Jakież to proste!

2010-02-20 23:16

 

JAKIEŻ TO PROSTE!

/prawdą jest, że nikogo z ordynackich prominentów nie można do niczego zmusić, tym bardziej nie wolno molestować o wsparcie dla Ordynackiej, ale też prawdą jest, że ci nie-wspierający nie mogą nas zmusić, abyśmy ich popierali: jest więc miejsce na ugodę/

 

Rozwój każdej organizacji społecznej (publicznej), na przykład stowarzyszenia czy fundacji, można oprzeć na filarze programowym albo na filarze kadrowym. Czyli albo oprzeć się na tej części statutu, która mówi o celach, programie, sposobach ich realizacji i strukturach merytorycznych, albo trzymać się kurczowo tej części statutu, która mówi o władzach, ich uprawnieniach i zależnościach, o sposobach decydowania wewnątrz organizacji.

Wybieram wariant pierwszy, czyli wolę, aby jakakolwiek organizacja, na której mi zależy, rozwijała swoje pnącza wokół filaru programowego, a sprawy kadrowe, strukturalne, polityczne, podporządkowywała sprawom programowym, nie na odwrót. W krańcowej formule oznacza to dla mnie, że wszelka władza – na przykład w Ordynackiej – pochodzić powinna z realizacji programu, a nie z tego, że powiela, reprodukuje się czyjąś ważność dzisiejszą tylko z tego powodu, że był już ważny wczoraj. Ordynacka powinna wyleczyć się ze starego jak świat kompleksu lepszych braci, drążącego wszelkie działania publiczne jak syfilis, podstępnie i na zgubę. W wyniku tego kompleksu zawsze na czoło wysuwa się (w głosowaniach, a jakże!) tych towarzyszy, którzy organizację traktują instrumentalnie, od których nie można oczekiwać ani realnego, codziennego wsparcia działań programowych, a żartem i nietaktem byłoby oczekiwać od nich codziennej, zwykłej aktywności. Pojawiają się oni odświętnie, schodzą ku nam po iluminowanych teatralnych schodach i ogłuszają swym blaskiem, a my jak to stado baranów robimy wszystko, by po wyborach jako nasi starzy-nowi wodzowie weszli z powrotem po tych samych schodach i zniknęli nam na całą kadencję w obłokach swej prominencji, decydencji, luminencji. Tam, na wyżynach, oni okażą podobnym sobie, że popiera ich wielki i ważny ruch społeczny, czym umoszczą sobie gniazdka, a nam maluczkim pokażą figę, nie znalazłszy nawet sposobu, by zająć się codziennością organizacji, która ich nosi na rękach.

Tak się nie godzi. Każdą chorobę można jednak wyleczyć. Moja terapia wygląda następująco:

-                           do żadnych władz, ani stanowiących, ani wykonawczych, nie wybieramy nikogo z naszych lepszych braci;

-                           kiedy mimo to ktoś z tych lepszych braci któregoś dnia poprosi Ordynacką o rekomendację dla swojej prominentnej, decydentnej, luminentnej działalności gdzieś tam „u siebie”, to zostanie zapytany o to, gdzie, kiedy, jak i czym wsparł Ordynacką;

-                           nagrodę dostanie taką, na jaką zapracował;

Żeby Ordynacka zdołała zrealizować choć cząstkę swojego merytorycznego programu (pomoc bratniacka, opracowania merytoryczne, zdarzenia kulturalne, seminaria i konferencje, wydawnictwa, projekty dla regionów), żeby przynajmniej co trzeci z nas miał szansę na szansę dla swoich inicjatyw, trzeba naszych lepszych braci zdemokratyzować, zabrać im podstawowy instrument manipulacji: uczynić nieważną tę regułę, która w wyniku szacunku dla ich ważnieństwa gdzieś tam, w oparach polityki wielkich liter, każe im oddawać atrybuty ważnieństwa u nas, na naszym ordynackim podwórku. W płonnej nadziei, że łączyć będą oba ważnieństwa w interesie Ordynackiej, gdy tymczasem ich sposób myślenia i postępowania jest inny: oto moi gorsi bracia znów potwierdzili moje prawa do Ordynackiej, wezmę je ze sobą tam, w obłoki, do podobnych sobie, aby nie myśleli, że nikt za mną nie stoi, położę „swoją” Ordynacką na stół i zagram.

Zauważyliście, moi bracia z Ordynackiej, że każdy prominent – parlamentarny, ministerialny, gospodarczy, jakikolwiek inny – zawsze prezesuje i/lub ważniaczy się w licznych stowarzyszeniach i fundacjach, gdzie jest honorowany niemal „z klucza”, bo jego różni gorsi bracia wyobrażają sobie, iż w ten sposób coś załatwią dla rzeczonych stowarzyszeń i fundacji? Figa z makiem, kompleks lepszych braci.

Ja nic takiego nie mam do naszych ważniaków. Chciałbym tylko, aby mieli oni jakąś realną motywację dla wsparcia programu merytorycznego Ordynackiej, aby nie bali się wizyty aktywisty, że ich skompromituje wnioskiem do jego ważnej instytucji o sponsorowanie, o udzielenie, o oddanie, o umożliwienie. Taka umowa: ja cię rekomenduję, bo nas wspierasz, w odróżnieniu od dyktatu: ty mnie rekomenduj, a ja zobaczę ewentualnie, co się da zrobić w sprawach Ordynackiej.

Jakie to proste!