Jakem obywatel

2013-03-21 06:38

 

Rozróżniam między obywatelstwem rzeczywistym i obywatelstwem rejestrowym.

Obywatel rzeczywisty – ma wystarczające rozeznanie w sprawach publicznych i bezinteresownie, bezwarunkowo stara się czynić je lepszymi. Obywatel rejestrowy zaś podporządkowuje się czwór-formule: Płać (podatki, opłaty, kary, odpisy, procenty, narzuty), Melduj (ile czego masz, abyśmy wiedzieli, z czego cię oskubać), Głosuj (ale tylko w głosowaniach organizowanych urzędowo) oraz Słuchaj (z pokorą tego, co ci urzędowo bajamy).

Nie każdy jest z natury, z urodzenia, dobrym obywatelem. Jedni nie starają się mieć wystarczającego rozeznania (polityka mnie nie interesuje), inni stawiają warunki swojej aktywności (najpierw pracuje dla domu, potem dla kraju), jeszcze inni są obywatelami, jeśli im to służy (umieść mnie na liście wyborczej, to się zaangażuję).

Wehikułem obywatelstwa jest samorządność. W słowniku synonimów obok słowa „samorządny” znajduję takie określenia jak suwerenny, niezależny, podmiotowy, niezawisły, wolny, swobodny, nieskrępowany, wolnomyślny, samorzutny, oddolny, niepodległy, własnowolny, ochotniczy, autonomiczny, samostanowiący, swobodny, we własnym imieniu. Dodam, że w moim przekonaniu najgłębszy sens obywatelstwa tkwi w poszanowaniu różnorodności: nie w tolerancji (no, dobra, niech będzie), tylko w poszanowaniu (jest inny niż ja, ale to nie oznacza, że ktoś z nas jest „ponad” drugiego).

Umówmy się, że tak rozumiana samorządność do pary z obywatelstwem jest trudna do zarządzania. Stąd nawet, kiedy jakaś społeczność wybierze-obierze sobie najlepszego spośród siebie – będzie on miał skłonność do „upraszczania” i „uśredniania”. Żeby nie trudzić się w nieskończoność nad uzgodnieniami. A do tego tuż po wyborze ów „najlepszy” staje się obiektem wzmożonej „kontroli i roszczeń” ze strony wybierających, tak jakby był „przyniesiony w teczce”. Czyż fakt, że kogoś wybieram, nie oznacza jednocześnie, że deklaruję mu swoją pomoc w jego działaniach?

Powiem coś niepopularnego: pierwszym gwoździem do trumny pluralizmu, samorządności, demokracji – jest instytucja głosowania. A przecież uchodzi ona za sztandarowy aspekt demokracji! Rozważmy jednak: wystarczy przekonać większość, a wtedy zdanie mniejszości już się nie liczy! Jakie zatem przesłanie dla kogoś, to koniecznie chce w „demokracji” postawić na swoim? Może część z tej większości przekupić, inną część zastraszyć, jeszcze inną zmylić? W Polsce zdarzyło się, że upadł rząd, bo zabrakło jednego głosu, a „właściciel” tego głosu siedział właśnie w toalecie!?!

Na marginesie: to też byłoby niebezpieczne, ale czy nie warto rozważyć instytucji „dystrybucji racji”, czyli – zamiast uśredniania i przegłosowywania – zobowiązać ciała stanowiące do uwzględnienia zróżnicowanych racji mniejszościowych w takim stopniu, w jakim są one (liczebnie) reprezentowane?

Dochodzę do sedna. Oto nawet, jeśliby grona stanowiące umiały w pełni demokratycznie radzić sobie z postawionymi przed nimi zagadnieniami – to rodzi się w nich „naturalna” skłonność do wywyższania się ponad tych, którzy według jakiejś ordynacji delegowali ich do tych gron stanowiących. Alienacja. Tylko nie taka „klasyczna”. Feuerbach, Hegel, Freud, Fichte, Marks – wskazują na dwa aspekty wyalienowania: wyobcowanie (wobec tego co macierzyste) i przeciwstawienie się (korzeniom). Ja od siebie dodaję: przemożność (dominacja nad tym skąd wyrosłem) i powodowanie (tym, nad czym dominuję). Rozłóżmy to na czynniki pierwsze:

  1. Wyobcowanie – to finał procesu wyodrębniania się: naszym dziełem są wytwory materialne, koncepcje, myśli, stosunki z innymi – tworzymy je, ale one z czasem „żyją własnym życiem”;
  2. Przeciwstawienie – to radykalny, ale w jakimś sensie konieczny atrybut podmiotowości, zwłaszcza kiedy się ona rodzi: dzięki przeciwstawieniu „nowe” staje się alternatywą „starego”;
  3. Przemożność – to stan, w którym „owoc” dominuje nad „drzewem”, „ogon kręci psem”: tężyzna, obfitość i potęga „jednego” przytłacza „drugiego” (np. dzieło przerasta twórcę);
  4. Powodowanie – to sytuacja, w której wola-życzenie „jednego” staje się prawem dla „drugiego”, nawet jeśli nie jest wyrażana wprost: bezpośrednio stąd można wywodzić kategorię „władzy”;

Powróćmy do rozważań o społeczeństwie i obywatelstwie. Jeśli w procesach „demokratycznych” powoływane są rozmaite przedstawicielstwa i reprezentacje oraz kierownictwa – to alienacji opisanej powyżej ulegają zarówno same „ciała” (rady, zarządy, prezydia, izby, komisje), jak też osoby tam umocowane. Oznacza to nic innego, jak stopniowe, ale konsekwentne i nieuchronne przenoszenie orientacji ze „służby” na „władzę”.

Stąd już całkiem niedaleko do tego, by „ciała” i „wybrańcy” zupełnie zapomnieli, po co są, tylko zajęli się sprawowaniem i utrzymaniem władzy. Co robić, żeby zachowując pozory (np. instytucję wyborów) być wciąż delegowanym do „ciał” i utrwalić swoją rolę reprezentanta-przedstawiciela? Ano, przeistoczyć, przepoczwarzyć system-ustrój z „wybieralnego” w „obligatoryjny”. „Ciała” zaczynają niepostrzeżenie stawać się Urzędami, Organami, Służbami, a „funkcje” zaczynają być „stanowiskami”, ostatecznie „zadania” stają się „decyzjami-uchwałami”.

W takich okolicznościach Władza przestaje być zainteresowana pielęgnowaniem Obywatelstwa Rzeczywistego, za to rozbudowuje Obywatelstwo Rejestrowe. Stąd NIP, REGON, PESEL, Adres, Konto, Zapis, Kontakt: za każdym razem, kiedy ustanawia się nową obowiązkową „daną osobową” – jest ona uzasadniona oczywistą potrzebą społeczną. A summa-summarum pojedynczy człowiek otaczany jest gęstą siecią algorytmów i procedur mu obcych, jednocześnie dyktujących mu zachowanie i sposób myślenia.

Szczytowym osiągnięciem „demokracji alienacyjnej” jest JĘZYK WŁADZY. Zewsząd płyną ku człowiekowi pojęcia, porubrykowane odgórnie i równie odgórnie zdefiniowane. Człowiek – jeśli chce efektywnie istnieć – MUSI siebie (i wszystko co go dotyczy) wpasować w tę „drewnianą” siatkę pojęciową. Inaczej nie istnieje. Urzędy, organy, służby – nie zauważają go, zanim nie użyje on właściwego pojęcia, rozumianego przez te urzędy, organy, służby. Myli się jednak ktoś, kiedy sądzi, że to dobra forma „ukrycia” się przed Władzą, dobry sposób na „emigrację wewnętrzną”, na zakotwiczenie w cichym zakątku. Bowiem organy, służby i urzędy reagują – niczym „czujniki ruchu” – na każdego (pojedynczego i zbiorowego), kto nie jest „zarejestrowany”, i nie dość, że siłą lokują go w jakiejś rubryce, to jeszcze „uczą moresu”.

No, to już dobijamy do brzegu, tyle że nie jest to brzeg właściwy. Na tym brzegu nikt – włącznie z „obywatelem” – nie jest zainteresowany wystarczającym rozeznaniem w sprawach publicznych, a tym bardziej aktywnością obywatelską na rzecz czynienia tych spraw lepszymi, zwłaszcza jeśli miałoby to oznaczać krytykę urzędów, organów i służb, a choćby ich niepokojenie, zawracanie im głowy.

Ponarzekawszy niegdyś w rozmaity sposób na unoszące się szarą mgłą po Polsce zło – zwracam teraz baczniejszą uwagę na to, „jak to się robi”, czyli na mechanizmy i interesy wagi cięższej, które zawiadują naszą rzeczywistością.

Znalazłoby się tych mechanizmów i interesów niemało. Mnie interesują te, które budują nową jakość społeczną, w postaci trash-society. Te mechanizmy to (1) lemingizacja postaw, (2) areburyzacja obywatelstwa, (3) autystyzacja zachowań.

LEMINGIZACJA POSTAW

Słowo „leming” zrobiło w Polsce ostatnio karierę jako symbol „bezwolnego entuzjazmu” dla poczynań Władzy, która traktuje lud jak „karmę” w taniej jadłodajni i zarazem jak kocie łby nadające się do brukowania drogi karier. Przywołując mit o suicydalnych postawach lemingów trafiamy w sedno: lemingi zastępują, niczym proteza, klasę średnią, czyli przedsiębiorczość biznesową, społecznikowską, artystyczną. Stanowią masę janczarów i hunwejbinów, którzy są wysyłani na pierwszy front walki z „dysydentami” i „nieprzystosowanymi”, nieświadomi, że są zaledwie mięsem armatnim, którym wysługują się „operatorzy systemu”, kierujący cały ustrój ku przepaści.

AREBURYZACJA OBYWATELSTWA

Obywatelstwo – to w powszechnym odczuciu zdolność do podmiotowego pełnienia roli suwerena politycznego poprzez mechanizmy samorządnościowe. W moim przekonaniu warunkiem takiego obywatelstwa jest rozeznanie (wystarczające) w sprawach publicznych i gotowość (bezwarunkowa) do czynienia ich lepszymi. Obywatel a’rebours – to obywatel rejestrowy, który zamienił powyższe na prostą, ale obezwładniającą formułę „informuj, płać, głosuj, pokornie słuchaj”. Otóż „lemingi” to co najwyżej obywatele a’rebours, egzaltujące się swoimi rejestrowymi wyznacznikami obywatelstwa, niezdolne zauważyć, że skaczą w przepaść, wcześniej wypchnąwszy w nią świadomych rzeczy „dysydentów”.

AUTYSTYZACJA ZACHOWAŃ

Autyzm to taka choroba, która jest bliska pojęciu „emigracji wewnętrznej”: osobnik nią dotknięty krańcowo ogranicza swoje kontakty z otoczeniem, zamyka się w czymś, co być może jest jego własnym światem, a być może pustką rozpaczliwą. Przez to wyhamowuje swój rozwój intelektualny i duchowy. Jego biologiczność nie przekłada się na jego role społeczne, których właściwie nie pełni. Autystyk społeczny zdolny jest jedynie do spazmów i wybuchów, a nie do racjonalnych zachowań. Patrzy na jedno, widzi drugie, komunikuje się wtedy kiedy „sam na to wpadnie” i niekoniecznie z tymi, z którymi tu-teraz trzeba.

Oczywistym skutkiem tych trzech procesów jest wtórny analfabetyzm obywatelski: postępujący brak aktywnego zainteresowania sprawami publicznymi (odnajdywanie ich wyłącznie w formule widowiska medialnego), niezdolność do podjęcia trudu „przebicia się” z własnymi pomysłami, ideami, inicjatywami, przedsięwzięciami, abdykacja z jakichkolwiek elementów społecznej kontroli poczynań „władzy”, postępująca niezdolność do ujmowania się za prawami swoimi i cudzymi, nawet jeśli te prawa są zapisane w Konstytucji i w ustawach, psycho-mentalna niezdolność do reagowania na pogarszanie się prawa (i praktyk) na tym polu.

Tak rodzi się Mega-Neo-Totalitaryzm. Nie opiera się na jakichś okrucieństwach – znanych z opisu hitleryzmu, stalinizmu, polpotyzmu – ale na postępującej histeremii, czyli wytrącaniu człowiekowi z ręki narzędzi obywatelskich czyniących go suwerenem. Człowiek zaczyna funkcjonować jak bierne, choć żywe stworzenie w rękach właściciela pozbawionego sumienia, serca, duszy, a pewnie i rozumu.

A ja, który czuję się jak najbardziej rzeczywistym obywatelem – ogłaszam, wciąż i wciąż – moją na to wszystko niezgodę. I dążę do obalenia tak utkanego porządku konstytucyjnego, serwowanego Polsce.