Jak się minus z minusem krzyżował

2017-06-23 07:33

Tekst jest własnością 

 

„Z tyłu głowy” notka ta ma działanie Komisji Sejmowych – najważniejszego od kilku lat narzędzia rozliczeń politycznych opartych na rozliczeniach gospodarczych praktyk decydenckich.

Mam wiele rezerwy do świata polityki. W mojej ocenie – wiem że można oceniać inaczej – każdy polityk ma nieodpartą chęć zarządzania dobrem wspólnym, ale nie zawsze ma taką samą chęć, by zarządzać korzystnie dla „ogółu”.

Samo zarządzanie dobrem wspólnym – to cel, który współcześnie, w znanych nam warunkach, osiąga się poprzez „marketing polityczny”, czyli ogłuszanie „elektoratu”, by skierował swoją uwagę i sympatię na konkretne zawołania programowe (czasem ideowe, najczęściej polityczne) i by wsparł osoby-ugrupowania głoszące owe zawołania.

Korzyść „ogółu” – pojmowana jest różnie: nurty konserwatywne głoszą pochwałę „satysfakcji ludu”, opartej na opiece roztaczanej nad nim przez elity, nurty prawicowe głoszą pochwałę „przedsiębiorczości indywidualnej” jako motoru napędowego dla rosnącej zasobności (przede wszystkim przedsiębiorców), nurty lewicowe głoszą pochwałę „sprawiedliwości społecznej”, czyli powszechnego uczestnictwa Ludu w rynku pracy oraz uczciwego podziału owoców tej pracy według „owocnego wkładu” do społecznej puli dostatku.

Praktyka jest taka, że Polską po 1989 roku rządzą paradygmaty prawicowe (przedsiębiorczość ponad wszystko), a zupełnej marginalizacji ulega zasada sprawiedliwości społecznej (szczuta jako „komunizm”), natomiast konserwatywne bezpieczniki dające Ludowi opiekę materialną i satysfakcję moralno-kulturową – wciąż kuleją. Na tym tle obserwowaliśmy tysiące „przegięć”, których ofiarą pada zawsze Lud i zawsze Dobro Wspólne.

Jedyne, co skutecznie zalęgło się w Polsce Transformacyjnej – to Wolne Słowo, swoboda wypowiedzi, choć w duchu „przedsiębiorczości” niektóre środowiska społeczne i niektóre interesy nie znajdują swojego „podłoża materialnego”, by się w pełni, odpowiednio głośno wypowiedzieć.

Ale już swoboda zrzeszania się, swoboda działalności gospodarczej (rzeczywistej, a nie tylko „zarejestruj się”), ekwiwalentna wymiana pośród przepływów gospodarczych i majątkowych – to marzenie zablokowane.

Bowiem tak zwany Rynek działa w lepkiej, woniejącej komitywie z establishmentem politycznym, a Decydentura i Nomenklatura – to najsilniejsze, najskuteczniejsze formacje gospodarcze, korzystające z narzędzi polityczno-państwowych.

 

*             *             *

No, i nastały rządy, które co prawda głoszą prawicową pochwałę przedsiębiorczości i zapobiegliwości, ale o niebo więcej uwagi poświęcają konserwatywnym zadaniom opiekuńczym wobec Ludu. To co robi „obecna władza” dla materialnej satysfakcji „maluczkich” – jest proste i jasne, i na tyle akceptowane przez „elektorat” – że nawet konkurencja stara się to „przebić”, choć początkowo tylko obsobaczała.

Dodatkiem do tak zredagowanego „projektu”, poddanym „totalnej kontestacji” jest przebudowa Nomenklatury (administracyjnej i gospodarczej), sięgająca konsekwentnie „coraz niżej”, ale przede wszystkim Nowa Decydentura. Pal sześć, że spanikowana opozycja uruchamia w tej sprawie zarówno „obrońców” dotychczasowego Status Quo (kompromitując samą bronioną ideę), jak też „demokratyczną zagranicę” (porzucając niedomówienia w sprawie suwerenności).

Otóż Komisje Sejmowe do spraw aferalnych – ich rosnący łańcuch rozpoczęła afera opatrzona imieniem Rywina – dobierają się do skóry największym asom Decydentury Transformacyjnej, a moje przeczucie mówi, że w kolejce czeka kilkadziesiąt spraw podobnych do Amber Gold. Kto wie, czy „zwykła praca ustawodawcza” nie stanie się zaledwie skromną częścią prac Parlamentu…

Niech się obrońcy „tego i owego” nie obawiają: trzeba nauczyć się żyć w roli „petenta”, tak jak żyło się przez lata w roli „szafarza”. To jest wbrew pozorom proste, tylko trzeba spuścić z tonu…

Ja to rozumiem. W warunkach, kiedy najbardziej istotne środowiska Decydentury-Nomenklatury okopały się w systemie-ustroju jako „państwa w państwie” – tylko Ustawodawca ma odpowiednią siłę sprawczą, by się z tym uporać, jednocześnie Ludowi zwracając to, co ludowe, czyli szansę godnej egzystencji.

Tyle, że ta szlachetna robota podszyta jest konkretnym interesem politycznym, zmierzającym do ustanowienia trwałych, niepodatnych na „demokrację” rządów opiekuńczych, reagujących nadwrażliwie na „nawroty” patologii gospodarczych.

To jest ten pierwszy Minus.

Drugim Minusem jest nieco kulawe poczucie Misji Zbawczej: skoro narzędzie, jakim są Komisje Sejmowe, uderza w afery, w Decydenturę, w oskubywanie Dobra Wspólnego dla własnych geszeftów obrastających kiściami Nomenklaturę – to trzeba być konsekwentnym i równo kosić również „swoich”. Nikt nie urodził się „wczoraj”, a ludzie wiedzą, kto, co, z kim, przeciw komu, kiedy i za ile.

 

*             *             *

Czekam z niecierpliwością na Komisję Sejmową, która dobierze się do skóry projektowi Polskich Inwestycji Rozwojowych, którymi – poprzez drugie exposé – miał zarządzać rząd Tuska. Dwa słowa na ten temat.

Skoro się uruchamia projekt priorytetowy dla rządu na całą kadencję, a nie wiadomo o co chodzi – to wiadomo, o co chodzi. W tekstach, które w tej sprawie pisałem, zarysowałem przypuszczalną intencję projektu PIR: po rabunku Dobra Wspólnego w ramach „terapii szokowej”, po drugim podejściu rabunkowym w postaci „czterech reform” (toż to były mega-skoki na fundusze-budżety!) – podjęto ostatnią próbę skonsolidowania wszystkiego, co pozostawało w rękach Decydentury (źródła funduszowo-budżetowe, kontrola nad infrastrukturą krytyczną), odprawiło się zaklęcia nad „partnerstwem publiczno-prywatnym” – i utrwalić się miało korporacyjno-nomenklaturowy zarząd nad ostatnimi bastionami Dobra Wspólnego. Dlaczego się nie powiodło? Bo zatrudniono do tego narcyza-pajaca. Bo własne, ludowo-platformerskie lobby miało inne apetyty w tej samej przestrzeni, bo biurokracja europejska (teutońska) cicho dawała do zrozumienia, że jej też „ślinka kapie”.

A że miał być to zarazem zawór bezpieczeństwa dla cieknącego juchą wielo-budżetu (nadal na stołecznym budynku Cepelii działa zwariowany licznik polskiego zadłużenia) – stało się jasne, że „ruina” jest blisko.

Obrońcom „zielonej wyspy”, którzy przeciw „ruinie” stawiają wskaźniki, indeksy, tabele, słupki, statystyki, parametry – przypominam: dochód uzyskany na ziemiach polskich, ale przez zagraniczne biznesy – nie jest dochodem „narodowym”, tylko dochodem kolonialnym. Tak to przynajmniej definiują podręczniki. Prężyliśmy się dumnie – a kasiorkę liczyła zagranica. I wciąż liczy…

PONIECHANIE WYJAŚNIENIA, DLACZEGO DONALD TUSK, NICZYM TROPIKALNY KACYK, PORZUCIŁ DRUGĄ KADENCJĘ PREMIEROWSKĄ DLA DOBRZE PŁATNEJ SYNEKURY EUROPEJSKIEJ – TO BĘDZIE NAJWIĘKSZA PORAŻKA POLSKIEJ FORMUŁY KOMISJI SEJMOWEJ.

 

*             *             *

Kiedy Synalek „sypał Tatusia” akapit po akapicie (cytuję: obaj wiedzieliśmy, że to lipa, albo: ojciec oceniał, że „komisji raczej z tego nie będzie”, itd.) – Komisja AMBER-GOLD-owa właściwie uzyskała to, co trzeba: zestaw firm pana P. – to był łże-biznes pod „kryszą” Decydentury. Teraz już tylko trzeba powiązać tańczące wątki w zgrabny supełek.

SKOMPROMITOWANIE NAJWAŻNIEJSZEGO POLSKIEGO POLITYKA DEKADY, ZARAZEM KRAŃCOWO NIEODPOWIEDZIALNEGO SERWILISTY EUROPY TEUTOŃSKIEJ – TO JEST JEDEN Z WAŻNIEJSZYCH WYMIARÓW POLSKIEJ RACJI STANU.

W tym sensie dobrze się stało, że D. Tusk nadal jest „prezydentem Unii”: miała Unia nazistę w roli redaktora-założyciela i pierwszego szefa – ma teraz prowincjonalnego kacyka w roli czeladnika z pokaźną gażą. Kiedy jego polskie sprawki przestaną być „hipotetyczno-teoretyczne” w świetle prawa i w świetle „ideałów europejskich” – niech wraca, tu już czekać będzie i „grill”, i „paragrafy”, i „wymiar”.

 

*             *             *

Po raz pierwszy uświadamiam sobie – właśnie w tej chwili – jakim błogosławieństwem dla lewicy jest jej spektakularna porażka w ostatnich głosowaniach elektorskich (wyborach): część „transformatorska” lewicy, dołączywszy do sił ludowo-platformerskich, blokowałaby swobodę działań Komisji Sejmowych, a część „rewolucyjna” żarłaby się z „transformacyjną”, co w następnej elekcji owocowałoby totalną ruiną konceptu „sprawiedliwości społecznej”.

Dla takiego „daru niebios” warto pomęczyć się z Delfinem i paroma innymi „przypadkami szczególnymi”. Choćby to były męczarnie takie jak Mateusza Piskorskiego. No, i lewica nie uczestniczy w żenujących bojach o Decydenturę.

 

*             *             *

Uważam – to trzeba powtarzać, nigdy tego nie za wiele – że formacja autoryzowana przez PiS ma „święte prawo” rządzić w Polsce. To, że rządzi „tak sobie” – nie jest jakimś szczególnym wydarzeniem, każda formacja ma tyle samo za uszami. Słabo jej idzie z suwerennymi projektami sanacji gospodarczej (liczyłem na więcej), zbyt mocno angażuje się w projekty okulawionego mamuta, hegemona Białej Północy. Źle odczytuje „projekt chiński”, przegimnastykowuje sprawę środkowo-europejską.

Dla mnie są najważniejsze dwa kierunki:

1.       Powrót nadziei na godne życie i skurczenie się wykluczeń;

2.       Zaoranie co najmniej kilku-kilkunastu „państw w państwie”;

Nie tylko przyklaskuję, kto mnie zna nie tylko z Internetu – ten wie.

Zaś w tej szczegółowej, konkretnej sprawie, czyli dekapitacji formacji rujnującej Dobro Wspólne – jestem gorącym zwolennikiem gotowym nawet dąć w wuwuzele…