obywatelstwa” (dziś powiedzielibyśmy: wykluczony).

Po trzecie: nawet najbardziej nieprzychylni tej postaci autorzy z trudem znajdują jakieś podstawy do zarzucenia Jezusowi czegokolwiek, co w ziemskim, doczesnym rozumieniu jest niecnotą.

Po czwarte: jak każda osoba wybitna znalazł Jezus pośród „ważnych” zarówno swoich nieprzyjaciół (oraz tych, których wkurzał), jak też apologetów i panegirystów, fałszujących jego los w drugą stronę.

Po piąte: ze względów oczywistych dla wiernych kilku wyznań oraz wielu mędrców Jezus okazał się centralną postacią (ew. bardzo znaczącą postacią), toteż czytają o nim w swoich uświęconych pismach.

Po szóste: jak na człowieka ubogiego, który nikogo nie zamordował, niczego nie napisał, żadnego obiektu nie zbudował, nie służył żadnemu „cesarzowi” – jego tak wielka popularność po 20 stuleciach godna jest zastanowienia.

Jeśli dobrze odczytuję (z tłumaczeń, bo nie znam ani aramejskiego, ani hebrajskiego, ani koine), Jezus przeżył 33 lata w dobrym zdrowiu, z czego jako pacholę cierpiał na „ADHD” (uwaga, komentatorzy, tu jest cudzysłów) i miał cechy prymusa, jako człowiek dojrzały głosił do śmierci ewangelię (Dobrą Nowinę), a kilkanaście lat między tymi dwoma okresami Jezus spędził na samodoskonaleniu, przy czym najbardziej „znane” są dwie hipotetyczne drogi: jedna opisuje odosobnienie typu klasztornego, inna zakłada podróż orientalną. Dla chrześcijan ma to znaczenie niewielkie, chyba dlatego, że odczytują w tych trzech okresach własne doświadczenie osobiste: wszak każdy człowiek najpierw jest „wielką obietnicą”, potem przeżywa okres dojrzewania (formowania), a następnie oddaje światu to, czym nasiąkł (i dobrze mu tak).

Tyle że jest wielka różnica między odczytywaniem „biografii” Jezusa przez tych, którzy uważają go za postać boską i tych, którzy akceptują wyłącznie jego ludzką, doczesną postać. Mój rozumek wiąże to z platońskim pojęciem Pleromy, czyli zupełnego zbioru form doskonałych (idei absolutnych). Wyjaśniam, po raz kolejny, bo to kluczowe dla zrozumienia fenomenu Jezusa. Wszystko co jest, było i będzie, każdy przedmiot, każda myśl, każde zjawisko, każdy proces, każda relacja, każde słowo, każda emocja, każde wrażenie, itd., itp. – w koncepcji Platona jest, było, będzie odwzorowaniem czegoś, co już współtworzy Absolut. Niedoskonałym odwzorowaniem, a ta niedoskonałość jest spowodowana tylko faktem odwzorowania, niczym innym. Sami to przeżywamy co dzień: formułujemy naszą myśl słowami i mamy niemal pewność, że każdy odbiorca naszych słów nieco „zniekształca” naszą myśl, nawet jeśli dobrze rozumie nasze słowa. Jesteśmy jacy jesteśmy – a ludzie nas widzą każdy nieco inaczej.

Platon powiada: każda idea czegokolwiek, co było, jest i/lub będzie – współstanowi komplet takich idei. Pleromę. Jeśliby w Pleromie zabrakło „czegokolwiek” – to już nie będzie Pleroma. Pleroma jest zatem pełnią doskonałości.

Jezus – w przekonaniu chrześcijan – był i jest (bo żyje) nosicielem Pleromy, czyli kompletnego, zupełnego zestawu doskonałości. Został w nią wyposażony przez Boga, zanim wysłano go w świat doczesności. To dlatego jego żywot był najbliższy wyobrażeniom o cnotliwości, to dlatego ci, którzy byli i są z nim blisko, są lepsi (chrześcijanin powie: błogosławieni) niż wtedy, kiedy oddalają się od niego. Jezus emanuje po prostu Pleromą, a ona działa „z bliska”, w oddaleniu zaś oddziaływanie słabnie. To jest chrześcijański koncept wiary.

Idea doskonałego Mesjasza zawarta jest w przekazie Tory (język aramejski i hebrajski). Teolodzy „punktują” proroctwa mesjańskie w ponad 100 fragmentach Starego Testamentu. Niektórzy autorzy podają nawet liczbę 456 fragmentów. Ale dopiero w nowym testamencie (w greckim języku koine) znajdujemy słowo „pleroma” i w taki oto sposób – co oczywiste – uczymy się pojęcia jezusowej pełni doskonałości od Platona, a nie z przekazu judaistycznego (tam znajdujemy słowo  פלרומה – Noun), a to w nim oczekiwany Mesjasz jest wyraźnie Synem (kogoś szanownie nadrzędnego, „abba”) i to w nim Jezus jest dobrym, pięknym i prawdziwym współ-elementem „wszystkiego co jest”.

Wydaje się, że Żydzi w swoim przekazie nastawieni są na „efekt piorunujący” towarzyszący Mesjaszowi: oczekują, że kiedy on się pojawi, wszystkim będzie wiadomo że to on. Dlatego nie zaakceptowali Jezusa jako Mesjasza.

Piszę to wszystko jako mega-komentarz do swojej poprzedniej notki, ale też jako świadectwo nauki, której doświadczam zastanawiając się nad fenomenem Jezusa. Otóż – jeśli Jezus był zwykłym człowiekiem – to dobrze jest pamiętać, że umarł z czystym sumieniem (przez to okazał się niezwykły), co dla wielu z nas nie jest bez znaczenia. A jeśli jest postacią boską – to warto przytulić się do Pleromy, którą on emanuje.