Jeszcze trochę, jeszcze trochę...

2015-07-31 19:58

 

Kiedy się w jadącym szosami i wertepami aucie siedzi i siedzi, i siedzi, i siedzi, to nawet jeśli za szybami pojazdu jest wszystko, co chciałoby sie pokochać – pojawiają sie refleksje. Człowiek sobie wyobraża, porównuje, wspomina, układa na zas wspomnienia z tego co przeżywa.

No, mnie to nie ominęło...

Rzadko się – na przykład – zdarza przeżyć coś, co wyczytało się kilkadziesiąt lat wcześniej w literaturze. A mnie sie właśnie zdarzyło. Może nie dosłownie – ale uczestniczyłem w niezamierzonej inscenizacji jednej ze scen „Konopielki” Redlińskiego. Zainteresowaliśmy się nią, kiedy autor dostał w 1973 doroczną nagrodę literacką. Pamiętam, jak w „ogólniaku” krążył po domach egzemplarz tego arcydziełka (kupiliśmy jedną książkę na dwadzieścia kilka osób). Rano, w szkolnej szatni, albo na pierwszej lekcji, kto przeczytał, ten dawał następnemu w wylosowanej kolejce. A kiedy już kolejka dobiegała końca – nie mogliśmy się powstrzymać (obowiązywała cicha tajemnica, aby nie psuć przyjemności tym, którzy dopiero będą czytać), rozmawialiśmy zatem tekstami z książki:

1.       A odpierdulże się ty ode mnie (słynna scena poszukiwania jajka w chruście, kiedy dziadek (właściwie „tatko”) nie mógł znieść podejrzliwych a niesłusznych spojrzeń rodziny, że to niby on to jako znany łakomiec zwędził i wypił to jajko skrycie);

2.       Ot, baba, napaliła a teraz się wstydzi (scena wieczorna, kiedy Handzia najpierw zagadnęła, że chciałaby zaciężyć, ale odmawiała ściągnięcia koszuli, tak jak to czyniła uczycielka mieszkająca na pięterku, podglądana przez gospodarza;

3.       Budzeń, chamie, podaj zeszyt (tego chyba nie ma w Konopielce, czyli nasza chłopieca twórczość, tępiona przez wychowawcę Hipolita: Staszek B. zresztą nie był żadnym chamem, tylko dobrze zapowiadającym się artystą malarzem);

Przytoczę fragment tej znakomitej powieści folkowej, ostrzegając Czytelnika, że jest on skojarzeniem dotyczącym jednego z poranków naszej wyprawy, a nie opisem rzeczywistej okoliczności.

„Co innego wstawać latem, co innego zimo. Słonko to zawsze wstaje równo, zaraz po kogutach, i to zima czy lato, tyle że latem pokazuje się od razu, latem dużo roboty, a zimo, jesienio, wyleguje się: nie wschodzi na niebo, bo po co? Leży sobie pod spodem, wygrzewa się po ciemku, czochra się, całkiem jak w chatach gospodarze.
Jesienio gospodarze wstajo długo, po trochu, posmakować lubio. Jakby taki był co by widział przez ściany i przez ciemno, to on by może i widział co gospodarze robio jak koguty w sieniach odśpiewajo im trzecio pobudke.
Przecknąwszy się oczów nie odmykajo, leżo, leżo sobie pod pierzynami jak bóchenki w piecach, jak w gniazdach jajka pod kurami, każdy rozgrzany, rozpalony, baba jemu do plecow przylipła, dycha w szyje aż parzy, w nogach ciepło, w łokciach ciepło, pod pachami ciepło, aj dobrze, żaden nie ruszy się, nie drygnie, żeb tego swojego przytuliska, ciepliska broń Boże nie zruszyć, leży, poleży, jeszcze trochu, troszku, aj nie chce się z gniazda ciepłego wyłazić. Ale to że tamdzieś słonko ockneło się i czas wstawać, świdruje to, poszturchuje.
Taki, co by widział przez ściany i ciemno, zobaczyłby naraz we wszystkich chatach nogi, jak raptem myk wyłażo spod pierzynow i bose szukajo podłogi, macajo. A już i głowy, plecy dźwigajo się, prostujo i nie wiadomo kiedy na wszystkich łożkach siedzo męszczyzny w gaciach i koszulach, oczy dalej majo zapluszczone. Nie odpluszczajo, bo chco sobie poziewać: poziewać i poprzeciągać się na siedząco, uch, co to za siły natężajo tak od środka, że głowy poodrzucało aż na łopatki, ręce rozkrzyżowało, brzuchi, plecy w dugi wygieło! Siedzo w pomroce, wygięte, naprężone, aj dobrze im, dobrze!
Naraz sprężyny puszczajo: miękno chłopy, zwijajo się, bezwładniejo, ręce zsuwajo się im między kolana, siedzo miętkie, bezwładne, jak nieżywe, jakby ich nie było, ile czasu tak siedzo? Nie wiadomo, nikt nie wie, nima komu wiedzieć. Siedzo. Siedzo Jurczaki, Bartoszki, Mazury, Koleśniki, Litwiny, Orele, Prymaki, Dunaje, Kozaki, czterdzieście gospodarzy na czterdzieści łożkach, oni w swoich chatach najważniejsze, wstajo piersze: siedzo sobie, siedzo. A teraz przydałby się taki, coby słyszał przez wszystkie dźwi, ściany: taki posłyszałby raptem we wszystkich chatach uchanie, sapanie, pufanie, marmotanie: to zimno wzdrygneło ich, poruszyło, zaczynajo gospodarze ćme rozganiać, tuman, co głowy mroczy, odprawiajo drapanie, postukiwanie, szorowanie paznokciami w kostke, łydke o łydke, kolanem o kolano, czochranie się pod pachami, po żebrach, w pachwinach, pod kolanami. Brodo o koszule chręszczo, jednym kułakiem krzyży rozcierajo, drugim oczy, a wyginajo się przy tym jak baby w połogu, a stękajo, a gęby wykrzywiajo. I dobrze, ludkowie, oj jak dobrze! W uchu powiercić jeszcze, smarknąć na podłogę, kachnoć na szczęście i żegnawszy się ręko ciężko jeszcze, zaspano, na słowie Amen oczy odpluszczyć.
Odpluszczysz i latem widzisz brzezinke za rzeko i słonko: jak z trawy wstaje, prostuje się na cztery łapy, przednie zadziera, wyciąga i po brzozach w góre, czerwone lezie. A ptastwo w krzyk, że dzień się zaczoł!
A cóż jesienio, ech, jesieno odpluszczysz się i ciemno, głucho, za oknem czarno, w chacie jeszcze czarniej. Na łożku pierzyna ledwo bieleje, choć w białej poszwie ona, a głowe żonki na poduszce nie tyle widać, co słychać, dychanie słychać. Przy drugim szczytku, w nogach, dychajo dzieci. Kołyski, co wisi między łożkiem a pieco, jakby nie było, ani widu, ani słychu, trzeba aż nachylić się nad głowke, wtedy doleci poświstywanie przez chrapki, dychanie drobne, kociacze. Dycha, żyje, nie umarło. A na przypiecy chrr, uchch, chrr, uchch, szum taki, jakby traczy belke piłowali, piła jeździła to wte to wefte. Ale to nie traczy, ktoż by traczował na piecy, tatko to, tatko pod kożuchem dosypiajo nocy.
Za ściano słychać drugie wstawanie: trzeszczenie łożka, pokaszliwanie, marmotanie, ktoś zbiera się, szykuje tak samo jak ja: to Michał, brat, słychać, bo ściana cienka, z deskow, deskami tatowa chata między dwoch synow na połowki przedzielona.
Ot i pomału się wstało. Oczy patrzo, niby widzo, ale ślepe, tylko na pamięć wiedzo dzie kołyska, piec, ceberek, dzie dźwi: ide półślepo, odmykam półomackiem, zawias zapiszczał, kury przestraszyli się w sieniach, szurajo na drabinie, grechoczo. Wychodze za prog, na kamień. I teraz jakby taki był, co by słyszał naraz ze wszystkich podwórzow, to on by posłyszał teraz w wiosce jeden wielki szum i pomyślałby: co to? Czy grad nadciąga i wiater wleciał do wioski? Czy deszcz zaszurał raptem po liściach? A może to wróbli wielko plago wlecieli w ogrody i szepczo w trawie?
Nie, to nie wiater, nie deszcz, nie wróbli. Taki, co słyszał ten szum, jakby on jeszcze do tego mógł widzieć przez ściany i ciemno, taki zobaczyłby na progach i kamieniach czterdziestu gospodarzy: Jurczakow, Bartoszkow, Mazurow, Koleśnikow, Litwinow, Orelow, Prymakow, Dunajow, Kozakow, czterdziestu jak stojo boso w gaciach i koszulach i szczo szparko, stromo w koprzywy pod płotem (…)”.

Wielka doprawdy jest siła profetyczna w literaturze...

Kirche

Wielka masa Niemców wyprowadziła się z Rumunii po 1989 roku. Chyba niezbyt im odpowiadała formuła polityczna ufundowana na linczu, który spotkali szanowni państwo Nicolae i Elena Ceaușescu,

Pozostawili po sobie wielowiekowy dorobek urbanizacyjny, a najbardziej pośród tego wszystkiego – widoczne są kościoły.

Najbardziej znaną mi właściwością starych kościołów jest chłód nawy głównej. Może dlatego, ze – jak wyczytałem w Pedii po powrocie – dużo jest w Transylwanii-Siedmiogrodzie kościołów warownych.

/źródło: https://obiezyswiat.org /

Sasi pojawili się w dużej liczbie w Siedmiogrodzie w XIII w. dzięki akcjom osadniczym organizowanym przez królów węgierskich. Zamieszkany przez nich rejon był narażony na liczne niebezpieczeństwa, przede wszystkim związane z obecnością agresorów za łańcuchem górskim Karpat. Początkowo byli to Mongołowie (którzy kilkakrotnie spustoszyli Siedmiogród w XIII w.) i Połowcy, później władcy lokalnych państw (Mołdawia i Wołoszczyzna) nieraz realizujących swe interesy zbrojnie na terenie Siedmiogrodu, wreszcie – przez stulecia – Imperium osmańskie. Z tego powodu w miejscowościach zamieszkanych przez osadników jednym z najistotniejszych elementów zapewniających przetrwanie było tworzenie fortyfikacji, które mogłyby zapewnić schronienie ludności w razie niebezpieczeństwa. Najprostszym sposobem realizacji tego celu było umacnianie murowanych kościołów. Tworzenie takich zespołów obronnych trwało od XIII do XVI w.

Wiele z nich, skupionych na stosunkowo niewielkim terenie, przetrwało do dzisiaj. Kościoły zachowały w większości swą funkcję kultową oraz w pewnym stopniu społeczną, choć liczba Sasów w Siedmiogrodzie w drugiej połowie XX w. znacznie spadła, co ma też wpływ na zmianę modelu życia i zwyczajów w tym rejonie. Kościoły te stanowią centrum wiosek, które także zachowały w dużej mierze topograficzny i urbanistyczny charakter nadany im w średniowieczu, wpisane w krajobraz otaczającej je przyrody.

Podstawowym elementem siedmiogrodzkich wiejskich zespołów warownych jest zazwyczaj murowany kościół (romański lub gotycki) o charakterze obronnym: często usytuowany na wzgórzu, posiadający potężne mury, niewielkie okna–strzelnice, wysokie wieże (niekiedy dodatkowe także nad prezbiterium), strychy obronne (niekiedy kilkukondygnacyjne, nad nawami i prezbiterium), hurdycje (drewniane ganki). Ponadto kościół otaczano murami obronnymi (często nie tylko pojedynczym pierścieniem, ale podwójnym lub nawet potrójnym z basztami obronnymi), czyniąc z niego prawdziwą fortecę. W wewnętrznym pasie murów nierzadko znajdowały się pomieszczenia gospodarcze i mieszkalne, połączone misternym systemem drewnianych galerii, zewnętrznych schodów i pomostów, tworzących ciekawe i rzadko spotykane rozwiązania architektoniczne, a służące jako schronienie ludności oraz jej dobytku podczas najazdów.

Rozwój tych systemów obronnych w poszczególnych wypadkach następował zazwyczaj stopniowo, w miarę możliwości, poczynając od umocnień kościoła (dobudowy czy podniesienia wież, kolejnych kondygnacji strychu, hurdycji itp. – tak, że charakter sakralny miejsca łączył się bardzo ściśle z funkcją obronną), kończąc na kolejnych pierścieniach murów obronnych czy ich basztach. Stąd niekiedy założenie może wydawać się chaotyczne.

 

*             *             *

Zatrzymaliśmy się w jakiejś wiosce, której nie pomnę. Michał, niezmordowany w roli przewodnika, zechciał nas wprowadzić do mijanego kościoła „niemieckiego”, z tych warownych. Zamknięte.

Poszli „na wioskę” szukać kluczy, ja zaś zainteresowałem się dwoma sfatygowanymi psami, w przykościelnym gospodarstwie. Bo jestem znanym psubratem.

Zastała mnie przy psach ładna dziewczyna w średnim wieku, odziana w jakąś purpurową sukienkę. Pozdrowiła po rumuńsku, ja odpowiedziałem po polsku. W jej oczach widziałem, że chyba naruszyłem prywatnośc podwórka. Więc wskazałem na kościół i powiedziałem, że chcę tam się dostać. Chwile tak jeszcze rozmawialiśmy, ja po polsku, ona po rumuńsku. Po chwili weszła do pobliskiego domostwa – równie sfatygowanego jak psy i kościół – i zaprosiła do wnętrza podzwaniając kluczami. Odnalazł się Uli i ze dwie jeszcze osoby, pozostali snuli się gdzieś po wsi.

Razem z Ulim zaczęliśmy – w tym charakterystycznym, ponurym chłodzie – odczytywać niewyraźne napisy na ścianach, informujące o historii tego miejsca. Tak doszliśmy do ołtarza, przed którym na specjalnej ławie leżała Biblia. Odczytaliśmy: wydrukowana w NRD w roku 1956.

/podobny kościół, podobna księga/

Wychodząc z chłodu podziękowałem pani w purpurze, która przez cały czas czuwała przed wejściem. Złożyliśmy datek. Mulţumesc z obu stron. Uśmiechy. Serdeczności. Psy też pożegnały nas merdaniem.

Tak, to była jedna z lepszych atrakcji turystycznych tej wyprawy.

Czy wież że...

Rumunia – wliczając w to Mołdawię – jest krajem szczególnym, zwłaszcza w wiejskich regionach i jak każde państwo posiada swój specyficzny klimat. Jadąc przez rumuńskie wsie można doświadczyć wrażenia, że są one opustoszałe. Domy ustawione ciasno jeden obok drugiego, połączone ze sobą wysokimi płotami lub murami skupiają życie rodzin rumuńskich na zapleczu, z dala od widoku przejeżdżających turystów. Wioski są puste, a na ulicach trudno zobaczyć przechodnia.

Ale bez przesady: zatrzymując się w wiejskich sklepikach na popas (zawsze sa stoliki „restauracyjne”, niekiedy pod zadaszeniem) – spotykamy ludzi leniwie sączących to co i my. A z tego co słyszałem – warto widzieć ludowy zywioł rumuński – kiesy świętuje. Pod tym względem czas się tu zatrzymał w czasach, które ja sam pamiętam z moich dziecinnych doświadczeń w Polsce: gromadne śpiewy na przymurkach, gry i zabawy w miejscach okupowanych przez młodzież wieczorami. Eeeeech...

Rumunia to kraj gdzie obchodzi się różne nietypowe, nieznane gdzie indziej święta.

O ile dobrze zrozumiałem relacje po rumuńsku – wiosną każdego roku w mikroregionie Ţara Oaşului niedaleko od Satu Mare odbywa się coś podobnego do naszego „retyku” – i nazywa się Sâmbra Oilor. Wielka jarmarczna „cepeliada” – to święto ludowe związane z „wymarszem” stad owiec w góry.

/Sâmbra Oilor/

 

Podobnie Tanjaua –  święto pierwszego oracza roku.

/tanjaua/

W Rumunii istnieje dużo tradycji związanych z Bożym Narodzeniem. Taniec kozy to jeden ze zwyczajów. W dawnych czasach koza była uważana za zwierzę, które potrafi przepowiadać dobrą albo złą pogodę. Pierwotnie „taniec kozy” (zabicie, opłakiwanie, pogrzeb i wskrzeszenie) był raczej ponurą i poważną ceremonią. Z biegiem czasu tradycja ta przekształciła się w rytuał, który ma przynosić pomyślność w nadchodzącym roku. Obecnie „taniec kozy” jest okazją do kultywowania tradycji z dawnych czasów oraz radosnego świętowania w tradycyjnych kolorowych kostiumach noszonych z tej okazji.
 

W dniu 1 marca w Rumunii obchodzone jest Święto Wiosny, tzw. Martisor. Symbolem tego święta jest swego rodzaju kokardka, a raczej kotylion z kolorowej wełny (białej i czerwonej). Panowie w tym dniu obdarowują Panie, zarówno znajome jak i te nieznajome maleńkimi maskotkami np. z biżuterii czy metaloplastyki, ceramiki, porcelany, itp., z tym że do każdej maskotki przyczepiony jest owy "magiczny" sznureczek. Święto Wiosny ma tradycję pochodzącą jeszcze od Daków. Święto symbolizuje szczęście i radość z "nowego życia".

W Rumunii nie ma Święta Zmarłych, co nie oznacza, że nie wspomina się osób, które odeszły. Każda rodzina wybiera sobie datę pamięci zmarłego i w tym dniu zbiera się w świątyni na nabożeństwie, zabierając ze sobą z domu do święcenia jedzenie, wino i kutię. Po skończonym nabożeństwie, które trwa około 3 godzin, udają się na cmentarz, by tam zapalić świece, a poświęcone pokarmy rozdać jako poczęstunek rodzinie bądź przypadkowym ludziom.

Latem w regionie Maramuresz odbywają się specjalne spotkania, na których młode panny dowiadują się, jakie mają szanse na zamążpójście. W niektórych siedmiogrodzkich wioskach spotkania takie przypominają bardziej targi poprzedzające uroczyste i huczne weseliska, które organizuje się przeważnie na jesieni. Kto chce uczynić zadość tradycji, zaprasza na wesele mówców, pieśniarzy, muzyków i tancerzy. W niektórych wołoskich osadach w okresie żniw sześć przebranych dziewcząt głośnymi śpiewami odpędza od plonów złe duchy (cztery ostatnie akapity: https://rumunia.lovetotravel.pl/tradycje_w_rumunii )

W miejscowości Săpânța, niedaleko od granicy ukraińskiej (korzystam ze strony https://rumunia.lovetotravel.pl/sapanta_-_wesoly_cmentarz_w_rumunii ) jest jedno miejsce, które zostało rozsławione na całą Europę, przyciągając turystów do tej niepozornej wioski. Miejscem tym jest wesoły cmentarz (Cimitirul Vesel). Trudno się nie zdziwić widząc taką nazwę miejsca spoczynku zmarłych. Religijne tradycje nakazują szacunek, smutek i żałobę, ale cmentarz w Sapancie zaprzecza tym regułom, jakby chciał powiedzieć, że poza śmiercią istnieje coś więcej, a ludzie, którzy odeszli z doczesnego życia są teraz w innym lepszym świecie i nie oczekują smutku najbliższych. Jest to oczywiście swoista ironia, gdyż cmentarz został stworzony ręką ludzi żyjących i to właśnie oni nadali mu taki charakter. Konkretnie był to miejscowy artysta - Ioan Stan Patraş, który w roku 1935 wyrzeźbił pierwszy nagrobek, a ponieważ sposób spodobał się mieszkańcom tradycja jest kultywowana do dziś. Wesoły cmentarz zachwyca feerią barw, z ogromną przewagą niebieskiego. Nie ma tu tradycyjnych kamiennych pomników, ale jedynie skrzynie wypełnione ziemią i kwiatami. Zamiast kamiennych tablic z surowymi napisami czy datami są piękne, drewniane krzyże, zakończone zadaszeniem z rzeźbionymi krawędziami. Krzyże są bajecznie kolorowe, zdobione motywami roślinnymi, rozetami, kwiatami czy symbolami zwierząt, rzeźbionymi i malowanymi na intensywne kolory. Najistotniejsza jest jednak sama tablica, umieszczona pod krzyżem. Nie zawiera ona suchych danych, ale obrazek, ilustrację, swoisty portret życia zmarłego. Obrazki przedstawiają postacie na motorach, przy warsztatach, tańczące, grające, opiekujące się dziećmi czy tez wykonujące zwykłe codzienne czynności. Niektóre tablice to portrety w tradycyjnych strojach. Każdy taki obrazek z życia zmarłego uzupełniony jest zabawnym wierszykiem, nawiązującym do jego codzienności. Wszystko to jest wykonane w typowym ludowym stylu, lekko karykaturalne, proste i nieproporcjonalne, ale bajecznie kolorowe.W Rumunii zamiast święta zmarłych każdy sam sobie wybiera w którym dniu będzie obchodził święto zmarłych.


Na oficialnej liście profesji w Rumunii znajdują się czarownicy. Czarna magia cieszy się ogromną popularnością, a wielu ludzi ciągle wierzy w wampiry i duchy, zaś szefowie krajowej reprezentacji piłki nożnej rozważali kiedyś wynajęcie czarownicy, która rzuciłaby zły urok na przeciwną drużynę.

Gabriela Ciucur, związana z tą „branżą”, kilka lat temu przekonała władze do zarejestrowania czarnoksięstwa jako pełnoprawnego zawodu i została pierwszą legalną czarownicą w swoim kraju.

Najprawdopodobniej jednak – przypuszczaja fachowcy – chdzi o kolejne źródło ściągania podatków.

/czarownica Bratara Buzea/

Kobieta zarejestrowała działalność jako firma zajmująca się astrologią i kontaktami ze światem duchów. Zajmuje się m.in. przepowiadaniem przyszłości, przywoływaniem duchów i przygotowywaniem horoskopów na podstawie układu gwiazd.

 

Świerszcze

Zatrzymaliśmy się na jakimś płaskowyżu. Siusiu i takie tam. Mózg i ciało – zanurzone przez kilkanaście godzin w wizgu szosowym – potrzebują stop-klatki. Oto ona więc.

Tuż przed nami – trawiasty widok sięgający kilometrami poprzez krajobrazowe zawiłości aż po widoczną z daleka leśną szarość. Za nami – podobnie, jesli nie liczyć załomu wzgórza, na którym odpoczywamy. Idą za załom panie, w celach wiadomych. Potem panowie. Niech uważają pod nogi.

Ja idę jako ostatni. Bo mam ochotę połazić. Znikam wszystkim z oczu na kilkanaście minut. Schodzę do szerokiego wąwozu, jaru, nie wiem jak to nazwać. Wokół cisza jak w teatrze przed wybuchem aplauzu.

Ja tu mam aplauz od świerszczy. Za co? Ah, Mulţumesc, Mulţumesc...!

 

Kojarzy mi się niespodziewanie Konopnickiej „Bajka o świerszczu” (internetowo: TUTAJ).

nie był on z świerszczów, co spokojnie siedzą
i liście jedzą,
albo zgrubiały kadłub wlokąc z paszy zmudnie
pod cień w południe,

burmistrzują po lipie, jak po własnym dworze,
w wieczornej porze,
o to tylko troskliwe, by wyszedł z ich nory
przychówek spory.

on był z tych dumnych świerszczów, których pierś kosmata
objąć chce kręgi świata.
od kwitnących jaśminów u dworskiej lewady,
aż po tych gwiazd mirjady,
co na liljowem niebie rozbłysły srebrzyście,
daremnie szumią drzewa w swe najsłodsze liście,
daremnie gazy rąbków z pod ciemnej sukienki
i brzęczek cienki
dobywa najsmuklejsza z świerszczowych dziewic koła,
wabi i woła.

— „nie dla mnie rozkosz! — rzecze do swej dulcynei
brunatny mąż idei —
nie dla mnie miłość i wrzawa biesiady!
tam, gdzie ten pierścień blady
tli na bławatów nocy niekoszonym łanie,
pójdę, i nową drogę znajdę wam, ziemianie,
co po zapiecków dworskich tarzacie się pyle!
wrócę-li w dobrą chwilę,

Ktokolwiek potrafi sobie wyobrazić zlot takich właśnie świerszczy – to ja na taki trafiłem. Popołudnie kończyło się zwolna, więc prawdziwy koncert miał się dopiero rozpocząć. Ale i ten zagłuszał wszystko dookoła, wszak niecka u wyschniętego strumyka niczym amfiteatr odbijała tych miliony uniesień polnych koników. Gwarno, ze własnych myśli nie słychać.

Trzeba wspiąć się do swoich. Żal. Bye, bye, pasikoniki...!

Miodosytnie wędrowne

Od czasu do czasu widzę na łąkach, które przecinamy, pomysłowe „blokowiska” pszczele, obwoźne pasieki przywiezione tu przez przedsiębiorczych pszczelarzy.

Są to specjalnie dostosowane platformy, przyczepy, doczepy – które pszczelarze rozwożą po kraju, poszukując najlepszego bukietu smaków dla miodu.

/miodosytnie, pasieki wędrowne/

Po powrocie zająłem się tą sprawą internetowo i odkryłem Amerykę: takie praktyki są powszechne wszędzie, gdzie żyją i pracują pszczelarze. Ale umówmy się, że wędrowne pasieki – to moje wspomnienie rumuńskie.

Apă

Na wieczór lądujemy w miejscowości Apă (znaczy: woda, ciecz, płyn, akwen), właściwie niedaleko tej miejscowości, już w okręgu Satu Mare, czyli blisko punktu docelowego „B” (pamiętamy, punkt „A” to fabryka „dacii”). Widać nowiznę ośrodka rekreacyjnego, którego część „dla bogatych”, z restauracją i salonem jest odpicowana do przesady, i jakaś taka niegościnna – a przeszedłszy piękną, szeroką, beżowo-białą plażą około kilometra mamy domki kempingowe, typu „fundusz-wczasów-pracowniczych” – i to jest to, o co nam chodzi. Zakwaterowano mnie z Adamem, ale widzę, że wokół kwaterunków zaczynają się „podchody”: dla mnie, starego wygi, znaczy to tyle, że dobierają się ludzie sekretnie, by spędzić noc miło i w miłym gronie.

Przyjechaliśmy dość wcześnie, jest słonko i czas żeby popływać. Kondycja może juz nie ta, brzuch za to daje wyporność. Więc się bawię, a z czasem dołączają inni. Jezioro jest wielkie i zawijaste, większe nawet niż nasz morenowy Lubowidz w pobliżu Lęborka. No, i ta plaża, można ją smakować bez końca. Całkiem możliwe, że piasek nawieziono skądś-inąd, bo on taki sosnowy bardziej...

Uli odkrył, że na środku jeziora jest płycizna – i pociągnął tam dziewczyny. Kiedy już opuścili to miejsce – spróbowałem i ja. Bosko.Godzinami...!

Teraz troche puszczę wodze fantazji.

Woda jest jednym z tych fenomenów, który nigdy nie występuje w postaci czystej, ekskluzywnej: zawsze jest ukraszona jakimiś solami, cukrami, esencjami, odpadkami, fermentami, witaminami, zanieczyszczeniami, barwnikami. Jak całe życie, którego woda jest ponoć na Ziemi nosicielem i najbardziej niezbędnym nośnikiem. A szkoda: w czystej postaci woda jest lekko jasnoniebieska, klarowna, choć w małych objętościach wydaje się bezbarwna).

Gdyby mnie ktoś pytał o zdanie – najbardziej mi się podoba woda w trzech postaciach: „plumkającej” (posłuchaj: https://www.youtube.com/watch?v=tusfBTM3fFU), „szemrzącej” (posłuchaj: https://www.youtube.com/watch?v=NZejMP1TDUw), „gulgającej” (posłuchaj: https://www.youtube.com/watch?v=R6UdGLDjJG0), a są jeszcze inne fomy: „deszczująca” (posłuchaj: https://www.youtube.com/watch?v=cR9H0ymyjhM)  oraz „hucząca” (posłuchaj https://www.youtube.com/watch?v=49rOOGhAnRo). A takie na przykład fontanny wykorzystują co najwyżej trzy pierwsze postacie (pamiętacie wykład nt. siermiężności?), więc podbudowują swoje miastowe ego na przykład barwnymi podświetleniami i tańcami pulsującymi albo wirującymi. Żenada i tanie popisy.

Są też dwie postacie wywołujące we mnie skrajne emocje: „furia” (posłuchaj: https://www.youtube.com/watch?v=xvNNTc6ZPtQ ) oraz „podwodnia” (posłuchaj: https://www.youtube.com/watch?v=yH5swYxpWv4 ). Podstępnie sprzedałem Czytelnikowi pogląd taki oto, że woda jest bez dźwięku – wody połową.

/woda w postaci plumkającej, woda w postaci szemrzącej/

Aż – po całym popołudniu spędzonym na nic-nie-robieniu, nastała pora kolacji, podczas której doszlusowała wreszcie „nyska” z Krakowa, czyli nierajdowa część naszej „delegacji”. 

 

Ciąg dalszy nastąpi...

 

Reportaż jest długi. Nie warto go czytać jednym haustem. A i poszczególne odcinki warto konsumować bez łapczywości. Oto sześć części:

Szerokiej drogi: https://publications.webnode.com/news/calatorie-placuta/

Kroniki początek: https://publications.webnode.com/news/kroniki-poczatek/

Między fabryką a muzeum: https://publications.webnode.com/news/miedzy-fabryka-a-muzeum/

Kraina Drakuli: https://publications.webnode.com/news/kraina-draculi/

Jeszcze trochę, jeszcze trochę: https://publications.webnode.com/news/jeszcze-troche-jeszcze-troche/

Celebra docelowa: https://publications.webnode.com/news/celebra-docelowa/

Przyjemnej lektury!