Jesteś w raju. Szepty adamowe
Przez ostatnich dni kilka zachowywałem się nieprzewidywalnie. Będąc – na przykład – w drodze do swoich rodzonych sióstr „na święta” – zmieniłem trasę, wykonałem „wiraż” i zamiast na Pomorzu (gdańsko-lęborskim) wylądowałem na Pomorzu Zachodnim, nieopodal Szczecinka, gmina Grzmiąca, wieś Krosino. Dostałem bowiem wiadomość od Wandy, że umarł Adaś, jej mąż, mój druh serdeczny, przyjaciel licznej rzeszy rozmaitych ludzi, poeta, bloger starej daty, historyk z doskoku, osoba o „podwyższonej zawartości człowieczeństwa”, o czym jeszcze napiszę poniżej.
Krosino było na końcu mojej planowanej podróży. Więc – zważywszy okoliczności – bez namysłu, tak jak stałem-jechałem, z torbą podróżną i gitarą – „skręciłem” i po kilku godzinach osiadłem w Krosinie. A że sam pogrzeb dopiero w środę (dziś) – zadzwoniłem do pracodawców i innych osób mnie zobowiązujących, w tym do tak rzadko odwiedzanych sióstr, które naszykowały co-nieco, a tu gość się znarowił, czyli ja. Poodwoływałem co trzeba. Teraz jestem z Adasiem. Długie, potrzebne mi teraz, godziny. Takie mam święta. Chyba wybaczą…
Adam był przede wszystkim poetą. Nie wiem, czy wybitnym. Ale – skoro nasze rozmowy „za laskiem” były szczere – to wiem, że był poetą prawdziwym.
Któż to jest poeta? Nie, to nie jest „producent wierszy”, linijek rymujących się albo i nie. To jest ktoś, kto do wspólnej puli dokłada Słowo. Ze Słowa powstał świat cały, jak mawiają Pisma. Więc Adam dokładał coś ważnego do tego, co nasze wspólne. Jedni robią w rolnictwie, inni w handlu, jeszcze inni w transporcie osób, ktoś na tartaku, ktoś opiekuje się dziećmi, ktoś je uczy w szkole, ktoś produkuje różne wyroby. Każdy coś robi pożytecznego, albo przynajmniej chciałby…
I Adam całym sobą, przez całą tę część życia, którą znam – zmagał się ze wszystkimi, z którymi obcował, o szacunek dla Słowa. Kiepsko mu szły te zmagania. Nawet jeśli ktoś czytał jego wiersze, może nawet te wiersze przeżywał – to Adamowi nie dawał znać, że obcuje z jego Słowem. Tu ukłon w stronę Koszalina, i niewczesne podziękowania…
Więc Adam walczył. Prosił, aby ten, jakiś konkretny wiersz przeczytano. Ale przecież nie piekł chleba, nie fermentował serów, nie piekł mięsiwa, nie naprawiał płotu, nie orał ziemi, nie murował ścian, nie kuł niczego w kuźni. W każdym razie jeśli kuł – to inny materiał i na innym ogniu. Więc konsumpcję jego wierszy odkładano na później. Może nie smakowały…
Adam odbierał to jako lekceważenie. Osobistą krzywdę. Dopominał się o rację, o swoje Słowo – w różny sposób, czasem uciążliwy, czasem dokuczliwy, nie zawsze był dla nas miły, choć przecież wiemy, jak lgnął do ludzi. Miał do ludzi słabość, którą okazywał raz serdecznie, innym razem wciągając ich w swoje sprawy, a jeszcze innym razem – zgłaszając do nich żale i pretensje.
Kochamy Adama, każdy na swój sposób. Tylko że zdarza nam się zapominać o tym, co jest esencją miłości. A tą esencją jest przyjmowanie Człowieka takim jaki jest, z wszystkimi niedoskonałościami. Z tym, co my sami uważamy za niedoskonałe. My kochaliśmy Adama nie takim, jaki był, tylko takim, jakim chcieliśmy, aby był. Powtórzę: on to odbierał jako brak szacunku do siebie, do swojego Słowa, i walczył o ten szacunek to serdecznością, to pretensjami i wyrzutami, to złym wyrazem, zależnie od nastroju.
Niektórzy myśleli, że on się ponad „szarzyznę” wynosi. Nic bardziej mylnego. Adam przyjął pseudonim artystyczny Kadmon, i zżył się z tym pseudonimem tak, że niektórzy myśleli, iż to jego prawdziwe nazwisko. Któż to jest Kadmon? Wyjaśnię, choć to zabrzmi jak „filozofowanie”, więc komu to nie odpowiada, niech chwilę odetchnie i pomyśli o mniej nudnych sprawach.
Pomijając kabalistów – Kadmon był częścią platońskiej galerii bytów idealnych, doskonałych. Adam wyjaśnił mi to w szczegółach, kiedyśmy „za lasem” zanudzali się rozmaitymi teoriami. Otóż Platon wykombinował, że wszystko co w naszym realnym świecie jest, było i będzie – ma „gdzieś-tam” swój doskonały odpowiednik w postaci idei. Jest „gdzieś-tam” idea słonia, widelca, samochodu, wiersza, ziemniaka, pieśni, lewego ucha. A na ziemi, w naszym świecie – są niedoskonałe odpowiedniki tych idei: niedoskonałe słonie, widelce, samochody, i tak dalej. Kadmon jest – w koncepcie Platona – ideałem człowieka.
I tu uwaga do tych, którzy myślą, że nasz Adam był wrogiem wiary i Kościoła. Klechożercą. Otóż ta platońska koncepcja zupełnego, kompletnego zbioru bytów idealnych, zbioru nazwanego starogreckim słowem „Pleroma” – stała się materiałem roboczym dla niejednego z Ojców Kościoła, a już na pewno dla Tomasza czy Augustyna.
Nasz Adam czuł się ziemskim, doczesnym odpowiednikiem Kadmona, równie niedoskonałym jak my wszyscy: ziemski odpowiednik Kadmona utracił cechy, które łączyły Adama Kadmona z Bogiem: nieśmiertelność, wspaniałość i mądrość. Nasz Adam rozumiał to jak nikt inny z nas, że nie jest doskonały, i że nie ma kadmonowej nieśmiertelności, wspaniałości, mądrości. Jakże mógł się wynosić ponad nas, ponad szarzyznę? On dopiero się o te wszystkie cnoty starał…! Tak jak zdołał, tak jak umiał…
To, że walczył z nami, czasem przeciw nam, czasem nam na złość – o swoje Słowo – to nie znaczy, że rządziła nim pycha i zarozumiałość. Zresztą, kiedy wspomnimy, jak był w tej walce czasem dokuczliwy – tym bardziej widzimy w nim człowieczeństwo, ku któremu zmierzał, po swojemu, meandrami...
* * *
Jest poranek dnia 24 kwietnia, dnia pogrzebu Adama. I ja oto mam wrażenie, że już jestem po pogrzebie. Tych kilka dni, które spędziłem w jego pokoju – wykorzystałem na ułożenie wiersza. Niedoskonałego, oczywiście. Ale – korzystając z tego, że mam pod ręką gitarę – dorobiłem do tego niedoskonałego wiersza – równie niedoskonałe nuty. Odegrałem ten wiersz już dziesiątki razy, starając się go doskonalić.
To jest wiersz szczególny, na tyle mój prywatny, że jego jeden z refrenów brzmi:
Nie pokażę tego wiersza Ani Wandzie, ni nikomu Po co ma się świat ten zwiedzieć Jak umiera człowiek w domu
Jak umierasz w swoim domu…
|
Wierszy się nie objaśnia. Ale tu dam przypis: „swój dom” oznacza „pośród swoich”. Pośród tych, których po swojemu szanował i kochał, z którymi obcował na co dzień.
Nie żałuję Wandzie, jego towarzyszce i opiekunce, moich słów skierowanych do druha serdecznego. Ale to jest wiersz bardzo osobisty, więc musze się sam do niego przyzwyczaić najpierw, oswoić może, wrosnąć weń...
Może jeszcze pokażę pierwsze wersy, w których wspominam tę jego ustawiczna walkę o szacunek dla Słowa, które uprawiał na ugorze:
Nie ty jeden, nie ty jeden Cóż ci mądrzejszego powiem Nie ty jeden oczy zamkniesz By nie wyjrzeć już spod powiek
Nie ty jeden dziś opuszczasz Nasz zielony ziemski padół Nie ma takiej, ceny - aby Z przeznaczeniem się dogadać
Nie ty jeden, wciąż powtarzam Wszystkich nas kostucha skosi Żyć z tym trzeba, a nie ciągle Z przeznaczeniem się tarmosić
Własny los o łaskę prosić
|
Jak się już o poezji zgadało, to przywołam autorów przerastających moją amatorszczyznę o wiele wiorst. Jest taki wiersz-piosenka, którą tu, w ostatnich dniach, brzdąkałem sobie i Adamowi po wielekroć:
https://www.youtube.com/watch?v=Dn4-tAFdOxY
Ścichł wrzask szczęk i śpiew
|
Sam też mogę żyć |
Adam wydał kilka tomów wierszy. W każdym tomie znalazły się przynajmniej dwa-trzy wiersze podobne do tego powyżej, równie „markowe”, równie dobre, solidne, rzetelne. Bo Adam swoje Słowo traktował poważnie.
Czekając na jego powrót w dniu Sądu – zapoznajmy się choć z jednym jego wierszem, jakimkolwiek. No, bo przecież go kochamy, nieprawdaż…?